sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział 8 – Zdecydowanie zbyt dużo śmierci.

Po przebudzeniu się pierwszą myślą, która przeszła przez głowę Gildartsa było uświadomienie sobie, że zapomniał o czymś ważnym. Co nie dawało mu spać przez pierwszą połowę nocy. Gdy wreszcie uświadomił sobie, co to było, nie zastanawiając się długo zerwał się z posłania i rzucił na poszukiwanie jakichkolwiek ubrań. Z do połowy założonymi spodniami wypadł na zewnątrz namiotu i spojrzał niebo. Słońce było już w zenicie wskazując, że południe właśnie nadeszło.
-Cholera, spóźnię się – mruknął do siebie na myśl o nadchodzącej walce z Nikushimą. Wczorajszy dzień mimowolnie przemknął mu przez myśl. W końcu tyle się wydarzyło… Na początku pokłócił się z Cornelią, później zdenerwował Fernandesa, czym przypłacił dzisiejszym pojedynkiem, a potem Cornelia przyszła do niego i poprosiła, by zrobił to dla niej i wygrał. A on teraz mało co się nie spóźnił... Szybko chwycił szablę i w biegu zarzucając na siebie płaszcz nawet nie zauważył osoby, która nagle wybiegła zza drzewa. Wpadł na nią z impetem.
-Debilu, patrz jak łazisz – mruknął do niego Igneel, rozmasowując tylne części ciała z widocznym grymasem na twarzy.
-Odwal się – odwarknął rudowłosy.
-Czy możecie przenieść się z tym w bardziej ustronne miejsce? Jakoś nie chce mi się na was patrzeć, gdy będziecie to robić.
Nagle obok nich niezauważenie znalazł się Metalicana, który patrzył na nich z nieukrywanym rozbawieniem. W tej chwili zorientowali się, że znajdują się w dość jednoznacznej pozycji. Gildarts leżał w rozkroku na przyjacielu, równocześnie trzymając rękę na jego kroczu. Obaj próbowali wydostać się z plątaniny ciał lecz niestety skończyło się na tym, że to tym razem Igneel leżał na Gildartsie opleciony w pasie jego nogami. Po kilku ruchach wreszcie wyplątali się i wytrzepując płaszcze z piachu i kurzu stanęli w znacznej odległości od siebie.
-Nie zbliżaj się już do mnie nigdy więcej – powiedział Igneel patrząc na przyjaciela z powagą.
-Bynajmniej nie zamierzam – odpowiedział rudowłosy i nagle przypomniał sobie, jaki był powód jego szybkiego biegu. Miał zamiar na powrót rzucić się w pogoń za utraconym czasem lecz Igneel mocno złapał go za rękę.
-Makarov nas wzywa, ciebie i mnie. W tej chwili – stwierdził rzeczowo na widok pytającego spojrzenia skierowanego w jego stronę.
-Teraz nie mogę – odrzekł Gildarts i już miał wyszarpnąć rękę lecz coś w głosie przyjaciela kazało mu zaczekać. – To naprawdę aż takie ważne? – Zapytał mając nadzieję, że da radę jakoś się z tego wykręcić. Czerwonowłosy jedynie kiwnął głową. Clive ciężko westchnął i z niechęcią stwierdził, że jego pojedynek musi poczekać. Odchodząc spojrzał zdezorientowany na Metalicanę, który uśmiechał się w sprośny sposób.
-A ciebie co tak bawi?
Mężczyzna nic nie odrzekł, jedynie porozumiewawczo spojrzał na złączone ręce przyjaciół i odszedł próbując zachować resztki powagi.
 Makarov siedział za biurkiem w swoim tymczasowym miejscu pracy obłożony stosami papierów. Bycie mistrzem Korpusu nie było usiane fiołkami i dobrze o tym wiedział, gdy wstępował na to stanowisko. Oprócz pracy papierkowej gromadziło się coraz więcej problemów związanych z rzekomym zdrajcą oraz wojskami innego państwa panoszącymi się po terytoriach jego kraju. Potrzebował długiego wypoczynku i pomocy. Właśnie dlatego poprosił Igneela, by przyprowadził…
-Osuń się ode mnie! – Zza wejścia do namiotu dał się słyszeć głośny krzyk.
-Chyba też chciałbym tam wejść!
-Trzymaj się dwa metry ode mnie zboczeńcu!
-Kto tu jest zboczeńcem?! Sam sobie rękę trzymałem… tam?
-To był akurat wypadek!
Z tymi słowami dwaj mężczyźni wpadli do namiotu Makarova ciskając w swoją stronę niewidzialne błyskawice.
-Usiądźcie – powiedział niepewnie Mistrz patrząc na nich ze zdziwieniem. Co to było to przed chwilą?
Na nieszczęście mężczyzn Dreyar wskazał im dwa złączone ze sobą krzesła, trwale przytwierdzone do ziemi, stojące naprzeciwko biurka.
-To ja może postoję – zaoferował czerwonowłosy z kamienną twarzą.
-Możesz postać na zewnątrz – zaproponował uśmiechnięty Gildarts rozpierając się na krześle znajdującym się po prawej stronie.
Makarov z utęsknieniem pomyślał o ciszy, którą mógł się rozkoszować w samotności. Szybko jednak na wierzch wypłynęły dużo ważniejsze sprawy.
-Siadać… - warknął zirytowany, na co Igneel szybko zajął miejsce obok przyjaciela. –Mamy ważną sprawę do omówienia.
Mężczyźni nie przerywając z oczekiwaniem wpatrywali się w Mistrza.
-Zacznę od spraw mniej ważnych. Od dzisiaj wasi uczniowie zaczną surowe treningi. Tutaj macie grafik – powiedział podając im dwie kartki. – Waszym obowiązkiem jest przypilnowanie dzieci, by stawiały się o  podanej porze w wyznaczonym miejscu. Rozumiemy się? – Na widok kiwających głowami mężczyzn, kontynuował bez zbędnego przedłużania. – Mam pewien problem i potrzebuję waszej pomocy. Otóż dzisiejszego dnia rano zniknął Nikushima. Wraz ze swoim synem.
Twarze mężczyzn od razu spoważniały.
-Jak to… zniknął? – Zapytał z niedowierzeniem Gildarts. – Przecież my dzisiaj…
-Tak wiem, mieliście walczyć – odpowiedział Makarov i przeciągle westchnął. – Jednakże widocznie jego plany się zmieniły. Wyjechał w niebywałym pośpiechu, tuż przed świtem. Ur miała wtedy wartę, jednakże nie zdążyła powiadomić mnie o jego zamiarach i nie udało nam się go zatrzymać. Obecnie wysłałem Metalicanę na północ, a Cornelia pojechała na południe. Was proszę byście sprawdzili kierunek wschodni i zachodni w odległości kilku kilometrów. Jeśli go znajdziecie przyprowadźcie go prosto do mnie. Możecie wyruszać od razu.

-Nudzi mi się – mruknął Natsu kolejny raz już w ciągu tej godziny.
-Nie tylko tobie – odpowiedział mu kolejny raz tym samym, równie znudzony Gray.
Od dzisiejszego popołudnia mieli zacząć treningi, więc postanowili jakoś wykorzystać pozostały im wolny czas, jednakże chwilowo nie mieli pomysłu na to co mają robić.
-Wiem! – Wykrzyknął w pewnym momencie zadowolony z siebie Elfman. Wszyscy zwrócili na niego oczy wypełnione nadzieją. – Pobawmy się w Czarną Mszę!
-Czarną Mszę? – Zapytała Lisanna, lekko przygryzając wargę. – A co to takiego?
Nikt nie wiedział. Wszystkie oczy zwróciły się ku najstarszemu z towarzystwa.
-Czarna Msza to taki obrządek ku czci Szatana – odpowiedział Laxus z wyższością. – I radzę wam się w to nie bawić.
-Ale fajnie! – Wykrzyknął Gray patrząc po wszystkich z uśmiechem. – A co się na tym robi na przykład?
-Czytałam gdzieś, że trzeba złożyć ofiarę z dziewicy – odpowiedziała z namysłem Erza, przypominając sobie, że widziała kiedyś ten wątek w jednej z książek ojca.
-Natsu może być dziewicą, którą złożymy w ofierze – zaproponował od razu Fullbuster patrząc po wszystkich z uśmiechem.
-Nie może być – odpowiedział Laxus, zanim Dragneel zdążył przetworzyć w głowie o co chodzi i zaprzeczyć.
-Czemu? – Zapytali wszyscy jednocześnie. W ich głosach słychać było wyraźną nutkę zawodu.
-Bo dziewice już dawno wyginęły – odpowiedział i tak skończyła się rozmowa na temat organizowania Czarnej Mszy.

 Lekko ujął w dłoń rzeźbioną  kołatkę i kilka razy uderzył nią w mosiężne wrota. Nie musiał długo czekać, aż ktoś mu otworzy. Stanął przed nim wysoki kamerdyner ubrany w długi, czarny garnitur.
-Och, panicz Jellal – powiedział na jego widok i choć jego głos wyrażał zdziwienie to wiedział, że spodziewano się go dzisiejszego dnia. – Królowa i księżniczka już czekają. Zaprowadzić?
-Dam sobie radę – odpowiedział chłopiec chłodno i ruszył wzdłuż korytarzy. Coś podpowiadało mu, w którą stronę ma iść. Zresztą nie potrzebował, by ktoś robił mu łaskę. Da sobie radę. Doszedł do bawialni, która znajdowała się na drugim końcu zamku, odchrząknął i lekko zapukał. Za chwilę też usłyszał kobiecy głos, który zaprosił go do wejścia do środka. Przestąpiwszy próg od razu zauważył, że rodzina królewska żyć musi w niewyobrażalnym przepychu. Wszystko było tam pozłacane lub wysadzane drogimi kamieniami. Skierował się w stronę królowej, a gdy stanął przed nią, złożył dworski ukłon.
-Jestem niezmiernie zaszczycony – powiedział lekko całując jej wyciągniętą dłoń. Na coś się jednak przydały te wszystkie męczące gadaniny ojca.
-Także czuję się zaszczycona – odpowiedziała z uśmiechem i wskazała na małą osóbkę stojąca po jej prawej stronie. – Poznaj także moją córkę, księżniczkę Lucy.
„-Jakie to irytujące”  – przemknęło chłopakowi przez myśl, jednak ukłonił się, a na jego twarzy zakwitł fałszywy uśmiech.
-Miło mi wreszcie ujrzeć mą przyszłą, piękną żonę.
Twarz dziewczynki przyozdobił dorodny rumieniec, jednak zrobiła krok na przód i skierowała w jego stronę uroczy uśmiech.
-Mnie też jest miło, Jellalu – odpowiedziała, po czym cofnęła się i z powrotem zajęła miejsce obok matki. Po wymienieniu uprzejmości usiedli przy stole, by móc wreszcie omawiać to po co tu się zebrali. Interesy.
-A twojego ojca nie będzie? – Zapytała królowa Layla lekko zdezorientowana. W końcu nie na co dzień ustala się warunki ślubu swojej córki z siedmioletnim chłopcem.
-Proszę się nie martwić, wasza wysokość, dam sobie radę. Ojcu niestety coś wypadło. –„Na przykład serce” – dodał w myślach.
Królowa nie wyglądała na przekonaną, jednak wyjęła warunki umowy spisane na kartce papieru. Podała ją Jellalowi. Przeleciał wzrokiem po wszystkich punktach.

2. Po ślubie z księżniczką narzeczony zostaje koronowany na władcę państwa.

4. Poprzez ślub król zrzeka się praw do korony.

7. Koronowany może zadecydować, czy jego teściowie mieszkać mają dalej w królestwie.

10. Księżniczka wziąć ślub może dopiero po ukończeniu dziewiętnastu lat.

Chwilę zajęło mu przeczytanie wszystkiego, ale po chwili położył umowę między nimi.
-Mam tylko jedno zastrzeżenie – powiedział po chwili milczenia.
-A cóż to takiego? – Zapytała zaskoczona królowa. Czy pisząc to z mężem o czymś zapomniała?
-Chciałbym, aby ślub odbył się rok wcześniej. Gdy ja będę miał dwadzieścia, a Lucy osiemnaście lat. Po co zwlekać…
-Rzeczywiście, to chyba nie robi różnicy – stwierdziła po namyśle królowa i poprawiła ostatni punkt. Idąc za tradycją uścisnęli sobie ręce. Na twarz Jellala wypełzł chciwy uśmieszek. No to się tatuś postarał…
Zamienił jeszcze kilka słów z królową oraz jej córką i z obietnicą, że postara się odwiedzić je w jak najbliższym czasie opuścił królestwo. Miał jeszcze kilka ważnych spraw do załatwienia na terenie Korpusu. Musiał również sprzątnąć ciało ojca z drogi przejezdnej. Nie chciał, by ludzie powiązali jego zniknięcie ze zdrajcą, którego tak usilnie planowali odszukać. Jeszcze trochę można poukrywać jego prawdziwą tożsamość…
Droga powrotna trwała bez zbędnych komplikacji. Znudzony spojrzał w papiery porozrzucane po całym powozie przez jego ojca. Podatki, rachunki, interesy, skargi, doniesienia… jednym słowem – nic ciekawego.
Znudzony spojrzał w okno, z którego zdążył już zdjąć czary materiał, który wszystko zasłaniał. Postanowił, że zdrzemnie się, gdyż czekała go jeszcze połowa drogi. Nie dane mu było jednak długo pospać. Wóz gwałtownie się zatrzymał, a Jellal razem ze wszystkimi rzeczami znajdującymi się w powozie poleciał do przodu. Rozmasowując bolące czoło schylił się po coś błyszczącego, leżącego na dnie powozu. W malutkim, ciemnofioletowym pudełeczku, wyłożonym poduszeczką, leżał mały, połyskujący pierścionek zaręczynowy. Jellal uderzył się otwartą dłonią w czoło.
-Cholera, całkowicie o tym zapomniałem – mruknął do siebie, po czym wysiadł z powozu, by sprawdzić, co spowodowało jego zatrzymanie się. Woźnica nic nie mówiąc wskazał mu drogę przed nimi. Nawet bez nowego, wyostrzonego wzroku, dojrzał na drodze przed sobą rozciągnięte ciało. Ciało Nikushimy. Znajdowało się w odległości co najmniej dwudziestu metrów lecz nie to najbardziej zdenerwowało chłopaka. Przy martwym dostrzegł pochylającą się nad nim kobietę. Jej jasne, brązowe włosy falowały na co chwilę zrywającym się wietrze. I to jego głośny szum sprawił, że jeszcze go nie dostrzegła.
-Zawróć powóz i stań za najbliższym zakrętem tak, aby cię nie zauważono. Musimy lekko zmienić trasę. Ja za chwilę do ciebie dołączę – wydał rozkaz w stronę woźnicy, po czym nie czekając, by sprawdzić czy go wykonał, ruszył przed siebie cicho jak kot. Kobieta mimo lat treningów nie wyczuła osoby zbliżającej się do niej. Całkowicie zajęta badaniem ran martwego Nikushimy próbowała rozwiązać zagadkę jego śmierci. Co takiego tu się stało? I gdzie znajduje się jego syn? Nagle poczuła zimno ostrza na swojej krtani.
-Tylko tchórz zachodzi swoją ofiarę od tyłu – rzuciła starając się, by jej głos nie zadrżał.
-Tylko ofiara nie potrafi dostrzec, że ktoś się zbliża – odpowiedział ktoś z rozbawieniem.
-„Jakiś mężczyzna…” – pomyślała lecz głos ten bardzo jej kogoś przypominał.
-Czyżbyś nie wiedziała kim jestem? – Cmoknął chłopiec i lekko wychylił się do przodu. – Może nie poznajesz tych pięknych, niebieskich włosków przyszłego następcy tronu?
Kobieta jedynie zazgrzytała zębami ze złością.
-Ty mały, gówniarzu…
-Cii… - uciszył ją przyciskając trochę mocniej nóż do jej gardła. –Chyba nie chcesz, by tak brzmiały twoje ostatnie słowa przed śmiercią? A zresztą, co mnie to obchodzi… Zobaczyłaś ciało mojego kochanego ojca, a nie powinnaś. Dlatego ładnie się pożegnaj.
-Żebyś zdechł – warknęła z zaciśniętymi zębami.
-Oj… zdychać to będziesz teraz ty – odpowiedział ze stoickim spokojem. Szybkim ruchem zabrał nóż spod jej gardła, by wbić go w okolice brzucha. Kobieta nie zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. Cicho jęknęła i upadła twarzą w stronę ziemi.
-I to by było na tyle, jeśli chodzi o to przedstawienie, droga Cornelio – mruknął Jellal, złapał to co zostało z ciała jego ojca i ruszył w stronę rzeczki, przy której Zerefowi udało się go opętać. Chwilę patrzył za odpływającym ciałem ojca, po czym przemył ręce i ubrania z krwi i z zadowolonym uśmiechem udał się w stronę, gdzie prawdopodobnie zaparkowany stał jego powóz.  
-Stanowczo za dużo zabijasz, Jellalu – powiedział do siebie, a z jego ust wyrwał się mrożący krew w żyłach śmiech, który roztoczył się echem po mrocznym lesie.

  Gildarts zaproponował, że to on pojedzie na wschód. Igneel natomiast skierować miał się na zachód. Pożegnali się życząc sobie szczęścia i ruszyli w wyznaczone sobie strony. W pewnej chwili serce rudowłosego mężczyzny zajęło się niepokojem. Coś się stało. Jego intuicja nigdy go nie myliła, zawsze pozwalała mu wygrywać z wszelkimi przeciwnikami, więc i teraz coś podpowiadało mu, że dzieje się coś złego. Nie czekając długo zawrócił i zamiast na wschód, skierował się na południe. Pędził nie szczędząc konia. W głowie kołatała mu tylko jedna myśl. Gdzie ona jest?
Wreszcie wyjechał na główny traktat. Szybko zauważył skuloną, drobną postać leżącą na piachu w kałuży krwi. Zeskoczył z konia lecz gdy do niej dobiegł nie potrafił schylić się, dotknąć jej.
-Cornelia… - z jego ust wydobył się jęk rozpaczy.
Szybko złapał jej rękę, by sprawdzić puls. Był bardzo słaby, ledwie wyczuwalny. Żyła… Delikatnie położył ją przed sobą na koniu i ruszył w morderczy pościg ze śmiercią, który za wszelką cenę musiał wygrać. Minuty nieubłagalnie mijały, droga niemiłosiernie się dłużyła, a kruche ciałko w jego ramionach z każdą chwilą miało w sobie coraz mniej życia.

  Jellal dojechał do obozu, zapłacił woźnicy należną zapłatę i kazał mu odjechać jak najszybciej. Sam przybrał minę biednego, zagubionego dziecka z przestraszoną twarzą. Szybko wbiegł na polanę. Nie zwracając uwagi na karcące spojrzenia dorosłych dopadł do namiotu Mistrza.
-Makarovie! – Wykrzyknął żałośnie.
Starszy mężczyzna spojrzał na niego zza stosu papierów, a widząc z kim ma doczynienia, szybko znalazł się przy chłopcu.
-Co się stało dziecko? Gdzie twój ojciec? Opowiadaj szybko! – Zasypał go gradem pytań.
Jellal ukrywając swoje zadowolenie, ostatni raz wydał z siebie udawany zmęczony oddech.
-Bo.. my dzisiaj z tatusiem – takie określenie ojca ledwo przeszło mu przez gardło – pojechaliśmy wcześnie rano na cmentarz do mamusi. Tatuś chciał zdążyć na walkę z panem Gildartsem, a nie chcieliśmy nikogo martwić, więc wyjechaliśmy wcześnie rano i… i…
W oczach chłopca pojawiły się łzy.
-„Powinienem zostać aktorem” – stwierdził w duchu, a duma rozpierała go niemiłosiernie.
-I co się stało? – Zapytał niecierpliwie Dreyar.
-I napadli na nas i porwali tatusia – wyszeptał chłopiec, a w jego głosie słychać było przerażenie.
Makarov lekko przygarnął do siebie chłopca, a sam zagłębił się w rozmyślania. Czuł, że jest on wyczerpany, więc przepytywanie go postanowił zostawić na kolejny dzień.
-Idź się połóż, prześpij się. My się tym zajmiemy, dobrze? – Zapytał po chwili, a gdy chłopiec kiwnął głową, popchnął go lekko w stronę wyjścia z namiotu.
Zbyt dużo spraw do wyjaśnienia. Zbyt dużo na głowie…

 Koń cicho parsknął, gdy Clive mocno ściągnął wodze. Zatrzymał się przy namiocie medycznym. Szybko zeskoczył z wierzchowca i delikatnie ujął w dłonie ukochaną. Była taka delikatna… Wniósł ją do namiotu lecz nie potrafił tam zostać. Poprosił uzdrowicieli, by powiedzieli mu, gdy skończą. Teraz chodził w tą i z powrotem nie potrafiąc ustać w miejscu. Wreszcie wyszła do niego kobieta w średnim wieku, jej mina nie wróżyła niczego dobrego. Powiedziała do niego kilka słów. Mężczyzna powoli ruszył w stronę lasu. W jego oczach błyszczały się łzy, które powoli zaczęły spływać po policzkach. Te kilka słów nieustannie powtarzało się w jego umyśle. Przykro mi. Nie udało nam się jej uratować. Straciliśmy ją.





Od autorki:
No cóż, znowu kogoś zabiłam…
Niektórzy mogą stwierdzić: „O nie! Co rozdział ktoś będzie umierał?”
Nie, nie co rozdział :3
Lecz już w pierwszej notce widać było, że na tym blogu nie będzie kolorowo i musicie się pogodzić z moim „lekko” psychopatycznym podejściem do życia ^^
Postarałam się wstawić też dzieci. Chwilowo jak pewnie zauważyliście, akcja toczy się bardziej zahaczając o dorosłych, jednak mogę wam obiecać, że już za dwa rozdziały się to skończy :3
No chyba, że do głowy wpadnie mi znowu jakiś szatański pomysł! 

5 komentarzy:

  1. Ho! Ho Ho!
    Czekałam na śmierć tej kobiety!
    Jallal! Jak mam Cię nie kochać?
    No, ale od początku! :D
    Gildarts po przebudzeniu zachowuje się jak ja xD Mamy tyle wspólnego... Od razu widać,że pasuję do niego lepiej niż ta Cornelia!
    Igneel x Gildarts... Hmm... mogło być hard yaoi! Nie pogniewałbym się...
    Ale trzeba być szczerym, prawda? Prawda. Zjadłabym kurczaka. Ale to nie jest ważne w tym momencie!
    Był mój kochany Meti! Boże, jak ja go kocham! On też zwrócił uwagę na złączone dłonie... powinniśmy być razem!
    Dla szatana chwały to mroczne rytuały, to jest czarna msza, czarna msza!
    Laxus mnie rozwalił xDDDDDDDDDDDD Gray też xDDDD Ciekawe jakby wyglądało składanie ofiary z Natsu... Mniejsza o to xD
    Jellal! Jak ja Cię kocham! No matko, tak strasznie <333
    Lucy... jeszcze ją lubię, ale cóż... wszystko się może zdarzyć ^^
    Ach i śmierć tej uroczej kobiety :3 Ale tylko w brzuch ją dźgnął... Oj, łagodny się zrobił, łagodny...
    ''-Stanowczo za dużo zabijasz, Jellalu'' <333333 Nie, wciąż mało! Więcej!
    I owszem, powinien zostać aktorem xD
    No, pozostaje mi czekać na ciąg dalszy! :D
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie rozdział świetny i nie przeszkadza mi że zabijasz, chociaż Corneli mi trochę szkoda :c
    Jellala kochałam, kocham i kochać będę!!! Aktor z niego świetny *-*
    Meti i Igneel - "powrót" moich mężów <3
    I tak najbardziej rozwala "czarna msza".
    Mam nadzieję, że w następnym rozdziale "nowy" Jellal i Erza się spotkają, a co do ślubu Jellala i Lucy - JELLAL NALEŻY TYLKO DO ERZY I MNIE
    Na dzisiaj to chyba tyle. Życzę duuuuużżżooooo weny.
    Anonimka Mary

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha leżę, kwiczę i nie wstaję z podłogi =D Tak mnie rozwaliła ta Czarna Msza. Hahaha ten tekst:"-Natsu może być dziewicą, którą złożymy w ofierze" Po prostu rozbrajający.
    O i pojawił się Laxus. Bosz kocham go!
    Gildarts po przebudzeniu... Jakby opis swojego wstawania czytała =D Hehe.
    ''-Stanowczo za dużo zabijasz, Jellalu'' Z tym się nie zgodzę. Kurcze zaczynam lubić tego Jellal'a.
    Ślub Jellal'a i Lucy ? Nie! On ma być z Erzą!
    Smutno mi i trochę szkoda tej Cornelii.
    To chyba tyle.
    A i życzę duuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuużżżżżżżżżooo weny, czasu i cierpliwości. Do następnego razu =D

    OdpowiedzUsuń
  4. Wrrrrrr... Uśmierciło ją... Tak bardzo.... Szkoda mi Gildartsa...T____T
    Ech. Sposób kitowania przez Jellala i słowa typu "mamusi", "tatusia" faktycznie dziwnie tutaj rozbrzmiewały. xD
    Życzę weny i zapraszam do siebie. Miau. :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Sytuacja z Gildartsem i Igneelem – co za zboczeńce! No, przecież w obozie były dzieci! Jak oni tak mogli! Dobra, wiem, że nic nie zrobili :D
    -Natsu może być dziewicą, którą złożymy w ofierze - Gray, wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz (ociera łzy dumy).
    -Nie może być – odpowiedział Laxus, zanim Dragneel zdążył przetworzyć w głowie o co chodzi i zaprzeczyć.
    -Czemu? – Zapytali wszyscy jednocześnie. W ich głosach słychać było wyraźną nutkę zawodu.
    -Bo dziewice już dawno wyginęły – odpowiedział i tak skończyła się rozmowa na temat organizowania Czarnej Mszy. – Hahahaha! Nie mogę, padłam i nie wstaję! Jesteś genialna! Laxus jednak umie myśleć, jaki kochany<3
    kamerdyner ubrany w długi, czarny garnitur. – mówisz, kamerdyner w garniturze? Nie wiem dokładnie, w jakiej epoce dzieje się twoja historia, ale obawiam się, że garniturów wtedy nie było.
    „4. Poprzez ślub król zrzeka się praw do korony.

    7. Koronowany może zadecydować, czy jego teściowie mieszkać mają dalej w królestwie. „ te warunki są trochę naiwne i łatwe, gwarantują bezproblemowość i powiem szczerze, że trochę się zawiodłam. Na dodatek Jellal, dzieciak, wchodzący sobie ot, tak, do pałacu królewskiego bez należnej eskorty, rozmawiający o kontrakcie małżeńskim z królem i królową? Nie, to po prostu jest aktualnie nie do przejścia.
    „-Chciałbym, aby ślub odbył się rok wcześniej. Gdy ja będę miał dwadzieścia, a Lucy osiemnaście lat. Po co zwlekać…” kochany, ty ją od razu bierz, jak tylko dziewczyna dostanie pierwszego krwawienia! Wydaje mi się, że zastosowałaś tu utarty schemat, iż księżniczki wychodziły za mąż w wieku osiemnastki, sporadycznie dziewiętnastki, a to nieprawda. Wtedy były już mężatkami i miały dzieci. Nie oczekuję wielkiej zgodności z historycznymi regułami czy czegoś, ale tutaj jest pojazd po linii najmniejszego oporu, a z tym nie mogę się pogodzić, ponieważ wiem już, że możesz napisać coś lepszego.
    A później nadszedł czas śmierci Cornelii, Zwiadowca dał się podejść uczniowi! Nie usłyszała nadjeżdżającego powozu przez wiatr! Nie, to pogrążyło ten rozdział, jestem w szoku, Ran.

    „ Gildarts zaproponował, że to on pojedzie na wschód.” A Cornelia pojechała na południe, gdy zaatakował ją Jellal, Zwiadowca doznał nieprzyjemnego uczucia niepokoju, zawrócił, i niemal od razu znalazł leżącą w kałuży krwi kobietę, która, na szczęście, jeszcze żyła. Proszę, wytłumacz mi, jak to możliwe, by tak szybko ją znalazł? Wiem, że to był specjalny zabieg, żeby baba mogła przeżyć, ale w tym rozdziale nie ma prawie nic z realizmu. I na koniec Cornelia umiera! Tak! Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz w tym temacie! Tylko co to za śmierć…
    Lecę czytać dalej i, Ran, błagam, nie obrażaj się na mnie za te komentarze.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy