-Widział
ktoś Gildartsa? – Igneel przemieszczał się pomiędzy rozgadanymi tłumami ludzi
każdemu zadając to samo pytanie. Po poszukiwaniu Nikushimy i wróceniu z pustymi
rękami, od razu udał się do namiotu Mistrza, by zdać raport. Wiadomości, które
usłyszał na miejscu były dla niego jak grom z jasnego nieba. Cornelia nie żyła.
A ostatnią osobą, która widziała jego przyjaciela po usłyszeniu tej wiadomości
była staruszka z namiotu medycznego. Po przeszukaniu całego obozu i sprawdzeniu
każdego namiotu czerwonowłosy stracił resztki nadziei na to, że znajdzie
swojego przyjaciela. Pozostało mu tylko jedno wyjście – wydeptana droga
prowadząca do lasu. Nie musiał długo nią kroczyć, gdyż już po kilku minutach
zauważył Gildartsa siedzącego pod rozłożystym dębem. Jego oczy były zamknięte,
a kamienna twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Igneel usiadł obok niego nie
tracąc czasu na zbędne słowa pocieszenia, które nie były do niczego potrzebne
rudowłosemu. Teraz jedyną rzeczą, której potrzebował była bliskość swojego
zaufanego i niezastąpionego przyjaciela. Nie potrzebowali słów, bo i bez nich
doskonale rozumieli swoje uczucia. Mimo częstych kłótni, wyzwisk i sprzeczek
darzyli się nawzajem bezgraniczną przyjaźnią, która trwała odkąd tylko się
poznali. Nagle jednak jakiś niewyraźny obraz ukazał się pod zamkniętymi
powiekami Igneela, by po chwili zniknąć. Nerwowo zmarszczył brwi. Wspomnienie.
A raczej początek wspomnień, które otwierały na powrót wielką ranę zadaną jego
sercu. Mimowolnie wrócił myślami do tamtego dnia…
10 lat wcześniej
Po zimowych roztopach dzisiejszy dzień przyniósł ze sobą dużo słońca. Resztki śniegu w zastraszającym tempie znikały z zasięgu wzroku. Nawet do pobliskiej karczmy poczęły wdzierać się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Mimo odstraszającej nazwy „Cerdo” (hiszp. Świnia) widniejącej na szyldzie, była ona zapełniona po brzegi. Słynęła z dobrego trunku oraz zapewniała najlepszą muzykę i tańce do samego rana w odległości kilkunastu kilometrów. Do tego właśnie miejsca kierował się pewien czerwonowłosy, dwudziestoletni młodzieniec prowadząc ożywioną konwersację ze swoją o dwa lata młodszą, brązowowłosą partnerką. Dzisiejsza noc miała być jedną z najpiękniejszych nocy jego życia, bowiem zamierzał oświadczyć się dziewczynie raźno kroczącej u jego boku. Wiedział, że to ta jedyna i nie zastąpi jej żadna inna, dlatego wszystko miał dopięte na ostatni guzik. Dokładnie o północy, padnie przed nią na kolana, a barman wniesie szampana i kwiaty. Dokładnie za cztery godziny…
W karczmie jak zwykle było dużo ludzi. Jedni wiedzieli już o dzisiejszych planach chłopaka, a inni tylko uśmiechali się w stronę zakochanych podziwiając ich miłość. Mimo tak młodego wieku nigdy nikt nie widział ich skłóconych, czy smutnych. Nawzajem darzyli się szczęściem, będąc nierozłączną parą.
Już po jednej kolejce wyśmienitego wina chłopak mógł podziwiać ruchy swojej partnerki w tańcu, jej śmiech, błyszczące oczy… Nagle jego wzrok przykuła zakapturzona postać siedząca w kącie. Mężczyzna… bez wątpienia. Wskazywały na to szerokie bary i rudawy zarost wystający zza płachty materiału. Na twarz padał cień, lecz chłopak był pewien, że nieznajomy wręcz pożera wzrokiem brązowowłosą…
-Igneel, chodź tu! – Zawołała w pewnym momencie dziewczyna, na co odpowiedział szerokim uśmiechem i łapiąc ją w ramiona całkowicie zapomniał o dziwnym mężczyźnie.
Gdy do godziny dwunastej pozostało już tylko kilka minut, Igneel złapał towarzyszkę za rękę i lekko pociągnął w stronę najbliższego stolika, przy okazji kiwając na barmana, który zaraz zniknął na zapleczu. Dziewczyna usiadła i zdezorientowanym, trochę przyćmionym wzrokiem spojrzała na swojego partnera, który pozostał w pozycji stojącej. Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło ją, gdy chłopak zaczął klękać.
-Cornelio Alberona – zaczął uroczystym, poważnym tonem, patrząc jej głęboko w oczy – czy uczyniłabyś mi ten zaszczyt i… Cornelio, czy wyjdziesz…
Nie dane mu było jednak dokończyć pytania, bo nagle z drugiego końca sali nadleciał kufel pełen piwa, który uderzył chłopaka w głowę z takim impetem, że ten nieprzytomny legł na posadzkę. Widocznie ktoś za wszelką cenę postanowił nie dopuścić do dokończenia tak ważnego pytania, jakim było dla niego to „wyjdziesz za mnie?”.
Gdy w końcu poczuł, że odzyskuje świadomość miał ochotę siarczyście przekląć, lecz z jego ust dobył się tylko zbolały jęk. Głowa od razu dała o sobie znać. Oczekiwał, że za chwilę znajdzie się przy nim Cornelia. Zapyta, czy wszystko dobrze, uśmiechnie się… Nic takiego jednak się nie stało. Igneel lekko uchylił powieki, by zauważył, że został przez kogoś przeniesiony za ladę. Barman widząc jego nagłe przebudzenie na chwilę zaprzestał czyszczenia szklanki z jakiegoś dziwnie wyglądającego osadu.
-Gdzie Cornelia? – Wyjąkał czerwonowłosy podnosząc się do siadu.
Mężczyzna spojrzał na niego, a w jego oczach czaiło się coś na kształt współczucia.
-Wyszła z jakimś rudowłosym mężczyzną. Stwierdził, że ją zna.
-Co?! – Wykrzyknął Igneel zrywając się na równe nogi. – Jak to wyszła?! Z kim? Gdzie?
Po każdym kolejnym pytaniu wyglądał tak, jakby zaraz miał zacząć wyrywać sobie włosy z głowy, dlatego mężczyzna od razu zaczął odpowiadać na pytania. Już po chwili młodzieniec wiedział, że rudowłosy był tym właśnie zakapturzonym mężczyzną, który z takim zaangażowaniem przyglądał się Cornelii. Po dziwnym wypadku z kuflem nieznajomy podszedł do dziewczyny, zamienił z nią kilka słów i razem opuścili karczmę.
Chłopak nie zadając więcej pytań po prostu udał się do wyjścia. Zimne powietrze uderzyło go w twarz. Co tak naprawdę się stało? Ile czasu był nieprzytomny? Jakoś niezbyt chciało mu się wierzyć w historię barmana. Musiało się stać coś takiego, czego dla jego dobra postanowiono nie ujawniać. Skierował swoje kroki do ich wspólnego mieszkania, ponieważ nie miał pojęcia, gdzie może jej szukać. A do domu powinna przecież w końcu wrócić…
I wróciła. Po kilku dniach. Inna, odmieniona. Nie próbował nawet nawiązywać rozmowy, co do wydarzeń tamtej nocy. Praktycznie w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Zbywała go półsłówkami, znikała na całe dnie. Czuł, że każdego dnia powstaje między nimi wielka przepaść, że powoli ją traci. Ostatnią swoją szansę pokładał w małym brylantowym pierścionku, który nadal znajdował się w kieszeni jego płaszcza. Pewnego dnia postanowił, że za wszelką cenę uratuje ich miłość. Wrócił z pracy, z dużym bukietem róż i postanowieniem, że to właśnie dziś znów spróbuje się jej oświadczyć. Nie znalazł jej jednak w domu. Zniknęła ona i jej rzeczy. Pozostawiła tylko jedną, małą karteczkę leżącą na stole. Zapisana była w pośpiechu.
Wybacz mi, ale nie potrafiłam już tak dalej żyć.
Odnalazłam prawdziwe szczęście i miłość.
U boku Gildartsa.
Proszę Cię, nigdy nas nie szukaj.
Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Ale teraz po prostu zapomnij.
Cornelia
Igneel lekko uchylił powieki. Wspomnienia nadal stały mu przed oczami, jak wielki mur nie do przeskoczenia. W życiu nie kochał żadnej kobiety tak jak Cornelii. W życiu nie potrafił pogodzić się z jej odejściem do Gildartsa. Gildartsa, który później zranił ją i zostawił z dzieckiem. Gdyby wtedy nie dostał tym kuflem, pewnie byliby teraz szczęśliwym małżeństwem. Nic by się nie stało… Ona nadal by żyła… Dlatego, gdy rudowłosy w końcu się odezwał, Igneel poczuł, że złość aż w nim wrze.
-Wiesz, kiedy tylko ją poznałem, wiedziałem, że to ta jedyna – zaczął Gildarts nie zauważając wrogiej aury wydobywającej się z każdego skrawka ciała mężczyzny siedzącego obok. – Nic mnie już wtedy nie obchodziło.
-„No jasne, że nic cię nie obchodziło” – stwierdził Igneel w myślach. – „A szczególnie to, że może już być w związku.”
-I pamiętam jak wtedy z nią tańczyłem, a później jak poszliśmy do mnie. Niezapomniane przeżycie. Chyba wyrwałem ją jakiemuś idiocie. Ha… gówniarzowi tak na niej zależało, że nawet nie potrafił zatrzymać jej przy sobie! Widocznie w ogóle go nie kochała i tylko czekała na okazję, aż będzie się mogła od niego uwolnić.
Dla Igneela każde kolejne słowo Gildartsa było jak powolne wbijanie sztyletów w jego serce. Dawna rana powoli się otwierała. On… nie pamiętał? Nie pamiętał, że to Igneel był wtedy z Cornelią? Przecież, gdy tylko Gildarts również dołączył do Korpusu Fairy Tail, czerwonowłosy traktował go jak największego wroga. Jak wielkim idiotą trzeba być, by aż tak nie umieć skojarzyć faktów? Później nawet się zaprzyjaźnili, znaleźli wspólny język, lecz gdzieś w głębi serca gnieździły się uczucia, które teraz zaczęły wypływać na wierzch.
-Przestań pieprzyć – warknął Igneel zaciskając zęby ze złości. – Jesteś żałosny.
-Żałosny? – Zapytał Gildarts maszcząc brwi. – Bo mówię to co myślę? Bo chcę sobie powspominać jedyną kobietę, którą naprawdę kochałem? To ty jesteś żałosny. Nie rozumiesz jak się czuję, nie wiesz jak to jest.
Igneel powoli zaczął podnosić się z miłego, chłodnego cienia. Stanął tyłem do rudowłosego z zamiarem odejścia i zakończenia tej bezsensownej rozmowy. Zacisnął pięści w geście bezsilności. Na język cisnęło mu się jednak jeszcze kilka słów.
-Doskonale wiem jak się czujesz. Wyobraź sobie, że też już ją kiedyś straciłem.
I odszedł pozostawiając Gildartsa z zamętem w głowie. Elementy układanki w końcu zaczęły układać się w całość. Czerwonowłosy chłopak… to był Igneel? Clive przeciągle westchnął i schował twarz w dłoniach.
-Cholera…
Pogrzeb odbył się na niewielkiej polanie znajdującej się pół kilometra dalej od obozu. Zgromadzili się na nim wszyscy, od dzieci począwszy, na dorosłych skończywszy. Gildarts rozglądał się po twarzach zebranych. Dostrzegł w tłumie staruszkę z namiotu medycznego, która patrzyła w jego stronę z taki bólem, jakby to ona zawiniła śmierci jego ukochanej. Prędko odwrócił wzrok. Mimo usilnych chęci nie udało mu się zobaczyć dobrze znanych twarzy Igneela oraz Metallicany. Ur natomiast stała ubrana w czarny płaszcz spoglądając co chwilę na czwórkę dzieci, pod którymi trzymała opiekę na czas pogrzebu. Natsu, Gajeel, Gray oraz Lyon stali jak wmurowani nadal nie potrafiąc ochłonąć po tragicznych wiadomościach. Nagle Gildarts poczuł jak coś małego i ciepłego wciska się w jego dużą dłoń. Zwrócił wzrok na dół, by dostrzec szkarłatne włosy i duże, ciemne oczy w niego wpatrzone. Erza leciutko ścisnęła jego rękę, jakby próbując dodać mu otuchy. Zaraz jednak jego wzrok przyciągnęły niebieskie włosy wystające zza głowy jego podopiecznej. Wychylił się lekko, by zauważyć, że Erza i Jellal także ściskają swoje małe rączki. Już miał zamiar lekko się uśmiechnąć, lecz coś w zachowaniu chłopca go niepokoiło. Co chwilę marszczył brwi, krzywił się i zaciskał wargi, jakby w ogóle nie zwracając uwagi na otoczenie.
W końcu ceremonia rozpoczęła się. W kilka godzin udało się sprowadzić piękną, dębową trumnę, w której spoczywało ciało kobiety. Wszyscy wsłuchiwali się w słowa Mistrza, który wspominał jej życie oraz zasługi w szeregach Zwiadowców. Niektórzy nie szczędzili łez, inni wpatrywali się przed siebie pustym wzrokiem. Lekko sunące po niebie chmury sprowadziły ze sobą prawdziwą ulewę. Pierwsza kropla deszczu spłynęła po policzku Gildartsa pozostawiając po sobie widoczny ślad. Po chwili ruszyła za nią kolejna.
-„To akurat nie deszcz” – stwierdził w myślach rudowłosy otwierając oczy.
Rozpadało się na dobre. Powoli spadające z nieba krople mieszały się z jego gorącymi, słonymi łzami. Mocniej ścisnął rączkę Erzy, jakby próbując zapewnić sobie oparcie. Nawet nie zauważył, kiedy Mistrz skończył swoją przemowę. Nie liczyło się dla niego nic. Chciał po prostu mieć ją znów przy sobie. Z jego ust dobył się niewyraźny jęk, który został zagłuszony przez wzbierającą na sile ulewę. Już nawet nie próbował zatrzymać potoku łez. Nie myślał o tym, że to niemęskie. Po prostu płakał. Nim spuszczono trumnę w głąb wykopanej wcześniej dziury, wyszedł z szeregu i opierając się na niej łokciami, powoli uklęknął. Wniósł oczy ku niebu, a deszcz obmywał jego wykrzywioną w grymasie bólu twarz. Jego serce rozpadało się na kawałki, pozostawiając po sobie tylko zakrwawioną dziurę.
-Kocham cię Cornelio i żadna śmierć nas nie rozłączy – szepnął w stronę trumny, po czym podniósł się z klęczek i wrócił na swoje miejsce. Ludzie przypatrywali mu się z mieszaniną smutku i współczucia, lecz nie zwracał na nich uwagi. Gdy opuszczali trumnę po prostu opuścił wzrok. Stał tak kilka minut, nie zwracając uwagi na to, iż ceremonia dobiegła końca. Na to, że jego znajomi poklepywali go w pocieszającym geście składając mu kondolencje. Wreszcie do niego dotarło. Już nigdy więcej jej nie zobaczy. Już nie przytuli. Nie pocałuje. Polana opustoszała. Każdy udał się w swoją stronę, do swoich zajęć. Został jedynie Mistrz, który powoli podszedł do mężczyzny.
-Mam do ciebie dwie sprawy, Gildartsie…
-Gdzie Igneel? – Przerwał mu rudowłosy podnosząc wzrok. Musiał z nim porozmawiać w tej chwili.
Makarov jednak tylko westchnął.
-To właśnie ta pierwsza sprawa. Od razu, kiedy tylko dostrzegłem, że Igneel wychodzi z lasu wysłałem go na misję razem z Metallicaną. Nie wiem ile może potrwać, co najmniej kilka lat… Wiem, że to może być dla ciebie trudne, ale nie chciał się z tobą żegnać…
Twarz Gildartsa pozostała bez wyrazu. Nic nie poczuł słysząc te słowa. Jak miał czuć? Przecież jego serce dopiero co rozpadło się na kawałki.
-A druga sprawa… - kontynuował Mistrz nie zauważając żadnej reakcji ze strony mężczyzny. – Chodzi mi o Canę. Po odejściu Cornelii, jako jej ojciec zostajesz mianowany jej prawnym opiekunem i…
-Nie chcę – znów wciął mu się w słowo.
-Jak to „nie chcesz”? – Zapytał zdezorientowany białowłosy patrząc na niego z zaskoczeniem.
-Nie chcę. Znajdźcie do tego kogoś innego. Nie mówcie jej, że jestem jej ojcem. Nie chcę jej – odpowiedział, po czym po prostu odwrócił się i odszedł w dobrze znane sobie miejsce. Nie obchodziło go, co pomyśli sobie o nim Mistrz oraz reszta Korpusu. On nie ma już dla kogo żyć. Całkowicie zajmie się szkoleniem Erzy na Zwiadowcę, który nie będzie popełniał takich błędów jak on. Cana zbyt przypominałaby mu o Cornelii, by móc ją wychowywać. Nie zasłużył na to… Nie zasłużył, by znów być odpowiedzialnym za czyjeś życie…
Erza powoli kroczyła obok niebieskowłosego chłopca, jakby nie zwracając uwagi na jego dziwne zachowanie.
-Wiesz, strasznie szkoda mi Gildartsa. On tak kochał Cornelię. Chyba nie potrafiłabym być taka silna jak… Jellal? – Zapytała widząc, że chłopak nagle stanął i zgiął się w pół. Szybko podbiegła do niego i złapała za ramię. –Jellal, czy wszystko w porządku?
Spojrzał na nią, a w jego oczach widniało przerażenie.
-Erzo.. musisz mi pomóc… - wyjąkał, by znów skulić się pod naporem bólu. –On… przejmuje kontrolę… nie tak miało być…
Jego oddech stawał się coraz szybszy i urywany, jak po długim biegu. Dziewczynka nic nie rozumiejąc pochyliła się i ujmując jego twarz w dłonie pociągnęła ją do góry, by zamiast zwykłych, niewinnych oczu chłopca dostrzec czerwone tęczówki.
-Zrobiłem coś złego, Erzo. Coś bardzo złego – wyszeptał, a na jego twarzy zaczął pojawiać się cień uśmiechu. Nie podobał jej się taki Jellal.
Wyprostował głowę i powoli odwrócił się do niej plecami. Jego zachowanie nagle zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Nie powinnaś mnie nigdy poznać, Erzo. Ale jeszcze kiedyś się spotkamy. Żegnaj – rzucił jeszcze przez ramię i odszedł pozostawiając ją samą. A ona nie potrafiła pobiec za nim…
Od autorki:
Tam, tam, tam! Taki bardzo depresyjny rozdział całkowicie ukazujący mój „wspaniały” na tę chwilę humor. Sporo pomysłów zaczęło objawiać mi się na poprawach z chemii, chyba częściej musze je pisać!
Tą notką zakończyć chciałam sagę pierwszą. Teraz jak pewnie się domyślacie rozpocznie się saga druga (tak bardzo logicznie), która (niespodzianka) będzie rozgrywała się już 13 lat później. Mam nadzieję, że ta trzynastka nie przyniesie mi pecha :)
Już na samym początku zaserwuję wam naprawdę dużą dawkę NaLu ;D
Co więcej, rozdział już jest w tworzeniu, więc mam nadzieję, że pojawi się dość szybko. Postaram się ^^
Nie przedłużając, proszę bardzo o komentarze z opinią i do następnego!
10 lat wcześniej
Po zimowych roztopach dzisiejszy dzień przyniósł ze sobą dużo słońca. Resztki śniegu w zastraszającym tempie znikały z zasięgu wzroku. Nawet do pobliskiej karczmy poczęły wdzierać się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Mimo odstraszającej nazwy „Cerdo” (hiszp. Świnia) widniejącej na szyldzie, była ona zapełniona po brzegi. Słynęła z dobrego trunku oraz zapewniała najlepszą muzykę i tańce do samego rana w odległości kilkunastu kilometrów. Do tego właśnie miejsca kierował się pewien czerwonowłosy, dwudziestoletni młodzieniec prowadząc ożywioną konwersację ze swoją o dwa lata młodszą, brązowowłosą partnerką. Dzisiejsza noc miała być jedną z najpiękniejszych nocy jego życia, bowiem zamierzał oświadczyć się dziewczynie raźno kroczącej u jego boku. Wiedział, że to ta jedyna i nie zastąpi jej żadna inna, dlatego wszystko miał dopięte na ostatni guzik. Dokładnie o północy, padnie przed nią na kolana, a barman wniesie szampana i kwiaty. Dokładnie za cztery godziny…
W karczmie jak zwykle było dużo ludzi. Jedni wiedzieli już o dzisiejszych planach chłopaka, a inni tylko uśmiechali się w stronę zakochanych podziwiając ich miłość. Mimo tak młodego wieku nigdy nikt nie widział ich skłóconych, czy smutnych. Nawzajem darzyli się szczęściem, będąc nierozłączną parą.
Już po jednej kolejce wyśmienitego wina chłopak mógł podziwiać ruchy swojej partnerki w tańcu, jej śmiech, błyszczące oczy… Nagle jego wzrok przykuła zakapturzona postać siedząca w kącie. Mężczyzna… bez wątpienia. Wskazywały na to szerokie bary i rudawy zarost wystający zza płachty materiału. Na twarz padał cień, lecz chłopak był pewien, że nieznajomy wręcz pożera wzrokiem brązowowłosą…
-Igneel, chodź tu! – Zawołała w pewnym momencie dziewczyna, na co odpowiedział szerokim uśmiechem i łapiąc ją w ramiona całkowicie zapomniał o dziwnym mężczyźnie.
Gdy do godziny dwunastej pozostało już tylko kilka minut, Igneel złapał towarzyszkę za rękę i lekko pociągnął w stronę najbliższego stolika, przy okazji kiwając na barmana, który zaraz zniknął na zapleczu. Dziewczyna usiadła i zdezorientowanym, trochę przyćmionym wzrokiem spojrzała na swojego partnera, który pozostał w pozycji stojącej. Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło ją, gdy chłopak zaczął klękać.
-Cornelio Alberona – zaczął uroczystym, poważnym tonem, patrząc jej głęboko w oczy – czy uczyniłabyś mi ten zaszczyt i… Cornelio, czy wyjdziesz…
Nie dane mu było jednak dokończyć pytania, bo nagle z drugiego końca sali nadleciał kufel pełen piwa, który uderzył chłopaka w głowę z takim impetem, że ten nieprzytomny legł na posadzkę. Widocznie ktoś za wszelką cenę postanowił nie dopuścić do dokończenia tak ważnego pytania, jakim było dla niego to „wyjdziesz za mnie?”.
Gdy w końcu poczuł, że odzyskuje świadomość miał ochotę siarczyście przekląć, lecz z jego ust dobył się tylko zbolały jęk. Głowa od razu dała o sobie znać. Oczekiwał, że za chwilę znajdzie się przy nim Cornelia. Zapyta, czy wszystko dobrze, uśmiechnie się… Nic takiego jednak się nie stało. Igneel lekko uchylił powieki, by zauważył, że został przez kogoś przeniesiony za ladę. Barman widząc jego nagłe przebudzenie na chwilę zaprzestał czyszczenia szklanki z jakiegoś dziwnie wyglądającego osadu.
-Gdzie Cornelia? – Wyjąkał czerwonowłosy podnosząc się do siadu.
Mężczyzna spojrzał na niego, a w jego oczach czaiło się coś na kształt współczucia.
-Wyszła z jakimś rudowłosym mężczyzną. Stwierdził, że ją zna.
-Co?! – Wykrzyknął Igneel zrywając się na równe nogi. – Jak to wyszła?! Z kim? Gdzie?
Po każdym kolejnym pytaniu wyglądał tak, jakby zaraz miał zacząć wyrywać sobie włosy z głowy, dlatego mężczyzna od razu zaczął odpowiadać na pytania. Już po chwili młodzieniec wiedział, że rudowłosy był tym właśnie zakapturzonym mężczyzną, który z takim zaangażowaniem przyglądał się Cornelii. Po dziwnym wypadku z kuflem nieznajomy podszedł do dziewczyny, zamienił z nią kilka słów i razem opuścili karczmę.
Chłopak nie zadając więcej pytań po prostu udał się do wyjścia. Zimne powietrze uderzyło go w twarz. Co tak naprawdę się stało? Ile czasu był nieprzytomny? Jakoś niezbyt chciało mu się wierzyć w historię barmana. Musiało się stać coś takiego, czego dla jego dobra postanowiono nie ujawniać. Skierował swoje kroki do ich wspólnego mieszkania, ponieważ nie miał pojęcia, gdzie może jej szukać. A do domu powinna przecież w końcu wrócić…
I wróciła. Po kilku dniach. Inna, odmieniona. Nie próbował nawet nawiązywać rozmowy, co do wydarzeń tamtej nocy. Praktycznie w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Zbywała go półsłówkami, znikała na całe dnie. Czuł, że każdego dnia powstaje między nimi wielka przepaść, że powoli ją traci. Ostatnią swoją szansę pokładał w małym brylantowym pierścionku, który nadal znajdował się w kieszeni jego płaszcza. Pewnego dnia postanowił, że za wszelką cenę uratuje ich miłość. Wrócił z pracy, z dużym bukietem róż i postanowieniem, że to właśnie dziś znów spróbuje się jej oświadczyć. Nie znalazł jej jednak w domu. Zniknęła ona i jej rzeczy. Pozostawiła tylko jedną, małą karteczkę leżącą na stole. Zapisana była w pośpiechu.
Wybacz mi, ale nie potrafiłam już tak dalej żyć.
Odnalazłam prawdziwe szczęście i miłość.
U boku Gildartsa.
Proszę Cię, nigdy nas nie szukaj.
Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Ale teraz po prostu zapomnij.
Cornelia
Igneel lekko uchylił powieki. Wspomnienia nadal stały mu przed oczami, jak wielki mur nie do przeskoczenia. W życiu nie kochał żadnej kobiety tak jak Cornelii. W życiu nie potrafił pogodzić się z jej odejściem do Gildartsa. Gildartsa, który później zranił ją i zostawił z dzieckiem. Gdyby wtedy nie dostał tym kuflem, pewnie byliby teraz szczęśliwym małżeństwem. Nic by się nie stało… Ona nadal by żyła… Dlatego, gdy rudowłosy w końcu się odezwał, Igneel poczuł, że złość aż w nim wrze.
-Wiesz, kiedy tylko ją poznałem, wiedziałem, że to ta jedyna – zaczął Gildarts nie zauważając wrogiej aury wydobywającej się z każdego skrawka ciała mężczyzny siedzącego obok. – Nic mnie już wtedy nie obchodziło.
-„No jasne, że nic cię nie obchodziło” – stwierdził Igneel w myślach. – „A szczególnie to, że może już być w związku.”
-I pamiętam jak wtedy z nią tańczyłem, a później jak poszliśmy do mnie. Niezapomniane przeżycie. Chyba wyrwałem ją jakiemuś idiocie. Ha… gówniarzowi tak na niej zależało, że nawet nie potrafił zatrzymać jej przy sobie! Widocznie w ogóle go nie kochała i tylko czekała na okazję, aż będzie się mogła od niego uwolnić.
Dla Igneela każde kolejne słowo Gildartsa było jak powolne wbijanie sztyletów w jego serce. Dawna rana powoli się otwierała. On… nie pamiętał? Nie pamiętał, że to Igneel był wtedy z Cornelią? Przecież, gdy tylko Gildarts również dołączył do Korpusu Fairy Tail, czerwonowłosy traktował go jak największego wroga. Jak wielkim idiotą trzeba być, by aż tak nie umieć skojarzyć faktów? Później nawet się zaprzyjaźnili, znaleźli wspólny język, lecz gdzieś w głębi serca gnieździły się uczucia, które teraz zaczęły wypływać na wierzch.
-Przestań pieprzyć – warknął Igneel zaciskając zęby ze złości. – Jesteś żałosny.
-Żałosny? – Zapytał Gildarts maszcząc brwi. – Bo mówię to co myślę? Bo chcę sobie powspominać jedyną kobietę, którą naprawdę kochałem? To ty jesteś żałosny. Nie rozumiesz jak się czuję, nie wiesz jak to jest.
Igneel powoli zaczął podnosić się z miłego, chłodnego cienia. Stanął tyłem do rudowłosego z zamiarem odejścia i zakończenia tej bezsensownej rozmowy. Zacisnął pięści w geście bezsilności. Na język cisnęło mu się jednak jeszcze kilka słów.
-Doskonale wiem jak się czujesz. Wyobraź sobie, że też już ją kiedyś straciłem.
I odszedł pozostawiając Gildartsa z zamętem w głowie. Elementy układanki w końcu zaczęły układać się w całość. Czerwonowłosy chłopak… to był Igneel? Clive przeciągle westchnął i schował twarz w dłoniach.
-Cholera…
Pogrzeb odbył się na niewielkiej polanie znajdującej się pół kilometra dalej od obozu. Zgromadzili się na nim wszyscy, od dzieci począwszy, na dorosłych skończywszy. Gildarts rozglądał się po twarzach zebranych. Dostrzegł w tłumie staruszkę z namiotu medycznego, która patrzyła w jego stronę z taki bólem, jakby to ona zawiniła śmierci jego ukochanej. Prędko odwrócił wzrok. Mimo usilnych chęci nie udało mu się zobaczyć dobrze znanych twarzy Igneela oraz Metallicany. Ur natomiast stała ubrana w czarny płaszcz spoglądając co chwilę na czwórkę dzieci, pod którymi trzymała opiekę na czas pogrzebu. Natsu, Gajeel, Gray oraz Lyon stali jak wmurowani nadal nie potrafiąc ochłonąć po tragicznych wiadomościach. Nagle Gildarts poczuł jak coś małego i ciepłego wciska się w jego dużą dłoń. Zwrócił wzrok na dół, by dostrzec szkarłatne włosy i duże, ciemne oczy w niego wpatrzone. Erza leciutko ścisnęła jego rękę, jakby próbując dodać mu otuchy. Zaraz jednak jego wzrok przyciągnęły niebieskie włosy wystające zza głowy jego podopiecznej. Wychylił się lekko, by zauważyć, że Erza i Jellal także ściskają swoje małe rączki. Już miał zamiar lekko się uśmiechnąć, lecz coś w zachowaniu chłopca go niepokoiło. Co chwilę marszczył brwi, krzywił się i zaciskał wargi, jakby w ogóle nie zwracając uwagi na otoczenie.
W końcu ceremonia rozpoczęła się. W kilka godzin udało się sprowadzić piękną, dębową trumnę, w której spoczywało ciało kobiety. Wszyscy wsłuchiwali się w słowa Mistrza, który wspominał jej życie oraz zasługi w szeregach Zwiadowców. Niektórzy nie szczędzili łez, inni wpatrywali się przed siebie pustym wzrokiem. Lekko sunące po niebie chmury sprowadziły ze sobą prawdziwą ulewę. Pierwsza kropla deszczu spłynęła po policzku Gildartsa pozostawiając po sobie widoczny ślad. Po chwili ruszyła za nią kolejna.
-„To akurat nie deszcz” – stwierdził w myślach rudowłosy otwierając oczy.
Rozpadało się na dobre. Powoli spadające z nieba krople mieszały się z jego gorącymi, słonymi łzami. Mocniej ścisnął rączkę Erzy, jakby próbując zapewnić sobie oparcie. Nawet nie zauważył, kiedy Mistrz skończył swoją przemowę. Nie liczyło się dla niego nic. Chciał po prostu mieć ją znów przy sobie. Z jego ust dobył się niewyraźny jęk, który został zagłuszony przez wzbierającą na sile ulewę. Już nawet nie próbował zatrzymać potoku łez. Nie myślał o tym, że to niemęskie. Po prostu płakał. Nim spuszczono trumnę w głąb wykopanej wcześniej dziury, wyszedł z szeregu i opierając się na niej łokciami, powoli uklęknął. Wniósł oczy ku niebu, a deszcz obmywał jego wykrzywioną w grymasie bólu twarz. Jego serce rozpadało się na kawałki, pozostawiając po sobie tylko zakrwawioną dziurę.
-Kocham cię Cornelio i żadna śmierć nas nie rozłączy – szepnął w stronę trumny, po czym podniósł się z klęczek i wrócił na swoje miejsce. Ludzie przypatrywali mu się z mieszaniną smutku i współczucia, lecz nie zwracał na nich uwagi. Gdy opuszczali trumnę po prostu opuścił wzrok. Stał tak kilka minut, nie zwracając uwagi na to, iż ceremonia dobiegła końca. Na to, że jego znajomi poklepywali go w pocieszającym geście składając mu kondolencje. Wreszcie do niego dotarło. Już nigdy więcej jej nie zobaczy. Już nie przytuli. Nie pocałuje. Polana opustoszała. Każdy udał się w swoją stronę, do swoich zajęć. Został jedynie Mistrz, który powoli podszedł do mężczyzny.
-Mam do ciebie dwie sprawy, Gildartsie…
-Gdzie Igneel? – Przerwał mu rudowłosy podnosząc wzrok. Musiał z nim porozmawiać w tej chwili.
Makarov jednak tylko westchnął.
-To właśnie ta pierwsza sprawa. Od razu, kiedy tylko dostrzegłem, że Igneel wychodzi z lasu wysłałem go na misję razem z Metallicaną. Nie wiem ile może potrwać, co najmniej kilka lat… Wiem, że to może być dla ciebie trudne, ale nie chciał się z tobą żegnać…
Twarz Gildartsa pozostała bez wyrazu. Nic nie poczuł słysząc te słowa. Jak miał czuć? Przecież jego serce dopiero co rozpadło się na kawałki.
-A druga sprawa… - kontynuował Mistrz nie zauważając żadnej reakcji ze strony mężczyzny. – Chodzi mi o Canę. Po odejściu Cornelii, jako jej ojciec zostajesz mianowany jej prawnym opiekunem i…
-Nie chcę – znów wciął mu się w słowo.
-Jak to „nie chcesz”? – Zapytał zdezorientowany białowłosy patrząc na niego z zaskoczeniem.
-Nie chcę. Znajdźcie do tego kogoś innego. Nie mówcie jej, że jestem jej ojcem. Nie chcę jej – odpowiedział, po czym po prostu odwrócił się i odszedł w dobrze znane sobie miejsce. Nie obchodziło go, co pomyśli sobie o nim Mistrz oraz reszta Korpusu. On nie ma już dla kogo żyć. Całkowicie zajmie się szkoleniem Erzy na Zwiadowcę, który nie będzie popełniał takich błędów jak on. Cana zbyt przypominałaby mu o Cornelii, by móc ją wychowywać. Nie zasłużył na to… Nie zasłużył, by znów być odpowiedzialnym za czyjeś życie…
Erza powoli kroczyła obok niebieskowłosego chłopca, jakby nie zwracając uwagi na jego dziwne zachowanie.
-Wiesz, strasznie szkoda mi Gildartsa. On tak kochał Cornelię. Chyba nie potrafiłabym być taka silna jak… Jellal? – Zapytała widząc, że chłopak nagle stanął i zgiął się w pół. Szybko podbiegła do niego i złapała za ramię. –Jellal, czy wszystko w porządku?
Spojrzał na nią, a w jego oczach widniało przerażenie.
-Erzo.. musisz mi pomóc… - wyjąkał, by znów skulić się pod naporem bólu. –On… przejmuje kontrolę… nie tak miało być…
Jego oddech stawał się coraz szybszy i urywany, jak po długim biegu. Dziewczynka nic nie rozumiejąc pochyliła się i ujmując jego twarz w dłonie pociągnęła ją do góry, by zamiast zwykłych, niewinnych oczu chłopca dostrzec czerwone tęczówki.
-Zrobiłem coś złego, Erzo. Coś bardzo złego – wyszeptał, a na jego twarzy zaczął pojawiać się cień uśmiechu. Nie podobał jej się taki Jellal.
Wyprostował głowę i powoli odwrócił się do niej plecami. Jego zachowanie nagle zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Nie powinnaś mnie nigdy poznać, Erzo. Ale jeszcze kiedyś się spotkamy. Żegnaj – rzucił jeszcze przez ramię i odszedł pozostawiając ją samą. A ona nie potrafiła pobiec za nim…
Od autorki:
Tam, tam, tam! Taki bardzo depresyjny rozdział całkowicie ukazujący mój „wspaniały” na tę chwilę humor. Sporo pomysłów zaczęło objawiać mi się na poprawach z chemii, chyba częściej musze je pisać!
Tą notką zakończyć chciałam sagę pierwszą. Teraz jak pewnie się domyślacie rozpocznie się saga druga (tak bardzo logicznie), która (niespodzianka) będzie rozgrywała się już 13 lat później. Mam nadzieję, że ta trzynastka nie przyniesie mi pecha :)
Już na samym początku zaserwuję wam naprawdę dużą dawkę NaLu ;D
Co więcej, rozdział już jest w tworzeniu, więc mam nadzieję, że pojawi się dość szybko. Postaram się ^^
Nie przedłużając, proszę bardzo o komentarze z opinią i do następnego!
Świetny rozdział - z resztą jak każdy :)
OdpowiedzUsuńBardzo szkoda mi Cornalii :c prawie się poryczałam na pogrzebie
co do Jellela i Erzy - nie mogę się doczekać ich spotkania po latach.
i... NaLu na początek 2 sezonu!! Czekam z niecierpliwością
Ej mam nadzieję że 13 lat później Jellal i Lucy nie będą po ślubie :o
Życzę weny ♥
Anonimka Mary
Nie płacz, Mary, bo nie ma miejsca tu, na Twe babskie łzy!
UsuńJakkolwiek idzie ta piosenka o Ewce, nie płacz! ;-;
Tak się właśnie zastanawiam... rozważam...
Hmm.. jeszcze muszę to dokładnie przemyśleć, czy będą, czy nie będą ^^
A jeśli będą, to na pewno nie z miłości..
Dziękuję ;*
Hmm...
OdpowiedzUsuńTyle emoszenia xDD
NA POPRAWKACH Z CHEMII, POWIADASZ? xDDDD
No, ale dobra od początku...
Boże, prawie się poryczałam jak Igneel szukała Gildartsa i wgl ;__;
Zakochany Igneel(dlaczego nie we mnie?! ;-;)! Taki uroczy! Oświadczyny o północy(Mam nadzieję, że mój Itachi też tak zrobi)
Ale ten kufel xDDDD SZCZYT DELIKATNOŚCI xDDD
A ta szmata go tam zostawiła i wyszła... ONA POWINNA SPŁONĄĆ NA STOSIE.
Rozumiem, że nie poszłą z byle kim, no ale, fuck, jak ja kocham Igneela ;-;
tak go suka zraniła... Dobrze, że nie żyje :3
Boże, a Gildarts potem okazał się takim idiotą... Aż miałam go ochotę uderzyć!
Jellal z Erzą za rączkę... jak uroczo... Ale nie mogłam przestać się śmiać, jak przeczytałam, ze on jest na pogrzebie xDDDDD
,,-Wiesz, strasznie szkoda mi Gildartsa. On tak kochał Cornelię. Chyba nie potrafiłabym być taka silna jak… Jellal? – Zapytała widząc, że chłopak nagle stanął i zgiął się w pół.' Myślałam, ze odpowie ,,Mnie też'' a jego wypowiedzi będzie towarzyszył śmiech xDDDD A tu nie!
Chyba ten grzeczny Jellal przepadał [*] zapalę mu znicz, bo Corneli nie warto.
A na koniec...
Igneel i Meti ;_; Nie mogę się doczekać ich POWROTU. Ale ostania rozmowa z Gildrtsem... T-T
No, no, no! Pierwszy raz nie mogę doczekać się NaLu :D
Oczywiście i tak bardzie pragnę Jellala :3
Do następnego :3
Igneel nie zakocha się w Tobie, bo Ty to byś chciała wszystkich ;-;
UsuńTAK, NA POPRAWKACH Z CHEMII I JEŚLI CHODZI O TEN TEMAT TO JUŻ SIĘ NIE ODZYWAJ
Ej, właśnie!
Mogli jej zapalić znicze, a tak to tylko kwiaty przynieśli!
Chociaż... czy w tych czasach były znicze?
Muszę to przemyśleć...
Oni dopiero pojechali, a Ty już chcesz powrotu, wyjdź.
Nie możesz się doczekać NaLu, bo moje B|
W końcu! Dotarłam! Świetny rozdział, strasznie wciągający choć smutny... Cornelia... ; chlip chlip ;
OdpowiedzUsuńSzkoda mi też troszeczkę Cany, biedaczysko. D:
Żelek [ Jellal xD ] w opętaniu, Gildarts w rozsypce, a Erza...? Och joj. xD W pewnym momencie odniosłam wrażenie, że chciała powiedzieć "o chu.... chodzi?!" XD Jestem też ciekawa jak potoczą się sprawy, gdy Ingeel i Clive znów się spotkają. *o*
Spokój przy czytaniu burzą słowa "poprawki z chemi", moje koszmary poracają! xD
Oczywiście żartuję. Życzę Ci wspaniałej weny, niekoniecznie przy poprawkach, to nie jest zbyt przyjemne, ajajaj... :>
Poza tym, przepraszam za tak opóźniony komentarz, ale mam w swoim pokoju pewnego szkodnika, który swymi zacnymi siekaczami załatwił mi kabelek z klawiatury.... -3-"
Rajusiu, czyścisz takiego, suszonki mu robisz, bawisz się z nim, a on wrednie Ci zakica za biurko i odłączy Cię od cywilizacji.... ;____;
Odbiegłam od tematu, wybacz, czasami tak mam. XD
W każdym razie, gorąco pozdrawiam. Pisz, wszyscy czekamy. ♥
Bo pewnie chciała, lecz nie potrafi jeszcze wyrażać tak pięknie uczuć przekleństwami jak niestety Ran Nishi xDD
UsuńStrasznie mnie ciągnęło żeby poprzeklinać (ktokolwiek) na przykład Gildarts. ale takie kulturalne społeczeństwo będzie ograniczać się tylko do "cholera" :3
Poprawiłam się z chemii na 4, jestem z siebie dumna *3*
Ooo, ja chcę takiego kicacza! <3
Wiesz co? Pierwsza reakcja na opis tego bloga to: czy mi się zdaje, czy czytałaś "Zwiadowców?", ale pewna nie byłam. Ale za to, kiedy przeczytałam twój pierwszy rozdział to: O Boże! Zwiadowcy! Fairy Tail! Połączone! *ślinotok* No kochana powiem ci, że mnie nie zawiodłaś! Ale do rzeczy!
OdpowiedzUsuńIgneel i Cornelia? Szok! Tak w sumie paczę i widzę, że zrobiłaś z niej podrywaczkę pokroju Gildartsa. Ciągnie swój do swego :P Ale szkoda kobitki, nie powiem, że nie. I jeszcze Jellal. Oj, narozrabiał. Biedna Erzia zostanie bez niego (chlipie).
Na koniec życzę ci duuuuuuuuuużo weny, żebyś rozdziały dodawała jeszcze szybciej :)
A właśnie czytałam!
OdpowiedzUsuńJedna z moich ulubionych książek i po prostu pewnego dnia wpadłam na pomysł żeby przemieszać tak wszystko razem ^-^
Cornelia na taką puszczalską wyszła, nie wiem co ja robię z bohaterami mojego opowiadania xDD
Jellal zawsze rozrabia :D
Dziękuję ^^
Rozdział postaram się napisać już dziś, nie mam pojęcia, czy mi to wyjdzie :D
O jacie... Smuteczek. Popłakałam się...
OdpowiedzUsuńIgneel i Cornelia ? Nie wierzę, że oni kiedyś byli razem...
Gildarts nie chce swojej córki ? Szkoda mi jej...
Jellal odchodzi ? Smutno...
Ogólnie smutny rozdział, ale dzięki niemu zapowiada się świetna akcja!
Ciekawe co tam jeszcze wymyślisz...
No nic, zabieram sie za następny.
Duzo, dużo, dużo weny.
Sayonara!
Koniec pierwszej serii również wypadałoby skomentować, nawet jeśli te uwagi w żaden sposób nie wpłyną na dalszy ciąg historii (pogrzebane marzenia T^T). Tak więc, jak na historię o Erzie (bo to chyba o nią się tu przede wszystkim rozchodzi) trochę mi jej brakło. Jellal dobry, TAK! Szkoda tylko, że zrobił pa pa - smuteczek. Ale wróci, prawda? Bez niego przecież nie będzie jerzy. Cornelia jednak nie żyje, też szkoda. Ale dobrze, że przynajmniej ten dziadyga Fernandes, nie będzie już więcej cwaniaczył. Śmigam (powoli jak żółw) dalej.
OdpowiedzUsuń