wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział 14 - Zaufanie czyni z nas prawdziwych przyjaciół.

 Stał w swojej komnacie przed wielkim lustrem dokładnie przyglądając się swojemu odbiciu. Czy to naprawdę był on? Spoglądał na osobę, która znajdowała się przed nim. Która była nim. Lecz równocześnie wcale nie była. Lekko przejechał ręką po niebieskich włosach – człowiek po drugiej stronie lustra zrobił to samo. Miał dość.

Masz dość? 

I ten kpiący głos, który nie dawał mu prawa do normalnego życia. Przekleństwo, które ciążyło nad nim już trzynaście lat. Słyszące jego myśli alter ego.

Dałem ci tylko to, czego sam pragnąłeś…

Zeref. I chodź często miał przebłyski swej normalnej osobowości, nie mógł cieszyć się swoim charakterem długi czas. Bo gdy tylko siedząca w nim moc zauważała, że coś przebiega nie po jej myśli, natychmiast przejmowała jego ciało. Nie chciał tego, wolał umrzeć.

Spokojnie… Już niedługo całkowicie przejmę twoje ciało, a wtedy…

Umrze. Odzyska wolność już na zawsze.

***
-Natsu, stój!
W jego głowie rozbrzmiewały kolejne krzyki przyjaciela, który za wszelką cenę chciał dogonić go przerywając równocześnie ten bezsensowny pościg.
-Natsu, zatrzymaj się wreszcie, do cholery!
Zatrzymał się gwałtownie łapiąc się najbliższego z drzew. Nie dlatego, że nie miał już sił. Sam mógłby biec jeszcze co najmniej kilka godzin. To przez tą małą osóbkę, która ledwo za nim nadążała. A co jeśli zatrzymując się od razu sprowadzi na nią śmierć ze strony jednego ze swoich towarzyszy? Przezornie schował ją za sobą i zaczekał aż zziajani Gray oraz Sting w końcu stanęli naprzeciwko niego. Jeśli Natsu w przeszłości zrobił coś złego, czarnowłosy tylko patrzył na niego z politowaniem, lecz w głębi serca śmiał się razem z nim. Teraz było inaczej. Spoglądał na niego jak na największego śmiecia. Jak na wroga.
-Czy możesz mi wytłumaczyć… dlaczego to zrobiłeś? – Mimo wzroku, który wyrażał chęć mordu, jego głos co chwilę załamywał się podsycony rozpaczą. –Czy ty potrafisz odróżnić przyjaciela od wroga? Natsu, czy ty potrafisz myśleć? - Słowa zdawały się wypływać z niego z coraz większą trudnością. Tak jakby z trudem powstrzymywał łzy. –Ona już nie wróci, rozumiesz? Nigdy, nigdy jej nie zobaczymy. Natsu, rozumiesz?! –Ostatnie słowa niemal wykrzyczał uderzając pięścią w drzewo.
Była dla niego jak siostra. To pierwsze spotkanie, gdy niemal dostał do niej po głowie. Wspólne treningi, dziecięce zabawy, dorastanie i pomaganie sobie nawzajem w trudnych chwilach. Jak to będzie wyglądało bez jej srogiego głosu doprowadzającego wszystkich do porządku? Nie potrafił… nie chciał sobie tego wyobrazić. Stracił ją… swoją siostrę.
-Wojna wymaga ofiar.
Nie wierzył. Nie wierzył, że to ten Natsu wypowiedział teraz te słowa. Lecz oczy nie myliły go - przyjaciel bez emocji wpatrywał się w jego twarz. Ciszę zakłócał tylko silny, nocny wiatr, który targał jego białym szalikiem we wszystkie strony. Nim jednak zdążył się odezwać, zrobił to za niego Sting, który i tak idealnie podsumował wszystkie jego uczucia.
-Natsu… kim jesteś? – Eucliffe zadał pytanie wbijając wzrok w ziemię, gdyż nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Brat, którego zawsze szanował i podziwiał. To nie on…
-Jestem Natsu Dragneel, Zwiadowca Korpusu Fairy Tail – odpowiedział po krótkiej chwili różowowłosy spoglądając na nich z wyższością. – I zamierzam chronić swoich przyjaciół.
Nie wierzyli własnym uszom. Chronić swoich przyjaciół. Największego zostawiając na pastwę nieprzewidywalnego władcy w zamian za wroga, który doprowadził ich kraj do ruiny. Wojna wymaga ofiar.
-Wiesz kim jest przyjaciel? – Gray nagle odwrócił się w jego stronę z zaciętą miną. - Wiesz kim on jest?  To ktoś, kto potrafi poświęcić swoje życie za drugą osobę. Ktoś, kto nigdy nie zostawiłby jej samej. Nigdy.
-Idźcie już – odpowiedział mu tylko Dragneel. Musieli iść. –Natychmiast – dodał przyciszonym głosem, trochę ostrzej niż zamierzał.
Spojrzeli po sobie niezdecydowani, lecz po tym co przed chwilą usłyszeli, ich wahanie nie trwało długo. Pierwszy krok zrobił Gray. Mijając go nawet na niego nie spojrzał, lecz rzucił w jego stronę słowa napełnione jadem.
-Miałem cię za przyjaciela…
Natsu tępo wpatrywał się przed siebie stojąc sztywno i udając, że słowa te nie zrobiły na nim większego wrażenia. Tuż za czarnowłosym poszedł Sting, który jednak spojrzał na niego ironicznie.
-Zdrajca.
Zabolało. Jedno słowo, które sprawiło, że jego serce prawie rozpadło się na kawałki. Nie był zdrajcą. On tylko chciał chronić swoich przyjaciół, którzy jednak nie zrozumieli, co ma tak naprawdę na myśli. Zaczekał aż odejdą na wystarczającą odległość, by za chwilę odwrócić się w stronę pobliskich zarośli.
-Wyjdź stamtąd, kimkolwiek jesteś – warknął w stronę roślin.
Przez chwilę nic się nie działo, po chwili jednak krzewy zaczęły powili się rozstępować. Wyszła zza nich zakapturzona postać, która spojrzała w stronę Natsu z twarzą ukrytą za płachtami materiału.
-Bardzo ładne przedstawienie. Pewnie miało na celu odciągnięcie twoich przyjaciół ode mnie? –Różowowłosy potaknął głową na potwierdzenie. – Nie spodziewałem się, że tak szybko wyczujesz tu moją obecność, ale chyba nie powinienem cię nie niedoceniać. –Nie doczekał się żadnej reakcji ze strony rozmówcy, dlatego szybko kontynuował. – Twój „genialny” plan szybkiego spławienia ich kosztem waszej przyjaźni nie był jednak konieczny. Przyszedłem tu po ciebie…
-Po mnie? – W Natsu w końcu odezwało się wrodzone zaciekawienie, które natychmiast wypłynęło na wierzch.
-Oczywiście… - Mężczyzna uśmiechnął się podejrzanie. Dragneel zdążył zauważyć, że spod jednego z jego rękawów wystaje fioletowy wąż, który owinięty był o jego nadgarstek. Wzdrygnął się zaniepokojony. –Chciałem ci powiedzieć…
Nie dane mu było jednak podzielić się mu swoimi myślami, gdyż z głębi lasu nagle dobył się głośny pisk, a zaraz później szaleńczy śmiech wymieszany z dźwiękiem kopyt. Za chwilę też między drzewami pojawiła się kolejna postać, która jednak szybko odrzuciła kaptur do tyłu zeskakując ze swojego wysokiego konia. Spod fałd materiału wychynęły czerwone oczy i burza blond włosów.
-Ale się ubawiłem, uhu! – Wykrzyknął wysokim głosem, który powinien być zakwalifikowany jako przykład częstotliwości, która jest w stanie uszkodzić słuch. –Cobra, ty też powinieneś spróbować galopem przez las! Mój koń to ledwo drzewa omijał!
Mężczyzna odwrócił się szybko w jego stronę i gdyby nie materiał znajdujący się na jego oczach, pewnie ciskałby w niego piorunami.
-Zancrow! - Warknął do niego, w końcu także pozbywając się kaptura. Tym razem światło dzienne ujrzał fioletowy kolor włosów. – Idioto, to moja misja!
-Gówno prawda! – Blondwłosy wypiął się w jego stronę pokazując swoje zdanie na temat jego twierdzenia. – Jechałem sobie właśnie patrolując tereny, gdy nagle patrzę, a ty sobie pędzisz na tym swoim wielkim koniu, więc stwierdziłem, że pojadę za tobą, yeah!
Natsu wpatrywał się w nich z otwartą buzią. Właśnie stała przed nim osoba, która była dokładną kopią jego głupoty.
-Ej! – W końcu udało mu się zwrócić na siebie ich uwagę. – Powiecie mi o co chodzi?
Cobra odwrócił się od zidiociałego towarzysza i podszedł do niego z wyciągniętą ręką.
-Jestem Cobra – przedstawił się z miną do interesów. -U was w Fairy Tail pewnie znany również jako dawny uczeń Gildartsa.
-Hę? Uczeń? - Natsu spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem. Za chwilę po tym olśniło go, że rudowłosy wspominał tuż przed jego wyjazdem o jakimś uczniu, lecz w końcu nie zdążył wyznać mu kim naprawdę on był. A więc ma go teraz przed sobą…
-Uważaj, bo to pedał – wrzasnął Zancrow, choć Natsu znajdował się zaledwie kilka kroków od niego. Czego on się tak drze?
-Wolę określenie „homoseksualista” – odpowiedział mu fioletowłosy z godnością, a Natsu natychmiast odskoczył od niego jak oparzony i zaprał się plecami o drzewo. Bezpieczeństwo przede wszystkim!
Cobra jakby nie zauważając jego gwałtownej reakcji na wiadomość o jego odmiennej orientacji, od razu zwrócił się w stronę towarzysza.
-Jeśli już tu jesteś to mi pomożesz. Ja biorę różowego, ty dziewczynę i najpierw pojedziesz ze mną do kryjówki mojego Korpusu, a potem wrócisz do swojego – wydał kolejne polecenia.
Zancrow jednak spojrzał na niego jak na idiotę.
-Jaką dziewczynę?
-Jak to jaką? – Warknął Cobra nie odwracając się. –Tą co stoi koło niego, debilu.
-Co ty schizofrenię masz? Jesteśmy tu tylko we trójkę. Debilu – odburknął obrażony blondwłosy krzyżując ramiona na piersi.
Cobra odwrócił się w stronę Natsu, na co ten również zaczął zachłannie się rozglądać. Nigdzie jednak nie dostrzegł osoby, która powinna cały czas znajdować się obok niego. Lucy jakby rozpłynęła się w powietrzu, a on nawet nie miał pojęcia, w którym momencie się to stało. Jako Zwiadowca miał jednak doskonały zmysł tropienia i już miał odwrócić się w celu poszukania jakiś śladów, gdy nagle zza jego pleców dobiegł go cichy głos.
-Igneel.
Wypowiedziane przez Cobrę imię zawisło w powietrzu. Natsu zastygł w bezruchu tępo się w niego wpatrując. Doskonale pamiętał dzień, gdy jego opiekun bez pożegnania udał się na dziwną misję, na której zaginął bez wieści, razem z Metalicaną. W ich poszukiwanie dwa lata później ruszyła Ur, która jednak do tej pory nie wróciła i została ogłoszona zaginioną. Mimo tego, iż Natsu również chciał rozpocząć swoje własne śledztwo, to nigdy nie dostał należytej zgody na opuszczenie Korpusu na czas poszukiwań. Do tej pory nie miał żadnych wieści o swoim opiekunie. Do tej pory, przez trzynaście lat…
-Wiem, gdzie jest Igneel – mruknął do niego fioletowowłosy wyrywając go z zamyślenia. Dragneel spojrzał na niego z oczekiwaniem i nadzieją. – Na zamku, gówniarz Fernandes go gdzieś sobie chowa….
Natsu zapominając całkowicie o tym, że właśnie miał znaleźć Lucy uśmiechnął się szeroko w stronę informatora.
-Dziękuję – powiedział i nie tracąc czasu, szybko ruszył w stronę zamku, który znajdował się już kilka kilometrów dalej na tle wschodzącego słońca. W jego głowie pobrzmiewała tylko jedna myśl: znaleźć opiekuna za wszelką cenę. Później uwolnić Erzę, tak jak od początku planował i pokazać wszystkim, że wcale nie jest zdrajcą za jakiego go mają. A na końcu poszukać Lucy. Na wszystko ma jeszcze czas…

   Dwaj mężczyźni przypatrywali się znikającym za drzewami plecom różowłosego chłopaka, który pędził na łeb na szyję, byle tylko szybciej znaleźć się jak najbliżej zamku.
-Przecież tam nie ma żadnego Igneela – wrzasnął po chwili Zancrow czując się jak idiota.
-Przecież wiem, że nie ma – odpowiedział Cobra z kamienną twarzą.
Blondwłosy przez chwilę przypatrywał mu się z konsternacją, lecz już za chwilę jego twarz rozjaśnił szaleńczy uśmiech.
-Ty kłamco, yeeaa! – Znów krzyknął uderzając towarzysza pięścią w plecy. –A nie miałeś go przypadkiem porwać?
-Niby miałem, ale w takim wypadku będzie lepsza zabawa – stwierdził fioletowowłosy i szybko wskoczył na konia. – Zresztą, uganianie się z dwoma idiotami nie jest w moim stylu…

***
Biegła nie zwracając uwagi na to, że ostre zarośla co chwilę rozrywają falbany jej drogiej sukienki, zahaczając także o skórę, na której pojawiło się już kilka zaczerwienionych zadrapań.  Tak naprawdę nie miała pojęcia, gdzie niosą ją nogi, lecz chciała się znaleźć po prostu jak najdalej. Dokładnie, jak najdalej wszystkiego. Jellala, który nigdy tak naprawdę nie chciał dla niej niczego dobrego i Natsu, który chciał dla niej zbyt wielu dobrych rzeczy. Nie ufała mu. Bała się, że on także ją zrani, że ją zostawi… Pogrążona w swoich czarnych myślach nawet nie zauważyła, że drzewa zdążyły się już przerzedzić i nagle wypadła na małą polanę, na której za chwilę zobaczyła dwie postacie, a dokładniej dwóch mężczyzn. Jeden z nich był blondynem, wyższym i dużo bardziej umięśnionym, drugi natomiast miał włosy całkowicie białe. Obaj zajęci sobą nawet nie zauważyli, że w pobliżu znalazł się jeszcze ktoś. Należało jednak stwierdzić, że ich sposób wykorzystania czasu był dość ciekawy. Obaj wyciągnięte przed siebie mieli szpady, którymi celowali w siebie poruszając się w powolnym tempie. W pewnym momencie białowłosy chłopak udając, że się potyka, powoli upadł na ziemię, wydając z siebie jęk, który jednak bardziej przypominał parsknięcie śmiechem. Wtedy też blondwłosy stanął nad nim i wydając z siebie dźwięki przypominające osobę chorą na astmę, która nie może zaczerpnąć tchu wycharczał:
-Jestem twoim ojcem!
Dziewczyna jednak nie miała szansy zobaczyć, co wydarzy się dalej, gdyż ktoś powoli zaszedł ją od tyłu i zakrył jej usta dłonią.
-Nieładnie tak podsłuchiwać – mruknął do niej męski, surowy głos, który za chwilę osobnik stojący za nią skierował do dwójki mężczyzn, którzy w tej chwili rzucali się po trawie jak opętani. – Chłopaki, to nie Gwiezdne Wojny, nie róbcie z siebie już większych debili… -Rzucił w ich stronę zażenowany i popchnął na trawę przed sobą zaskoczoną Lucy. – Zwłaszcza, że ktoś dodatkowo was obserwował…
Obaj zaciekawieni spojrzeli w stronę niespodziewanego gościa, który rzucał w ich stronę przerażone spojrzenia.
-Dziewczyna – stwierdził wspaniałomyślnie Lyon przypatrując się jej z zaciekawieniem.
-I po co nam ona, Gajeel? – Zapytał Laxus spoglądając na czarnowłosego. Ten jednak udał się już w stronę wysokiego drzewa, o które oparł się i zagłębił w swoich myślach.
-Chyba uciekła z jakiegoś balu – stwierdził Lyon patrząc na jej porwaną sukienkę.
-Przecież wiadomo, że uciekła z balu. Tylko jeden odbywał się w pobliżu. Zastanawia mnie tylko czemu uciekła… - mężczyźni rozpoczęli konwersację o dziewczynie znajdującej się przed nimi, tak jakby w ogóle jej tam nie było.
-Pewnie skończyły się czary…
-Jakie znowu czary?
-No wiesz, Kopciuszek i te sprawy…
-W takim razie weźmiemy ją ze sobą i będzie nam sprzątać…
-Może zamiatać…
-Co zamiatać? Śpimy w namiotach przecież…
-E tam, i tak ją bierzemy…
-Nigdzie jej nie weźmiecie – nagle zza drzew dobiegł ich trzeci, poważny głos. Spojrzeli w kierunku, z którego dochodził, by zobaczyć Gray’a i Stinga, którzy powolnym krokiem weszli na powoli oświecaną słońcem polanę. –To ich królowa.
Laxus lekko zmarszczył brwi i automatycznie spoważniał. W tej chwili skończyły się żarty.
-Skąd ona się tu wzięła? – Zapytał rzeczowo, patrząc na coraz bardziej przerażoną dziewczynę. –Powinniście ją zabić. A jeśli wy nie zrobiliście tego do tego czasu, to ja z chęcią wykonam za was tą robotę… Podła suka…
Z kolejnymi wyzwiskami cisnącymi się na usta ruszył w jej stronę ze sztyletem w dłoni i nieprzyjemną miną. To ona. Szukali jej tyle lat, a teraz leżała przed nim zdana na jego łaskę, której nie zamierzał okazywać. Przez tyle lat ich kraj spowity był w ból i cierpienie, a ona była winowajczynią...
Gray mocno zacisnął powieki, a przed oczami od razu stanął mu różowowosy chłopak z szerokim uśmiechem na pół twarzy. Ufał mu. Nie wiedział dlaczego jego przyjaciel tak się zachował, nie miał pojęcia czemu taki był, lecz wiedział jedno. Ufał mu. I choć ta dziewczyna była ich największym wrogiem, Natsu z jakiś powodów stwierdził, iż powinni ją traktować jak przyjaciela. I uratował ją. A teraz pewnie… Gray szeroko otworzył oczy, lecz im bardziej ta myśl wdrążała się w jego umysł, tym bardziej zdawał sobie sprawę z tego, iż jest ona prawdziwa…
-Poszedł po Erzę… - mruknął do siebie czarnowłosy, lecz Laxus jakimś sposobem usłyszał go i stanął nad Lucy przygotowany do ciosu. – Idiota, poszedł tam sam, bo chciał uratować je obie…
I nie czekając na pytania ze strony przyjaciół złapał za jednego z koni, które stały na polanie.
-Sting! – Krzyknął, jeszcze tylko przez ramię, na co zawołany spojrzał na niego pytająco. –Jadę pomóc Natsu. Ty pilnuj żeby nic jej się nie stało, rozumiesz? – Wskazał na dziewczynę, która trzęsła się ze strachu leżąc na trawie. – Dopóki nie wrócimy, nic nie może jej się stać!
Nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę, z której dopiero co przybył. Nagle wszystko to, co powiedział wcześniej Natsu wydało mu się jedną z najpodlejszych rzeczy, które zrobił w życiu. Nie wiedział, co kierowało jego przyjacielem. Nie wiedział jakim sposobem królowa dostała się w ich ręce. Ale wiedział, że jeśli chodzi o tak ważne sprawy, to Natsu jeszcze nigdy go nie zawiódł…

***

Od autorki:
Nowy rozdział pojawił się dość szybko, ale to chyba dobrze, że wyrobiłam się przed końcem miesiąca :3
No cóż, w szkole nie ma o czym myśleć, dlatego większą część mojego czasu zajmuje zastanawianie się nad kolejną akcją…
Jutro poprawa z matematyki, dlatego pewnie wena napłynie, jak zawsze na takich uroczystych spotkaniach w klasie!
Miejscami za smutno, miejscami za wesoło, ale Zancrow musiał być po prostu ^^
A komputer znowu coś nawalił i znowu przepraszam, jeśli skomentuję czyjś rozdział dopiero po pewnym czasie…
No nic, piszcie, uczcie się (oczywiście), spełniajcie marzenia!
Ja już po skończonym rozdziale jestem tak wypompowana, że nawet nie wiem, co mam tu napisać ;-;
Więc lepiej żebym się już nie odzywała ^^

 


piątek, 21 lutego 2014

Rozdział 13 - Bal

 Chłodny, nocny wiatr bawił się różowymi włosami chłopaka, który siedział na pomoście wpatrując się w powoli wschodzące słońce. Drżąc z zimna sięgnął w stronę szyi, gdzie zawsze znajdował się jego szalik, jednak szybko uświadomił sobie, że go tam nie znajdzie. Westchnął ciężko. Dał go Lucy dokładnie tydzień temu, jednak mimo że przychodził w to miejsce każdego wieczoru, ona nadal się nie pojawiła. Rzucił do wody leżący obok niego kamień, a gdy plusk wody ucichł, mógł usłyszeć dochodzące z niedaleka ciche kroki. Stracił już całą nadzieję na kolejne spotkanie z dziewczyną, dlatego odwracając się był przygotowany na wszystko inne: atak wroga, zmiennika na warcie, a nawet zmutowaną kaczkę z ludzkimi stopami. Przez myśl przebiegło mu nawet wyobrażenie, że niespodziewany gość może być również grubym hipopotamem, który będzie chciał odgryźć mu nogi. Gdy tylko jednak zauważył, kto znajduje się tuż za nim, miał ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Bo to nie była ani kaczka z ludzkimi stopami, ani tym bardziej gruby hipopotam, a uśmiechająca się nieśmiało Lucy. Dragneel nie miał pojęcia, dlaczego sam jej widok tak na niego działa. Nie rozumiał, dlaczego chce spędzać z nią każdą chwilę i dlaczego jego serce aż wyrywa się w jej stronę. Przyjrzał jej się dokładnie. Znów miała na sobie letnią sukienkę, która idealnie eksponowała jej zgrabne nogi, a we włosy wpięte miała kilka kolorowych spinek tak, aby nie wpadały jej do oczu. W ręce trzymała jego biały szalik, który za chwilę nieśmiało wcisnęła mu w rękę.
-Ja tylko na chwilkę – mruknęła cicho, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
-Jak to na chwilkę? – Natsu wykrzywił się zawiedziony. Nie po to czekał na nią tyle czasu…
-Och, na zamku trwają przygotowania do balu i ja… ja nie mogę być tu zbyt długo – spojrzała na niego przepraszająco. – Potrzebują mojej pomocy…
Dragneel jednak szybko pogodził się z jej decyzją, której i tak pewnie nie byłby w stanie zmienić. Nurtowała go jednak trochę inna kwestia…
-Bal? Co za bal? – Uniósł brwi w pytającym geście.
-Ach, to nic takiego – odpowiedziała, dodatkowo bagatelizując sprawę machnięciem ręki. – Po prostu Jell… król Jellal – poprawiła się szybko – obchodzi imieniny i z tego względu organizuje trochę większe przyjęcie.  
Nerwowo przyjrzała się jego twarzy, próbując wyczytać z niej, czy zauważył małą pomyłkę z jej strony. Mogłoby go trochę zaskoczyć to, że zwykła chłopka, za którą się podawała mówi do swojego władcy po imieniu. Nic jednak nie wskazywało na to, że coś w jej odpowiedzi go zaniepokoiło.
-I naprawdę już musisz iść? – Lekko kiwnęła głową, lecz widząc jego zasmuconą minę, ścisnęła jego dłoń w pokrzepiającym geście.
-Ale spotkamy się jeszcze, prawda? – Rzuciła w jego stronę szeroki uśmiech, który natychmiast odwzajemnił.
-Jak najszybciej – odpowiedział i powoli sprowadził ją z pomostu. W tym miejscu ich drogi rozchodziły się – on musiał iść w lewą stronę do obozu, ona w prawą, która prowadziła do zamku.
-To… do zobaczenia – powiedziała Lucy, lecz mimo to, nadal stała w miejscu.
-„Zrób coś” – szepnął cichy głosik w głowie Natsu. Chciał coś zrobić. Naprawdę bardzo chciał, lecz jego niedoświadczony umysł nie podpowiadał mu niczego sensownego. A przecież sytuacja była wręcz idealna. Stała przed nim ta, na którą czekał tyle czasu, otoczona przez plusk jeziora, lekki wiatr i dźwięk cichego koncertu świerszczy. Natsu, zrób coś… Nieznacznie przysunął się do niej, złapał jej dłonie w swoje i spojrzał głęboko w oczy.
-„No dalej…” – cichy głos zachęcał go do kolejnego posunięcia.
Poszedł za jego radami i pochylił się nad nią z zamiarem… właśnie, co on właściwie chce zrobić? Zatrzymał się w połowie drogi do jej twarzy i zamrugał powiekami, jakby wybudzając się z długiego snu. Znów powrócił do wcześniejszego położenia i puścił jej dłonie.
-Ee.. no to cześć – odpowiedział chłopak, odwrócił się i powoli zaczął odchodzić zbijając tym z pantałyku zdziwioną dziewczynę.
-„Jest beznadziejny” – pomyślała z uśmiechem myśląc o tym, że było to stanowczo zbyt krótkie spotkanie.
-Hej! Kiedy jest ten bal? – Jego głos wyrwał ją z zamyślenia. Stał w odległości trzech metrów od niej machając ręką.
-Za cztery dni! – Odkrzyknęła dostając w odpowiedzi tylko szeroki uśmiech chłopaka. Nie miała pojęcia do czego jest mu potrzebna ta informacja, lecz nie oczekiwała z jego strony jakiś nieprzewidywalnych, głupich posunięć. Chociaż, kto wie…
Natsu w tym czasie już raźno kroczył w stronę obozu, a jedyną myślą, która teraz całkowicie go zajmowała była ta dotycząca bliskiego spotkania ze śniadaniem. Może Lisanna zrobi jajecznicę… Naraz zmarszczył brwi na myśl o narzeczonej. Nie był typem człowieka, który lubuje się w okłamywaniu innych, lecz tym razem chyba nie miał innego wyjścia. Bo co może jej powiedzieć? Hej, Lisanna, podoba mi się inna, wybacz? W ostatnich dniach nie mieli ze sobą dobrych kontaktów, można powiedzieć nawet, że stronił od niej jak tylko mógł. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Wiedział, że w końcu będzie z nią musiał poważnie porozmawiać. Gdy do obozu zostało mu już zaledwie kilka metrów stwierdził że może spróbuje pomyśleć o tym kiedy indziej. Jednak gdy tylko wszedł na polanę znów musiał zmusić swój umysł do pracy. Od razu zauważył, że stało się coś złego. Ludzie byli jacyś rozbiegani, niespokojni i poważni…
Za chwilę też wypatrzył w tłumie chłopaka z czarną kitką, który przeciskał się w jego stronę.
-Hej, Gajeel, co się dzieje? – Zapytał, nie dając mu dojść do głosu.
-Leć do Mistrza, szybko – rozkazał zwięźle czarnowłosy i już go nie było.
Zdziwiony obrotem spraw Natsu wykonał polecenie i już za chwilę znajdował się pod namiotem Makarova. Bez wahania wszedł do środka i aż przystanął ze zdziwienia. Oprócz Zwiadowców z jego Korpusu znajdowała się tam jeszcze jedna, której bynajmniej tu nie oczekiwał.
-Witaj braciszku – mruknął do niego jeden z przybyłych. – Kopę lat.
-Sting… - warknął Natsu, nie będąc aż w tak radosnym nastroju na to spotkanie. On i Sting byli braćmi. Dokładnie bliźniakami. Nie określałby jednak ich relacji jako godnych pochwalenia. Nim jednak doszło do poważniejszej potyczki słownej, do namiotu wparował Gajeel razem ze zdziwionym Laxusem.
-Więc jeśli są już wszyscy… – zaczął Makarov, przyglądając się każdemu z osobna. – To mogę przedstawić wam moją prośbę. Bez zbędnych wstępów: nasza Erza została porwana – po namiocie rozszedł się odgłos niedowierzenia. Erza? Porwana? – Dlatego musimy działać jak najszybciej. Posłałem prośbę o pomoc do innych Korpusów, jednak odpowiedział na nią jedynie Sting, któremu serdecznie dziękuję.
-Zaraz, zaraz! – Wykrzyknął Natsu, nie potrafiąc ustać w miejscu. –Erza nie dałaby się porwać! To do niej niepodobne!
Makarov spojrzał na niego przenikliwie.
-Też jestem zaskoczony, jednak gdy już do tego doszło, musimy jej jak najszybciej pomóc. Wiemy tylko tyle, że obecnie może znajdować się na zamku wrogich wojsk francuskich, dlatego mam dla was wszystkich poszczególne misje i…
-Na tamtym zamku będzie bal – przerwał mu znów Natsu ściągając tym samym na siebie uwagę wszystkich zebranych. – Dokładnie za cztery dni.
Makarov przyjrzał mu się zaskoczony.
-W takim razie to całkowicie zmienia postać rzeczy – przymknął oczy w zamyśleniu. Chwilę przesiedział w ciszy, by za chwilę móc wydać wszystkim po kolei polecenia. – Natsu, Gray, Sting. Do was będzie należało wślizgnięcie się na bal w charakterze gości. Jeśli zauważycie coś podejrzanego, natychmiast opuszczacie przyjęcie i kierujecie się w stronę Laxusa i Lyona, którzy czekać będą blisko zamku. Z takim wsparciem znów tam wrócicie i robiąc jak najmniejsze zamieszanie odzyskacie Erzę. Gajeel, ty obserwować będziesz wszystko z daleka. Na wszelki wypadek będziesz mógł wrócić i poinformować mnie o niepowodzeniu misji lub w razie czego przystąpić do akcji. Wyruszacie dokładnie za cztery dni o świcie.
Jeszcze chwilę przyglądał się z uwagą ich twarzom, które pogrążone były w myślach.
-Wierzę w was – szepnął, gdy już wszyscy opuścili namiot i udali się każde w swoją stronę.

4 dni później…
 
   Gildarts rozłożył się na jednej z ławek jedną rękę opierając o pokaźnych rozmiarów stół, zaś w drugiej dzierżąc kufel pełen piwa. Można było dodać iż był to kolejny kufel, który już udało mu się opróżnić. W tym położeniu uważnie obserwował dziewczynę siedzącą dokładnie na przeciwnym końcu polany. Cana robiła dokładnie to samo co on z tą jedną różnicą, że zamiast opierać się o stół i bezsensownie mu przyglądać, układała tarota, co chwilę cicho klnąc pod nosem. Obserwacje córki, przerwała mu jednak pewna różowowłosa postać przebiegająca tuż koło niego.
-Hej, Natsu! Stój! – Krzyknął w stronę chłopaka, na co ten raptownie się zatrzymał.
-Czego chcesz, Gildarts? – Zapytał tamten zdenerwowany. – Misję mam!
Rudowłosy jedynie wskazał mu miejsce obok siebie. Chłopak ostatni raz spojrzał w stronę, w którą zmierzał, lecz za chwile dość niechętnie usiadł obok niego.
-Jedziesz do zamku, tak? – Zniżył głos, a gdy otrzymał odpowiedź twierdzącą, kontynuował. –Posłuchaj mnie, Natsu. Kiedyś wspominałem Erzie, że miałem ucznia, który jednak szybko mnie opuścił. Myślę, że znajduje się on na zamku. Chciałbym żebyś na niego uważał, bo zdaję sobie sprawę z tego, że dobrym człowiekiem, to on na pewno nie jest. Nie przedłużając, miał on na imię…
-Gildarts – przerwał mu Natsu w najważniejszym momencie. –Naprawę się spieszę, pogadamy jak wrócę, dobra? – I nie czekając na odpowiedź zeskoczył z ławki i ruszył w stronę, w którą wcześniej zmierzał.
-Oby nie było za późno… - mruknął do siebie Gildarts nie zdając sobie sprawy z tego, że właśnie wykrakał coś, co mogłoby przynieść zgubę całemu Korpusowi…


***
  Erza krzątała się po kuchni robiąc obiad. Była w mieszkaniu Hayato już kolejny dzień i zdążyła się już tu porządnie zadomowić. Blondwłosy wracał do domu zazwyczaj dość późnym popołudniem, dlatego dziewczyna z ciekawością przeszukała każdy kąt jego miejsca zamieszkania, aby sprawdzić, czy nie trzyma on gdzieś zakrwawionych narzędzi zbrodni lub ciał swoich ofiar. Nic takiego jednak nie wpadło jej w ręce, dlatego spokojnie mogła odetchnąć z ulgą.
Właśnie kroiła owoce na sałatkę, gdy do jej uszu dobył się cichy trzask drzwi.
-Wróciłem! – Krzyknął Hayato zawieszając płaszcz na haku przy wejściu. Od czasu, gdy tu przebywała (czyli dokładnie cztery dni) zachowywał się jakby znali się od urodzenia, a mieszkali ze sobą co najmniej kilka lat. Z ciężkim sercem Erza musiała stwierdzić, że dobrze jest jej tutaj. Mimo że każda myśl o przyjaciołach napawała ją tęsknotą, nie chciała stąd odchodzić. Zwłaszcza teraz, gdy tej nocy na zamku odbyć się miał wielki bal… Chłopak wszedł do kuchni i uśmiechnął się ciepło na powitanie. Z domu wychodził, podczas gdy ona jeszcze spała.
-Mam coś dla ciebie.
Z zaciekawieniem spojrzała na paczkę, którą jej podał, by za chwilę rozedrzeć papier, pod którym znajdowała się kupka kolorowych materiałów.
-Co to? – Zapytała zdziwiona Erza, lecz dostała odpowiedź w chwili, gdy rozprostowała prezent, który okazał się nie być kupką materiałów, a… jedną z najpiękniejszych sukni jaką w życiu widziała. Westchnęła oczarowana, delikatnie przejeżdżając ręką po czerwonych falbanach, jedwabnej czarnej kokardzie, którą była przewiązana w pasie i koronkowych plecach.
-Podoba się? – Zapytał blondyn, lecz odpowiedź dziewczyna miała wypisaną na twarzy.
-Mogę przymierzyć? – Spojrzała na niego błagalnie, a kiedy przytaknął ze śmiechem, od razu skoczyła w stronę łazienki. Czekając na nią, przyszło mu na myśl, że trochę się pożywi, dlatego widząc miskę z sałatką stojącą na stole, od razu zabrał się za jedzenie. Dane mu było jedynie jej spróbować, gdyż nagle został uderzony w tył głowy z taką siłą, że aż poleciał do przodu. Tuż za nim stała Erza przypatrując mu się z grobową miną.
-Ta sałatka jest na obiad. Jeszcze raz ją ruszyć, a już jutro na twoim grobie zawidnieje napis: „zginął śmiercią tragiczną” – rzuciła groźnie i z wysoko podniesioną głową udała się znów w stronę łazienki.
-Co to miało być… - mruknął sam do siebie Hayato, lekko masując uderzoną głowę. Takiej Erzy to on jeszcze nie widział i nie wiedział, czy podoba mu się ta jej inna osobowość. Przestał czuć się bezpiecznie w swoim własnym domu. – Straszna…
Za chwilę jednak musiał zmienić zdanie, gdyż Erza, która pojawiła się w progu kuchni natychmiast zmieniła się ze strasznej w piękną.
-I jak wyglądam? – Zapytała, zakręcając się z uśmiechem.
-Idealnie… - szepnął oczarowany chłopak. Za chwilę jednak odchrząknął zmieszany. – Bal zaczyna się dopiero o północy, ale będziemy musieli być tam dużo wcześniej. Przed wejściem sprawdzają każdego po kolei, a czasem naprawdę długo im to schodzi…
Nie tracąc więcej czasu na rozmowy zaczęli szykować się na nadchodzące przyjęcie.   
A czas uciekał nieubłagalnie szybko…

***
  Natsu stał w kolejce, powoli zbliżając się do mężczyzny, który sprawdzał wszystkich gości zmierzających do zamku. Co chwilę nerwowo poprawiał marynarkę, której kołnierz straszliwie go gryzł.
-Zostaw to pieprzone ubranie – warknął w końcu Gray patrząc na niego z naganą. – Tylko wstyd przynosisz.
-A chcesz w ryj? – Odpowiedział różowowłosy ściągając na sobie zdegustowane spojrzenia starszej pary stojącej za nimi.
-Prędzej ty dostaniesz, niedorobiona…
-Gray! – Upomniał go Sting w ostatniej chwili. Nie miał zamiaru rozdzielać ich, gdy już zaczną się naparzać, dlatego wolał powstrzymać ich w odpowiednim momencie. Chociaż on sam z chęcią przywaliłby bratu. –Natsu, zdejmij ten szalik.
-W życiu – Natsu uciął rozmowę, gdyż obaj jego towarzysze wiedzieli, że szalika po Igneelu nie ściągną mu nawet siłą. W końcu doszli do mężczyzny, który sprawdzał zaproszenia na bal. Przyjrzał im się podejrzanie, gdy podali mu podrobione dokumenty, jednak bez zbędnych pytań wpuścił ich do środka. Na dzisiejszą uroczystość zamek był ozdobiony nadzwyczaj uroczyście. Na kamiennych, zimnych ścianach porozwieszane były kolorowe wstążki i kwiaty. Po prawej stronie tronu znajdowała się mała scena, na której do występu przygotowywała się już grupa muzyków, zaś środek miał służyć za parkiet dla tancerzy, z tego względu też został oczyszczony ze wszelkich niepotrzebnych sprzętów. Pod ścianami ustawione były stoły z najróżniejszymi potrawami, przysmakami i deserami, co zmusiło Natsu do natychmiastowego rzucenia się w ich stronę.
-Ile żarcia! – Wykrzyknął, lecz za chwilę został złapany przez Gray’a w mocnym uścisku. Gwałtownie odwrócił go w swoją stronę.
-Słuchaj, jełopie – warknął do niego cicho. – Jesteśmy na tajnej misji, naszym zadaniem jest znalezienie Erzy i zdobycie przydatnych informacji, a nie obżeranie się. Więc pohamuj się trochę, dobra?
Dragneel wyrwał się i niechętnie skinął głową. Później udali się w stronę miejsc siedzących, gdzie zasiedli cierpliwie czekając na rozpoczęcie balu. W skupieniu przypatrywali się każdej wchodzącej parze, a było ich naprawdę dużo. Po upływie godziny sala była prawie pełna, a mężczyzna sprawdzający zaproszenia gości zamknął wroga tak, aby nikt niepostrzeżenie nie mógł wejść na przyjęcie. Lista została zamknięta. Wszyscy goście znajdowali się na sali.
-Tamta dziewczyna wygląda jak Erza – mruknął w pewnym momencie znudzony Natsu w stronę czarnowłosego. –Te włosy i w ogóle…
-Ale co ona niby miałaby tu robić w towarzystwie jakiegoś blondyna? – Gray natychmiast rozwiał wszelkie nadzieje chłopaka. –Patrz jak się do niej klei, pewnie jej mąż albo coś…
Różowowłosy westchnął przeciągle  i oparł głowę o kamienną ścianę. Nienawidził nic nie robić i siedzieć w miejscu, w którym nic się nie działo. Chwilowo ludzie czekali na króla, który po swojej długiej przemowie rozkaże muzykom rozpocząć grę. Wtedy też wszyscy zaczną tańczyć i tak naprawdę to nic ciekawego nie zacznie się dziać…  W końcu Gray popchnął go w ramię.
-Chyba się zaczyna – powiedział i w tej samej chwili tłum gości zaczął klaskać. Zwiadowcy powoli podnieśli się z miejsc i ujrzeli króla, który stojąc na podeście witał wszystkich uniesioną w górę ręką i uśmiechem, który jednak nie dosięgał oczu.
-Chciałem bardzo serdecznie powitać wszystkich zebranych – zaczął władca, a Natsu mimowolnie zacisnął powieki. Nudów ciąg dalszy. – Jest to dla mnie bardzo ważne, że jesteście tu dziś ze mną. Mam nadzieję, że ten skromny bal będzie podziękowaniem dla was wszystkich za to, co robicie dla królestwa. To dla mnie naprawdę ważne. Zanim jednak zaczniemy, chciałbym wam kogoś przedstawić… - ludzie niecierpliwie zaczęli wyciągać szyje, by dojrzeć osobę stojącą tuż za królem. – Mam zaszczyt przedstawić wam moją żonę Lucy, która dzisiejszy bal zaszczyciła swoją obecnością. A teraz bawcie się, tańczcie i jedzcie, miłego wieczoru! – Król zakończył swoją przemowę i lekko skinął na muzyków, którzy od razu zaczęli grać pierwszą, skoczną piosenkę. Natsu jednak mimowolnie próbował zmusić swój mózg do myślenia. Co powiedział król? „Moją żonę Lucy”… Żonę Lucy… Lucy… Otworzył powieki zaskoczony, by zobaczyć schodzącą na parkiet blondwłosą dziewczynę. Jak na siebie pojął zaistniałą sytuację dość szybko i nie czekając na swoich towarzyszy, zaczął przedzierać się przez tłum. Czyli Lucy to jednak nie zwykła dziewczyna ze wsi, a prawdziwa królowa? W głowie nie mieściło mu się takie rozwiązanie, ale jego oczy go nie myliły. Słuch tym bardziej. W końcu znalazł się przy mężczyźnie, którzy wpatrzony w blondwłosą prowadził ją po parkiecie w szybkim tańcu. Dragneel bez wahania wskoczył między nich i odepchnął mężczyznę w stronę tłumu wyrywając mu z rąk Lucy.
-Odbijany! – Krzyknął do rozwścieczonego poszkodowanego i z uśmiechem spojrzał na zdziwioną dziewczynę.
-Natsu… - szepnęła do niego wystraszona. –Przecież nie możesz tu być, jeśli cię zobaczą…
-Ale jestem, widzieli mnie i nadal żyję – odpowiedział trzymając ją w ramionach. –Ale mogłaś mi powiedzieć – stwierdził nagle udając obrażonego.
Dziewczyna lekko się speszyła.
-Wiesz, wolę poznawać ludzi, którzy nie wiedzą kim naprawdę jestem. Taki rodzaj… sprawdzianu.
-I zdałem? – Zapytał Natsu, zauważając, że stoją tylko bujając się w rytm muzyki. Tak naprawdę, to całkowicie nie potrafił tańczyć…
Lucy z uśmiechem skinęła głową i powoli zaczęła pokazywać mu jak powinien się poruszać ignorując to, że co chwilę staje jej na stopy.

***
 -Ej, Gray, ta dziewczyna wygląda jak Erza! – Wykrzyknął w pewnym momencie Sting, uderzając czarnowłosego w plecy z taką siłą, że prawie upadł.
Chłopak spojrzał na dziewczynę, którą wskazywał blondwłosy i westchnął zawiedziony.
-Już mówiłem to Natsu, może i jest podobna, ale… ej, to przecież Erza!
Obaj wpatrywali się w nią stojąc na środku parkietu wmurowani w posadzkę. Bo co tu niby robiła Erza? W końcu pierwszy oprzytomniał Gray.
-Idziemy do niej!
Powoli zaczęli przedzierać się w stronę stołu, przy którym stała ich przyjaciółka w towarzystwie nieznajomego blondyna. W końcu Fullbuster znalazł się tak blisko niej, że mógłby z powodzeniem złapać ją i „porwać”, jednak zamiast to zrobić, po prostu kulturalnie stanął obok niej.
-Witaj, Erzo, piękną noc mamy tego dnia – mruknął nachylając się nad nią, przez co zaraz dostał w twarz.
-Nie strasz mnie tak, Gray! – Wykrzyknęła z groźną miną, lecz za chwilę spoważniała. – Co ty tu robisz?
-Znasz ich? – Hayato spojrzał na nieznajomych z nieufnością, lecz został całkowicie zignorowany.
-Jak to co? Zabieramy cię do domu – odpowiedział Gray, jakby była to największa oczywistość z oczywistości. –Tylko znajdziemy najpierw Natsu…
-Kim jest Natsu? – Blondwłosy towarzysz Erzy znów nie dał za wygraną i tym razem ktoś zwrócił na niego uwagę.
-Taki różowowłosy idiota – stwierdził Sting wzruszając ramionami.
 Hayato rozejrzał się uważnie po zebranych gościach.
-Jedyny różowowłosy idiota tańczy teraz z królową – poinformował ich obojętnie i upił trochę wina z kieliszka, który trzymał w ręce.
-Gdzie? – Gray i Sting zaczęli nerwowo rozglądać się po zebranych gościach, lecz nigdzie nie mogli dostrzec swojego przyjaciela.
-No tam – Hayato wskazał im ruchem głowy, gdzie powinni zwrócić swój wzrok. – Teraz na przykład król ciągnie go w stronę jakiejś bocznej komnaty. I królową też.
Jak na zawołanie obaj rzucili się w tamtą stronę, a ku zdziwieniu blondwłosego Erza pobiegła zaraz za nimi. Nie przejmując się kulturą rozpychali się łokciami i przepychali tańczących, by móc dobiec na czas do swojego przyjaciela. Teraz nic innego się dla nich nie liczyło.

***
  Natsu stał naprzeciwko samego władcy w ciemnym korytarzy, który oświetlany był jedynie przez kilka pochodni. Obok króla stała wystraszona Lucy.
-Fairy Tail, jak mniemam – wycedził Jellal przyciągając do siebie blondwłosą, która skuliła się pod jego dotykiem. –Wydaje mi się, że przez ciebie, ona – wskazał na dziewczynę stojącą u jego boku – zostanie srogo ukarana… Na przykład chłostą...
W Natsu aż się zagotowało.
-Tylko spróbujesz jej coś zrobić – warknął, oskarżycielsko wyciągając w jego stronę wskazujący palec.
Fernandes zaśmiał się kpiąco.
-To co mi zrobisz? Zabijesz?
W tym samym momencie do ich uszu dobiegły kroki kilku stóp. Za chwilę też z cienia wychynęła Erza, która rzuciła się w stronę Dragneela.
-Natsu, daj spokój! – Krzyknęła. – On jest nieobliczalny!
-Widzisz? – Jellal znów zwrócił się do różowłosego. – Ja jestem nieobliczalny…
I korzystając z okazji, że nikt nie zwracał uwagi na jego ruchy, doskoczył do Erzy, przy okazji popychając Lucy wprost w ramiona zaskoczonego Natsu. Złapał szkarłatnowłosa w pasie i przyłożył jej do szyi zimną stal sztyletu.
-Zrobimy wymianę – zaproponował z nieprzyjemnym błyskiem w oku. –Ja wezmę sobie Erzę, ty bierz sobie Lucy…
Gray stojący kilka metrów od Natsu spojrzał na niego stanowczo.
-Nie rób tego, idioto! – Krzyknął, widząc dziwne wahanie w oczach przyjaciela.
Erza jednak skinęła nieznacznie głową.
-Zgadzam się – odpowiedział różowowłosy i tyłem powoli zaczął odchodzić w stronę wyjścia. –Wrócę po ciebie – szepnął jeszcze w stronę Erzy i ciągnąc za sobą bliską płaczu Lucy, pobiegł w stronę wyjścia. Za nim ruszyli zdenerwowani Gray i Sting. Wiedzieli, że nie mogli nic zrobić. Król obstawiony był tak wielką ochroną, że za żadne skarby nie udałoby im się do niego dojść.
-Natsu, wracaj tu! – Krzyczał za nim czarnowłosy próbując go dogonić. Wybiegli z zamku wprost w ramiona nocy. –Natsu, do cholery, co ty robisz?! Erza to twoja przyjaciółka, przyjaciół się nie zostawia, rozumiesz?!
Widział przed sobą tylko plecy oddalającego się Dragneela, który niewzruszony biegł do przodu. Lecz po jego policzkach płynęły szczere łzy…

***
 Dwie zakapturzone postacie siedzące na koniach obserwowały całą sytuację ukrywając się w cieniu drzew.
-Jedź za nimi – rozkazał jeden z mężczyzn, na co drugi jedynie poprawił się w siodle.
-Jednego uprowadzić, resztę zabić – powtórzył polecenie, które dostał przed wyjazdem i ruszył w pogoń za biegnącymi Zwiadowcami…


Od autorki:
No więc, w lutym jednak troszkę mniej weny jest…
Ech, niestety brak czasu daje się we znaki, więc przepraszam, że musiałyście czekać te kilka dni więcej. Nie próżnowałam jednak i pisałam nawet w szkole na zwykłych kartkach :3
Jestem naprawdę zadowolona z tego rozdziału i mam nadzieję, że wam też się spodoba. O, i jeszcze mam nadzieję, że mimo iż jest to rozdział trzynasty, to nie przyniesie mi pecha ^^ Dedykuję go wam wszystkim. Dziękuję wam bardzo za wsparcie i piękne komentarze, które dają mi naprawdę wielki chęci do pisania. I do zobaczenia! ;*

     

środa, 5 lutego 2014

Rozdział 12 - Tortury.

  Lochy. Miejsce, do którego trafiali ludzie o przewinieniach mniejszych lub większych, niezależnie od wieku, czy pochodzenia. Jedni twierdzili, iż byli całkowicie niewinni, inni już dawno pogodzili się ze swoim losem leżąc i wpatrując się w kamienne sufity z twarzami ubranymi w obojętność. Miejsce to śmierdziało stęchlizną, wilgocią oraz odorem ludzkich ciał, które wody nie widziały już najwyraźniej od dłuższego czasu. Wszystkie te niezbyt miłe zapachy dochodziły do wrażliwego nosa szkarłatnowłosej dziewczyny, która którąś z kolei godzinę siedziała oparta o brudną, zimną ścianę pokrytą niezidentyfikowaną, zieloną mazią. Na próżno próbowała skupić swoje myśli na ucieczce, gdyż wciąż uciekały one w przeciwną stronę. Czuła się tak, jakby rozum w pewnym momencie powiedział do serca: „słuchaj, wyjeżdżam na mały urlop, zajmij się jej sprawami” i rzeczywiście uciekł od niej jak najdalej. Nie potrafiła myśleć o rzeczach, które nie były Jellalem. Po prostu. Z roztargnieniem rozejrzała się po małej klitce, do której ją wprowadzono. Dzieliła ją z niskim mężczyzną w średnim wieku, który od pewnego czasu doprowadzał ją do białej gorączki swym bezsensownym tłumaczeniem, iż jest całkowicie niewinny i teraz powinien spokojnie maszerować do swojej pracy, a nie bezsensownie tutaj tkwić. A trwało to już naprawdę długo…
-Mówię ci, że to nie ja – powtarzał mężczyzna kolejny raz. – Zostałem wciągnięty w tą bójkę niechcący. Ale obecne rządy są przecież takie…
-Zamknij się w końcu – przerwała mu czując, że monolog nieznajomego zaraz wyprowadzi ją z równowagi. Co ją obchodziło to, czy jest winny, czy nie? Teraz miała kilka ważniejszych spraw na głowie, które zamierzała przemyśleć.
-Nie, nie! Słuchaj do końca! – Kontynuował niezrażony współwięzień rozciągając się na pryczy. – Tylko że tamten facet…
-Zaraz rozwalę ci łeb – syknęła w pewnym momencie Erza zaciskając dłonie w pięści. Jak można być tak irytującym?
Mężczyzna jakby w końcu zauważył, że dziewczyna nie żartuje. Wyczuwał emanującą od niej dziwną, niebezpieczną aurę, dlatego wolał się wycofać.
-Okej, okej – stwierdził, unosząc dłonie w obronnym geście. –Ale mogłabyś posłuchać.
Wzięła dwa głębokie oddechy i podniosła się z miejsca. W uciszaniu ludzi była wręcz mistrzem, a zawdzięczała to latom treningów na Gray’u i Natsu, którzy po jej interwencji stawali się potulni jak baranki. Jej brutalny proces uciszania został jednak przerwany nim na dobre się zaczął. Za kratami swojej celi zauważyła grubego strażnika z pękiem kluczy w jednej ze swoich tłustych dłoni. Obok niego stał zakapturzony człowiek, którego tożsamości nie była w stanie rozszyfrować. Dopasował jeden z kluczy wiszących przy pasku do kłódki i lekko uchylił kraty.
-Wychodzisz – rzucił rzeczowo w stronę Erzy, która przystanęła w pół kroku. –Przyszedł po ciebie przyjaciel, więc wychodzisz.
-Hę? – Zapytała niezrozumiale. Przyjaciel? Przecież jeśli przyszedłby do niej ktoś z Korpusu, strażnicy od razu zauważyliby naszywkę na rękawie. Po sylwetce była jedynie w stanie stwierdzić, że jest to mężczyzna.
-Po prostu idź już – wycharczał mężczyzna i pociągnął ją w stronę zakapturzonego z taką siłą, że wpadła mu prosto w ramiona.
-Może trochę delikatniej? – Rzucił nieznajomy z nieukrywanym rozbawieniem.
Erza spojrzała w górę na twarz ukrytą pod materiałem. Skądś znała ten młody głos…
-Hayato? – Szepnęła zaskoczona, jednakże szept ten doszedł do uszu strażnika.
-Jaki znowu Hayato? – Zapytał zdenerwowany mężczyzna myśląc, że „pytanie” to kierowane jest do niego.
W tym samym momencie blondwłosy zrzucił z siebie kaptur i uśmiechnął się z satysfakcją na widok przerażenia pomieszanego z zaskoczeniem, które widniało na twarzy strażnika.
-Dla ciebie - kapitan Fuchida – mruknął niebieskooki i pociągnął Erzę za rękaw. – Idziemy?
Potaknęła i udała się za nim w stronę wyjścia z lochów. Co chwilę mijali więźniów starych i młodych, którzy na widok Hayato pozdrawiali go lub obrzucali wyzwiskami.  Wszystko to traktował ze stoickim spokojem, nadal trzymając w dłoni rękaw jej płaszcza, jakby bojąc się, że w pewnym momencie może gdzieś się zgubić. W końcu wyszli na ciemną ulicę, która oświetlana była jedynie kilkoma niewielkimi latarniami. Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy, że siedziała w zamknięciu tak długo, że aż zapadł zmrok.
-Gdzie mnie prowadzisz? – Zapytała w pewnym momencie zdekoncentrowana, widząc, że zagłębiają się w labirynt niewielkich uliczek.
Chłopak zwolnił i puścił jej rękaw.
-Tak naprawdę nie wiedziałem, gdzie mógłbym cię zabrać po wyratowaniu zza krat lochów – bąknął odwracając głowę w drugą stronę. – Chyba nie pogniewasz się jeśli na tę jedną noc zabiorę cię do siebie, prawda? – W końcu odważył się na nią spojrzeć. – W końcu nawet się nie znamy.
-Podałeś się za mojego przyjaciela – stwierdziła rzeczowo, na co chłopak jeszcze bardziej się speszył.
-Przepraszam – odpowiedział lekko się garbiąc i spuszczając głowę w dół.
-A ja jestem ci za to wdzięczna – dokończyła Erza z uśmiechem. – Ponieważ uważam cię za swojego przyjaciela. Kolejny raz ratujesz mnie z opresji i dodatkowo dbasz o to żebym miała, gdzie spać. Mimo że znamy się dopiero jeden dzień. Dziękuję.
Hayato aż przystanął ze zdziwienia. Spodziewał się raczej wybuchu złości, czy silnych protestów, a dostał… podziękowania. Nigdy w życiu nie spotkał tak zaskakującej dziewczyny.
-Chciałbym bardziej cię poznać – stwierdził w pewnym momencie. Intrygowała go, dlatego chciał dowiedzieć się o niej możliwie jak najwięcej. –Proponuję metodę pytanie za pytanie, co ty na to?
-Zgoda – odpowiedziała bez wahania. Zawsze lepiej wiedzieć, czy dziś będzie spać w jednym domu z erotomanem, czy może kulturalnym gentelmanem. –Ale ja zaczynam! Od kiedy jesteś kapitanem? W końcu to bardzo wysoki stopień, jak na twój młody wiek.
-Tak naprawdę, to dość niedawno dostałem awans – odpowiedział chłopak z zamyśleniem. – Chyba, gdy król Jellal zasiadł na tronie. Wszystko uległo wtedy zmianie.
-A jak ci się to udało? – Wyrwało jej się, zanim zdążyła przypomnieć sobie o obowiązującej ich kolejności.
-Ej, ej, pytanie za pytanie – upomniał ze śmiechem, lekko szturchając ją łokciem. – Umiesz gotować?
Spojrzała na niego z miną nie do zidentyfikowania.
-Może. A czemu o to pytasz?
-No bo wiesz… - zaczął, znów lekko się pesząc – Ja nie za bardzo umiem i nie będę miał cię czym poczęstować jak przyjdziemy, a pewnie jesteś głodna…
-Umiem robić ciasto truskawkowe! – Wykrzyknęła z radością trochę za głośno, tak że z jednego z okien dało się słyszeć zirytowane warknięcie. Hayato szybko przygwoździł ją do ściany i zatkał usta dłonią. Zza framugi dobiegały ciche krzyki, jakby ktoś naprawdę zirytował się zakłócaniem mu nocnego wypoczynku. W końcu w oknie pojawił się gruby mężczyzna, którzy za chwilę przyuważył parę stojącą pod przeciwległą ścianą. Blondwłosy czując na sobie jego wzrok złapał dziewczynę w talii i przyciągnął do siebie, kładąc swój policzek na jej. Przez chwilę miała zamiar się wyrwać, lecz w porę wyczuł jej spięte mięśnie.
-Spokojnie, zaufaj mi – wyszeptał jej do ucha najciszej jak mógł. Czuła na twarzy jego gorący oddech. W końcu lekko się rozluźniła. Wiedział, że pod dobrym kątem będą wyglądali, jak całująca się para, więc gruby mężczyzna szybko dał im spokój. Po chwili dobył się trzask zamykanych okiennic i cała uliczka zatonęła w obezwładniającej ciszy. Hayato lekko wychylił się do tyłu, by sprawdzić, czy coś jeszcze im zagraża, jednak miejsce, w którym się znajdowali świeciło pustkami. W końcu chłopak puścił dziewczynę i jak gdyby nigdy nic ruszył w dalszą drogę. Przez chwilę stała jak zamurowana.
-Hej! – Zawołała za nim z wyrzutem, pamiętając o tym, by nie podnosić głosu. Szybko zrównała z nim kroku. –Dlaczego to zrobiłeś?
-Dlaczego cię uratowałem? – Zapytał rozbawiony obdarzając ją jednym ze swoich najlepszych uśmiechów. Z roztargnieniem stwierdziła, że powinni zakazać mu się uśmiechać. – Jak już pewnie nieraz słyszałaś, w tym królestwie panują dziwne zasady. No, na przykład zakochańce mają trochę inne prawa.
 Wreszcie pojęła o co chodziło chłopakowi, a na jej twarz od razu wykwitł dorodny rumieniec, gdy tylko pomyślała o tym, co przed chwilą prawie robiła. Z zamyślenia wyrwały ją plecy Hayato, na które z impetem wpadła, ponieważ nie zauważyła momentu, w którym się zatrzymywał. Rozmasowując czoło, wyjrzała zza niego, by zobaczyć punkt, w który z takim zajęciem się wpatrywał.
    
Ogłoszenie!
Trzy dni po pełni ksi
ężyca
w zamku królewskim na Sali Tronowej
dokładne o północy
odb
ędzie się wielki bal z okazji imienin króla.
Zaproszeni niech czuj
ą się wszyscy szlachetnej krwi
oraz wojskowi posiadaj
ący stopień wyższy od oficerskiego
Wymagana osoba towarzysz
ąca
Podpisano: Nadworny doradca króla

-Idziemy? – Wyrwało się z ust kapitana, zanim zdążył powstrzymać nasuwającą się mu na myśl propozycję.
-Oczywiście! – Wykrzyknęła uradowana Erza i za chwilę zakryła usta dłonią. Cisza nocna… Myśl o balu była dla niej jednak tak kusząca, że nie potrafiłaby odmówić. W tej chwili z chęcią włożyłaby na siebie długą do kostek, falbaniastą suknię, jaką zawsze nosiła jej mama i zatańczyła nawet na środku tej niewielkiej uliczki.
-Tylko może być jeden problem – stwierdził blondwłosy patrząc wymownie na naszywkę na jej rękawie. – Po królestwie już mogły rozejść się plotki, że gdzieś w mieście znajduje się szpieg z Fairy Tail…
-A w jaki sposób wyciągnąłeś mnie z lochów? – Zapytała w tym momencie podejrzliwie. W końcu miał rangę kapitana, ale nie miał pewnie aż takich uprawnień, by wyciągać szpiegów z więzienia.
-Eee… - bąknął niezbyt wiedząc, co ma odpowiedzieć. – Mogę ci opowiedzieć w drodze? Strasznie się wleczemy, a do mojego mieszkania jest już niedaleko. –Odpowiedział wymijająco.
Potaknęła na zgodę, jednak cały czas wpatrywała się w niego z oczekiwaniem.
-Więc?
-No więc powiedziałem strażnikom, że ten płaszcz jest ukradziony i tak naprawdę, to jesteś wieśniaczką – wyrzucił z siebie szybko i odetchnął z ulgą. Miał to już za sobą. –Ale spójrz na to z trochę innej perspektywy! – Kontynuował, ponieważ dziewczyna się nie odzywała –Dam ci jeden swój płaszcz i będziesz mogła udawać osobę mi towarzyszącą, coś na kształt giermka w średniowieczu albo…
-Zaczekaj – przerwała mu. Wyraźnie było słychać, że nad czymś mocno się zastanawia. – Mieszkasz sam?
-No… tak.
-A ogólnie też jesteś sam? Chodzi mi o poważniejszy związek.
Chłopak przez chwilę patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami.
-Jestem sam – odpowiedział powoli.     
-A czy… kapitan może mieć żonę? – Zapytała po raz kolejny. W jej głowie tworzył się zarys ciekawego pomysłu, jednak miała nadzieję, że chłopak nie odbierze tego dwuznacznie.
-No jasne, że może, ale… zaraz, zaraz… - poinformował, przy okazji domyślając się o co może chodzić Erzie. – Chcesz się podszywać pod moją partnerkę?
Gdy kiwnęła głową z szerokim uśmiechem znów oparł ją o ścianę i zaczął zawzięcie łaskotać.
-Ty mała bestio! – Zawołał przekrzykując jej głośny śmiech. Widać odnalazł jej słaby punkt. Nagle przeżyli coś na kształt deja vu, gdyż okiennice po ich prawej stronie otworzyły się z hukiem, a z wnętrza mieszkania dobywały się podniesione głosy.
-Oho… - mruknął Hayato łapiąc dziewczynę za rękę. – No to uciekamy.
I zanim zdążyła zareagować pociągnął ją za sobą przez kolejne uliczki. W końcu jednak stanęli przed niewielką kamienicą, do której wpadli jak rozpędzone stado krów i zamknęli za sobą drzwi. Oboje jak na komendę zsunęli się po ścianie ciężko oddychając.
-A nie mogłeś na przykład… skorzystać z rangi kapitana, czy coś? – Zapytała Erza, lekko przymykając oczy.
-Później jeszcze donieśliby do wyższych władz, że kapitan głównej armii rozbija się po nocy biegając za pięknymi panienkami – odpowiedział z szerokim uśmiechem. – Chodź, na górze jest moje mieszkanie, a my bezsensownie tkwimy na klatce schodowej.
Podał jej rękę pomagając wstać, po czym razem wspięli się po wysłużonych już schodach. W końcu przystanęli przed drzwiami z jasnego drewna z wygrawerowaną cyferką 7. Hayato przekręcił klucz w drzwiach i wpuścił dziewczynę przed sobą. Od raz zauważyła, że mimo skromnego umeblowania mieszkanie jest ciepłe i przytulne. Szybko zdjęła buty i zajęła się oglądaniem poszczególnych pomieszczeń, które blondwłosy po kolei oświecał. Składało się ono z łazienki, przestronnej kuchni, dużego salonu oraz sypialni. Ostatnie z pomieszczeń najbardziej zachwyciło Erzę, ponieważ stało tam wielkie łóżko z baldachimem, które pomieścić mogło co najmniej pięć osób.
-I mówisz, że mieszkasz sam? – Zapytała z podejrzliwym uśmiechem.
-Z wielkimi łóżkami jest więcej zabawy – stwierdził i nim zdążyła zareagować, popchnął ją wprost na miękki materac, tak że aż odbiła się na nim kilkakrotnie. Ze śmiechem zniknął w pomieszczeniu, które – jeśli pamięć jej nie myliła – było kuchnią. Jeszcze chwilę posiedziała na łóżku, które rzeczywiście było jednym z najwygodniejszych na jakich siedziała i ruszyła za nim. Stał tyłem do niej i z zawzięciem przeglądał szafki i lodówkę.
-Co robisz? – Zapytała z ciekawością zaglądając mu przez ramię.
-Robimy ciasto, no nie? – Stwierdził, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie, a dziewczynie oczy zajaśniały z radości.
Już za chwilę wszystkie składniki były wyłożone na stół, a oni zawzięcie studiowali przepisy, ponieważ Erza w końcu stwierdziła, że nie pamięta wszystkiego słowo w słowo i musi skorzystać z pomocy niezawodnej książki. Chociaż słowo „studiowali” nie jest tu całkowicie na miejscu, ponieważ tylko dziewczyna z zastanowieniem wczytywała się w kolejne linijki tekstu. Hayato natomiast z zawzięciem się w nią wpatrywał. Wyglądała jak aniołek, z małym zmarszczonym noskiem i ciemnymi oczami, które wyrażały więcej niż wszystko czego mógł się od niej dowiedzieć pytając. Mimo niepozornego wyglądu czuł, że w środku kryje coś więcej niż spokojną osobowość. Czy była z kimś, tam, w tym swoim Korpusie? Wszyscy po kolei namawiali go do znalezienia sobie w końcu kandydatki na żonę, lecz on zawsze zbywał ich śmiechem. Czy pojawienie się jej na jego drodze było przypadkiem? Czy jest sens spróbować? Z zamyśleń wyrwał go trzask książki kucharskiej, którą dziewczyna zamknęła z uśmiechem po dokładnym przestudiowaniu. W końcu zabrali się do roboty. Szybko okazało się, że Hayato jest zielony, jeśli chodzi o takie sprawy jak gotowanie, więc większa część pracy przypadła w udziale Erzie. Po wyrobieniu ciasta, z zastanowieniem wysypała na rękę jeszcze garść mąki i przyjrzała się jej dokładnie. Ciekawe jak wyglądałaby na… Bez wahania odwróciła się i rzuciła nią w twarz zaskoczonego Hayato. Artystycznie!
-Ej! – Krzyknął i zaczął przecierać z zawzięciem oczy, do których dostał się biały proszek. Rozchichotana dziewczyna, nawet nie zauważyła, kiedy znalazł się przy niej i wysypał całą zawartość opakowania na jej głowę. –A masz! Mała, głupia, niewdzięczna… - rzucał kolejnymi hasłami, jednak przy okazji ścierał z jej twarzy kolejne pokłady mąki. Kiedy w końcu udało im się doprowadzić do porządku, dziewczyna odwróciła się od niego krzyżując ramiona na piersi.
-Nie odzywam się do ciebie – stwierdziła rzeczowo i jakby na potwierdzenie tych słów zaczęła energicznie machać głową.
Słysząc to jedynie się uśmiechnął i udał się w stronę łazienki. Cicho zamknął za sobą drzwi, oparł się rękami o zlew i powoli spojrzał w lustro. Resztki mąki, których nie udało mu się strzepać znajdowały się na jego twarzy oraz rozczochranych włosach.
-Wyglądasz powalająco, Hayato – mruknął do siebie i szybko przemył twarz chłodną wodą. Po chwili złapał za szczotkę próbując doprowadzić swoje włosy do jako takiego wyglądu. W końcu udało mu się zrobić zwykłego, wysokiego kucyka zebranego z krótszych włosów, a resztę blond włosów puścił luźno, razem z długą grzywką zasłaniającą mu część lewego oka. W takiej fryzurze zwykle porównywali go do dziewczyny, więc znów miał ochotę mocno uderzyć się w twarz. Cicho wyszedł z łazienki i udał się w stronę w kuchni z zamiarem udobruchania Erzy, jakimś miłym słówkiem. Problem jednak rozwiązał się sam. Dziewczyna siedziała przy stole, a na wyciągniętym ramieniu ułożoną miała głowę. Spała. Nie zdziwił się jej zbytnio – w końcu miała dziś bardzo męczący i pełen emocji dzień. Delikatnie podniósł ją z krzesła i jak najciszej potrafił udał się z nią w stronę sypialni, by za chwilę ułożyć ją na wielkim łóżku z baldachimem. Przykrył ją i wyszedł z pokoju w stronę salonu, w którym znajdowała się niewygodna kanapa, na której przyszło mu spędzić dzisiejszą noc. Nie narzekał jednak, gdyż głowę zaprzątały mu już inne myśli. W końcu bal odbyć się miał już za cztery dni, a on nie przypominał sobie, by w jego szafie znajdowały się jakiekolwiek suknie.

   Zaniepokojony Mistrz przemieszczał się z miejsca na miejsce myśląc tylko o tym, co mogło stać się jednej z najlepszych kobiet - Zwiadowców, które znajdowały się w Korpusie. Według jego obliczeń, Erza już dawno powinna znajdować się z powrotem na terenie ich obozu, ale jej nieobecność była dla niego tak niepokojąca, że wysłał na zwiady Gray’a. W tym momencie płachty namiotu rozchyliły się i do środka wpadł zziajany chłopak. W rękach trzymał broń dziewczyny.
-Nigdzie jej nie ma. Znalazłem jej konia, łuk i kołczan pół kilometra przed miejscem, z którego obserwować miała wojska wroga. Tam też w krzakach porzucona została reszta jej broni. Przez chwilę śledziłem jej trop, jednak szybko się ściemniało i mógłbym zatrzeć ślady. Zdążyłem jedynie zauważyć, że w pewnym momencie ślady stóp urywają się i zostają zastąpione końskimi kopytami – zdawał raport co chwilę biorąc większe hausty powietrza. Od razu po przybyciu przybiegł do namiotu Makarova.
-Wiesz dokąd ją zabrali? – Warknął podenerwowany siwowłosy w końcu zatrzymując się naprzeciwko Zwiadowcy.
Chłopak lekko zmarszczył brwi, jakby nie chcąc wyjawiać tej informacji Mistrzowi. Wiedział, że może, to być dla niego wstrząs. Przecież właśnie w tej chwili ona mogła być torturowana…
-Do ich zamku – odpowiedział rzeczowo i czym prędzej wyszedł zostawiając Mistrza, na którego twarzy zdążył zauważyć tylko przerażenie. Nie zamierzał tego tak zostawiać. Gdy tylko wzejdzie słońce, weźmie ze sobą Natsu i pojedzie na poszukiwanie swojej przyjaciółki, bo wiedział, że na jego miejscu zrobiłaby to samo.



   Notka… no tak… skupiona na Erzie, która lata z Hayato i budzi całe miasto. Mam nadzieję, że nie wyszły bardzo flaki z olejem ;-;
Super bardzo sielanka, no bo w sumie czasem musi być coś innego niż straszna akcja i zabijanie xd
Wyczuwam imprezowy bal w następnym rozdziale!
Jak to mówi mój wychowawca: „ojj, będzie się działo!”
Jak widać luty nie jest już tak łaskawy, jak to było ze styczniem, w którym wena wylewała się ze mnie litrami. I mam teraz ferie…
Myślę, że tutaj leży cała wina! Bo jeśli są ferie, to nie ma popraw z chemii, a na poprawach chemii wena uderzała we mnie z poczwórną mocą. Muszę sobie nazbierać słabych ocen…  Nie będzie to trudne, ponieważ już w piątek po feriach sprawdzian z alkoholi, więc rozdział po tym pięknym wydarzeniu pojawi się dość szybko ^^
Zawalę trzecią klasę dla bloga XD
Hmm… z informacji to chyba już tyle…
Dodatkowo, jeśli ktoś chce, to w kolumnie po lewej stronie pojawiło się moje gg. Bez przeszkód możecie pisać do mnie z pytaniami lub żeby zobaczyć jak to jest rozmawiać z kimś, kto niestety ma w głowie tylko wodę i parę głupich pomysłów. Jak Zoo ;-;
I niestety spotkała mnie genialna tragedia – otóż mój komputer leci do naprawy na najbliższe… dwa tygodnie? Rozdział (ku mojej radości) jeszcze udało się na nim napisać, a później dopiero zmarł na raka systemu. Czy czegoś tam.
Dziękujemy mojemu tacie, który ze swoją wspaniałomyślnością wyraził zgodę na opublikowanie rozdziału przez swojego laptopa.
Przepraszam was za to, że przez pewien czas mogę nie komentować waszych notek, jeśli takowe dodacie, obiecuję, że gdy tylko mój sprzęcio wróci, wszystko przeczytam i skomentuję.
 I do zobaczenia! ;*




Obserwatorzy