środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 11 - Stracić, by zyskać zbyt wiele.

 Erza powolnym krokiem zbliżała się do namiotu Mistrza nie wiedząc za bardzo czego może spodziewać się po natychmiastowym wezwaniu. Dopiero wróciła z misji i chciała chociaż jeden dzień odetchnąć… W końcu powoli odsunęła płachtę zasłaniającą wejście do środka. Za przenośnym biurkiem z jasnego drewna siedział mały dziadunio. Pamiętała go z czasów, gdy miała sześć lat – od tamtego czasu nic się nie zmienił. Gdy weszła nawet nie podniósł głowy.
-Mam dla ciebie misję – zaczął, bez zbędnego powitania. Z jej ust dobył się niekontrolowany jęk. –Nie martw się, nie będzie to nic trudnego, ani długiego…
-A Natsu nie może? – Zapytała z nadzieją w głosie. Jeśli nie jest trudna, to pewnie także nie wymaga myślenia…
Mistrz westchnął i podniósł głowę. Odsunął od siebie kałamarz do połowy wypełniony atramentem i obok położył gęsie pióro, którego używał do podpisywania ważnych dokumentów.
-Niestety, Natsu od pewnego czasu znika gdzieś na całe dnie. Lisanna skarżyła się, że umiejętnie jej unika. I bardzo dobrze, ta dziewczyna to istny szatan, sam bym się przed nią chował… - rzeczowy ton Makarova coraz bardziej zaczął zamieniać się w szeptanie do siebie, dlatego Erza, by obudzić go z transu głośno odchrząknęła. – A tak! No więc jak już mówiłem, ta misja będzie trwała maksymalnie kilka godzin. To co? Bierzesz ją?
-A mam inne wyjście? – Zapytała dziewczyna teatralnie wzdychając.
-Raczej nie – odpowiedział siwowłosy prezentując jej swój szeroki uśmiech. –No więc, jak już dowiedzieliśmy się od naszych sojuszników, w stronę naszego obecnego obozu zmierzają wojska francuskie na czele z ich królem. Niestety nadal nie znamy jego nazwiska. Tak naprawdę nawet nie wiemy jak wygląda, czy jest stary, czy młody… Wiemy jedynie, że miesiąc temu wziął sobie za żonę tą księżniczkę, Lucy, ale nic poza tym. A powinniśmy wiedzieć o naszym wrogu jak najwięcej. Dlatego masz dwa zadanie: po pierwsze, musisz ustalić, czy rzeczywiście zmierzają w stronę naszego obozu, a po drugie, twoim zadaniem jest określenie tożsamości króla. Zrozumiano?
Kiwnęła głową na znak, że już wszystko wie.
-Możesz wyjeżdżać od razu. Tu masz mapę, która mniej więcej zobrazuje ci miejsce, w którym będą przejeżdżać.
Znów kiwnęła głową, odebrała nieduży świstek papieru i udała się w stronę wyjścia. Jej namiot oddalony był od namiotu Mistrza o dobre kilkadziesiąt metrów. Wyjęła z niego wszystkie potrzebne do misji rzeczy, po czym osiodłała konia. Nie potrzebowała dużo ekwipunku - w końcu to tylko kilka godzin. Narzuciła na siebie zwiadowczy płaszcz, do pasa przytwierdziła pochwę ze sztyletem oraz szablę, a na plecy zarzuciła kołczan ze strzałami. Łuk przytwierdziła do siodła i czym prędzej popędziła konia w wyznaczone na mapie miejsce. Czekała ją co najmniej półgodzinna droga…
Jej myśli uciekły w stronę wrogiego króla. Odkąd tylko zasiadał na tronie, nikt nie zdawał sobie sprawy kim on może być. Jednak jego ostre rządy często były przypłacone przez ludzi życiem. Wciąż wyjeżdżał na wojny zdobywając kolejne terytoria, siejąc postrach i zniszczenie dookoła siebie… Nikt nie potrafił się mu przeciwstawić. Nikt nie potrafił go unicestwić.
Lekko ściągnęła wodze. Mimo wszystko jej wierzchowiec nie potrafił już tak długo przebywać w drodze i też potrzebował trochę odpoczynku. Służył jej już przecież tyle lat.
W końcu jej droga dobiegła końca. Zostawiła konia pół kilometra dalej, by nie wydawał zbędnych dźwięków, którymi mógłby niechcący zdradzić jej położenie. Później pieszo udała się w stronę głównej drogi, która przebiegała przez niewielkie wzgórze. To tędy właśnie przejeżdżać miały wrogie wojska. U stóp wzgórza znalazła niewielkie zarośla, w których przycupnęła, wcześniej rzucając obok całą broń zabraną z obozu. Poprzez niewielki ruch dziewczyny wystający zza pasa sztylet lub tym bardziej szpada mogły narobić zbyt dużo hałasu poruszając gałązkami roślin. Dziewczyna znalazła idealny punkt widokowy i po prostu przyszło jej teraz czekać.
Właśnie kończyła wiązanie swoich długich, szkarłatnych włosów, gdy poczuła lekkie drżenie ziemi pod swoimi stopami. Końskie kopyta. Czym prędzej narzuciła na siebie kaptur płaszcza, by niespotykany kolor włosów nie zdradził jej kryjówki. Już za chwilę mogła ujrzeć pierwszych jeźdźców, popędzających swoje konie. Nie kierowali się oni jednak w stronę obozu Fairy Tail. Pierwsza misja wykonana. Teraz trzeba tylko zaobserwować, kim jest ten snob król i może wracać do ciepłego namiotu… Z coraz bliższej odległości słyszała jego rozkazy kierowane w stronę żołnierzy. Byli oni podzieleni na kilka grup, które po kolei wyjeżdżały zza wzgórza w odstępie czasowym około dwóch minut. W końcu władca również wynurzył się zza wzgórza. Zatrzymał konia i wskazując stronę, z której przybyli, wykrzykiwał kolejne rozkazy. Erza mocno zmrużyła oczy próbując dostrzec jego twarz schowaną pod materiałem kaptura. Z tej odległości nie mogła jednak stwierdzić nawet, czy jest on stary, czy młody…
W pewnym momencie zerwał się mocny wiatr, porywając kaptur nieznajomego lekko w tył. Rozdrażniony odrzucił go ręką ukazując całą tylną część głowy. Dziewczyna czując narastające podniecenie lekko uniosła się na rękach dla lepszej widoczności i zobaczyła… niebieskie włosy.
-Jellal… - wyszeptała, nie zmieniając swojej pozycji. Tylko jednak osoba, którą znała miała tak niespotykany kolor włosów. Tylko jeden mężczyzna, który w dziwny sposób na długo znikł z jej życia. Nie myśląc o tym co robi, zaczerpnęła powietrza. – Jellal! – Krzyknęła, a jej głos został podniesiony przez fale wiatru wprost w stronę władcy. Zdezorientowany, na chwilę zaprzestał wykrzykiwania rozkazów i odwrócił się w stronę, z której dobiegł głos. Nikogo jednak nie ujrzawszy, na powrót wrócił do zajmowania się swoim wojskiem. Lecz ona zdążyła zobaczyć. Mimo że nie widziała go tyle lat, od razu wiedziała, że to on. Ta dziwna pieczęć na twarzy, z którą wrócił tamtego dnia była chyba wystarczającym dowodem.
Znów obudziła się w niej ta mała dziewczynka, którą była kiedyś. Która czerwieniła się za każdym razem, gdy łapał ją za niewielką rączkę. Która z zachwytem chłonęła każde wypowiedziane przez niego słowo… Bez wahania wybiegła ze swojej kryjówki wpatrując się tylko w jego postać i co chwilę wykrzykując jego imię. Tym razem nie usłyszał. Grupa ludzi, którą w tej chwili dowodził pojechała w swoją stronę. A Jellal uderzając konia niewielkim batem trzymanym w ręku także zmusił go do kontynuowania jazdy. Na nic zdały się głośne wołania dziewczyny, on już odjechał. Upadła kolanami na drogę, na której nadal unosiły się tumany kurzu. Do oczu cisnęły jej się potoki łez, lecz zatrzymała je ręką. Za każdym razem musiała tak robić, gdy o nim myślała.
-Znów cię tracę, co? – Zapytała opierając się rękami o piaszczystą drogę. Kaptur całkowicie opadł jej na twarz. Nie wiedziała, ile tak klęczała. Mogły być, to sekundy, minuty, a nawet godziny. Zapomniała jednak o jednej ważnej rzeczy, która powinna być dla niej oczywistością. Bo przecież jeśli jedna grupa przejechała, to po kilku minutach pojawić się musiała po niej kolejna…
I tak też się stało. Zamroczona własnymi myślami nawet nie zauważyła, jak kilka metrów od niej zatrzymały się cztery konie. Uniosła wzrok i od razu wróciła do świata żywych widząc mężczyzn zeskakujących ze swoich wierzchowców. Reszta grupy ominęła ich i pojechała za innymi, ci czterej jednak zbliżali się teraz do dziewczyny z niecnymi uśmieszkami. Jak najszybciej sięgnęła do pasa, przy którym przytroczona zawsze była broń, jednak tym razem jej tam nie znalazła. Spanikowana zaczęła rozglądać się wokół siebie, jakby mając nadzieję, że ta niepostrzeżenie gdzieś jej wypadła, ale naraz uświadomiła sobie, że zostawiła szpadę i sztylet w zaroślach pod wzgórzem, a łuk i kołczan pół kilometra dalej przywiązane do siodła konia. Teraz przeklinała się w myślach za nagły wybuch uczuć. Ustawiła się w pozycji obronnej wiedząc jednak, że walka wręcz nic jej nie da. W końcu oni mieli broń… Mimo wszystko nie leżało w jej naturze zwykłe poddawanie się, bo gdyby miała walczyć, zamierzała bronić się do końca.
-No, panowie, co robimy z tą kruszynką? – Zapytał jeden z nich lubieżnie się uśmiechając. Brakowało mu kilku zębów. I przydałaby mu się długa kąpiel. Dziewczyna kątem oka zauważyła, że jeden z żołnierzy wycofał się i stanął przy koniach.
-Zostawcie ją. Jesteśmy ostatnią grupą, a wiecie, że król nienawidzi, kiedy ktoś się spóźnia – odezwał się teraz i odrzucił długą, blond grzywkę na lewą stronę.
Ci jednak zachowywali się jakby w ogóle go nie usłyszeli.
-Musimy wypełniać rozkazy dzień w dzień. Czas na trochę rozrywki – odpowiedział trzeci pożerając ją wzrokiem. Każdy z nich zachodził ją z innej strony. Czuła, że przerażenie rozsadza ją od środka, lecz nie dała niczego po sobie poznać. W końcu jeden z nich znalazł się tak blisko, że pociągnął ją za jeden z wystających spod płaszcza szkarłatnych włosów. Drugi z nich natomiast odrzucił jej płaszcz do tyłu i przeciągle zagwizdał.
-Ale nam się piękna dziewczynka trafiła – stwierdził i już miał dobrać się do płaszcza zakrywającego jej ciało, gdy nagle blondyn stojący do tej pory przy koniach błyskawicznie znalazł się za mężczyzną i złapał go za wyciągniętą rękę.
-Stop – warknął ostrzegawczo. Widocznie był kimś o wyższym stopniu od nich, gdyż pozostali również „podkulili ogony” i odsunęli się od dziewczyny. Spojrzał na nią przepraszająco. W kilka sekund zdążyła mu się dokładnie przyjrzeć i stwierdzić, iż jest on nie tylko bardzo przystojny, ale także niebywale młody. Długa blond grzywka opadała na jego lewe oko, reszta włosów ciasno ściśnięta była w wysokiego kucyka. Jego niebieskie oczy patrzyły na nią z sympatią.
-Wybacz moim kompanom. Są dość… zmęczeni – stwierdził i lekko się uśmiechnął. – Jestem Hayato – przedstawił się wyciągając prawą rękę w jej stronę.
-Pseudonim: „super świeży” – mruknął jeden z mężczyzn, przez co od razu został zgromiony wzrokiem.
-Erza – odpowiedziała dziewczyna cicho się śmiejąc. I to mają być jej wrogowie?
-No więc jeśli nic ci się nie stało, to my już sobie pojedziemy, a ty idź w swoją stronę – powiedział blondwłosy i lekko przechylił głowę na bok zaszczycając ją uśmiechem. Kiwnęła głową, leciutko pomachała i już miała odejść, gdy gdzieś z tyłu dobył się stłumiony warkot.
-Stój, suko.
Gwałtownie została pociągnięta w tył i zauważyła nad sobą wrogie spojrzenie jednego z mężczyzn. Trzymał on w dłoni rękaw, na którym wyszyty był znak rozpoznawczy korpusu. Cholera…
-Fairy Tail – wyszeptał ze złością, pokazując swoje odkrycie blondynowi. Ten spojrzał na nią zdziwiony. – Bierzemy ją do króla.
Hayato zamyślony podrapał się po podbródku.
-Myślę, że to nie będzie konieczne. W końcu nic nie zrobiła, a my możemy udawać, że jej nie widzieliśmy… - próbował stanąć w jej obronie, jednak drugi z mężczyzn był nieugięty.
-Bierzemy ją do króla.
-Jak uważasz – mruknął blondwłosy unosząc ręce w obronnym geście. Za chwilę zwrócił się do Erzy. – Nie muszę cię wiązać, prawda? Nie uciekniesz?
Przeciągle westchnęła i z niechęcią zaprzeczyła. Dała się poprowadzić za rękę w stronę jednego z koni z utęsknieniem zerkając w stronę broni ukrytej w krzakach… Jak mogła być tak nieumyślna… Ta sytuacja była dla niej jednak dość przychylna. Przy większym szczęściu uda jej się uniknąć kary, a nawet porozmawiać z królem o sprawach prywatnych, a przy okazji może nawet dowiedzieć wielu rzeczy przydatnych później w obozie. Jej decyzja była dobrze przemyślana. Kiedy prowadzący ją mężczyzna zatrzymał się przy swoim koniu, gwałtownie się odwróciła. Tak dobrze nie będzie…
-Chcę jechać z nim –powiedziała, wskazując głową na Hayato. Nie miał nic przeciwko temu, więc już za chwilę siedziała na grzbiecie białego wierzchowca, mocno obejmując mężczyznę w pasie. Hmm… mężczyznę?
-Ile masz lat? – Zapytała, lekko wychylając się w bok, tak by mniej więcej go widzieć.
-Dziewiętnaście – odpowiedział przyciszonym głosem.
Jak widać jechali już dość długą drogę. Można to było stwierdzić po ich zmęczeniu, sińcach pod oczami oraz… zapachu.
Wyczuła coś na kształt szacunku dla tego człowieka. Był zaledwie w jej wieku, a już reszta potrafiła się mu podporządkować. I dodatkowo pachniał najlepiej.
Droga do zamku strasznie się dłużyła, a Erza co chwilę odsuwała od siebie włosy blondyna, które łaskotały ją po twarzy. W końcu pociągnęła za nie, przy okazji przyciągając chłopaka do siebie. Odwrócił głowę w jej stronę.
-Co mi robisz? – Zapytał ze śmiechem, a w jego oczach zauważyła iskierki rozbawienia.    
-Weź je – odpowiedziała udając obrażoną i wskazała na jego włosy trzymane w ręce. – I patrz na drogę.
Westchnął i po chwili zastanowienia podał jej wodze, sam zaś z kucyka stworzył niewielkiego koka, który nie mógł już obijać się o twarz dziewczyny.
Jechali tak jeszcze ponad dwie godziny, podczas których dziewczyna uważnie obserwowała drogę. Jeśli chciałaby wrócić, to musi pamięta przynajmniej szczegóły mijanych miejsc. Teraz wydało jej się to dość niemożliwe. Jej koń został kilkadziesiąt kilometrów za nimi przywiązany do wielkiego dębu. Miała nadzieję, że ktoś prędzej, czy później zauważy, że jej „kilka godzin” zamieniło się w dużo więcej niż powinno. Przydałoby się żeby biedne zwierzę zostało jak najszybciej uwolnione. Mimowolnie spojrzała na chłopaka siedzącego przed sobą. Mimo że pochodził z wrogiej armii, od raz go polubiła. Zachowywał się w stosunku do niej bardzo przyjaźnie, co nie dotyczyło się niestety jego kolegów. Chciał nawet puścić ją wolno… Jednak miało to przecież też swoje dobre strony. Poprawiła się na siodle na myśl, że jeszcze dzisiaj może spotkać Jellala. Tyle pytań cisnęło się jej na usta, tyle było niewyjaśnionych spraw…
W końcu w oddali zamajaczył wysoki zamek. Z czasem coraz więcej szczegółów rzucało się w oczy. Rozłożyste wieże, wielkie wrota, piękne ogrody, a wszystko to otoczone ogromnym lasem. Wszystkie te widoki sprawiły, że Erza poczuła niemiły uścisk w sercu. Przywoływało wspomnienia. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy się zatrzymali. Dawno już nie poświęcała myśli swoim rodzicom, choć powinna. Dawno już nie odwiedziła ich grobu, nie złożyła tam kwiatów. Mimo tego, że już przyzwyczaiła się do życia Zwiadowcy, nadal czuła tęsknotę na myśl o dawnych czasach.
-Schodzimy na ziemię, księżniczko – usłyszała głos dochodzący z dołu. Hayato uśmiechał się do niej zachęcająco. Zignorowała jego wyciągniętą rękę i zeskoczyła na ziemią zgrabnie jak…
-Kotek… - mruknął chłopak, patrząc na nią z podziwem.
-Dobra, to ja idę prosić króla o chwilę rozmowy w ważnej sprawie, a wy tu zaczekajcie – powiedział jeden z żołnierzy i za chwilę zniknął w szerokich wrotach. W ślad za nim poszła reszta mężczyzn.
Przysiedli na kamiennych schodach uważnie obserwowani przez strażników stojących na ich szczycie.  W milczeniu rozkoszowali się ostatnimi promieniami słońca.
-Więc jesteś z Fairy Tail, tak? – Zapytał blondwłosy z ciekawością.
Dziewczyna gwałtownie otworzyła oczy i spojrzała na niego z wrogością. Ona już znała takie zagrywki.
-Po co chcesz to wiedzieć?
-Tak po prostu – odpowiedział, nie wyczuwając unoszącej się nad nią wrogiej aury.
-Oczywiście, wszyscy mówią „chcę wiedzieć tak po prostu”. A tak naprawdę chcesz dowiedzieć się jak najwięcej o Fairy Tail, aby później móc nas zaatakować lub osłabić. Ja wiem jacy wy jesteście – odwarknęła, odwracając głowę w drugą stronę.
Chłopak wyprostował się i złapał za jej podbródek odwracając go w swoją stronę.  
-Ja taki nie jestem – wyszeptał, a w jego oczach widać było szczerość. Nie dane mu było jednak poznać jej odpowiedzi, bo naraz z głównych wrót jak strzała wyleciał mężczyzna, który zauważył u Erzy naszywkę korpusu.
-Król oczekuje cię w tej chwili – zwrócił się do dziewczyny, która podniosła się na drżących nogach.
-Będę w pobliżu – powiedział Hayato, pokrzepiająco ściskając jej rękę.
Na nogach, jak z galarety powoli wspięła się po schodach i już za chwilę kroczyła ciemnymi korytarzami na spotkanie z osobą, której nigdy nie powinna była spotkać w swoim życiu.

  Zdenerwowany uderzał palcami raz po raz o stolik stojący obok tronu. Wreszcie wrócił z tej męczącej podróży, a już wszyscy po kolei zlatują się do niego z kolejnymi sprawami. Miał dość ludzi, którzy nie potrafili zrobić nic bez wcześniejszego zapytania go o radę lub zgodę. Wiadomość o szpiegu z Fairy Tail niebywale go jednak zaintrygowała. Kto to mógł być? W zamyśleniu zmarszczył brwi próbując przypomnieć sobie wszystkich, których zdążył tam spotkać. Gildarts? Nie… z plotek, które rozprzestrzeniały się po królestwie wiedział, że Clive albo zapija swoje smutki w obozie, albo wyrusza na kilkuletnie misje. Makarov nie byłby taki głupi żeby się podłożyć, a Natsu… tak, ciekawe co wyrosło z tego rozkapryszonego bachora… W tym samym momencie drzwi do sali głównej, w której siedział otworzyły się z hukiem.
-Wasza wysokość, wprowadzić ją?
Ją? Jego twarz rozjaśnił szyderczy uśmiech, który natychmiast zamarł mu na twarzy na widok osoby, która pędziła w jego stronę jak strzała. Mimowolnie podniósł się z miejsca i jak w transie zaczął poruszać się w jej stronę. Już za chwilę poczuł jak drobne ciało przytula się do jego umięśnionej piersi. Szkarłatne włosy kuły go w twarz.
-Erza? – Zapytał z niedowierzeniem, delikatnie odsuwając ją od siebie. Nic się nie zmieniła. Nadal uważał, że jest piękna.
-Jellal… czemu tak uciekłeś? – Zapytała próbując zdobyć się na swoją zwykłą powagę, lecz jego widok całkowicie jej to uniemożliwił. – I czemu nic mi nie powiedziałeś? Ja chciałam cię szukać, ale Makarov mi nie pozwolił i byłam zbyt mała i…
-Powoli – zaśmiał się cicho lekko gładząc ją po policzku. – Na wszystko odpowiem tylko… - I wtedy poczuł, że coś jest nie tak. Lekko odchylił się do tyłu, próbując zapanować nad nerwami. Jeśli ona zaraz nie opuści tego miejsca…
-Tylko co? – Zapytała, marszcząc brwi.
-Wyjdź – wyszeptał niebieskowłosy mocno zaciskając powieki. – Erza , wyjdź natychmiast! – Warknął, a brzmiało to nie jak prośba, ale rozkaz.
-Jak to mam wyjść? – Buntowniczy charakter dziewczyny wypełzł na wierzch. – Przecież miałeś mi wszystko powiedzieć!
Jellal biorąc głębokie wdechy kiwnął na strażnika, który już za chwilę złapał Erzę za ramiona dobrze ją unieruchamiając. Zeref zbyt często przejmował nad nim kontrolę w najmniej odpowiednich momentach. Nie chciał taki być. Chciał być sobą, cofnąć czas i żyć w otoczeniu osób, które kochał. Teraz jednak nie było wyjścia, gdy Zeref coraz częściej odbierał mu świadomość. Największą ofiarą tego wszystkiego była Lucy… Będąc w swojej normalnej postaci starał się jak mógł, by wynagrodzić jej wszystkie zapewnione przez siebie cierpienia. Ona jednak nienawidziła każdej jego osobowości. Dlatego tak bardzo chciał żeby Erza wyszła. Zanim Zeref znów przebudzi się raniąc ją najcięższą bronią jaką miał w zanadrzu. Słowami. Ona jednak nie dała tak łatwo zabrać się z sali krzycząc i kopiąc trzymających ją strażników ze wszystkich sił. W tym momencie Fernandes poczuł, jak coś rozsadza jego ciała od środka. Koniec miłego Jellala…
Powoli wyprostował się i spojrzał na strażników z drapieżnym uśmiechem mrożącym krew w żyłach. Jego zwykłe niebieskie tęczówki zastąpiły te krwistoczerwone należące do Zerefa.
-Wasza wysokość… gdzie mamy ją zabrać? – Zapytał jeden ze strażników, czując jak jego głos drży pod miażdżącym spojrzeniem władcy.
Zapytany powoli odwrócił się w stronę tronu i usiadł na nim, jednocześnie narzucając kaptur na twarz. Nadal jednak dobrze widoczny był jego okrutny uśmiech.
-Myślę, że panna Erza, z chęcią pozna nasze lochy…


Od autorki:
No więc skończyłam kolejny rozdział!
I powiem wam, że wena nie opuszcza, bo jest to już czwarty rozdział w tym miesiącu ^^
Mogę być z siebie dumna!
Wreszcie macie swoje upragnione spotkanie Erzy i Jellala po latach ;-;
Jellal i te jego dwie osobowości xd
Mogę wam teraz powiedzieć, że będzie się działo!
Akcja z rozdziału na rozdział będzie się rozkręcała, bo już taki szkielet mniej więcej mi się w główce tworzy. Tylko bądźcie przychylne, jeśli chodzi o Hayato, bo to mój taki ideał ;-;
Co z tego, że jest ciut za blisko Erzy xDD
Bałam się troszkę, że może wam się nie spodobać, iż większość bloga o Jerzie, ale jak widzę, większości NaLu jest raczej obojętne, dlatego nie będę miała zahamowań. Ale oczywiście, że też będzie, bo bądź co bądź – lubię ten paring.
No i przy okazji trzymajcie za mnie kciuki :3
Dzisiaj był drugi etap ogólnopolskiego konkursu humanistycznego, na którym miałam 74%. Teraz modlę się o przejście do trzeciego etapu…
A calutki rozdział dedykuję Happy Chan. Wiedz, iż pisałam go z myślą o Tobie ^^ I nie tylko dlatego, że tak baardzo dużo Erzy i nawet Jellal jest, ale po prostu przez Twoje komentarze mam później uśmiech na pół twarzy przez kolejny miesiąc. Dziękuję Ci, że jesteś <3

sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 10 - Biały szalik.

    Dziś wyjątkowo moje nudne gadanie umieszczę na początku rozdziału, ze względu na to, iż będzie to takie małe przypomnienie.
Po pierwsze, akcja rozgrywa się teraz trzynaście lat później.
Po drugie, Igneel oraz Metallicana zostali wysłani na kilkuletnią misję, z której do tej pory nie wrócili.
Po trzecie, kocham was.
Po czwarte, Jellal pojechał sobie do królestwa rodziców Lucy, od razu po pogrzebie Cornelii.
Hmm… po piąte, Natsu tylko będzie sprawiał wrażenie zdrowego na umyśle. I w przyszłości nie będzie aż tak dużo myślał.
Mam przy okazji małą prośbę.
Jeśli są tu osoby, które czytają mojego bloga, lecz go nie komentują, to bardzo prosiłabym o jakiś nawet króciutki komentarz, który pokazałby mi, że naprawdę tu ze mną jesteście i czytacie, bo dzięki waszym opiniom aż chce mi się dalej pisać.
I to chyba tyle z informacji :3
Rozdział dedykuję Anonimce Mary, której bardzo dziękuję za to, że jest ze mną od początku i zawsze wspiera mnie swoimi pięknymi komentarzami ;*
Życzę miłego czytania!
…….

   Czułem się szczęśliwy, jak nigdy dotąd od czasu zniknięcia na podejrzanej misji najważniejszej dla mnie osoby, jaką był mój opiekun Igneel. Znalazłem miłość swojego życia, oświadczyłem się. Uważałem, że większego szczęścia już nie mogę dostąpić. Lecz kolejne wydarzenia sprawiły, że moje serce eksplodowało nowym, nieznanym uczuciem. Zrozumiałem, że życie u boku tej, która była dla mnie wcześniej moim cennym skarbem już mnie nie zadowala. Bo poznałem dziewczynę, której złote włosy iskrzyły się na tle zachodzącego słońca. Mimo iż jej nie znałem, stała się dla mnie ważniejsza niż wszystko inne. Niż moja narzeczona. A stało się to tego jakże zwyczajnego dnia… 


  Natsu delikatnie zsunął głowę śpiącej białowłosej ze swojego ramienia i podniósł się z miejsca. Tymczasowy obóz Korpusu znajdował się na małej łące otoczonej przez rozłożyste drzewa, pod których cieniem można było doskonale wypocząć przed kolejnymi obowiązkami. Dla różowłosego było to akurat pełnienie całonocnej warty. Niektórzy uważali to zadanie za katorgę pomieszaną z torturą, jednak on lubił zagłębić się w nocną ciszę i po prostu pomyśleć. Ostatni raz spojrzał na Lisannę, która przez sen lekko uchyliła usta. Chłopak bezszelestnie podszedł i pocałował ją w jeden z rumianych policzków, po czym lekko się przeciągając odszedł w drugą stronę, by przejąć wartę od Gajeela. Miejsce, do którego się kierował oddalone było od obozu o kilometr, dlatego przy okazji zapewnił sobie krótki, orzeźwiający spacer. Gdy w końcu znalazł się na wyznaczonym miejscu zauważył, że trafiły mu się całkiem miłe dla oka widoki. Na skraju lasu znajdowało się ogromnych rozmiarów jezioro, w którego tafli odbijały się promienie powoli zachodzącego słońca. Znajdował się tam także niewielki, drewniany pomost, na którego końcu Dragneel dostrzegł zamyślonego czarnowłosego. Powoli zaczął skradać się w jego stronę, przypominając sobie przy okazji informacje, które czasem udało podsłuchać mu się w obozie. Ludzie często opowiadali, że Gajeel podobny jest w wielu aspektach do Metallicany. I nie chodziło tylko o charakter. Obaj zwykli zamiast mocno zielonych płaszczy Zwiadowców zakładać te smoliście czarne znane bardziej z południowych części świata. Redfox podobnie jak jego nauczyciel  także wiązał swoje czarne włosy w niewielki kucyk na karku. Nikt nie wiedział, czy wynika to z tego, że chłopak w taki sposób wyraża swoją tęsknotę za opiekunem, chce się do niego upodobnić, czy może po prostu podoba mu się taki styl ubierania. W końcu Natsu znalazł się za jego plecami i już wyciągał rękę do przodu, by wepchnąć czarnowłosego do zimnej wody, gdy ten bez zbędnego odwracania się złapał go za nadgarstek.
-Zwiadowca, który próbuje podejść Zwiadowcę, hę? – Prychnął Gajeel wpatrzony w niewidzialny punk przed sobą. – Niewykonalne.
Natsu jednak całkowicie niezrażony swoim niepowodzeniem wyciągnął przed siebie rękę, by pomóc wstać chłopakowi z desek pomostu.
-Zmiana! – Wykrzyknął zadowolony z siebie serwując Redfoxowi swój szeroki uśmiech.
-Szczere wyrazy współczucia – odpowiedział Gajeel prostując zmęczone kości. – A teraz idę jeść. A tak w ogóle, – rzucił, powoli kierując się w stronę, z której nadszedł Natsu – to gratuluję zaręczyn. Wreszcie zmądrzałeś.
Różowowłosy jeszcze kilka minut wpatrywał się w punkt, gdzie zniknęły plecy Redfoxa, by po chwili ślimaczym krokiem zwlec się z pomostu. Ciężko przysiadł na pieńku znajdującym się w ukryciu skąd miał doskonały widok na wszystko, co go otaczało, jednak nikt nie mógłby go dostrzec. Teraz mógł spokojnie pomyśleć. Mimowolnie wrócił myślami do wczorajszego dnia. Bo to właśnie wczoraj oświadczył się Lisannie, która mimo całkowitego zaskoczenia od razu odpowiedziała „tak”. Później, co było zresztą do przewidzenia, cały Korpus postanowił rozpocząć zabawę, która skończyła się dopiero o świcie. Mimo tego, iż czuł, że kochał białowłosą, czegoś mu w tej miłości brakowało. A dokładniej czegoś brakowało mu w zachowaniu swojej narzeczonej. Umiaru w czułościach. Mniejszej śmiałości. Rozwagi. Lekkiego wstydu. Natsu uwielbiał, gdy dziewczyna wykazywała się dozą nieśmiałości, może lekkiego zakłopotania w jego obecności. Co to za kobieta, która rzuca się na ciebie, gdy tylko cię zobaczy? Natsu szybko się otrząsnął – nie powinien tak myśleć o swojej przyszłej żonie. Każdy posiada w końcu jakieś wady…
Z westchnieniem opadł na miękką trawę spoglądając w niebo. Ciepły, letni wiatr targał jego różową czuprynę w kolejnych, delikatnych podmuchach. W końcu wbrew własnej woli przymknął powieki ukołysany dźwiękami lasu i po prostu usnął.
Nagle coś wyrwało go z błogiego odpoczynku. Zerwał się na nogi karcąc przy okazji siebie za to, że tak szybko oddał się ogarniającemu zmęczeniu podczas pełnienia warty. W tej chwili jednak szukał czegoś, co zbudziło go ze snu. Był Zwiadowcą, więc podczas odpoczynku potrafił wyczuć, kiedy ktoś się zbliża i od razu zareagować. Te lata treningów… W końcu zlokalizował źródło dźwięku i aż oniemiał ze zdziwienia. Słodki, dziewczęcy śpiew pieścił jego uszy bardziej niż najpiękniejszy świergot ptaka, jaki kiedykolwiek udało mu się usłyszeć. Powoli uniósł głowę, by w ostatnich promieniach słońca ujrzeć smukłą, zgrabną postać stąpającą delikatnie po pomoście. Chłopak stał oczarowany wsłuchując się w jej piękny, cichy głos i podziwiając jej zgrabną sylwetkę i złociste, iskrzące się włosy, które wiatr co chwilę porywał w swój taniec. Chciał za wszelką cenę podejść do niej, ujrzeć jej twarz, zatopić w głębi jej oczu, po prostu jej dotknąć… W tej chwili Lisanna i całe zaręczyny zeszły na dalszy plan. Liczyła się teraz tylko piękna nieznajoma. Leciutko kroczyła po deskach pomostu w żółtej, zwiewnej sukience całkiem nieświadoma tego, że ktoś jej się przypatruje. Jednakże wszystko co piękne, ma także swój koniec. Chcąc usiąść pochwyciła rękami za krawędź drewnianej kładki, która jednak nie dała jej oparcia. Śliskie od wody deski skierowały dziewczynę wprost w czeluści przejrzystego jeziora. Natsu przez chwilę wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą z chlupotem zniknęła dziewczyna i zamiast rzucić się jej na ratunek, przysiadł z powrotem na pieńku.
-To tylko jakieś przewidzenia, idioto – mruknął do siebie z uśmiechem, znów rozciągając się na trawie. – Była zbyt piękna.
Tym razem nie dane mu było dłużej poleżeć. Przytłumione wołania o pomoc całkowicie zniwelowały przeświadczenie Dragneela, że był to tylko sen. Zerwał się na równe nogi, by ostatni raz zobaczyć znikającą pod wodą, wyciągniętą rękę dziewczyny. Nie czekając na kolejny znak, rzucił kołczan i łuk obok ukochanego miecza, i pobiegł na ratunek blondwłosej po drodze ściągając z siebie płaszcz. Kilka sekund później zimna woda ostudziła jego otumaniony umysł. Wróciły umiejętności natychmiastowej analizy sytuacji i wykorzystywania potrzebnych umiejętności, które wpajane mu były na treningach już w wieku pięciu lat. Wziął kilka głębokich oddechów i zanurzył się pod wodę. Brak słońca uniemożliwiał mu dobrą widoczność, lecz na szczęście jezioro nie było głębokie. Po kilku kolejnych zanurzeniach wreszcie złapał w rękę jakiś materiał. Sukienka. Podpłynął bliżej i poczuł drobne ciało dziewczyny, które bez namysłu przyciągnął do siebie. Jedną ręką ujął ją w pasie, próbując jak najszybciej znaleźć się na powierzchni. W końcu czyste powietrze znów znalazło się w jego płucach. Nie tracąc czasu na okazywanie swojego zadowolenia, w jak najszybszym tempie zaczął płynąć do brzegu. Gdy woda sięgała mu  tylko do piersi, wziął dziewczynę na ręce i szybkim krokiem udał się w stronę brzegu. Nie zwracał uwagi na kamienie porozrzucane na każdym skrawku niewielkiej plaży, które raniły go w stopy. Teraz liczyło się dla niego tylko uratowanie życia nieznajomej. Delikatnie ułożył ją na miękkiej trawie nie wiedząc za bardzo co ma teraz zrobić. Zawstydzony poklepał ją po zarumienionym policzku, lecz nie przyniosło to upragnionego efektu. Po chwili nieumiejętnie postanowił zabrać się za masaż serca, jednak na widok mokrej sukienki, która przylgnęła do jej ciała ukazując każdy najmniejszy szczegół bielizny, zarumienił się aż po same uszy. Próbując za wszelką cenę pozbyć się widocznych rumieńców spojrzał w niebo i lekko zaczął uściskać miejsce, które wydawało mu się do tej czynności najlepsze.
-Raz… dwa… trzy… czternaście… dwadzieścia…. dwadzieścia trzy… dwadzieścia pięć… dwadzieścia siedem… trzydzieści!
Dziewczyna jednak nadal nie dawała znaków życia, ku wielkiemu załamaniu chłopaka. Przecież teraz trzeba zrobić sztuczne oddychanie, czyż nie? Ale czy będąc obecnie w związku może tak sobie prawie całować inną dziewczynę? A co jeśli ona też jest w związku? Znów odsunął od siebie przeszkadzające myśli i po prostu powoli zaczął nachylać się nad jej ustami. Gdy dzieliło go od nich już zaledwie kilka centymetrów, dziewczyna uniemożliwiła mu jego „niecne” zamiary i odkaszlnęła przekręcając się w tym samym momencie na brzuch. Wypluła wodę zalegającą w płucach i głęboko odetchnęła. Znów przekręciła się na plecy i zadrżała z zimna. Natsu nie zastanawiając się długo rzucił się na poszukiwanie swojego płaszcza. Miał on to do siebie, że dla zwykłego obserwatora był niewidoczny, ponieważ swym charakterystycznym kolorem idealnie wtapiał się w tło lasu. Teraz rzucony gdzieś w krzaki również był trudno dostrzegalny. Chłopak co chwilę przeklinając pod nosem rozglądał się w jego poszukiwaniu przez dobre kilka minut. Gdy wreszcie znalazł go i porwał w ręce zauważył, że dziewczyna przysiadła i rozgląda się dookoła pocierając dłońmi ramiona, jakby w próbie ogrzania całej siebie. Znajdowała się do niego tyłem, więc jeszcze nie dostrzegła swojego wybawcy. Bezszelestnie, jak to bywało w jego zwyczaju, podszedł do niej i zarzucił jej na plecy ciężki, zwiadowczy płaszcz.
Jak przystało na osobę zaskoczoną nagłym ciężarem materiału na swoich barkach, blondwłosa z piskiem zrzuciła go z siebie i odskoczyła na co najmniej dwa metry. Dragneel nie przewidując takiego obrotu sprawy złapał w dłonie swoje nakrycie i powoli zaczął podchodzić do dziewczyny, która obserwowała każdy jego ruch spłoszonym wzrokiem. Gdy dzielił ich metr, chłopak powoli przystanął i aż jęknął w duchu. Niemożliwe… Ona jest zbyt piękna żeby istniała naprawdę… Chłonął oczami każdy skrawek jej twarzy. Zarumienione policzki, czekoladowe oczy wpatrujące się w niego z lekką nieśmiałością i małe, rumiane wargi, które teraz delikatnie zagryzała. Zapragnął znów usłyszeć jej piękny głos i na szczęście nie musiał długo czekać.
-Czy… czy to ty mnie uratowałeś? – Zapytała obserwując go uważnie.
Kiwnął głową.
-Dziękuję – powiedziała, a na jej ustach pojawił się niepewny uśmiech.
Znów kiwnął głową przeklinając się w myślach, że z jego ust nie potrafi wydobyć się nic sensownego. Widząc jednak ciągle drżenie jej ciała nie potrafił zrobić nic innego, więc po prostu podszedł i szczelnie odwinął ją swoim płaszczem. Tym razem nie sprzeciwiła się znając jego zamiary. Zadowolony z siebie usiadł naprzeciwko niej i znów wrócił do czynności jaką było przyglądanie się dziewczynie. Był nią oczarowany do wszelkich granic możliwości.
-Przecież tobie będzie zimno – przerwała ciszę spoglądając na jego przemoknięte do suchej nitki ubranie.
-Och, o mnie się nie martw – odpowiedział jej posługując się swoim firmowym uśmiechem. – Jestem do tego przyzwyczajony.
Z niewiadomych powodów dziewczyna po jego słowach spłonęła rumieńcem.
-Już ci tak gorąco? – Zapytał chłopak przekrzywiając głowę lekko w bok na co ona tylko cicho zachichotała. Tylko czemu jest taka czerwona?
-Tak naprawdę to strasznie zimno! – Poskarżyła się i jakby na potwierdzenie tych słów cicho kichnęła.
-Hmm… - chłopak zamyślił się, a że nie było to jego mocną stroną, nawet przez myśl mu nie przeszło, że może rozpalić ognisko. Do głowy dobijał się mu tylko jeden pomysł, który wydawał mu się tak głupi, że aż warty zrealizowania.
Spojrzał na dziewczynę przenikliwym wzrokiem.
-Co? – Zapytała po chwili czując, że znowu się rumieni.
Chłopak nadal zamyślony wyciągnął ku niej ramiona w zachęcającym geście.
-Chodź tu.
Blondwłosa mniej więcej pojmując jego zamiary spojrzała na niego z zaskoczeniem.
-Ale…
-Żadne „ale” – przerwał jej cicho. – Tobie jest zimno, a mi ciepło. To chyba normalne, że jako gentelman powinienem służyć jako ludzki kaloryfer.
Nadal nie była do końca przekonana, jednak zaśmiała się i owinięta w płaszcz podpełza, ku jego wyciągniętym rękom. Gdy znalazła się już obok, odsunęła poły szerokiego nakrycia tak, że zaleźli się pod nim oboje. Przyciągnął ją do siebie i z zadowoleniem stwierdził, że po chwili przestała się trząść. Oparła się o jego tors, on zaś położył brodę na jej głowie. Wzajemna bliskość była dobrym rozwiązaniem, ze względu na zbliżającą się chłodną noc.
-To… dopóki nie wyschniesz opowiedz mi trochę o sobie, dobrze? – Zapytał w pewnym momencie Natsu z braku innego tematu. –Może najpierw mi się przedstawisz?
-Lucy – odpowiedziała bez namysłu. – Jestem z Francji.
-Tak myślałem! – Odpowiedział choć jego mina wcale na to nie wskazywała. –To przez ten… akcent. Ale w takim razie skąd umiesz tak dobrze hiszpański?
-Mama mnie nauczyła – skłamała bez mrugnięcia okiem. Tak naprawdę posiadała prywatnego nauczyciela, który każdego dnia przychodził do jej komnaty, gdy była dzieckiem. – W wiosce, w której mieszkam kładą naprawdę duży nacisk na naukę innego języka.
Każde kolejne kłamstwo przychodziło jej z niebywałą łatwością. Nie mogła jednak powiedzieć mu prawdy. Z oczekiwaniem wpatrywała się w jego ciemne oczy czekając aż on powie coś o sobie.
-No więc ja jestem Natsu – powiedział z uśmiechem, przez który zrobiło jej się gorąco. –Jestem Zwiadowcą Korpusu Fairy Tail wojsk hiszpańskich. Moim opiekunem jest Igneel, najlepszy Zwiadowca o jakim słyszałaś.
-Nie słyszałam o żadnym ze Zwiadowców – odpowiedziała bez namysłu. Owszem, wiedziała kim są, jednak nie zagłębiała się w ich imiona.
-Nie masz racji – wzruszył ramionami, a kiedy ze zdziwieniem zmarszczyła brwi, kontynuował. – Jeśli ci o nim powiedziałem, to znaczy, że słyszałaś.
-No dobrze, w takim razie słyszałam – stwierdziła z uśmiechem, po czym wtuliła się w niego jeszcze bardziej. Bardzo podobała jej się ta bliskość nieznajomego chłopaka i mimo tego, że go nie znała, w ogóle się nie krępowała. –Co tutaj robisz?
Przez chwilę patrzył przed siebie, po czym znów spojrzał na nią.
-Trzymam wartę – odpowiedział, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
Przez dłuższy czas rozmowa jakoś przestała im się kleić. Gdy dziewczyna stwierdziła, że ubranie już mniej więcej wyschło, a włosy również są w dobrym stanie, postanowiła pożegnać się z chłopakiem i odejść w swoją stronę. Ciepło jego ciała było jednak tak przyjemne, że nie chciała już nigdy stąd odchodzić. Poza tym na usta cisnęło jej się jeszcze jedno pytanie…
-Zawsze tak ratujesz damy z opresji? – Zapytała zanim zdążyła się powstrzymać.
Spojrzał na nią z uśmiechem.
-Tylko te piękne – odpowiedział ukazując w szerokim uśmiechu prawie wszystkie zęby.
-Och… - mruknęła czując, że niestety znów się rumieni. Ciekawość jednak znów dała o sobie znać. – A czy dużo było tych dam?
Przez chwilę wyglądał jakby nad czymś się zastanawiał, lecz w głowie od początku uformowaną miał idealną odpowiedź.
-Jeśli liczyć z dzisiejszym dniem to… no cóż… chyba tylko jedna.
Zadowolona z odpowiedzi znów opadła na jego pierś. „Zadowolona” jednak nie było tutaj odpowiednim słowem. Szczęście wręcz rozsadzało ją z każdej możliwej strony. Ze smutkiem musiała jednak przerwać tą piękną chwilę.
-Wiesz… ja musze już iść – powiedziała cicho w pewnej chwili, a w jej głosie pobrzmiewała nutka żalu.
-Czemu?- Zapytał Natsu przypominając dziecko, któremu ktoś chce odebrać coś cennego.
-Będą się martwić – odpowiedziała. Nieprawda. Nikt nie będzie.
Chłopak ciężko westchnął, odwinął się z płaszcza i pomógł dziewczynie podnieść się na nogi. Trzymając ją za ręce wpatrywał się głęboko w jej czekoladowe oczy.
-Zobaczę cię jeszcze kiedyś? – Zapytał z nadzieją w głosie.
Uśmiechnęła się smutno.
-Możliwe – odpowiedziała oddając mu płaszcz. Już miała odejść, gdy złapał ją za rękę.
-Jutro. Bądź tu jutro – powiedział z błaganiem w głosie. – Proszę…
-Będę – ścisnęła mocno jego rękę, lecz on zrobił jeszcze coś. Szybkim ruchem odwinął biały szalik znajdujący się na jego szyi i przerzucił go przez głowę dziewczyny.
-A po co to? – Zapytała zdziwiona, czując miłe ciepło materiału.
-Masz mój szalik. I teraz będziesz musiała mi go oddać – odpowiedział chytrze, po czym ostatnia raz uśmiechnął się w jej stronę i odszedł w kierunku ciemnego lasu.



    Szybkim krokiem zbliżała się do oddalonego o kilka kilometrów powozu, który zawieść miał ją z powrotem do zamku. Nie była to pierwsza noc, kiedy wymykała się ze swojego domu, by zaznać trochę wolności. Woźnica na jej widok odetchnął z ulgą. Zresztą, jak zwykle.
-Dobrze, że pani wróciła. Król Jellal ukarałby mnie, gdyby coś się pani stało.
W odpowiedzi jedynie prychnęła i wsiadła do ciepłego pojazdu. Król Jellal. Kiedy tylko zobaczyła go pierwszy raz wiedziała, że będzie z nim coś nie tak. I rzeczywiście. Po kilku dniach znów wrócił do jej zamku z prośbą o własną komnatę, w której mógłby zamieszkać. Zanim jednak zasiadł na tronie musiał dotrzymać obietnic, które złożył podpisując umowę z jej matką. Nie kochał jej. Żądał władzy, która doprowadziła go do szaleństwa. Dlatego gdy tylko 1 lipca ukończyła osiemnaście lat została zaprowadzona przed ślubny kobierzec i wydana za najbardziej egoistycznego człowieka jakiego w życiu udało jej się spotkać. Od tego wydarzenia minął dokładnie miesiąc. Jej rodzice zniknęli kilka dni później w dziwnych okolicznościach przez co przy okazji Jellal został koronowany. I tak niestety skończyły się dobre czasy panowania jej królestwa. Fernandes był władcą bezwzględnym, pobierał zbyt duże podatki, a swoją żonę traktował jak najgorszą służkę…  Bo cóż z tego, że chciał ją udobruchać pięknymi strojami i nienagannymi manierami, jeśli z jego oczu i zachowania w każdej chwili biło przerażające zimno?
Ku rozpaczy Lucy powóz nagle zatrzymał się przed samymi wrotami pałacu. Dobrze, że mąż nie zabraniał jej przynajmniej tych nocnych wędrówek. Zawsze zastanawiał ją fakt, że nie boi się jej ucieczki. Jak najwolniej mogła weszła na schody i stanęła przed drzwiami, które natychmiast zostały przed nią otwarte. Zsunęła z szyi biały szalik Natsu i ścisnęła go w ręce, jakby dla dodania sobie otuchy. Wysoki kamerdyner wyszedł z jednej z bocznych komnat i zbliżył się do niej szybkim krokiem.
-Król oczekuje pani w waszej komnacie – rzucił tylko i pospiesznie się kłaniając odszedł w swoją stronę.
No tak… Jest tylko jeszcze jedna rzecz, której Jellal pragnie prawie tak bardzo jak władzy... Potomka.

…..

Ran Nishi… ty egoistyczny zboczuchu <3
I do następnego! ;*

sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział 9 - Wspomnienia, które ranią.

-Widział ktoś Gildartsa? – Igneel przemieszczał się pomiędzy rozgadanymi tłumami ludzi każdemu zadając to samo pytanie. Po poszukiwaniu Nikushimy i wróceniu z pustymi rękami, od razu udał się do namiotu Mistrza, by zdać raport. Wiadomości, które usłyszał na miejscu były dla niego jak grom z jasnego nieba. Cornelia nie żyła. A ostatnią osobą, która widziała jego przyjaciela po usłyszeniu tej wiadomości była staruszka z namiotu medycznego. Po przeszukaniu całego obozu i sprawdzeniu każdego namiotu czerwonowłosy stracił resztki nadziei na to, że znajdzie swojego przyjaciela. Pozostało mu tylko jedno wyjście – wydeptana droga prowadząca do lasu. Nie musiał długo nią kroczyć, gdyż już po kilku minutach zauważył Gildartsa siedzącego pod rozłożystym dębem. Jego oczy były zamknięte, a kamienna twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Igneel usiadł obok niego nie tracąc czasu na zbędne słowa pocieszenia, które nie były do niczego potrzebne rudowłosemu. Teraz jedyną rzeczą, której potrzebował była bliskość swojego zaufanego i niezastąpionego przyjaciela. Nie potrzebowali słów, bo i bez nich doskonale rozumieli swoje uczucia. Mimo częstych kłótni, wyzwisk i sprzeczek darzyli się nawzajem bezgraniczną przyjaźnią, która trwała odkąd tylko się poznali. Nagle jednak jakiś niewyraźny obraz ukazał się pod zamkniętymi powiekami Igneela, by po chwili zniknąć. Nerwowo zmarszczył brwi. Wspomnienie. A raczej początek wspomnień, które otwierały na powrót wielką ranę zadaną jego sercu. Mimowolnie wrócił myślami do tamtego dnia…

10 lat wcześniej
 Po zimowych roztopach dzisiejszy dzień przyniósł ze sobą dużo słońca. Resztki śniegu w zastraszającym tempie znikały z zasięgu wzroku. Nawet do pobliskiej karczmy poczęły wdzierać się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Mimo odstraszającej nazwy „Cerdo” (hiszp. Świnia) widniejącej na szyldzie, była ona zapełniona po brzegi. Słynęła z dobrego trunku oraz zapewniała najlepszą muzykę i tańce do samego rana w odległości kilkunastu kilometrów. Do tego właśnie miejsca kierował się pewien czerwonowłosy, dwudziestoletni młodzieniec prowadząc ożywioną konwersację ze swoją o dwa lata młodszą, brązowowłosą partnerką. Dzisiejsza noc miała być jedną z najpiękniejszych nocy jego życia, bowiem  zamierzał oświadczyć się dziewczynie raźno kroczącej u jego boku. Wiedział, że to ta jedyna i nie zastąpi jej żadna inna, dlatego wszystko miał dopięte na ostatni guzik. Dokładnie o północy, padnie przed nią na kolana, a barman wniesie szampana i kwiaty. Dokładnie za cztery godziny…
W karczmie jak zwykle było dużo ludzi. Jedni wiedzieli już o dzisiejszych planach chłopaka, a inni tylko uśmiechali się w stronę zakochanych podziwiając ich miłość. Mimo tak młodego wieku nigdy nikt nie widział ich skłóconych, czy smutnych. Nawzajem darzyli się szczęściem, będąc nierozłączną parą.
Już po jednej kolejce wyśmienitego wina chłopak mógł podziwiać ruchy swojej partnerki w tańcu, jej śmiech, błyszczące oczy… Nagle jego wzrok przykuła zakapturzona postać siedząca w kącie. Mężczyzna… bez wątpienia. Wskazywały na to szerokie bary i rudawy zarost wystający zza płachty materiału. Na twarz padał cień, lecz chłopak był pewien, że nieznajomy wręcz pożera wzrokiem brązowowłosą…
-Igneel, chodź tu! – Zawołała w pewnym momencie dziewczyna, na co odpowiedział szerokim uśmiechem i łapiąc ją w ramiona całkowicie zapomniał o dziwnym mężczyźnie.
Gdy do godziny dwunastej pozostało już tylko kilka minut, Igneel złapał towarzyszkę za rękę i lekko pociągnął w stronę najbliższego stolika, przy okazji kiwając na barmana, który zaraz zniknął na zapleczu. Dziewczyna usiadła i zdezorientowanym, trochę przyćmionym wzrokiem spojrzała na swojego partnera, który pozostał w pozycji stojącej. Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło ją, gdy chłopak zaczął klękać.
-Cornelio Alberona – zaczął uroczystym, poważnym tonem, patrząc jej głęboko w oczy – czy uczyniłabyś mi ten zaszczyt i… Cornelio, czy wyjdziesz…
Nie dane mu było jednak dokończyć pytania, bo nagle z drugiego końca sali nadleciał kufel pełen piwa, który uderzył chłopaka w głowę z takim impetem, że ten nieprzytomny legł na posadzkę. Widocznie ktoś za wszelką cenę postanowił nie dopuścić do dokończenia tak ważnego pytania, jakim było dla niego to „wyjdziesz za mnie?”.

Gdy w końcu poczuł, że odzyskuje świadomość miał ochotę siarczyście przekląć, lecz z jego ust dobył się tylko zbolały jęk. Głowa od razu dała o sobie znać. Oczekiwał, że za chwilę znajdzie się przy nim Cornelia. Zapyta, czy wszystko dobrze, uśmiechnie się… Nic takiego jednak się nie stało. Igneel lekko uchylił powieki, by zauważył, że został przez kogoś przeniesiony za ladę. Barman widząc jego nagłe przebudzenie na chwilę zaprzestał czyszczenia szklanki z jakiegoś dziwnie wyglądającego osadu.
-Gdzie Cornelia? – Wyjąkał czerwonowłosy podnosząc się do siadu.
Mężczyzna spojrzał na niego, a w jego oczach czaiło się coś na kształt współczucia.
-Wyszła z jakimś rudowłosym mężczyzną. Stwierdził, że ją zna.
-Co?! – Wykrzyknął Igneel zrywając się na równe nogi. – Jak to wyszła?! Z kim? Gdzie?
Po każdym kolejnym pytaniu wyglądał tak, jakby zaraz miał zacząć wyrywać sobie włosy z głowy, dlatego mężczyzna od razu zaczął odpowiadać na pytania. Już po chwili młodzieniec wiedział, że rudowłosy był tym właśnie zakapturzonym mężczyzną, który z takim zaangażowaniem przyglądał się Cornelii. Po dziwnym wypadku z kuflem nieznajomy podszedł do dziewczyny, zamienił z nią kilka słów i razem opuścili karczmę.
Chłopak nie zadając więcej pytań po prostu udał się do wyjścia. Zimne powietrze uderzyło go w twarz. Co tak naprawdę się stało? Ile czasu był nieprzytomny? Jakoś niezbyt chciało mu się wierzyć w historię barmana. Musiało się stać coś takiego, czego dla jego dobra postanowiono nie ujawniać. Skierował swoje kroki do ich wspólnego mieszkania, ponieważ nie miał pojęcia, gdzie może jej szukać. A do domu powinna przecież w końcu wrócić…
  I wróciła. Po kilku dniach. Inna, odmieniona. Nie próbował nawet nawiązywać rozmowy, co do wydarzeń tamtej nocy. Praktycznie w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Zbywała go półsłówkami, znikała na całe dnie. Czuł, że każdego dnia powstaje między nimi wielka przepaść, że powoli ją traci. Ostatnią swoją szansę pokładał w małym brylantowym pierścionku, który nadal znajdował się w kieszeni jego płaszcza. Pewnego dnia postanowił, że za wszelką cenę uratuje ich miłość. Wrócił z pracy, z dużym bukietem róż i postanowieniem, że to właśnie dziś znów spróbuje się jej oświadczyć. Nie znalazł jej jednak w domu. Zniknęła ona i jej rzeczy. Pozostawiła tylko jedną, małą karteczkę leżącą na stole. Zapisana była w pośpiechu.

Wybacz mi, ale nie potrafiłam już tak dalej żyć.
Odnalazłam prawdziwe szczęście i miłość.
U boku Gildartsa.
Proszę Cię, nigdy nas nie szukaj.
Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Ale teraz po prostu zapomnij.
   Cornelia

 
 

Igneel lekko uchylił powieki. Wspomnienia nadal stały mu przed oczami, jak wielki mur nie do przeskoczenia. W życiu nie kochał żadnej kobiety tak jak Cornelii. W życiu nie potrafił pogodzić się z jej odejściem do Gildartsa. Gildartsa, który później zranił ją i zostawił z dzieckiem. Gdyby wtedy nie dostał tym kuflem, pewnie byliby teraz szczęśliwym małżeństwem. Nic by się nie stało…  Ona nadal by żyła… Dlatego, gdy rudowłosy w końcu się odezwał, Igneel poczuł, że złość aż w nim wrze.
-Wiesz, kiedy tylko ją poznałem, wiedziałem, że to ta jedyna – zaczął Gildarts nie zauważając wrogiej aury wydobywającej się z każdego skrawka ciała mężczyzny siedzącego obok. – Nic mnie już wtedy nie obchodziło.
-„No jasne, że nic cię nie obchodziło” – stwierdził Igneel w myślach. – „A szczególnie to, że może już być w związku.”
-I pamiętam jak wtedy z nią tańczyłem, a później jak poszliśmy do mnie. Niezapomniane przeżycie. Chyba wyrwałem ją jakiemuś idiocie. Ha… gówniarzowi tak na niej zależało, że nawet nie potrafił zatrzymać jej przy sobie! Widocznie w ogóle go nie kochała i tylko czekała na okazję, aż będzie się mogła od niego uwolnić.
Dla Igneela każde kolejne słowo Gildartsa było jak powolne wbijanie sztyletów w jego serce. Dawna rana powoli się otwierała. On… nie pamiętał? Nie pamiętał, że to Igneel był wtedy z Cornelią? Przecież, gdy tylko Gildarts również dołączył do Korpusu Fairy Tail, czerwonowłosy traktował go jak największego wroga. Jak wielkim idiotą trzeba być, by aż tak nie umieć skojarzyć faktów? Później nawet się zaprzyjaźnili, znaleźli wspólny język, lecz gdzieś w głębi serca gnieździły się uczucia, które teraz zaczęły wypływać na wierzch.
-Przestań pieprzyć – warknął Igneel zaciskając zęby ze złości. – Jesteś żałosny.
-Żałosny? – Zapytał Gildarts maszcząc brwi. – Bo mówię to co myślę? Bo chcę sobie powspominać jedyną kobietę, którą naprawdę kochałem? To ty jesteś żałosny. Nie rozumiesz jak się czuję, nie wiesz jak to jest.
Igneel powoli zaczął podnosić się z miłego, chłodnego cienia. Stanął tyłem do rudowłosego z zamiarem odejścia i zakończenia tej bezsensownej rozmowy. Zacisnął pięści w geście bezsilności. Na język cisnęło mu się jednak jeszcze kilka słów.
-Doskonale wiem jak się czujesz. Wyobraź sobie, że też już ją kiedyś straciłem.
I odszedł pozostawiając Gildartsa z zamętem w głowie. Elementy układanki w końcu zaczęły układać się w całość. Czerwonowłosy chłopak… to był Igneel? Clive przeciągle westchnął i schował twarz w dłoniach.
-Cholera…

 Pogrzeb odbył się na niewielkiej polanie znajdującej się pół kilometra dalej od obozu. Zgromadzili się na nim wszyscy, od dzieci począwszy, na dorosłych skończywszy. Gildarts rozglądał się po twarzach zebranych. Dostrzegł w tłumie staruszkę z namiotu medycznego, która patrzyła w jego stronę z taki bólem, jakby to ona zawiniła śmierci jego ukochanej. Prędko odwrócił wzrok. Mimo usilnych chęci nie udało mu się zobaczyć dobrze znanych twarzy Igneela oraz Metallicany. Ur natomiast stała ubrana w czarny płaszcz spoglądając co chwilę na czwórkę dzieci, pod którymi trzymała opiekę na czas pogrzebu. Natsu, Gajeel, Gray oraz Lyon stali jak wmurowani nadal nie potrafiąc ochłonąć po tragicznych wiadomościach. Nagle Gildarts poczuł jak coś małego i ciepłego wciska się w jego dużą dłoń. Zwrócił wzrok na dół, by dostrzec szkarłatne włosy i duże, ciemne oczy w niego wpatrzone. Erza leciutko ścisnęła jego rękę, jakby próbując dodać mu otuchy. Zaraz jednak jego wzrok przyciągnęły niebieskie włosy wystające zza głowy jego podopiecznej. Wychylił się lekko, by zauważyć, że Erza i Jellal także ściskają swoje małe rączki. Już miał zamiar lekko się uśmiechnąć, lecz coś w zachowaniu chłopca go niepokoiło. Co chwilę marszczył brwi, krzywił się i zaciskał wargi, jakby w ogóle nie zwracając uwagi na otoczenie.
W końcu ceremonia rozpoczęła się. W kilka godzin udało się sprowadzić piękną, dębową trumnę, w której spoczywało ciało kobiety. Wszyscy wsłuchiwali się w słowa Mistrza, który wspominał jej życie oraz zasługi w szeregach Zwiadowców. Niektórzy nie szczędzili łez, inni wpatrywali się przed siebie pustym wzrokiem. Lekko sunące po niebie chmury sprowadziły ze sobą prawdziwą ulewę. Pierwsza kropla deszczu spłynęła po policzku Gildartsa pozostawiając po sobie widoczny ślad. Po chwili ruszyła za nią kolejna.
-„To akurat nie deszcz” – stwierdził w myślach rudowłosy otwierając oczy.
Rozpadało się na dobre. Powoli spadające z nieba krople mieszały się z jego gorącymi, słonymi łzami. Mocniej ścisnął rączkę Erzy, jakby próbując zapewnić sobie oparcie. Nawet nie zauważył, kiedy Mistrz skończył swoją przemowę. Nie liczyło się dla niego nic. Chciał po prostu mieć ją znów przy sobie. Z jego ust dobył się niewyraźny jęk, który został zagłuszony przez wzbierającą na sile ulewę. Już nawet nie próbował zatrzymać potoku łez. Nie myślał o tym, że to niemęskie. Po prostu płakał. Nim spuszczono trumnę w głąb wykopanej wcześniej dziury, wyszedł z szeregu i opierając się na niej łokciami, powoli uklęknął. Wniósł oczy ku niebu, a deszcz obmywał jego wykrzywioną w grymasie bólu twarz. Jego serce rozpadało się na kawałki, pozostawiając po sobie tylko zakrwawioną dziurę.
-Kocham cię Cornelio i żadna śmierć nas nie rozłączy – szepnął w stronę trumny, po czym podniósł się z klęczek i wrócił na swoje miejsce. Ludzie przypatrywali mu się z mieszaniną smutku i współczucia, lecz nie zwracał na nich uwagi. Gdy opuszczali trumnę po prostu opuścił wzrok. Stał tak kilka minut, nie zwracając uwagi na to, iż ceremonia dobiegła końca. Na to, że jego znajomi poklepywali go w pocieszającym geście składając mu kondolencje. Wreszcie do niego dotarło. Już nigdy więcej jej nie zobaczy. Już nie przytuli. Nie pocałuje. Polana opustoszała. Każdy udał się w swoją stronę, do swoich zajęć. Został jedynie Mistrz, który powoli podszedł do mężczyzny.
-Mam do ciebie dwie sprawy, Gildartsie…
-Gdzie Igneel? – Przerwał mu rudowłosy podnosząc wzrok. Musiał z nim porozmawiać w tej chwili.
Makarov jednak tylko westchnął.
-To właśnie ta pierwsza sprawa. Od razu, kiedy tylko dostrzegłem, że Igneel wychodzi z lasu wysłałem go na misję razem z Metallicaną. Nie wiem ile może potrwać, co najmniej kilka lat… Wiem, że to może być dla ciebie trudne, ale nie chciał się z tobą żegnać…
Twarz Gildartsa pozostała bez wyrazu. Nic nie poczuł słysząc te słowa. Jak miał czuć? Przecież jego serce dopiero co rozpadło się na kawałki.
-A druga sprawa… - kontynuował Mistrz nie zauważając żadnej reakcji ze strony mężczyzny. – Chodzi mi o Canę. Po odejściu Cornelii, jako jej ojciec zostajesz mianowany jej prawnym opiekunem i…
-Nie chcę – znów wciął mu się w słowo.
-Jak to „nie chcesz”? – Zapytał zdezorientowany białowłosy patrząc na niego z zaskoczeniem.
-Nie chcę. Znajdźcie do tego kogoś innego. Nie mówcie jej, że jestem jej ojcem. Nie chcę jej – odpowiedział, po czym po prostu odwrócił się i odszedł w dobrze znane sobie miejsce. Nie obchodziło go, co pomyśli sobie o nim Mistrz oraz reszta Korpusu. On nie ma już dla kogo żyć. Całkowicie zajmie się szkoleniem Erzy na Zwiadowcę, który nie będzie popełniał takich błędów jak on. Cana zbyt przypominałaby mu o Cornelii, by móc ją wychowywać. Nie zasłużył na to… Nie zasłużył, by znów być odpowiedzialnym za czyjeś życie…

 Erza powoli kroczyła obok niebieskowłosego chłopca, jakby nie zwracając uwagi na jego dziwne zachowanie.
-Wiesz, strasznie szkoda mi Gildartsa. On tak kochał Cornelię. Chyba nie potrafiłabym być taka silna jak… Jellal? – Zapytała widząc, że chłopak nagle stanął i zgiął się w pół. Szybko podbiegła do niego i złapała za ramię. –Jellal, czy wszystko w porządku?
Spojrzał na nią, a w jego oczach widniało przerażenie.
-Erzo.. musisz mi pomóc… - wyjąkał, by znów skulić się pod naporem bólu. –On… przejmuje kontrolę… nie tak miało być…
Jego oddech stawał się coraz szybszy i urywany, jak po długim biegu. Dziewczynka nic nie rozumiejąc pochyliła się i ujmując jego twarz w dłonie pociągnęła ją do góry, by zamiast zwykłych, niewinnych oczu chłopca dostrzec czerwone tęczówki.
-Zrobiłem coś złego, Erzo. Coś bardzo złego – wyszeptał, a na jego twarzy zaczął pojawiać się cień uśmiechu. Nie podobał jej się taki Jellal.
Wyprostował głowę i powoli odwrócił się do niej plecami. Jego zachowanie nagle zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Nie powinnaś mnie nigdy poznać, Erzo. Ale jeszcze kiedyś się spotkamy. Żegnaj – rzucił jeszcze przez ramię i odszedł pozostawiając ją samą. A ona nie potrafiła pobiec za nim…



 Od autorki:
Tam, tam, tam! Taki bardzo depresyjny rozdział całkowicie ukazujący mój „wspaniały” na tę chwilę humor. Sporo pomysłów zaczęło objawiać mi się na poprawach z chemii, chyba częściej musze je pisać!
Tą notką zakończyć chciałam sagę pierwszą. Teraz jak pewnie się domyślacie rozpocznie się saga druga (tak bardzo logicznie), która (niespodzianka) będzie rozgrywała się już 13 lat później. Mam nadzieję, że ta trzynastka nie przyniesie mi pecha :)
Już na samym początku zaserwuję wam naprawdę dużą dawkę NaLu ;D
Co więcej, rozdział już jest w tworzeniu, więc mam nadzieję, że pojawi się dość szybko. Postaram się ^^
Nie przedłużając, proszę bardzo o komentarze z opinią i do następnego!

sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział 8 – Zdecydowanie zbyt dużo śmierci.

Po przebudzeniu się pierwszą myślą, która przeszła przez głowę Gildartsa było uświadomienie sobie, że zapomniał o czymś ważnym. Co nie dawało mu spać przez pierwszą połowę nocy. Gdy wreszcie uświadomił sobie, co to było, nie zastanawiając się długo zerwał się z posłania i rzucił na poszukiwanie jakichkolwiek ubrań. Z do połowy założonymi spodniami wypadł na zewnątrz namiotu i spojrzał niebo. Słońce było już w zenicie wskazując, że południe właśnie nadeszło.
-Cholera, spóźnię się – mruknął do siebie na myśl o nadchodzącej walce z Nikushimą. Wczorajszy dzień mimowolnie przemknął mu przez myśl. W końcu tyle się wydarzyło… Na początku pokłócił się z Cornelią, później zdenerwował Fernandesa, czym przypłacił dzisiejszym pojedynkiem, a potem Cornelia przyszła do niego i poprosiła, by zrobił to dla niej i wygrał. A on teraz mało co się nie spóźnił... Szybko chwycił szablę i w biegu zarzucając na siebie płaszcz nawet nie zauważył osoby, która nagle wybiegła zza drzewa. Wpadł na nią z impetem.
-Debilu, patrz jak łazisz – mruknął do niego Igneel, rozmasowując tylne części ciała z widocznym grymasem na twarzy.
-Odwal się – odwarknął rudowłosy.
-Czy możecie przenieść się z tym w bardziej ustronne miejsce? Jakoś nie chce mi się na was patrzeć, gdy będziecie to robić.
Nagle obok nich niezauważenie znalazł się Metalicana, który patrzył na nich z nieukrywanym rozbawieniem. W tej chwili zorientowali się, że znajdują się w dość jednoznacznej pozycji. Gildarts leżał w rozkroku na przyjacielu, równocześnie trzymając rękę na jego kroczu. Obaj próbowali wydostać się z plątaniny ciał lecz niestety skończyło się na tym, że to tym razem Igneel leżał na Gildartsie opleciony w pasie jego nogami. Po kilku ruchach wreszcie wyplątali się i wytrzepując płaszcze z piachu i kurzu stanęli w znacznej odległości od siebie.
-Nie zbliżaj się już do mnie nigdy więcej – powiedział Igneel patrząc na przyjaciela z powagą.
-Bynajmniej nie zamierzam – odpowiedział rudowłosy i nagle przypomniał sobie, jaki był powód jego szybkiego biegu. Miał zamiar na powrót rzucić się w pogoń za utraconym czasem lecz Igneel mocno złapał go za rękę.
-Makarov nas wzywa, ciebie i mnie. W tej chwili – stwierdził rzeczowo na widok pytającego spojrzenia skierowanego w jego stronę.
-Teraz nie mogę – odrzekł Gildarts i już miał wyszarpnąć rękę lecz coś w głosie przyjaciela kazało mu zaczekać. – To naprawdę aż takie ważne? – Zapytał mając nadzieję, że da radę jakoś się z tego wykręcić. Czerwonowłosy jedynie kiwnął głową. Clive ciężko westchnął i z niechęcią stwierdził, że jego pojedynek musi poczekać. Odchodząc spojrzał zdezorientowany na Metalicanę, który uśmiechał się w sprośny sposób.
-A ciebie co tak bawi?
Mężczyzna nic nie odrzekł, jedynie porozumiewawczo spojrzał na złączone ręce przyjaciół i odszedł próbując zachować resztki powagi.
 Makarov siedział za biurkiem w swoim tymczasowym miejscu pracy obłożony stosami papierów. Bycie mistrzem Korpusu nie było usiane fiołkami i dobrze o tym wiedział, gdy wstępował na to stanowisko. Oprócz pracy papierkowej gromadziło się coraz więcej problemów związanych z rzekomym zdrajcą oraz wojskami innego państwa panoszącymi się po terytoriach jego kraju. Potrzebował długiego wypoczynku i pomocy. Właśnie dlatego poprosił Igneela, by przyprowadził…
-Osuń się ode mnie! – Zza wejścia do namiotu dał się słyszeć głośny krzyk.
-Chyba też chciałbym tam wejść!
-Trzymaj się dwa metry ode mnie zboczeńcu!
-Kto tu jest zboczeńcem?! Sam sobie rękę trzymałem… tam?
-To był akurat wypadek!
Z tymi słowami dwaj mężczyźni wpadli do namiotu Makarova ciskając w swoją stronę niewidzialne błyskawice.
-Usiądźcie – powiedział niepewnie Mistrz patrząc na nich ze zdziwieniem. Co to było to przed chwilą?
Na nieszczęście mężczyzn Dreyar wskazał im dwa złączone ze sobą krzesła, trwale przytwierdzone do ziemi, stojące naprzeciwko biurka.
-To ja może postoję – zaoferował czerwonowłosy z kamienną twarzą.
-Możesz postać na zewnątrz – zaproponował uśmiechnięty Gildarts rozpierając się na krześle znajdującym się po prawej stronie.
Makarov z utęsknieniem pomyślał o ciszy, którą mógł się rozkoszować w samotności. Szybko jednak na wierzch wypłynęły dużo ważniejsze sprawy.
-Siadać… - warknął zirytowany, na co Igneel szybko zajął miejsce obok przyjaciela. –Mamy ważną sprawę do omówienia.
Mężczyźni nie przerywając z oczekiwaniem wpatrywali się w Mistrza.
-Zacznę od spraw mniej ważnych. Od dzisiaj wasi uczniowie zaczną surowe treningi. Tutaj macie grafik – powiedział podając im dwie kartki. – Waszym obowiązkiem jest przypilnowanie dzieci, by stawiały się o  podanej porze w wyznaczonym miejscu. Rozumiemy się? – Na widok kiwających głowami mężczyzn, kontynuował bez zbędnego przedłużania. – Mam pewien problem i potrzebuję waszej pomocy. Otóż dzisiejszego dnia rano zniknął Nikushima. Wraz ze swoim synem.
Twarze mężczyzn od razu spoważniały.
-Jak to… zniknął? – Zapytał z niedowierzeniem Gildarts. – Przecież my dzisiaj…
-Tak wiem, mieliście walczyć – odpowiedział Makarov i przeciągle westchnął. – Jednakże widocznie jego plany się zmieniły. Wyjechał w niebywałym pośpiechu, tuż przed świtem. Ur miała wtedy wartę, jednakże nie zdążyła powiadomić mnie o jego zamiarach i nie udało nam się go zatrzymać. Obecnie wysłałem Metalicanę na północ, a Cornelia pojechała na południe. Was proszę byście sprawdzili kierunek wschodni i zachodni w odległości kilku kilometrów. Jeśli go znajdziecie przyprowadźcie go prosto do mnie. Możecie wyruszać od razu.

-Nudzi mi się – mruknął Natsu kolejny raz już w ciągu tej godziny.
-Nie tylko tobie – odpowiedział mu kolejny raz tym samym, równie znudzony Gray.
Od dzisiejszego popołudnia mieli zacząć treningi, więc postanowili jakoś wykorzystać pozostały im wolny czas, jednakże chwilowo nie mieli pomysłu na to co mają robić.
-Wiem! – Wykrzyknął w pewnym momencie zadowolony z siebie Elfman. Wszyscy zwrócili na niego oczy wypełnione nadzieją. – Pobawmy się w Czarną Mszę!
-Czarną Mszę? – Zapytała Lisanna, lekko przygryzając wargę. – A co to takiego?
Nikt nie wiedział. Wszystkie oczy zwróciły się ku najstarszemu z towarzystwa.
-Czarna Msza to taki obrządek ku czci Szatana – odpowiedział Laxus z wyższością. – I radzę wam się w to nie bawić.
-Ale fajnie! – Wykrzyknął Gray patrząc po wszystkich z uśmiechem. – A co się na tym robi na przykład?
-Czytałam gdzieś, że trzeba złożyć ofiarę z dziewicy – odpowiedziała z namysłem Erza, przypominając sobie, że widziała kiedyś ten wątek w jednej z książek ojca.
-Natsu może być dziewicą, którą złożymy w ofierze – zaproponował od razu Fullbuster patrząc po wszystkich z uśmiechem.
-Nie może być – odpowiedział Laxus, zanim Dragneel zdążył przetworzyć w głowie o co chodzi i zaprzeczyć.
-Czemu? – Zapytali wszyscy jednocześnie. W ich głosach słychać było wyraźną nutkę zawodu.
-Bo dziewice już dawno wyginęły – odpowiedział i tak skończyła się rozmowa na temat organizowania Czarnej Mszy.

 Lekko ujął w dłoń rzeźbioną  kołatkę i kilka razy uderzył nią w mosiężne wrota. Nie musiał długo czekać, aż ktoś mu otworzy. Stanął przed nim wysoki kamerdyner ubrany w długi, czarny garnitur.
-Och, panicz Jellal – powiedział na jego widok i choć jego głos wyrażał zdziwienie to wiedział, że spodziewano się go dzisiejszego dnia. – Królowa i księżniczka już czekają. Zaprowadzić?
-Dam sobie radę – odpowiedział chłopiec chłodno i ruszył wzdłuż korytarzy. Coś podpowiadało mu, w którą stronę ma iść. Zresztą nie potrzebował, by ktoś robił mu łaskę. Da sobie radę. Doszedł do bawialni, która znajdowała się na drugim końcu zamku, odchrząknął i lekko zapukał. Za chwilę też usłyszał kobiecy głos, który zaprosił go do wejścia do środka. Przestąpiwszy próg od razu zauważył, że rodzina królewska żyć musi w niewyobrażalnym przepychu. Wszystko było tam pozłacane lub wysadzane drogimi kamieniami. Skierował się w stronę królowej, a gdy stanął przed nią, złożył dworski ukłon.
-Jestem niezmiernie zaszczycony – powiedział lekko całując jej wyciągniętą dłoń. Na coś się jednak przydały te wszystkie męczące gadaniny ojca.
-Także czuję się zaszczycona – odpowiedziała z uśmiechem i wskazała na małą osóbkę stojąca po jej prawej stronie. – Poznaj także moją córkę, księżniczkę Lucy.
„-Jakie to irytujące”  – przemknęło chłopakowi przez myśl, jednak ukłonił się, a na jego twarzy zakwitł fałszywy uśmiech.
-Miło mi wreszcie ujrzeć mą przyszłą, piękną żonę.
Twarz dziewczynki przyozdobił dorodny rumieniec, jednak zrobiła krok na przód i skierowała w jego stronę uroczy uśmiech.
-Mnie też jest miło, Jellalu – odpowiedziała, po czym cofnęła się i z powrotem zajęła miejsce obok matki. Po wymienieniu uprzejmości usiedli przy stole, by móc wreszcie omawiać to po co tu się zebrali. Interesy.
-A twojego ojca nie będzie? – Zapytała królowa Layla lekko zdezorientowana. W końcu nie na co dzień ustala się warunki ślubu swojej córki z siedmioletnim chłopcem.
-Proszę się nie martwić, wasza wysokość, dam sobie radę. Ojcu niestety coś wypadło. –„Na przykład serce” – dodał w myślach.
Królowa nie wyglądała na przekonaną, jednak wyjęła warunki umowy spisane na kartce papieru. Podała ją Jellalowi. Przeleciał wzrokiem po wszystkich punktach.

2. Po ślubie z księżniczką narzeczony zostaje koronowany na władcę państwa.

4. Poprzez ślub król zrzeka się praw do korony.

7. Koronowany może zadecydować, czy jego teściowie mieszkać mają dalej w królestwie.

10. Księżniczka wziąć ślub może dopiero po ukończeniu dziewiętnastu lat.

Chwilę zajęło mu przeczytanie wszystkiego, ale po chwili położył umowę między nimi.
-Mam tylko jedno zastrzeżenie – powiedział po chwili milczenia.
-A cóż to takiego? – Zapytała zaskoczona królowa. Czy pisząc to z mężem o czymś zapomniała?
-Chciałbym, aby ślub odbył się rok wcześniej. Gdy ja będę miał dwadzieścia, a Lucy osiemnaście lat. Po co zwlekać…
-Rzeczywiście, to chyba nie robi różnicy – stwierdziła po namyśle królowa i poprawiła ostatni punkt. Idąc za tradycją uścisnęli sobie ręce. Na twarz Jellala wypełzł chciwy uśmieszek. No to się tatuś postarał…
Zamienił jeszcze kilka słów z królową oraz jej córką i z obietnicą, że postara się odwiedzić je w jak najbliższym czasie opuścił królestwo. Miał jeszcze kilka ważnych spraw do załatwienia na terenie Korpusu. Musiał również sprzątnąć ciało ojca z drogi przejezdnej. Nie chciał, by ludzie powiązali jego zniknięcie ze zdrajcą, którego tak usilnie planowali odszukać. Jeszcze trochę można poukrywać jego prawdziwą tożsamość…
Droga powrotna trwała bez zbędnych komplikacji. Znudzony spojrzał w papiery porozrzucane po całym powozie przez jego ojca. Podatki, rachunki, interesy, skargi, doniesienia… jednym słowem – nic ciekawego.
Znudzony spojrzał w okno, z którego zdążył już zdjąć czary materiał, który wszystko zasłaniał. Postanowił, że zdrzemnie się, gdyż czekała go jeszcze połowa drogi. Nie dane mu było jednak długo pospać. Wóz gwałtownie się zatrzymał, a Jellal razem ze wszystkimi rzeczami znajdującymi się w powozie poleciał do przodu. Rozmasowując bolące czoło schylił się po coś błyszczącego, leżącego na dnie powozu. W malutkim, ciemnofioletowym pudełeczku, wyłożonym poduszeczką, leżał mały, połyskujący pierścionek zaręczynowy. Jellal uderzył się otwartą dłonią w czoło.
-Cholera, całkowicie o tym zapomniałem – mruknął do siebie, po czym wysiadł z powozu, by sprawdzić, co spowodowało jego zatrzymanie się. Woźnica nic nie mówiąc wskazał mu drogę przed nimi. Nawet bez nowego, wyostrzonego wzroku, dojrzał na drodze przed sobą rozciągnięte ciało. Ciało Nikushimy. Znajdowało się w odległości co najmniej dwudziestu metrów lecz nie to najbardziej zdenerwowało chłopaka. Przy martwym dostrzegł pochylającą się nad nim kobietę. Jej jasne, brązowe włosy falowały na co chwilę zrywającym się wietrze. I to jego głośny szum sprawił, że jeszcze go nie dostrzegła.
-Zawróć powóz i stań za najbliższym zakrętem tak, aby cię nie zauważono. Musimy lekko zmienić trasę. Ja za chwilę do ciebie dołączę – wydał rozkaz w stronę woźnicy, po czym nie czekając, by sprawdzić czy go wykonał, ruszył przed siebie cicho jak kot. Kobieta mimo lat treningów nie wyczuła osoby zbliżającej się do niej. Całkowicie zajęta badaniem ran martwego Nikushimy próbowała rozwiązać zagadkę jego śmierci. Co takiego tu się stało? I gdzie znajduje się jego syn? Nagle poczuła zimno ostrza na swojej krtani.
-Tylko tchórz zachodzi swoją ofiarę od tyłu – rzuciła starając się, by jej głos nie zadrżał.
-Tylko ofiara nie potrafi dostrzec, że ktoś się zbliża – odpowiedział ktoś z rozbawieniem.
-„Jakiś mężczyzna…” – pomyślała lecz głos ten bardzo jej kogoś przypominał.
-Czyżbyś nie wiedziała kim jestem? – Cmoknął chłopiec i lekko wychylił się do przodu. – Może nie poznajesz tych pięknych, niebieskich włosków przyszłego następcy tronu?
Kobieta jedynie zazgrzytała zębami ze złością.
-Ty mały, gówniarzu…
-Cii… - uciszył ją przyciskając trochę mocniej nóż do jej gardła. –Chyba nie chcesz, by tak brzmiały twoje ostatnie słowa przed śmiercią? A zresztą, co mnie to obchodzi… Zobaczyłaś ciało mojego kochanego ojca, a nie powinnaś. Dlatego ładnie się pożegnaj.
-Żebyś zdechł – warknęła z zaciśniętymi zębami.
-Oj… zdychać to będziesz teraz ty – odpowiedział ze stoickim spokojem. Szybkim ruchem zabrał nóż spod jej gardła, by wbić go w okolice brzucha. Kobieta nie zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. Cicho jęknęła i upadła twarzą w stronę ziemi.
-I to by było na tyle, jeśli chodzi o to przedstawienie, droga Cornelio – mruknął Jellal, złapał to co zostało z ciała jego ojca i ruszył w stronę rzeczki, przy której Zerefowi udało się go opętać. Chwilę patrzył za odpływającym ciałem ojca, po czym przemył ręce i ubrania z krwi i z zadowolonym uśmiechem udał się w stronę, gdzie prawdopodobnie zaparkowany stał jego powóz.  
-Stanowczo za dużo zabijasz, Jellalu – powiedział do siebie, a z jego ust wyrwał się mrożący krew w żyłach śmiech, który roztoczył się echem po mrocznym lesie.

  Gildarts zaproponował, że to on pojedzie na wschód. Igneel natomiast skierować miał się na zachód. Pożegnali się życząc sobie szczęścia i ruszyli w wyznaczone sobie strony. W pewnej chwili serce rudowłosego mężczyzny zajęło się niepokojem. Coś się stało. Jego intuicja nigdy go nie myliła, zawsze pozwalała mu wygrywać z wszelkimi przeciwnikami, więc i teraz coś podpowiadało mu, że dzieje się coś złego. Nie czekając długo zawrócił i zamiast na wschód, skierował się na południe. Pędził nie szczędząc konia. W głowie kołatała mu tylko jedna myśl. Gdzie ona jest?
Wreszcie wyjechał na główny traktat. Szybko zauważył skuloną, drobną postać leżącą na piachu w kałuży krwi. Zeskoczył z konia lecz gdy do niej dobiegł nie potrafił schylić się, dotknąć jej.
-Cornelia… - z jego ust wydobył się jęk rozpaczy.
Szybko złapał jej rękę, by sprawdzić puls. Był bardzo słaby, ledwie wyczuwalny. Żyła… Delikatnie położył ją przed sobą na koniu i ruszył w morderczy pościg ze śmiercią, który za wszelką cenę musiał wygrać. Minuty nieubłagalnie mijały, droga niemiłosiernie się dłużyła, a kruche ciałko w jego ramionach z każdą chwilą miało w sobie coraz mniej życia.

  Jellal dojechał do obozu, zapłacił woźnicy należną zapłatę i kazał mu odjechać jak najszybciej. Sam przybrał minę biednego, zagubionego dziecka z przestraszoną twarzą. Szybko wbiegł na polanę. Nie zwracając uwagi na karcące spojrzenia dorosłych dopadł do namiotu Mistrza.
-Makarovie! – Wykrzyknął żałośnie.
Starszy mężczyzna spojrzał na niego zza stosu papierów, a widząc z kim ma doczynienia, szybko znalazł się przy chłopcu.
-Co się stało dziecko? Gdzie twój ojciec? Opowiadaj szybko! – Zasypał go gradem pytań.
Jellal ukrywając swoje zadowolenie, ostatni raz wydał z siebie udawany zmęczony oddech.
-Bo.. my dzisiaj z tatusiem – takie określenie ojca ledwo przeszło mu przez gardło – pojechaliśmy wcześnie rano na cmentarz do mamusi. Tatuś chciał zdążyć na walkę z panem Gildartsem, a nie chcieliśmy nikogo martwić, więc wyjechaliśmy wcześnie rano i… i…
W oczach chłopca pojawiły się łzy.
-„Powinienem zostać aktorem” – stwierdził w duchu, a duma rozpierała go niemiłosiernie.
-I co się stało? – Zapytał niecierpliwie Dreyar.
-I napadli na nas i porwali tatusia – wyszeptał chłopiec, a w jego głosie słychać było przerażenie.
Makarov lekko przygarnął do siebie chłopca, a sam zagłębił się w rozmyślania. Czuł, że jest on wyczerpany, więc przepytywanie go postanowił zostawić na kolejny dzień.
-Idź się połóż, prześpij się. My się tym zajmiemy, dobrze? – Zapytał po chwili, a gdy chłopiec kiwnął głową, popchnął go lekko w stronę wyjścia z namiotu.
Zbyt dużo spraw do wyjaśnienia. Zbyt dużo na głowie…

 Koń cicho parsknął, gdy Clive mocno ściągnął wodze. Zatrzymał się przy namiocie medycznym. Szybko zeskoczył z wierzchowca i delikatnie ujął w dłonie ukochaną. Była taka delikatna… Wniósł ją do namiotu lecz nie potrafił tam zostać. Poprosił uzdrowicieli, by powiedzieli mu, gdy skończą. Teraz chodził w tą i z powrotem nie potrafiąc ustać w miejscu. Wreszcie wyszła do niego kobieta w średnim wieku, jej mina nie wróżyła niczego dobrego. Powiedziała do niego kilka słów. Mężczyzna powoli ruszył w stronę lasu. W jego oczach błyszczały się łzy, które powoli zaczęły spływać po policzkach. Te kilka słów nieustannie powtarzało się w jego umyśle. Przykro mi. Nie udało nam się jej uratować. Straciliśmy ją.





Od autorki:
No cóż, znowu kogoś zabiłam…
Niektórzy mogą stwierdzić: „O nie! Co rozdział ktoś będzie umierał?”
Nie, nie co rozdział :3
Lecz już w pierwszej notce widać było, że na tym blogu nie będzie kolorowo i musicie się pogodzić z moim „lekko” psychopatycznym podejściem do życia ^^
Postarałam się wstawić też dzieci. Chwilowo jak pewnie zauważyliście, akcja toczy się bardziej zahaczając o dorosłych, jednak mogę wam obiecać, że już za dwa rozdziały się to skończy :3
No chyba, że do głowy wpadnie mi znowu jakiś szatański pomysł! 

Obserwatorzy