niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział 17 - Kara śmierci

Miły, ciepły oddech gładził jej policzek, sprawiając, że naprawdę nie miała ochoty otwierać oczu. Czuła się bezpiecznie, leżąc owinięta w coś ciepłego, dlatego siłą wyższą postanowiła chociaż sprawić, co takiego zapewnia jej tak błogi odpoczynek. Gdy tylko otworzyła powieki, zadowolony uśmiech od razu zszedł z jej twarzy, bowiem to owijające ją „coś” było ramionami Jellala, który właśnie w tej chwili spał sobie w najlepsze. Co do pozycji w jakiej się znaleźli miała mieszane uczucia, dlatego postanowiła szybko opuścić „kokon” zbudowany z jego ramion. To zadanie okazało się jednak dużo trudniejsze niż mogłoby się wcześniej wydawać, poprzez żelazny uścisk chłopaka. Kręciła się to w jedną stronę, to w drugą, próbowała wyjść dołem i górą, jednak żaden z tych sposobów nie przyniósł oczekiwanego skutku. W momencie, gdy już miała zamiar się poddać, znalazł się przy niej jej przyszły wybawiciel. A dokładniej: czterech wybawicieli.
-Uratować cię? – Gray spojrzał na nią poważnie, jakby była zamknięta co najmniej w klatce z jakimś dzikim zwierzem.
-Uratuj… - westchnęła cicho i znieruchomiała, czekając na pokaz umiejętności, który byłby w stanie ją stąd uwolnić. Spodziewała się, że prędzej, czy później ją tutaj znajdą, lecz miała nadzieję, że nastąpi to jednak trochę później.
Gray jednak zastosował dużo brutalniejszy sposób, który dziewczynie nawet raz nie przeszedł przez myśl. Nim zdążyła zareagować, stanął przed Jellalem i mocno kopnął go w brzuch tak, że ten natychmiastowo obudzony ze snu, zgiął się w pół, z głośnym jękiem.
-Idioto… - warknęła Erza, szybko podnosząc się z ziemi. Jej mina nie wróżyła niczego dobrego, o czym za chwilę mógł przekonać się Gray, obrywając kilkakrotnie pięścią po głowie. – Nie to miałam na myśli mówiąc żebyś mnie uratował!
Gdy stwierdziła, że wystarczająco wyżyła się na chłopaku, wróciła do reszty, która z nieufnością przyglądała się zagubionemu w tym wszystkim Jellalowi, który nadal masował kopnięty brzuch.
-Co zamierzasz z nim zrobić? – Laxus spojrzał na nią rzeczowo, opierając się plecami o jedno z drzew. –Zabieramy go do Rady?
-Nie – Erza bez wahania odmówiła, dodając do swojej odpowiedzi przeczący ruch głowy. – Zamierzam zabrać go do Mistrza i tam wyjaśnić całą sytuację.
-Do Dziadunia? – Blondwłosy uniósł brew w pytającym geście. – Ja akurat doskonale widzę winę znajdującą się w tym człowieku, dlatego według mnie nie ma potrzeby, by dodawać tutaj niepotrzebne szopki…
Erza westchnęła w duchu. To wcale nie było takie proste…
-Zaufaj mi, Laxus… - poprosiła, po czym zwróciła się do pozostałych. – Chciałabym żeby wszystko potoczyło się normalnie. Laxus, Lyon… wiem, że mieliście załatwić jakieś sprawy w Lamia Scale, dlatego dobrze byłoby żebyście tam pojechali – niechętnie kiwnęli głowami na znak zgody. Natsu, ty pojedziesz teraz po Lucy i ruszycie wprost do naszego obozu. Gray, – zwróciła się do kolejnej osoby - ty ruszaj tam już teraz. Będę tuż za tobą. Proszę, zaufajcie mi – dodała już trochę ciszej, patrząc na każdego z nich z powagą.
Nie mieli innego wyjścia. Musieli uwierzyć w jej słowa, zaufać temu w co sama wierzyła i spełnić jej prośbę. Mimo że nie każdy popierał jej pomysł, mimo że nikt nie rozumiał co tak naprawdę się dzieje – każdy po chwili pojechał w swoją stronę.

Natsu w końcu dotarł do starej kamienicy górującej nad resztą budynków. Powolnym krokiem zaczął wspinać się po schodach, bezskutecznie próbując zapełnić swoją głowę jakąkolwiek myślą. Bo po co tak naprawdę myśleć? Czwarty schodek… piąty schodek… Erza kazała mu się spieszyć… W głowie czuł jeszcze większą pustkę niż zawsze i tym razem naprawdę mu to przeszkadzało. Bardzo chciał w tej chwili zastanowić się nad czymś sensownym, lecz dziwne lenistwo wdało się w każdy zakątek jego otumanionego umysłu. Numer siedem… Nacisnął klamkę drzwi, na których widniała odpowiednia liczba i ociężale wszedł do środka mieszkania. W głowie ta dziwna pustka. I czemu Hayato nachyla się nad Lucy?
-Dobrze, że jesteś – blondyn westchnął z ulgą na jego widok. –Dopiero wróciłem z pracy i trochę zaskoczyło mnie to, że wszystkich was nie ma. A Lucy chyba bierze jakieś przeziębienie…
I rzeczywiście, dziewczyna w obecnej chwili wyglądała jak siedem nieszczęść; blada i wymizerowana na twarzy klęczała przy łóżku, opierając się o ramię gospodarza. Natsu przechylił głowę na bok, przyglądając się jej z uwagą.
-Wyglądasz jak śmierć, Lucy – skomentował po dłuższej obserwacji, a na gwałtowną reakcję dziewczyny nie musiał długo czekać.
-Słucham? – Warknęła cicho, podnosząc się do siadu. Jej wzrok był tak złowrogi i niósł ze sobą tak wielką chęć mordu, że Natsu mimowolnie cofnął się do tyłu.
-N-nic takiego – odpowiedział szybko, nerwowo przeczesując włosy z tyłu głowy. – Musimy już wracać do naszego Korpusu, a nie wyglądasz zbyt dobrze i myślałem…
-W takim razie, lepiej nie myśl – mruknęła rozdrażniona, dźwigając się na nogi. – To, że źle wyglądam, wcale nie znaczy, że nie mogę iść. Jestem po prostu trochę osłabiona, to nic…
Hayato poszedł w jej kroki i także podniósł się z miejsca, lecz zamiast również stanąć w miejscu, szybkim krokiem zbliżył się do Natsu i nachylił nad jego uchem, by mieć pewność, że to, co teraz powie, nie dotrze do uszu dziewczyny.
-Chyba okres – stwierdził, energicznie potrząsając głową, jakby na potwierdzenie swoich słów. – Te wahania nastrojów…  - I by nie budzić podejrzeń blondwłosej, szybko rozpoczął kolejny temat. – Jeśli możesz, wytłumacz mi teraz jak przedstawia się sytuacja, bo prawdę mówiąc, w tej chwili nie wiem nic.
Różowowłosy w odpowiedzi skinął głową na mówiącego, sygnalizując mu, by udali się w miejsce jak najdalsze od rozszalałej Lucy, a w tym przypadku najlepsza do konwersacji wydawała się być kuchnia. Kiedy już w końcu usiedli przy stole, Natsu westchnął ciężko na myśl o historii, którą będzie musiał teraz logicznie złożyć w całość.
-Wczoraj, późnym wieczorem… - zaczął, lecz jego rozpoczynający się wywód przerwał głośny huk drzwi spowodowany wtargnięciem Lucy do łazienki.
-Co za baba… - mruknął Hayato, przewracając oczami. Za chwilę jednak zwrócił swój wzrok na towarzysza siedzącego przy stole. – No więc?
-No więc, sytuacja przedstawia się następująco – chłopak odchrząknął rzeczowo, nie do końca pojmując znaczenie słów, które przed chwilą wypowiedział. – Wczoraj późnym wieczorem, Erza sobie poszła. Tak naprawdę, to nie wiedzieliśmy gdzie i zaczęliśmy krzyczeć: „Erza, gdzie jesteś?!”, no bo przecież w końcu straciła pamięć i mogła zgubić się nawet w mieszkaniu! Tylko że nie było jej naprawdę nigdzie, ani w szafie, ani pod łóżkiem, ani w wazonie… Później jednak okazało się, że poszła do Jellala. Tego króla, czy jak mu tam. Ale on już nie jest królem, bo nie uwierzysz, ale on był opętany przez Zerefa! Tak powiedział, nikt nie wie, czy to prawda, dlatego Erza powiedziała, że się nim zaopiekuje – Kolejne zdania chłopak wypowiadał z coraz większą szybkością, a ich sens zakończył się, nim dobrze zdążył się zacząć. – Ale jeszcze wcześniej, to oni coś tam sobie zrobili, bo jak przyszliśmy, to cali byli w krwi. Ale to wcale nieważne, bo Erza odzyskała pamięć! A Jellal to teraz jest taki czysty jak niemowlak. W duszy, znaczy się, bo na zewnątrz, to on nawet trochę śmierdzi. A teraz Gray, Erza, Jellal i ja idziemy do naszego Korpusu. I Lucy oczywiście, bo po to po nią właśnie przyszedłem! Laxus i Lyon musieli udać się do Lamia Scale, ale tak naprawdę, to nie roz…
-Natsu… - Hayato przewał mu w pewnej chwili, ciężko opierając podbródek na dłoni. – Ja studiowałem.
-Co z tego? – Dragneel spojrzał na niego zaskoczony.
-Chodzi mi o to – blondyn wyprostował się na krześle i cicho westchnął, spoglądając na rozmówcę z politowaniem – że moja inteligencja jest ponadprzeciętna. A z twojego długiego wywodu nie zrozumiałem praktycznie nic.
Różowowłosy w tym momencie poczuł się naprawdę urażony. Specjalnie wytężył swój umysł do tego stopnia, by jak najlepiej przedstawić tę historię, a w zamian dostaje takie słowa podzięki! Teatralnie odwrócił się na krześle i skrzyżował ramiona na piersi.
-W takim razie już więcej razy ci tego nie wytłumaczę – parsknął obrażony, spoglądając na rozmówcę spode łba.
Hayato jednak tylko roześmiał się cicho, wcale nie przejmując się buntowniczą postawą znajomego.
-Raczej nie chciałbym tego słuchać – mruknął, starając się, by jego słowa nie dotarły do uszu młodego zwiadowcy. – W najbliższym czasie spróbuję dostać się do waszego Korpusu, a wtedy może spróbujemy się dogadać – dodał po chwili, lecz tym razem już głośno. Odpowiedź Natsu jednak została przerwana przez właśnie wchodzącą do pomieszczenia dziewczynę.
-To idziemy, Natsu? – Zapytała, lecz tym razem na jej twarzy widniał szeroki uśmiech.
Na ten widok obaj młodzi mężczyźni lekko zmarszczyli brwi.
-Mówiłeś coś o wahaniach nastrojów… - Natsu wyszczerzył się rozbawiony w stronę Hayato, przy okazji podnosząc się od stołu. W geście pożegnania uścisnął mocno jego rękę i powolnym krokiem ruszył w stronę drzwi tuż za uradowaną, Bóg wie czym, dziewczyną.

 Dźwięki lasu zawsze kojarzyły jej się ze spokojem i wolnością. Patrząc w błękitne niebo, na którym widniały puszyste, kłębiące się białe chmury, przysłuchując się cichemu świergotowi ptaków, czuła się naprawdę szczęśliwa. Zewsząd otaczało ją życie beztroskich, niewinnych zwierząt, które nie przejmowały się dniem jutrzejszym, a jedynie tym, co działo się w chwili obecnej. Często chciałaby mieć skrzydła, wznieść się w stronę tych pięknych chmur i po prostu stąd odejść. Wtedy poczułaby się naprawdę wolna…
-O czym myślisz? – Głęboki, męski głos pomógł jej wrócić na ziemię, choć niekoniecznie pragnęła znów się tam znaleźć. Jellal kroczył obok niej, wpatrzony w korony drzew. Prowizoryczne opatrunki przyozdabiały jego ręce od nadgarstków, aż po same ramiona. Tuż za nim powiewał ciemny płaszcz, kiedyś będący symbolem jego władzy, teraz – zwykłe, postrzępione odzienie. Z wielkiego króla posiadającego wszystko, zmienił się w prostego włóczęgę. Zupełnie jak ona…
-O przyszłości – mruknęła w końcu, w odpowiedzi na jego pytanie. – O tym, jak będzie to wyglądało, gdy znów wrócisz do Korpusu. Czu uda ci się wytłumaczyć wszystko to, co tak naprawdę się wydarzyło, czy uwierzą ci i ominie cię kara…
-Nie powinnaś się tym przejmować – przerwał jej, stanowczo kręcąc głową. – To tylko i wyłącznie moje brzemię, które muszę teraz nieść.
Po jego słowach już się nie odezwała, choć tak bardzo pragnął usłyszeć z jej ust słowa, które przynajmniej trochę dodadzą mu otuchy. Nie miał jej jednak za złe tego, że wciąż milczy. Zranił ją, jej przyjaciół, zabił wiele osób… Czuł, że między nimi powstaje wielka przepaść, nie do przeskoczenia. Pragnął, by znów było tak jak wczoraj, gdy usnęła, mocno w niego wtulona, dając mu nadzieję na dużo lepsze jutro. Miał nadzieję, że teraz już choć trochę mu zaufa, lecz chyba zbyt dużo wymagał. Po prostu jej potrzebował…
-Stój… - w pewnym momencie Erza gwałtownie przystanęła, sprawiając, że chcąc, nie chcąc, musiał szybko pójść w jej ślady. – Ktoś się zbliża, przygotuj się.
Niebieskowłosy spojrzał na nią z niedowierzeniem. Przygotować się? Ona posiada cały ekwipunek, od długiego miecza na małym sztylecie skończywszy, a on co najwyżej mógłby bronić się przed wrogiem mocnym, prawym sierpowym. Mimo wszystko stanął jednak w gotowości, by w razie niebezpieczeństwa móc zadać swój silny cios, pozostawiający na ciele przeciwnika średniej wielkości siniaka, przy dobrych wiatrach.
Przewidywania Erzy sprawdziły się w stu procentach – już za chwilę na polanie pojawiło się kilku wysokich mężczyzn, uzbrojonych niemal po samą szyję. Na widok szkarłatnowłosej stanęli w równym rzędzie, a jeden z nich wystąpił poza formację, by przemówić.
-Zanim w tym miejscu dojdzie do niepotrzebnego starcia, chciałbym coś wyjaśnić – mruknął, pozbywając się przy okazji stalowego hełmu, znajdującego się na jego głowie. Na światło słoneczne wyjrzała kępka siwych włosów oraz nastroszone wąsy, które wskazywały, że rozmówca mógł mieć co najmniej pięćdziesiąt lat. –Należymy do straży Oracion Seis, a w naszych zamiarach leży natychmiastowe pojmanie dawnego władcy, a zarazem zdrajcy państwa, Jellala.
Erza przez chwilę przyglądała się każdemu po kolei z kamienną twarzą, by po chwili znów zwrócić się w stronę przywódcy. Razem było ich dwunastu, więc chyba powinna sama dać sobie radę...
-I uważacie, że tak po prostu wam go oddam? – Zapytała z powagą, chwytając za klingę wystającego  z pochwy miecza. To wszystko brzmiało dla niej jak jakiś naprawdę nieudany żart, który ktoś próbował jej zrobić, wierząc, że naiwnie się na niego nabierze.
-Chyba niestety nie masz wyjścia – przywódca zwrócił się do niej z szyderczym uśmiechem, który miała ochotę w jednej chwili zmazać z jego twarzy.

Natsu ciągnął za rękę Lucy, mając nadzieję na jak najszybsze znalezienie się w obozie i pokazanie dziewczynie wszystkiego, co się tam znajduje. Ona jednak niekoniecznie podzielała jego entuzjastyczne podejście do sprawy. Mimo przyjaznego nastawienia do nieznajomych, nawet członkowie Korpusu Fairy Tail zdawali sobie sprawę, że większość wyrządzonych im krzywd pochodziła ze strony jej rodziny, a ktoś musiał ponieść za to wszystko karę. A w tej chwili wypadło na nią…
-I u nas ciągle się bawimy – chłopak jakby nie zauważając jej wahania, kontynuował z szerokim uśmiechem. – Wiesz, pijemy i te sprawy. Bo to nie jest zwykła gildia… to Fairy Tail!
I nagle zatrzymał się w pół kroku. Zaskoczona Lucy nieśmiało wyjrzała zza jego pleców, by zobaczyć kto jest osobą, która tak bardzo w tej chwili zaskoczyła Natsu. Przed nimi stała białowłosa, krótko obcięta dziewczyna o niebieskich oczach, które z wesołością lustrowały chłopaka.
-Wróciłeś – stwierdziła, wyciągając w jego stronę ręce, jakby miała zamiar go przytulić, jednak po chwili chyba zrezygnowała.
Natsu zaśmiał się nerwowo.
-„Mam przerąbane” – rzucił w myśli i przezornie schował Lucy za siebie, jakby chcąc ją zasłonić własnym ciałem. Kto wie, co może strzelić do głowy rozwścieczonej Lisannie…
 Dziewczynie jednak do określenia „rozwścieczona” było widocznie daleko.
-No przedstaw mi ją – zachichotała cicho, co całkowicie zbiło chłopaka z pantałyku. Po chwili jednak otrząsnął się i przesunął o krok.
-Em.. to jest Lucy… - mówienie sprawiało mu w tym momencie niebywałą trudność. A teraz najgorsze… -Lucy, to jest Lisanna, moja… -zatrzymał się na chwilę i mocno zacisnął powieki -…narzeczona.
Cisza, która zawisła między nimi w tym momencie wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Wokół słychać było jedynie ciche oddechy zebranej trójki, gdyż nawet ptaki postanowiły przerwać swój koncert, jakby przysłuchując się temu, co za chwilę wyniknie z rozmowy.
-Musimy porozmawiać – niepokojącą ciszę przerwała Lisanna, zwracając się do chłopaka. Kiwnął głową z niespotykanie poważną miną. Miał zamiar właśnie powiedzieć jej to samo. Wątpliwości, co do wcześniejszych decyzji wydawały się teraz jak najbardziej uzasadnione.
-Zaczekasz? – Różowowłosy spojrzał na Lucy przepraszającym wzrokiem i nie czekając na odpowiedź, pociągnął Lisannę za sobą. Skończy to jak najszybciej i będzie miał to już z głowy… Gdy znaleźli się wystarczająco daleko od blondwłosej, odwrócił dziewczynę przodem do siebie.
-Posłuchaj… - zaczął pewnie, lecz ona nie dała mu dojść do słowa.
-Chciałam zerwać zaręczyny – przerwała mu i szybko kontynuowała na widok jego zaskoczonej miny. – Uważam, że postępowaliśmy zbyt szybko i pochopnie, a mamy przed sobą jeszcze naprawdę dużo czasu. Powinniśmy znaleźć własne szczęście u boku innych osób, nie dusząc więcej się w swoim towarzystwie.
Patrzył na nią z rozdziawioną buzią. Na jej łagodny uśmiech, którym go obdarzały, jakby chcąc potwierdzić swoje słowa. Bez namysłu przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
-Jesteś wielka – szepnął jej do ucha, a brzmiało to jak pożegnanie. Z jednej strony można było to tak nazwać, jednak z drugiej, w tym właśnie miejscu rozpoczynała się nowa historia, niekoniecznie dobra dla wszystkich stron.


Lucy oparła się o jedno z drzew znajdujących się przy stromym urwisku, przyciągając kolana pod brodę. Szum niewielkiego wodospadu znajdującego się w pobliżu sprawiał, że myśli same napływały jej do głowy. W środku, gdzieś po lewej stronie rozbudziło się w niej dotąd nieznane uczucie. Chyba po prostu zależało jej na tym różowowłosym głupku , a na wieść, że w chwili obecnej jest w związku, w sercu czuła niebywałą pustkę. Przecież w tym momencie oni mogą się naprawdę czule witać, albo wyznawać miłość, albo…
-Zgadnij kim jestem, to dostaniesz buziaka od przystojnego Zwiadowcy! – Właściciel wesołego głosu zaszedł ją od tyłu, gdy coraz bardziej pogrążała się w czarnych myślach i dłońmi zakrył jej oczy.
-Natsu! – Wykrzyknęła z ulgą, szybko się do niego odwracając. Nigdy w życiu nie pomyślałby, że jedna osoba w każdej chwili może aż tak poprawić jej humor. Podparła dłonie na biodrach, spoglądając na niego z rozbawieniem. –No i gdzie ten mój przystojny Zwiadowca?
Chłopak prychnął urażony.
-Straciłaś wzrok pod moją nieobecność? – Zapytał, przybliżając się do niej niebezpiecznie i lekko posuwając ją do tyłu.
Spojrzała za siebie, wprost na wielkie urwisko, na którym się znajdowali. Nie było ono wysokie, skarpa mogła mieć co najwyżej wysokość pięciu metrów, jednak tuż pod nimi znajdowało się wielkie jezioro, a spotkanie z zimną wodą wcale nie byłoby przyjemne. Chłopak jednak całkiem nie przejął się tym, że mogą wpaść w ciemną otchłań jeziora, przeciwnie – nadal napierał na nią tak, że ciągle musiała cofać się do tyłu.
-Hej, Natsu, my… - próbowała go upomnieć, ciągle przyglądając się jak odległość od krawędzi nieubłagalnie się zmniejsza.
-Jestem tu dla ciebie – szepnął w jej stronę, całkowicie wyrywając ją z zamyślenia. Zaskoczona spojrzała w jego oczy, które w tej chwili wyrażały jedynie szczerość. Lekko ujął jej dłonie w swoje i spuścił głowę w dół. – Dla ciebie. Nie dla żadnej Lisanny. Tylko ciebie…
Tym razem pozwoliła podejść mu do siebie bliżej. Czuła jego gorący oddech, ciepło jego ciała, napierającego na jej pierś. Przyglądała się jak delikatnie ujmuje jej twarz w dłonie, całkowicie się mu poddając. W tym jednak momencie nie mogła już dłużej ignorować dziwnych dźwięków dochodzących spod ich stóp. Spojrzała w dół w momencie, gdy skarpa, na której stali osunęła się wprost do wody. Z przerażonym piskiem mocno do niego przywarła, a ostatnim, co zdążyła zobaczyć przed spotkaniem z wodą był jego szeroki uśmiech. Już za chwilę głęboka toń jeziora pochłonęła ją, całkowicie uniemożliwiając zobaczenie czegokolwiek. Kurczowo trzymała się chłopaka dobrze pamiętając ostatnie wydarzenie, kiedy to prawie się utopiła. Nim jednak woda zdążyła dotrzeć do jej ust, mocne szarpnięcie wydobyło ją na powierzchnię. I znów widziała przed sobą tą roześmianą buzię i czarne, czarujące oczy. Szum wodospadu i cichy śpiew nieznanych gatunków ptaków sprawiał, że chwila ta wydawała się być niemal magiczna.
-Ja jeszcze nie skończyłem – szepnął chłopak i kolejny raz ujął jej twarz w dłonie, znów powoli się przybliżając. Tym razem nic nie mogło zakłócić im tej chwili, teraz w końcu zamierzał utopić się w jej oczach, spróbować jej ust. To właśnie podpowiadało mu serce, a głosu serca nie należy ignorować. Gdy ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, zapragnął powiedzieć jednak coś jeszcze.
-Lucy, ja… - spojrzał na nią, a jego oczy wyrażały wielką czułość. – Ja…
-Stać! – Stanowczy głos przerwał jego zamiary. – Zostajecie aresztowani przez straże Oracion Seis.
Natsu spojrzał w stronę mówiącego do nich mężczyzny z rosnącym zdziwieniem. Trzymając za sobą wystraszoną dziewczynę, powoli wyszedł z wody i stanął przed uzbrojonym nieznajomym. Tuż za nim znajdowało się co najmniej dziesięciu wyposażonych w broń mężczyzn.
-Słucham? – Różowowłosy prychnął cicho, spoglądając na przywódcę z wyższością. –A z czyjego to rozkazu zamierzacie to zrobić?
Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie bez cienia strachu.
-Mistrz Zero, lider Korpusu Oracion Seis właśnie przejął władzę w waszym Korpusie. Radzę się nie stawiać – dodał szybko, na widok bojowej miny chłopaka. – Mamy waszego Mistrza.
Natsu zatrzymał się w pół kroku. Poczuł się tak, jakby właśnie przed chwilą został mocno uderzony w twarz. Mistrz. Makarov. Uwięziony. 
-Wszystkie osoby, które są odpowiedzialne za upadek naszego państwa poniosą odpowiednią karę, dziś o zachodzie słońca – słowa mężczyzny dochodziły do niego jak przez mgłę. –Kilka minut temu jeden z naszych oddziałów uwięził Fernandesa, w tej chwili mamy nakaz aresztowania twojej towarzyszki.
I nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, dwóch uzbrojonych mężczyzn wyszło przed szereg i unieruchomiło mu ręce. Kolejni dwaj złapali Lucy, która krzyczała i bezskutecznie próbowała im się wyrwać. Patrzył jak zabierają ją gdzieś na śmierć, a ogarniająca go rozpacz sprawiła, że nie potrafił się ruszyć, a już tym bardziej logicznie myśleć. W ostatnim przypływie nadziei rozejrzał się dookoła, lecz przeciwników było zbyt wielu, i wiedział, że nie miałby z nimi szans. Teraz musi tylko czekać na rozwój wypadków, a w odpowiedniej chwili wejdzie do akcji i uwolni dziewczynę. Uwolni, choćby niewiadomo co.
…..
Tym razem obóz już nie tętnił życiem, nigdzie nie było słychać śmiechu ludzi, czy uderzeń kufli pełnych trunku o drewniane ławy. Teraz panowała tutaj głęboka cisza, jakby nikogo nie było, mimo że Natsu doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest tutaj sam. Jego przypuszczenia szybko potwierdziły się już w momencie, gdy jeden z rosłych strażników gwałtownie wepchnął go do wysokiego namiotu pilnowanego przez dwóch uzbrojonych mężczyzn, przyglądających mu się groźnie. Pierwszym co zobaczył po wejściu, byli wszyscy jego towarzysze, członkowie Fairy Tail, zbici w ciasną grupkę. Rozmawiając o czymś zaciekle nawet nie zauważyli pojawienia się kolejnej osoby. Już za chwilę różowowłosy zajął się uważnym ilustrowaniem tłumu w poszukiwaniu osoby, która w jego mniemaniu wiedziałaby o danej sytuacji najwięcej. Po kilku sekundach dostrzegł właścicielkę szkarłatnego kucyka, który co chwilę podskakiwał w górę i w dół, przy każdym jej twierdzącym ruchu głowy. Chłopak bez zastanowienia, jednym susem znalazł się przy niej i pociągnął ją za ramię, ignorując poirytowany syk, wydobywający się z jej ust. Gdy już znaleźli się w wystarczająco dużej odległości od ciekawskich uszu reszty członków Korpusu, Natsu spojrzał na nią poważnie.
-Chyba czegoś tu nie rozumiem – mruknął w jej stronę, przygotowany na najdokładniejsze wyjaśnienia, jakie tylko byłaby w stanie mu przedstawić.
Dziewczyna mocno zagryzła wargę, odwracając wzrok od przyjaciela. Sama wielu rzeczy jeszcze nie rozumiała, sama właśnie przeżywała najcięższą walką, jaką do tej pory musiała stoczyć, w której udział brało przede wszystkim serce i rozum.
-Wczoraj, w godzinach południa – zaczęła po dłuższej chwili, biorąc przedtem głęboki wdech – nasz niczego niespodziewający się obóz został zaatakowany z zaskoczenia. Nikt w Korpusie nie był przygotowany, dlatego nie udało im się obronić, a Mistrz dla dobra wszystkich, sam oddał się w ich ręce. Obecnie nie wiemy gdzie go przetrzymują.
-Przebywają w naszym obozie? – Natsu przysiadł na piętach, czując ogarniające go z każdą chwilą zmęczenie. Adrenalina płynąca w tej chwili w jego żyłach nie pozwalała mu teraz jednak na jakikolwiek odpoczynek.
Erza odchrząknęła, by nadać tonowi głosu pewniejszy ton i kontynuowała wyjaśnienia.
-Rezydują w namiocie Makarova – ich Mistrz Zero oraz piątka jego najbardziej zaufanych i zapewne również najsilniejszych członków. Dodatkowo, jak pewnie już zauważyłeś, kręci się tutaj pełno ich straży, którzy niemal całkowicie obstawili namiot dowództwa, przez co są niemal nietykalni. A co do Jellala i Lucy… – Rozpoczęła kolejny temat, gdyż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jakie padnie następne pytanie. – Zostali skazani na śmierć. Ich egzekucja odbędzie się dziś wieczorem. 
Natsu spojrzał na dziewczynę, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Egzekucja. Śmierć. Dziś wieczorem.
-I ty mówisz to z takim spokojem? – Zapytał z niedowierzaniem, dużo głośniej niż wcześniej, przez co ściągnął na siebie kilka zaciekawionych spojrzeń członków Korpusu. – Może jeszcze powiesz mi, że on nic dla ciebie nie znaczy?
-Bo tak właśnie jest. Jellal nic dla mnie nie… - zaczęła buntowniczo, lecz w pewnym momencie głos uwiązł jej w gardle. Nie znaczy? Czy potrafi wypowiedzieć słowa, które tak bardzo mijałyby się z prawdą?
-A może – Natsu uderzył w czuły punkt, naginając barierę uczuć szkarłatnowłosej do granic możliwości – ty lecisz tylko na jego wygląd, co?
Na reakcję nie musiał długo czekać; już za chwilę w jego stronę nadleciała dłoń dziewczyny, która mocno uderzyła go w twarz, sprawiając, że policzek aż zaszczypał go z bólu. Odruchowo złapał się za uderzone miejsce i z zaskoczeniem spojrzał na Erzę, w której oczach dostrzegł najprawdziwsze łzy. Łzy wściekłości.
-Jak możesz? – Szepnęła, czując się tak, jakby to ona przed chwilą została spoliczkowana. Członkowie Fairy Tail już nie udawali nawet rozmowy – otwarcie przyglądali się rozgrywającej kłótni, czekając na dalszy rozwój sytuacji. – Ty wcale nie wiesz jak ja się czuję!
-Nie wiem jak się czujesz? – Natsu także podniósł głos, przez co jeden ze strażników stojących na zewnątrz zajrzał do namiotu, by zbadać sytuację rozgrywającą się wewnątrz. – Chyba właśnie doskonale zdaję sobie z tego sprawę. I wiesz co? – Dodał po chwili, przyglądając się zagubionej dziewczynie.  – Zamierzam zabrać ze sobą najsilniejszych członków i rozgromić tego całego Mistrza Zero.
Powoli zaczął uspokajać oddech, uświadamiając sobie, że jednak trochę przesadził. Nic jednak w tym przypadku nie doszłoby bardziej do Erzy niż upomnienie w postaci poniesionego głosu jednego z przyjaciół. Jeśli chodzi o osoby, na których nam zależy, nigdy nie powinniśmy się poddawać. Jeśli chodzi o uczucia, jakie do nich żywimy, nigdy nie powinniśmy ich tłumić i wiecznie ukrywać. W odpowiedzi dostał jednak tylko cichy szept dziewczyny.
-Nie ma nikogo.
-Nikogo? – Dragneel spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. Byli wszyscy. Może części członków Fairy Tail jeszcze nie zdążył dostrzec, ale byli. A jedno stwierdzenie w tym przypadku zdecydowanie wykreślało drugie.
-Mistrz jest uwięziony – z głosu Erzy zniknęła niepokojąca nuta wahania. Tym razem mówiła z całą pewnością siebie, tak zwykłą, jeśli chodzi o jej osobę. – Gildarts wyjechał na misję kilka dni temu, Laxus i Lyon załatwiają sprawy w Lamia Scale, Gajeel na prośbę Makarova ruszył do Phantom Lord. Nie mamy broni, ludzi i planu. Zresztą, każdy naprawdę widzi winę w Jellalu i Lucy, więc nikt nie zamierza się wychylać. Uważasz, że nie próbowałam? – Rzuciła w jego stronę oskarżycielskie spojrzenie. – Chociaż raz uświadom sobie, że nic nie da się zrobić.
Przez chwilę w całym namiocie zapadła głucha cisza. Atmosfera wydawała się być tak gęsta, że z powodzeniem można by ją bez problemu ciąć nożem.
W końcu Natsu zrobił pierwszy krok, przesuwając się w stronę wyjścia z namiotu. Później było już tylko łatwiej. Prawa noga pociągnęła za sobą lewą i na odwrót. Nogi niosły go wprost do chłodnego powietrza i światła słonecznego, jednak mocny uścisk jego ramienia spowodował, że mimowolnie musiał się zatrzymać.
-Dokąd się wybierasz? – Stanowczy głos Gray’a nie pozwolił mu iść dalej. Pragnienie spotkania dziewczyny było jednak zbyt wielkie, by móc to powstrzymać. Odwrócił się do przyjaciela i spojrzał na niego z niespotykaną powagą.
-Puść mnie, Gray – mruknął, zdejmując jego dłoń ze swojego ramienia. – Idę się z nią pożegnać.

Chłodne ziarenka pisaku boleśnie wbijały się w jego kolana, powodując nieprzyjemne szczypanie i swędzenie. Sznur ciasno obwiązujący jego ręce przywiązany był do wielkiego, drewnianego pala, o który musiał się opierać. Westchnął cicho, przeklinając w myślach niełaskawy los. Ile czasu już spędził w takiej pozycji? Godzinę? Dwie? Dawno stracił rachubę czasu. Tak, jakby cały świat pragnął, by cierpiał teraz za swoje grzechy. Sznury kaleczyły niemiłosiernie jego nadgarstki, kurz szczypał go w oczy, a słońce sprawiało, że ubrania kleiły się do niego od gorącego potu. Bardziej jednak szkoda było mu Lucy, która znajdowała się po drugiej stronie pala. Jako mężczyzna ledwo dawał sobie radę, a co dopiero mówić o kobiecie… Kilka razy próbował do niej zagadać, rzucić coś na pocieszenie, lecz za każdym razem nie dostał odpowiedzi. Miała mu za złe, że zniszczył jej życie. To była jego wina, że musiała cierpieć, teraz tu, w tym miejscu. Chciał, by przyszła do niego Erza, by znalazła się obok niego choć na chwilę. Tak po prostu.
Ruch po prawej stronie spowodował, że przechylił głowę na bok, by wychwycić źródło dźwięku. Jeden ze strażników, którzy pilnowali ich małego miejsca „tortur” podniósł z ziemi średnich rozmiarów kamień. Przez chwilę podrzucał go w dłoni, jakby sprawdzając jego ciężkość, by po chwili cisnąć nim w dziewczynę. Nie zareagowała. Jellal też nie. Knebel w jego ustach pozwalał mu tylko na głośny krzyk i przekleństwo w myślach. Nie potrafił już dłużej przebywać w tym miejscu. Miał dość.

Z otępienia wyrwało ją mocne uderzenie w ramię. Rozejrzał się nieprzytomnym spojrzeniem dookoła siebie, lecz nie była w stanie nic zobaczyć. Patrzeć na coś, a zarazem tego nie widzieć. Zabawne. Przymknęła powieki, próbując na powrót odgrodzić się od otaczającego ją świata, znów popaść w ten dziwny amok. Do jej zamkniętego umysłu dobiegały coraz to nowe krzyki, powodujące, że głowa sprawiała wrażenie, jakby miała za chwilę wybuchnąć. Czuła się dużo gorzej niż rano i nie spodziewała się szybkiego powrotu do pełni sił.
-Czyś ty… idioto? … cię za to…! Tylko… rękę!
Krzyki dochodziły do niej jedynie w niezrozumiałych strzępkach, a słyszała je tak słabo, jakby znalazła się za grubą szybą. Niech w końcu przestaną…
-Lucy.
Znajomy głos sprawił, że szybko wróciła do świata żywych, zostawiając dziwną barierę za sobą. Uchyliła powieki, by zobaczyć siedzącego przed nią Natsu. Może miała ochotę na ciepły uśmiech, który sprawiłby, że poczułaby się dużo lepiej? Troska w oczach chłopaka była jednak chyba wystarczająco dużym wynagrodzeniem braku roześmianej buzi.
-Co oni ci zrobili… - szepnął cicho i delikatnie pogładził ją po policzku. Obserwowała jak zaciska jedną z dłoni w pięść, po czym na powrót prostuje palce, próbując uspokoić zszarpane nerwy. Nie chciał narażać jej na jeszcze większe niebezpieczeństwo, lecz czy jest coś gorszego niż kara śmierci? Obiecał sobie, że ją z tego wyciągnie i to postanowienie zamierzał spełnić. Ledwo potrafił powstrzymać się przed chęcią uwolnienia jej w tej chwili, lecz mimo wszystko, nie był na tyle głupi, by nie docenić siły strażników, którzy mieli broń. A on jej niestety nie miał. Ostatni raz nachylił się nad nią i z cichą obietnicą wyszeptaną do jej ucha, że na pewno ją z tego wyciągnie, szybko opuścił teren pilnowany przez rosłych mężczyzn, obrzucając ich wcześniej nienawistnym spojrzeniem. Miał naprawdę wielką ochotę porządnie poturbować jednego z nich – tego, który miał czelność od niechcenia rzucić kamieniem w Lucy, gdy się zbliżał. Nie miał pojęcia skąd wzięła się u niego taka anielska cierpliwość, lecz za każdym razem, gdy zamierzał wykonać jakiś ruch, głos w jego głowie podpowiadał, że to jeszcze nie czas. W tej chwili musiał po prostu czekać… Udał się w stronę namiotu, gdzie nadal przebywała reszta członków Korpusu, lecz nie miał jakiejś szczególnej chęci wchodzenia do środka, dlatego gdy zauważył Erzę siedzącą na zewnątrz, bez wahania podszedł do niej i przysiadł obok.
-Zmieniłam zdanie – obwieściła, nim zdążył cokolwiek powiedzieć. – Uratujemy ich.
-Wiedziałem – Natsu uśmiechnął się szeroko i ułożył się na dłoniach, splecionych z tyłu głowy. Mając za sobą szkarłatnowłosą, jego szanse wzrosły co najmniej o połowę! – Co cię do tego skłoniło?
Dziewczyna uniosła kąciki ust do góry, patrząc na niego tajemniczo.
-To samo co ciebie – odpowiedziała i również położyła się na trawie. Niebo powoli się ściemniało, sygnalizując, że godzina spełnienia wyroku nieubłaganie się zbliża. Przebywając w namiocie dowiedziała się dodatkowo, że wszystko odbyć ma się pół kilometra od obozu. Mistrz Zero zażyczył sobie miejsca, z którego więźniowie nie dadzą rady uciec i nikt nie będzie w stanie nadbiec z pomocą z drugiej strony. Bowiem pięćdziesiąt metrów stąd znajdował się gigantycznych rozmiarów wąwóz, w którego głąb patrząc, nie widać praktycznie nic. Posiada on wiele klifów i wyżłobień, które wysunięte są do przodu, dlatego nie dziwiła ją zbyt decyzja Mistrza wrogiego Korpusu. Idealne miejsce na idealną śmierć…
-Mam nadzieję, że robimy to bez jakiegokolwiek planu? - Natsu przymknął oczy, rozkoszując się ostatnimi promieniami słońca, oświetlającymi jego twarz.
-Oczywiście, że tak.
Plan był niepotrzebny. I tak wszystko potoczyłoby się w innym kierunku.

Mimo tego, że wydarzenie nie było pod żadnym względem odpowiednie do większych zebrań, w miejscu egzekucji zjawili się wszyscy. Erza rozejrzała się dokładnie, szacując szanse na odbicie Jellala i Lucy. Najbardziej zdziwiło ją to, że nie było tutaj żadnych strażników, którzy kręcili się po ich obozie w tak wielkich ilościach. Członkowie Fairy Tail stali w widocznej odległości, jakby bali się podejść bliżej, na wszelki wypadek kryjąc się w cieniu drzew. Wśród rodzeństwa Strauss nie dostrzegła Lisanny. Nigdzie także nie dostrzegała brata Natsu, co wydawało jej się co najmniej podejrzane, jednak w tym momencie postanowiła nie zaśmiecać sobie głowy sprawami uczuciowymi innych osób. Teraz powinna mieć czysty umysł. W końcu z lasu zaczął wyłaniać się Mistrz Zero, razem ze swoimi podwładnymi. Tuż za nim kroczyła białowłosa kobieta, ujmująca ramię mężczyzny, na którego widok Natsu mimowolnie się wzdrygnął.
-Cobra… - mruknął cicho, mocno zaciskając wargi.
Za chwilę z lasu wyłonił się czarnowłosy chłopak, idący z opuszczoną głową tak, że wyglądał jakby był zmęczony całą tą denerwującą sytuacją.
I wreszcie na samym końcu pojawiło się dwóch mężczyzn: jeden z niebywałą prędkością kroczył przed siebie, ciągnąc za sobą Lucy, jakby była zwykłą szmacianą lalką, drugi zaś, rudowłosy, popychał przed sobą przygarbionego Jellala. Natsu w tej chwili nie rozumiał. Nie rozumiał czemu Korpus Fairy Tail nie potrafił zebrać się i pokonać przeciwników, jeśli było ich tak mało. W końcu przetrzymywali gdzieś Makarova, do jasnej cholery…
-Jestem naprawdę wzruszony, że zebraliście się tutaj wszyscy – Mistrz Zero rozpoczął przemowę, powodując, że Natsu niechętnie musiał zwrócić całą swoją uwagę na niego. – Będziecie teraz światkami unicestwienia całego zła, jakie sprawiała naszemu państwu do tej pory ta dwójka delikwentów – roześmiał się cicho, przyglądając się, jak jego ludzie podprowadzają swoich więźniów na najbardziej wysunięty do przodu klif, z którego doskonale można było dostrzec rozciągającą się na dole przepaść. Za chwilę zostali oni brutalnie rzuceni na ziemię, przyczyniając się do cichego syku wychodzącego z ust Natsu.
-Jeszcze nie – ostrzegła Erza, na wszelki wypadek przytrzymując go ręką. Niewiadomo co mogło strzelić mu do głowy, gdy chodziło o życie ważnej dla niego osoby.
-Bez zbędnego przedłużania… - Zero kontynuował, całkowicie nie zdając sobie sprawy z tego, jakie zagrożenie czai się za jego plecami. – Midnight, oddaję ich życia w twoje ręce…
Gdy tylko czarnowłosy chłopak złapał za łuk przewieszony przez ramię, Natsu poczuł, że cała krew odeszła z jego twarzy. Czy oni chcieli ich… przedziurawić strzałami jak sito? Nie potrafiąc ruszyć się do przodu, wpatrywał się tępo, jak chłopak łapie za jedną ze strzał schowanych w kołczanie i nakłada ją na cięciwę. To całkowicie przywróciło mu umiejętność logicznego myślenia.
-Chyba śnisz… - warknął cicho i wyrywając się Erzie, ruszył do przodu, z rozpaczą stwierdzając, że choćby biegł naprawdę szybko – nie zdąży jej osłonić. Cztery metry… czarnowłosy wymierzył w Lucy, lecz za chwilę stwierdził, że to miejsce niezbyt mu odpowiada. Trzy metry… znów ustawił się, kierując grot strzały w stronę dziewczyny. Dwa metry… Natsu rzucił się do przodu, w ostatniej chwili rejestrując kilka dźwięków naraz: głośny krzyk Zero, dźwięk strzały właśnie opuszczającej cięciwę oraz pisk zaskoczonej Lucy, na którą upadł całym ciężarem ciała. Zdążył. Miał ochotę zaśmiać się w głos, lecz teraz z jego ust wydobył się tylko cichy syk bólu. Strzała przeznaczona dla Lucy, głęboko wbiła się w jego udo, dlatego w tej chwili mógł jedynie zasłonić ją całym sobą. Dla niego jednak całkowicie to wystarczało. Była bezpieczna. Szkarłatna krew z zadziwiającą prędkością plamiła ziemię znajdującą się pod nim. Słyszał jak Erza coś woła, jakby z rozpaczą. Z trudem odwrócił do niej głowę, by zauważyć, że Cobra trzyma ją w żelaznym uścisku. To dlatego nie przybiegła mu na pomoc… I wtedy poczuł przeszywający ból w ramieniu, który sprawił, że niemal stracił zmysły.

„Bała się” byłoby w tym przypadku zbyt nietrafionym określeniem. Była wręcz przerażona całą sytuacją rozgrywającą się na jej oczach. W momencie, gdy druga strzała wbiła się w ramię Natsu, miała ochotę paść na kolana z głośnym krzykiem. Nic takiego nie mogło jednak mieć miejsca. Ramiona mężczyzny unieruchomiły ją do tego stopnia, że żaden gwałtowny ruch nie doszedłby w tym przypadku do skutku. Błagała w myślach, by ktoś… ktokolwiek przyszedł teraz i pomógł jej wydostać się z tego uścisku, by…
-W takim razie, najpierw pozbądź się Fernandesa – mrożący krew w żyłach głos Mistrza Zero sprawił, że zastygła w bezruchu. To koniec.
-Chyba nie wypada tak mocno ściskać nieznajomych kobiet.
Zaskoczony Cobra odwrócił się do tyłu w momencie, gdy pięść Gray’a wylądowała na jego twarzy. Łapiąc się odruchowo za uderzone miejsce, na chwilę puścił Erzę, która wykorzystała ten moment słabości, na natychmiastowe wyrwanie się z uścisku. Rzuciła w stronę czarnowłosego krótkie: „dziękuję” i ruszyła w ślady Natsu. Teraz kolei na nią. Wiedziała, że była w stanie powtórzyć wyczyn chłopaka, zasłaniając bezbronnego Jellala własnym ciałem. Zero jednak tym razem szybko dostrzegł, że coś może pójść nie po jego myśli.
-Zatrzymać ją! – Wrzasnął do białowłosej dziewczyny, która jednak szybko została powstrzymana przez Canę.
-Biegnij, Erza! – Wykrzyknęła Alberona, usuwając jej wrogów z drogi do celu.
Biegła. Mimo że co chwilę potykała się o własne nogi, biegła wiedziona uczuciami. Była już naprawdę blisko, gdy usłyszała ten sam, zabójczy dźwięk, który doszedł wcześniej także do uszu Natsu. Rzuciła się na Jellala z impetem, mocno popychając go do przodu, za wszelką cenę próbując odsunąć się jak najdalej od niebezpieczeństwa. Nie wymierzyła jednak dokładnej odległości i siły jaka będzie jej potrzebna, przez co popełniła niewybaczalny błąd. Pchana mocą, jaką przed chwilą użyła, straciła podparcie i ciągnąc za sobą Jellala, spadła wprost w otchłań, rozciągającej się pod nimi przepaści.

Owinięty w swój długi zwiadowczy płaszcz kroczył przed siebie wciąż przyspieszając tępo. Miał nadzieję, że zdąży dotrzeć do Phantom Lord przed zmrokiem, jednak zachodzące szybko słońce, jakby nabijało się z jego nóg, które w starciu z nim nie miały żadnych szans. Oficjalnie zamierzał udać się do obozu tego Korpusu z nakazu Mistrza, jednak nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że nigdy żadne takie polecenie nie zostało wydane. Postanowił dołączyć do tej organizacji już dużo wcześniej, lecz do tej pory nie miał okazji spełnić swojej zachcianki. Miał dość tkwienia wśród tych słabeuszy, dlatego zamierzał szybko wyrzec się przynależności do Fairy Tail i znaleźć prawdziwą moc i władzę wśród ludzi silnych… Poprzez pośpiech nawet nie zauważył, że w coś wszedł, jednak było to tak małe, że wziął to za kolejny krzew, których na swojej drodze spotkał już naprawdę zbyt dużo. Jakie więc było jego zdziwienie, gdy to „małe coś” pisnęło jak pies, któremu stanie się na ogon.
-Co ty robisz! – Zaskoczenie całkowicie odebrało mu mowę, w chwili, gdy okazało się, że właśnie prawie zdeptał niską dziewczynę, której niebieskie włosy podskakiwały do góry, kiedy stała, trzęsąc się ze zbulwersowania.
Całkowicie nie rozumiał jej zbulwersowania, więc prychnął cicho i wykrzywił wargi w geście niezadowolenia.
-To nie ja wyglądam jak skrzat… - odwarknął cicho, odwracając głowę w stronę słońca, które już zdążyło zniknąć za linią horyzontu. Świetnie…
-Za to, że mnie podeptałeś, teraz zaprowadzisz mnie do Fairy Tail – stwierdziła, krzyżując ramiona na piersi. Nazwa Korpusu do tego stopnia zajęła chłopaka, że całkowicie zapomniał o swoim celu.
-Do Fairy Tail? – Jego oczy błysnęły niezdrowym blaskiem, gdy natarczywie się w nią wpatrywał. Dziwne spojrzenie nieznajomego, jednak całkowicie nie zniechęciło dziewczyny.
-Tak, zamierzam do nich dołączyć – odpowiedziała niebieskowłosa, poprawiając żółtą opaskę, która właśnie ześlizgnęła jej się na oczy.
Fairy Tail… Gajeel uśmiechnął się chytrze, wpadając na genialny plan, który powieść się mógł tylko dzięki tej małej osóbce…


Od autorki:
Na początku bardzo, bardzo, bardzo strasznie przepraszam, że rozdziału nie było tak długo :c
I przepraszam, że wrzuciłam Erzę i Jellala w jakąś zasraną przepaść :c
(Ale są razem tak w tej przepaści (czyt. spadają)!)
Ale mam wyjaśnienia! Po pierwsze miałam egzaminy! (Marne wyjaśnienie, i tak mało się uczyłam…), a teraz przeżywam szok poegzaminowy, dlatego wyżywam się na bohaterach opowiadania… No, powiedzmy…
Mam jednak nadzieję, że długość rozdziału wynagrodzi czas, w którym go nie było :3
To najdłuższy rozdział, jaki w życiu udało mi się napisać, dlatego mam nadzieję, że wam się spodobał ^^
Ale, ale… cały, calutki, calusieńki rozdział dedukuję Happy Chan, bo jesteś taka najukochańsza, najcudowniejsza… no i… i tak ;-;
Mam bardzo wielką nadzieję, że Cię nie zawiodłam!
Będę wdzięczna za każdy nawet najmniejszy komentarz i dziękuję za to, że komukolwiek chce się czytać te moje wypociny ^^
I za te 10 tyś wyświetleń też bardzo dziękuję! 

Obserwatorzy