poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rozdział 19 - Pochodnia

 Przez pierwsze kilka godzin od podjęcia tej decyzji nie miał żadnych wątpliwości, że droga, którą wybrał jest dla niego najlepszym rozwiązaniem. Czuł, że wśród szeregów Fairy Tail dusi się, a jego umiejętności nie rozwijają się tak jakby sobie tego życzył. Wszelkie więzi zawarte z resztą członków Korpusu sprawiały, że odwlekał moment odejścia jak tylko mógł najbardziej. Próbował zapomnieć o kuszącym miejscu, które czekało na niego w Phantom Lord, lecz zgodnie z przewidywaniami – przyciągało go to jeszcze bardziej. Im jednak bliżej był swojego celu, tym trudniej było mu odpędzić od siebie jedną, dręczącą go myśl. Co powiedziałby na to wszystko Metallicana? Mimowolnie przymknął oczy, przywołując pod powiekami obraz swojego nauczyciela. Jego ostre rysy i zacięty wyraz twarzy, którym zawsze go obdarzał. To po nim odziedziczył wszystkie ostrzejsze cechy charakteru, którymi tak się szczycił, to on był dla niego wzorem i przykładem. Więc co by teraz powiedział?
-„Tchórzliwa ucieczka? Nigdy nie spodziewałbym się tego po moim uczniu” – głos nauczyciela, który odbijał się w jego głowie sprawił, że szybko otworzył oczy. Tak, był pewien, że Metallicana wypowiedziałby w tej chwili właśnie te słowa. Lecz on sam... Gdyby był razem z nim, na pewno do niczego by nie doszło. Wspomnienia, które próbował tłumić w sobie, powracały ze zdwojoną siłą, dlatego w końcu pozwolił im zabrać się w daleką podróż.


13 lat temu…
W powietrzu wyczuwalna była dziwnie napięta atmosfera, dlatego mały, czarnowłosy chłopiec szybko opuścił grupkę bawiących się wesoło rówieśników i pobiegł na poszukiwanie nauczyciela. W centrum obozu trwało dziwne poruszenie, lecz mimo tego, że przeciskanie się przez rozemocjonowane tłumy nie należało do czynności, które szczególnie lubił, skupił się na wyciąganiu szyi do góry. Miał nadzieję, że w taki sposób prędzej uda mu się dostrzec siwiejącą czuprynę opiekuna, lecz jego starania poszły na marne. Ostatnim miejscem, w które postanowił się udać był ich wspólny namiot, przed którym na szczęście od razu go zauważył. Sześciolatka szybko zaniepokoił pełny rynsztunek nauczyciela, który przypięty był do osiodłanego już konia. Metallicana właśnie wkładał stopę w strzemię, dlatego uczeń natychmiast pokonał dzielący ich dystans i szarpnął go za długi zwiadowczy płaszcz.
Mężczyzna wyszarpnął jednak materiał odzienia z dłoni chłopca, warcząc ostrzegawczo.
-Ile razy jeszcze mam ci wbijać do tego pustego łba, że nienawidzę takich gestów skierowanych w moją stronę? – Zapytał z naganą w głosie, dumnie poprawiając się na swoim wysokim wierzchowcu.
Gajeel jedynie skrzyżował ramiona na piersi, odwracając głowę w drugą stronę.
-Wyżej nie dosięgnę – mruknął w odpowiedzi, przeklinając w myślach swój nadal niski wzrost. Za chwilę jednak skierował wzrok na pełny ekwipunek oraz przygotowanego do dłuższej drogi konia. – Wyjeżdżasz?
-Kilka dni – Metallicana odkrząknął znacząco – widocznie naprawdę mu się spieszyło. –Załatwimy tylko pewną poważniejszą sprawę z Phantom Lord.
-Phantom Lord? – Chłopiec ignorując głębokie westchnienie mentora, spojrzał na niego z zaciekawieniem.
-Korpus taki jak my, ale działający raczej w sprawach ciut wykraczających poza granice prawne – odpowiedział szybko i nagle natchniony dziwnym impulsem, schylił się w stronę Redfoxa i kilkakrotnie poklepał go po głowie. – Ale wrócę – zniżył głos do szeptu.
Już za chwilę po nauczycielu zostały jedynie tumany kurzu pozostawione przez końskie kopyta.

I nie wrócił. Gajeel prychnął cicho i podniósł się z miejsca, otrzepując spodnie i płaszcz z drobinek kurzu, które zdążyły przyczepić się do niego podczas tego krótkiego postoju. Dlatego musiał dołączyć do tego Korpusu. By pozyskać potrzebną mu siłę, a później wykorzystać ją przeciwko nim. Zrobi coś, czego nie udało się wcześniej zrobić nikomu innemu – zrówna z ziemią najbardziej zagrażających wrogów, przy okazji dowiadując się, co stało się z jego nauczycielem.
Bez wahania szarpnął za ramię niebieskowłosą dziewczynę, która jeszcze chwilę temu spała w najlepsze. Z głośnym jękiem protestu otworzyła oczy i za chwilę niechętnie podniosła się z ziemi. Zdążyła już przekonać się, że jeśli jej towarzysz czegoś wymaga, to ma to niestety natychmiast zrobić.
 Zaśmiał się cicho, obserwując jej usilne starania doprowadzenia swojego wyglądu do jako takiego stanu. Niestety, na swoje Fairy Tail, panna McGarden będzie musiała jeszcze trochę poczekać…

-Daleko jeszcze?
Erza cicho westchnęła i twardo udając, że nie usłyszała zadanego pytania, ruszyła przed siebie na tyle szybko, na ile pozwalały jej otaczające ją ze wszystkich stron ściany. Czas ich marszu oceniała na około dwadzieścia minut, lecz wcale nie czuła się, jakby mieli za sobą naprawdę duży kawałek drogi. Ze względu na to, iż musieli poruszać się bez użycia jakiegokolwiek światła, jedną ręką badali ściany znajdujące się przed nimi, a drugą wyciągali przed siebie, na wypadek niespodziewanego spotkania z twardą ścianą. Jellal oczywiście zignorował jej rady do stosowania tego sposobu – do czasu, gdy nagle jego głowa nie zderzyła się z wystającym stropem.
-Skąd wiesz, że się tu nie zgubimy?
Jego głos, mimo że od dłuższego czasu sprawiał, że miała ochotę go uderzyć, zadał pytanie, które od dłuższego czasu chodziło jej po głowie. Jaką miała pewność, że za którymś z krętych korytarzy nie zatrzyma ich nagle ślepy zaułek, a potem już nie będą potrafili się stąd wydostać? A co jeśli po prostu zgubią się w tym labiryncie?  Szybko odpędziła od siebie te myśli i skupiła na dobrych stronach tej wycieczki, pocieszając przeświadczeniem, że droga, którą się poruszają wciąż schodzi w dół. Nie miała jednak pewności ile czasu zajmie im ta przeprawa, dlatego nerwy miała wyjątkowo napięte.
-Erza…
-Cicho – mruknęła w odpowiedzi w końcu zatrzymując się. Jej nogi oraz plecy (które nadal pamiętały wczorajszy upadek, a teraz wciąż musiały pozostawać w pozycji zgarbionej) domagały się natychmiastowego odpoczynku.
Jellal przystanął tuż za nią, a jego gorący oddech czuła na swojej szyi. Znajdował się za blisko. Stanowczo za blisko. By zwiększyć odległość między nimi zrobiła krok przed siebie i odwróciła, by po chwili zderzyć się z jego torsem. Bo przecież on oczywiście też musiał przysunąć się do przodu w momencie, kiedy zrobiła to ona.
-Mógłbyś tak nie robić? – Zapytała uprzejmie, a mimo otaczającej ich ciemności, wyobrażała sobie, że na jego twarzy gości właśnie szeroki uśmiech.
-Może i mógłbym – odpowiedział rozbawiony, potwierdzając jej wcześniejsze przypuszczenia. Naprawdę nie miała pojęcia co się z nim dzieje oraz co siedzi w jego głowie, ale na Boga, miał dwadzieścia lat! Czy dorosły mężczyzna powinien zachowywać się w ten sposób?
-Proszę? – Mruknęła, czując się jakby za chwilę ogarniające ją zmęczenie miało przygnieść ją do podłoża. W tej chwili jednak zamierzała szybko załatwić sprawę jego niestosownego zachowania. –Wytłumacz mi po prostu czemu się tak zachowujesz, dobrze?
-Po prostu cieszę się, że cię widzę – odpowiedział bez wahania, w końcu się od niej odsuwając. I mimo że w chwili wypowiadania słów był całkowicie beztroski, to już za moment wyczuła jak wszystkie jego mięśnie się spinają. Orientacyjnie znów przysunął się do niej. – Czujesz to?
Na początku w ogóle nie pojmowała tego o co może chodzić mężczyźnie, jednak dziwne drgania w powietrzu zmusiły ją do ułożenia dłoni na ścianie. Od razu wyczuła jak cała trzęsie się i dra, wprawiając jej rękę w podobny taniec.
-Tylko nie to – szepnęła do siebie zrozpaczona, czując spadające z sufitu kolejne, coraz większe odłamki skał. – Czy nie moglibyśmy po prostu normalnie przejść przez ten cholerny korytarz?
W tej chwili miała ochotę krzyczeć z bezsilności i przeklinać pechowy los, który zawisł nad nią już pewnego czasu i chyba nie miał zamiar jej opuszczać. Nie mogła jednak pozwolić sobie na nic innego niż racjonalne myślenie. Przecież jeśli dalej tak pójdzie, to wszystko to się na nich zawali! Trzęsienie ziemi, dobre sobie!
-Chodź! – Jellal odruchowo wyciągnął w jej stronę dłoń, gdyż nadal nieruchomo stała w miejscu, lecz jednym zdecydowanym ruchem odepchnęła ją i pobiegła przodem. Teraz musiała skupić się jedynie na jak największym odsunięciu się od źródła, które spowodowało całe to trzęsienie. Tylko skąd ona mogła wiedzieć, gdzie to źródło się znajduje i czy właśnie w tym momencie po prostu się do niego nie przybliża zamiast oddalać? Na głowę spadały jej coraz większe odłamki skał, a posadzka drżała jak galareta. Korytarz w lewo, korytarz w prawo, lewo, lewo… za chwilę straciła rachubę i mimo że od początku powtarzała sobie w myślach wszystkie zakręty, które mijali jak mantrę, teraz całkowicie uleciało jej to z głowy i gdyby miała potem wrócić na dawną trasę, chyba nigdy by się jej to nie udało. Teraz do głowy wpadła jej myśl, że jednak ujęcie ręki niebieskowłosego wcale nie byłoby złym pomysłem, gdyż podczas jej manewrów łatwo mogli się zgubić. Zatrzymała się raptownie, a czując na plecach jego ciężar, gdy na nią wpadł, nie zdążając zahamować, odczuła niewyobrażalną ulgę.
-Co robisz? – Wysapał szybko, nie spodziewając się tak nagłego postoju. Spoglądał na nią pytającym wzrokiem  i już miał ponowić pytanie, gdy jego oczy rozszerzyły się ze strachu. –Uważaj! –Wykrzyknął, popychając ją z całą swoją siłą do przodu. Pod naporem jego ramion straciła równowagę i przewróciła się, widząc jak w miejscu, gdzie przed chwilą stała, roztrzaskuje się ogromnych rozmiarów głaz, który prawie całkowicie zabarykadował przejście. Huk uderzenia był niewyobrażalnie głośny, a odłamki skruszonych skał od razu zaatakowały jej skórę, naznaczając ją w niektórych miejscach niewielkimi rankami. Wszystko to spowodowało u niej chwilowe otępienie, a gdy wreszcie udało jej się wyjść z szoku, pierwszym co zrobiła było sprawdzenie, czy wszystko w jej ciele jest na tym miejscu, na którym powinno. Po szczegółowych oględzinach, gdy już zamierzała odetchnąć z ulgą, nagle uświadomiła sobie jedną, bardzo ważną rzecz. Bo tam gdzie stała ona, stał również…
-Jellal! – Krzyknęła, zrywając się na równe nogi. Spanikowana zaczęła przesuwać mniejsze kamienie, które zagradzały jej drogę, mając nadzieję, że jest on gdzieś właśnie tam. Zaschło jej w ustach, a ze zdenerwowania aż trzęsły jej się ręce. Przecież nic mu się nie stało, na pewno za chwilę…
-Spokojnie, jestem tu – głos chłopaka wydobywający się z drugiej strony sprawił, że mimowolnie upadła na kolana. Przez chwilę naprawdę się wystraszyła. Szybko okazało się, że kamieni po drugiej stronie było znacznie mniej, dlatego wydostanie się zajęło mu jedynie kilka minut. Mimo ogarniających ich ciemności widziała jedynie zarys jego postaci, lecz doskonale dostrzegła, że jego prawa ręka znajduje się na lewym przedramieniu.
-Coś się stało? – Zapytała, podnosząc się na nogi, jednak on szybko odsunął prawą rękę na bok.
-Nic takiego, jedynie się uderzyłem – odpowiedział pokrzepiająco. Jego obecność w tym miejscu była jednak pocieszająca. Przez chwilę jeszcze przypatrywali się sobie w milczeniu. –Co takiego chciałaś mi powiedzieć, kiedy się zatrzymałaś?
-Pomyślałam, że… - powiedzenie tego na głos sprawiło jej dużo więcej problemu niż mogło się wydawać, dlatego wcześniej wzięła głęboki wdech -…że lepiej jednak będzie jeśli złapiemy się za ręce – wyznała jednym tchem i odetchnęła z ulgą. Jak dzieci…
Tym razem jednak nie spotkała się z żadnym komentarzem dotyczącym jej pomysłu; po prostu złapał ją za rękę, znów biegnąc do przodu. Mimo że powoli oddalali się od źródła wybuchu i mogli trochę zwolnić już i tak szybką wędrówkę, to w żadnym wypadku nie mogli ignorować nadal trwającego trzęsienia wszystkich ścian dookoła nich. W tym momencie prowadzona przez Fernandesa mogła pozwolić umysłowi trochę odpocząć, a myślom odpłynąć w stronę trochę różniącą się od sytuacji. Będąc małą dziewczynką doskonale pamiętała ciepło dłoni siedmioletniego, niebieskowłosego chłopca i choć nigdy już nie miała okazji odtworzyć tego uczucia, to samo wspomnienie napawało ją radością. Teraz znów czuła jego pewny uścisk, dużo większej i umięśnionej dłoni. Tak samo ciepłej, jak kiedyś.
-Hej – jego cichy głos sprawił, że wyrwała się z zamyślenia i odwróciła głowę w jego stronę. – Bałaś się, że już nie wyjdę spod tych kamieni?
Prychnęła głośno, próbując zatuszować swoje niezdecydowanie i pewien rodzaj wstydu.
-Nie to, że się martwiłam czy coś – odpowiedziała, próbując zdobyć się na pewność siebie. –Po prostu nie chciałam żeby mój efektowny skok w przepaść poszedł na marne.
Ale czy aby na pewno? Usłyszała jego cichy śmiech i postanowiła za karę już się do niego nie odzywać. Ale ręki puszczać nie zamierzała.
W końcu, kiedy oboje w myślach stwierdzili, że już raczej nic im nie zagraża, zwolnili kroku i zmęczeni przeszli do wolnego spaceru. Ziemia już praktycznie się nie trzęsła – czasem pod ich stopami przechodziły delikatne drgania, a z góry obsypywały ich kamienie zaledwie wielkości ziarenek piasku.
Erza już miała zamiar zarządzić krótki postój, gdy Jellal kolejny raz puścił jej dłoń, by bezwiednie potrzeć lewe ramię.
Zerknęła na niego podejrzliwie.
-Na pewno nic ci nie jest?
-To tylko guz, naprawdę – zapewnił ją ze śmiechem, który jednak nie wyrażał tak dużej wesołości jak zawsze. „Jak zawsze”. Czyli jedynie tyle czasu ile zdążyła z nim spędzić w tej jaskini. –Zrobimy sobie postój?
Kiwnęła głową i puściła jego rękę, siadając przy przeciwległej ścianie. Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest zmęczona i z błogim uśmiechem wyciągnęła przed siebie wyczerpane nogi. W tej chwili nie przeszkadzało jej nawet zimno podłoża, które dodatkowo było twarde i nierówne – marzyła po prostu o zwykłej chwili drzemki, dlatego póki miała okazję, postanowiła ją sobie zapewnić.
-Hej, powiedz mi… - głos Jellala znalazł się w jej głowie jakby przytłumiony i dziwnie cichy, a znaczenie słów dochodziło do niej ze spowolnioną prędkością. –Czemu Hiszpania nie walczy?
- Hiszpania nie walczy… - powtórzyła za nim głucho, a z jej ust dobyło się przytłumione ziewnięcie. Mocniej zacisnęła powieki, szczelniej owijając się płaszczem.
-No właśnie nie walczy – Fernandes kontynuował, całkowicie ignorując jej zmęczenie. – Ile to już lat jest pod zaborami Francji? Chyba będzie ze trzynaście… Mimo tego, że byłem małym chłopcem, to doskonale pamiętam tą wojnę. A w dniu, w którym zabito parę królewską… - Erza mimowolnie wzdrygnęła się, a sprawcą tego wcale nie było ogarniające ją zimno. Zabito parę królewską. Jej rodziców. -… wszystko nagle ucichło. Król Francji przejął władzę w tym państwie, przy okazji kierując także swoim. Po całym kraju panoszą się Korpusy Zwiadowców, kryjąc się po lasach i działając po jednej i drugiej stronie, powstała Rada, której członkowie także sprawują swoje rządy – prychnął cicho, na wspomnienie ludzi, z którymi już nie raz miał doczynienia. – Kraj jest w niewoli już tyle lat, więc czemu nie walczą?
-Oni są silniejsi, wszelkie bunty są tłumione – powstały temat od razu odgonił sen z jej powiek. W jej sercu odrodziła się wielka chęć stania w obronie swoich rodaków.
-Przydałoby się, by ktoś stanął na ich czele – chłopak zamyślił się na chwilę i zwrócił wzrok na ułożoną przy ścianie Erzę, której oczy były teraz szeroko otwarte. – Słyszałem, że para królewska miała córkę, małą księżniczkę zaledwie, która tuż po tragedii zaginęła w…
-Nie było żadnej księżniczki – natychmiast podniosła się z miejsca i zacisnęła pięści. Nie mogła pozwolić, by zaczął zagłębiać się w tą sprawę. W żaden sposób. – I nie będzie.
Na wzmiankę o córce pary królewskiej po prostu spanikowała. Lecz jak inaczej mogłaby wyglądać jej reakcja? Karcąc się za swoje nieprzemyślane zachowanie, na powrót położyła się na swoim dawnym miejscu, lecz mimo że bardzo tego pragnęła, senność już nie wróciła na poprzednie miejsce. O dziwo, Jellal już nie kontynuował drażniącego dla niej tematu, ani nie zaczynał kolejnego. Miała nadzieję, że powodem jest ogarniające go zmęczenie, nie rozmyślanie nad jej dziwnym zachowaniem. Jednak o jej prawdziwym pochodzeniu nikt nie mógł się dowiedzieć. Co miała powiedzieć Jellalowi? „Hej, to ja jestem Erza, zaginiona księżniczka. Chodź, uratujemy nasz kraj i będziemy żyć długo i szczęśliwie”? W tej chwili była nikim. Tytuł księżniczki był jedynie tytułem, nic nieznaczącą nazwą. Nie czuła się wyjątkowa, w jej żyłach nie płynęła złota krew i tak naprawdę dla każdego była jedynie Zwiadowcą. Nikt nie uwierzy dziewiętnastoletniej dziewczynie, nikt za nią nie pójdzie. Kto by ją poparł? O jej pochodzeniu wie jedynie Makarov, kilku starszych członków Korpusu oraz Laxus, któremu kategorycznie zabroniono zwracana się do niej: „nadziejo kraju”. Zresztą, do tej pory nie miała pojęcia skąd posiada tak poufne informacje. Kiedyś będzie musiała się go o to zapytać…
-Chyba czas wyruszać dalej – mruknął Jellal.
Długi postój, nie ma co.
Niechętnie podniosła się z miejsca, lecz już nie miała odwagi wyciągać w jego stronę dłoni. Po dłuższym zastanowieniu się stwierdziła, że byłoby to niestosowne z jej strony, jednak musiała przyznać, że uczucie trzymania w dłoni czyjejś dłoni, jest naprawdę miłym przeżyciem. Przez kilka minut wędrówki nie działo się nic godnego uwagi, jednak po pewnym czasie Erza zaczęła dostrzegać dziwną, jasną plamę światła, znajdującą się w odległości kilkudziesięciu metrów od nich. Przez chwilę myślała, że to wzrok płata jej figla, jednak im bliżej się znajdowali, tym plama była większa i większa.
-Myślisz, że to…
-Tak, bez wątpienia – odpowiedział Jellal, przeczuwając co ma zamiar powiedzieć i także wpatrując się w dziwny obiekt przed nimi. – Ludzie zwykli mówić: „idąc ciemnym tunelem, nie idź w stronę światła”, ale teraz wiem, że to zbyt przyciąga, by zignorować tę pokusę.
Roześmiała się cicho, przyznając rację jego słowom, lecz za chwilę jej myśli zajęło dziwne… coś. No bo co nagle w środku ciemnego tunelu mogło zacząć się świecić? Chcąc jak najszybciej zaspokoić ciekawość, szybko ruszyła do przodu, zostawiając Jellala w tyle. Jasność zawsze kojarzy się z bezpieczeństwem, dlatego pragnęła dosięgnąć jej możliwie jak najszybciej mogła. W końcu dopadła zbawiennego światełka, które było także iskrą, rozniecającą ogień nadziei w jej duszy. A mimo, że była to zwykła pochodnia, wprawiła ją w taką radość, że miała ochotę płakać ze szczęścia. Światło. W końcu może widzieć cokolwiek, a jej oczy nie męczą się z ogarniającą ją ciemnością. Chyba zabierze sobie tą pochodnię na pamiątkę, a później zrobi dla niej ołtarz i będzie czcić ją dzień i…
-Drzwi? – Jellal w końcu znalazł się u jej boku, lecz jego odpowiedź całkowicie zbiła ją z tropu.
-Drzwi? Przecież to jest pochodnia – stwierdziła, pewnie wskazując na zbawienne światło.
-Owszem, jednak tutaj są drzwi – mruknął rozbawiony i wskazał kierunek, w który za chwilę niechętnie spojrzała. I rzeczywiście, dwa metry dalej znajdowały się zwykłe, drewniane drzwi, których po prostu nie zauważyła. Była już tak zmęczona, że dostrzega jedynie rzeczy położone najbliżej? A cztery metry dalej znajdowała się kolejna pochodnia, a dalej jeszcze jedna, i jeszcze…
-Chyba przydałby mi się sen – mruknęła, ziewając przeciągle, po czym pewnym krokiem podeszła do wejścia. Sen niestety musiała zostawić na inną okazję. – Wchodzimy?
Odpowiedział twierdzącym ruchem głowy, dlatego złapała w dłoń klamkę i pociągnęła delikatnie w swoją stronę. Widok, który dotarł jej oczu sprawił, że zatrzymała się w progu, oczarowana obserwując wnętrze, którego nie powstydziłaby się żadna zamkowa zbrojownia. Pomieszczenie nie było dużych rozmiarów, jednak znajdowała się tam chyba każda broń o jakiej człowiek mógłby zamarzyć. Wchodząc do środka rozglądała się na boki, obserwując lśniące klingi mieczy, szpady i szable, sztylety z pozłacanymi rączkami i saksy powysadzane rubinami. Na ścianie zawieszone były łuki wystrugane z najtrwalszego tworzywa oraz strzały, których pierzaste ogonki pyszniły się w świetle pochodni, które umiejscowione były w środku. Znajdowały się tu także błyszczące, potężne zbroje oraz kolczugi i skrzynie wypchane po brzegi wszelkimi rodzajami pasów, płaszczy i herbów rodów szlacheckich. Kto był na tyle bogaty, by trzymać to wszystko w tym miejscu?
Nagle poczuła mocne szarpnięcie w okolicach łokcia i szybko spojrzała na sprawcę nagłego bólu w jej kończynie. Jellal ciągnął ją szybko w stronę skrzyń, stojących po drugiej stronie pomieszczenia, nie zważając na jej protesty. Kiedy dotarł do celu, po prostu bezceremonialnie przycisnął ją do podłogi, kucnął obok i zatkał usta dłonią.
-Posłuchaj – szepnął jej tylko cicho, czując, że zaraz jest w stanie się mu wyrwać. Na chwilę poprzestała prób wyszarpnięcia się z ucisku i poszła za jego radą. Rzeczywiście, już za moment dziękowała mu w myśli za jego trzeźwy umysł. Senność otumaniła ją do tego stopnia, że głosy, które dochodziły z coraz bliższej odległości zostałyby dosłyszane przez nią dopiero w momencie, gdy intruzi znajdowaliby się kilka kroków od niej.
-…broń, tak jak kazał Mistrz, a potem po prostu wrócimy – byli już tak blisko, że powoli zaczynała rozróżniać poszczególne słowa. Nie próbowali zachować żadnych środków ostrożności – dźwięk ich kroków rozchodził się po ścianach korytarzy, powodując głośne echo. No bo w końcu czemu mieliby się skradać? Widocznie znajdowali się na swoim terenie.
-A gdzie ci się tak spieszy? Do kolejnego chłopca? – Dwa głosy – kobieta i mężczyzna. Erza miała wielką nadzieję, że nie wejdą do pomieszczenia, jednak jej pechowy los chciał, że skierowali się właśnie w tę stronę. Poczuła, że nogi powoli jej drętwieją, dlatego póki jeszcze nie było ich w pokoju, szybko zmieniła pozycję, bokiem opierając się o Jellala. W momencie, gdy przeniosła ciężar ciała na jego ramię, wzdrygnął się i cicho syknął. To samo ramię, w które rzekomo jedynie się uderzył. Zdając sobie sprawę, że przybysze w każdej chwili mogą wejść do pomieszczenie, kolejny raz przesunęła się na bok, by mieć dobry wzgląd na towarzysza. Nie zdziwiła się zbytnio, widząc szkarłatną plamę na płaszczu, który okrywał jego przedramię.
-Krwawisz – oznajmiła mu szeptem, który miał raczej charakter potwierdzonego oskarżenia. Zawstydzony odwrócił od niej wzrok i w tym momencie kobieta i mężczyzna, których rozmowę wcześniej zdążyli usłyszeć weszli do zbrojowni, nadal prowadząc zaciętą konwersację.
-Widzę, że panience Loxar się powodzi – mężczyzna zaśmiał się cicho, zwracając się do towarzyszki. Jej zgrzyt zębów słychać było aż kilka kroków dalej, za skrzyniami, które służyły im teraz za schronienie.
-Juvia ma po prostu fajne życie – odpowiedziała dziewczyna dumnie. – Pogódź się z tym Toto.
-Pogodzę się, jeśli się ze mną umówisz.
-To może się Juvia umówi.
-Może? Chcę na pewno…
-Totomaru, nie w pracy, proszę…
-Ty ciągle masz pracę. Kiedy robimy coś w Korpusie, kiedy wracasz do siebie, kiedy idziemy na misję, kiedy jesteś z tymi swoimi kochasiami…
Erza ostrożnie wyjrzała zza skrzyni, by przyjrzeć się swoim wrogom. Próbowała choć trochę ocenić ich siły poprzez wygląd. W tej chwili nie miała żadnych oporów przed rozpoczęciem walki, gdyż wszelkie rodzaje broni miała pod ręką. Przeszkadzało jej jedynie to straszne zmęczenie, a Jellal zresztą też nie trzymał się najlepiej… Tyłem do ich kryjówki stała dziewczyna o niebieskich włosach, których pukle opadały na jej niebieski, zwiadowczy płaszcz. Erza prychnęła w myśli – zwiadowcze płaszcze zwykle służyły do maskowania ich właścicieli wśród lasów. A las to nie wybieg dla modelek. No chyba, że ta dziewczyna chciała maskować się w wodzie. Chłopak stał bokiem, jednak wykrycie przez niego było chyba równe zeru. Wpatrzony w dziewczynę jak w obrazek, co chwilę odrzucał białą grzywkę na bok, reszta włosów zaś związana była w niewielki kucyk z tyłu głowy.
Kolejny cichy syk wydobywający się z ust towarzysza, spowodował, że powoli skierowała głowę w jego stronę; szybki ruch mógł przyciągnąć niechcianą uwagę. Przeklinała się w myślach, że nie sprawdziła mu tego ramienia wcześniej, mogłaby zapobiec stanowi w jakim się teraz znajdował. Rana musiała powstać w momencie, gdy obronił ją przed spadającym głazem, to pewne, i mimo że wielka nie była, chłopak wcale nie wyglądał dobrze. Był blady jak ściana, a po czole spływały coraz to dłuższe strużki potu. Wiedziała, że musi go opatrzyć i to natychmiast, dlatego modliła się w duchu, by nieznajomi już sobie poszli. Oni jednak jak na złość, nadal prowadzili beztroską konwersację, nie ruszając się z poprzedniego miejsca nawet na krok. Wiedziała, że musi szybko zareagować i mu pomóc, jednak nim zdążyła cokolwiek zrobić, Jellal stracił przytomność, a jego głowa uderzyła w skrzynię stojącą obok, czyniąc niewyobrażalny huk.
„To koniec” – pomyślała Erza, mając nadzieję, że jeszcze zdąży chwycić w dłoń jakąkolwiek broń, lecz nim udało jej się uczynić choćby najmniejszy ruch, na krtani poczuła zimną stal miecza.
-A kogo my tu mamy?

Zimy śmiech wrogów tylko utwierdził ją w tym przekonaniu.

 Bez celu spacerowała po obozie Korpusu, do którego przeniesiono wszystkich rannych dzisiejszego ranka. Mimo strachu, który wcześniej żywiła, w końcu poczuła się spokojniejsza i mogła się rozluźnić. Członkowie Korpusu nie traktowali jej z rezerwą, a nawet przeciwnie – byli w stosunku do niej sympatyczni i uśmiechali się tak szczerze, że radość sama wciskała się na jej twarz. Dodatkowo, gdy Natsu wyjaśnił im całą sytuację, w ich oczach po wrogości nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Dlatego teraz bez oporów mogła wybierać się na krótkie spacery. Dowiedziała się przy okazji, że białowłosego Lyona, którego zdążyła wcześniej poznać wysłano na przeszpiegi do Lamia Scale.
Prawdę mówiąc, nosiła w sobie różnorakie uczucia: od radości do smutku, który udzielił jej się od członków Fairy Tail. Mimo wygranej walki, stracili Erzę, która musiała być dla nich kimś naprawdę ważnym. I choć wierzyli z całych sił, że ich szkarłatnowłosa przyjaciółka nadal żyje, to w sercu każdego z nich czaił się niepokój.
Lucy przystanęła na dźwięk głośnych krzyków, rozlegających się po jej prawej stronie i wiedziona ciekawością ruszyła w ich stronę. Po chwili zobaczyła przed sobą sześć wysokich wierzchowców, na których dumnie siedziało sześciu rosłych mężczyzn. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie Natsu, który przywiązany do drzewa grubą liną wierzgał i odgrażał się im, bezskutecznie próbując się uwolnić. 
-Zamknijcie go, bo kurwa nie wytrzymam! – Zdenerwowany krzyk Laxusa słychać było chyba w całym lesie. Mimo to i tak szybko został zagłuszony przez wrzaski różowłosego.
-Też chcę ratować dziadka, puszczajcie mnie natychmiast!
-Spokojnie, Laxusie, jeśli takie jest twoje życzenie, to za chwilę go załatwię – Freed natychmiast podwinął rękawy i już miał zsiąść z konia, by spełniać rozkaz Dreyara, kiedy napotkał jego wściekłe spojrzenie.
-Siedź tam i nie waż się ruszyć!
-Ale kazałeś…
-Powiedziałem żebyś siedział! – Furia, która ogarnęła blondwłosego była tak namacalna, że jego koń zarżał niespokojnie. Członków espady jednak wcale nie ruszał jego stan emocjonalny. Można powiedzieć, że byli nawet dość rozbawieni zaistniałą sytuacją. Natsu natomiast w żaden sposób nie dawał chwili spokoju od swoich protestów dla jego obecnego położenia.
-Jeśli mnie za chwilę nie wypuścicie to…
-No, panie przywódco wyprawy – tym razem Bickslow włączył się do rozmowy, zwracając się do Laxusa i przy okazji nakładając przyłbicę na twarz. –Mam nadzieję, że zamierza pan szybko doprowadzić wszystkich do porządku.
-Zamknij ryj! – Przeciętny obserwator mógłby stwierdzić, że gdyby tylko Laxus mógł ciskać błyskawicami, połowa członków wyprawy już leżałaby martwa.
-Beze mnie w życiu go nie uratujecie, odwiążcie mnie!
-Laxus, możemy już jechać?
-Dreyar, zrób coś z nim wreszcie!
-Hej, Laxus, czy to na pewno dobry pomysł?
-A może lepiej zabrać go z nami?
-Ale zdolności przywódczych to on za grosz nie ma!
-Najwyżej po drodze się wróci…
Głośny warkot wydobywający się z ust wnuka Makarova sprawił, że wszyscy, włącznie z Natsu, natychmiast umilkli. Przyglądał się każdemu spode łba, miażdżąc wzrokiem wyrażającym jedynie chęć mordu. W końcu bez słowa odwrócił konia w stronę, w którą mieli się udać.
-Jadę kurwa przodem – zakomunikował groźnie i ruszył przed siebie, zostawiając ich z Natsu, który znów rozpoczął pokaz swoich umiejętności. Każdy doskonale zrozumiał ukrytą aluzję zawartą w jego słowach: kto za nim za chwilę nie pojedzie, ten zginie w nieprawdopodobnych męczarniach.
-Uspokój się w końcu, jesteś ranny i nie możesz z nami jechać – mruknął w końcu Gray, spoglądając na Dragneela z politowaniem.
Jednak jego słowa w żaden sposób nie uspokoiły różowłosego, a można powiedzieć, że jeszcze bardziej go rozdrażniły.
-Ty za to nie jesteś ranny wcale – wycedził Natsu, spoglądając na biały bandaż znajdujący się na głowie czarnowłosego.
-To co innego. Ty nie możesz chodzić, ruszać ręką i…
-Zamknij się Alzack, bo jak wrócisz to tak ci ryj przetrzepię, że już się nie pozbierasz!
-Jedźmy już – stanowczy głos Elfmana sprawił, że każdy w końcu uświadomił sobie, że chwilowo rozmowa z Natsu jest jedynie stratą czasu. Tak więc, rzucając mu ostatnie spojrzenia, uderzyli swoje konie w boki, zmuszając je do rozpoczęcia wędrówki. Jeszcze przez kilka dobrych minut chłopak rzucał za nimi wiązanki wyzwisk i przekleństw i wierzgał na wszystkie strony próbując się uwolnić, jednak z każdą kolejną chwilą jego ruchy słabły.
W końcu Lucy widząc, że trochę się uspokoił, ruszyła w jego stronę. Chłopak na jej widok od razu ukazał w swoim szerokim uśmiechu wszystkie zęby i szybko się wyprostował.
-Och, jak dobrze, że jesteś – wykrzyknął uradowany. Jeśli teraz zostanie uwolniony, to przecież zdąży ich jeszcze dogonić! –Odwiązałabyś mnie może?
Heartfillia jedynie kiwnęła głową i już miała chwycić za sztylet leżący przy rzeczach Natsu (które znajdowały się w dość dużej odległości od niego), by móc przeciąć krępujące go więzy, gdy dziwne, nasilające się uczucie kazało jej zatrzymać się w jednym miejscu. Po nieprzyjemnym posmaku w ustach i niepokojącym burczeniu brzucha doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co już za chwilę może się wydarzyć, dlatego, by nie opróżnić swojego żołądka z ostatnio zjedzonego posiłku w tym miejscu, ruszyła biegiem przed siebie, zostawiając Dragneela samego sobie.
-No to genialnie – mruknął do siebie i oparł głowę o korę drzewa. Jeśli ma spędzić cały dzień na tym słońcu, to chyba nie chce widzieć koloru swojej opalonej twarzy pod koniec tego dnia.


Od autorki:
W końcu jestem! Możecie mnie zabić, ubić, udusić, rzucić na pastwę wkurzonego Laxusa lub wymyślić jakiś ciekawy rodzaj tortur.
Tęskniłam naprawdę bardzo za każdym z was i dziękuję bardzo za komentarze przy poprzednim rozdziale, które dały mi naprawdę oceany mocy na pisanie tej notki. Wasze słowa są dla mnie cenniejsze niż wszelkie skarby świata.
I przepraszam. Miałam nadzieję, że czerwiec będzie miesiącem, który będę mogła całkowicie przeznaczyć na pisanie, jednak wyszło zupełnie inaczej. Bal, bierzmowanie, ogniska, bieganie po szkołach z papierami i podciąganie ocen (a zwłaszcza to ostatnie, naprawdę wyczerpujące) sprawiły, że nie miałam czasu na nic innego. W tych momentach wychodzi, że istnieją rzeczy ważne i ważniejsze. Przeżywam, jakby mnie co najmniej rok nie było, ale naprawdę bardzo żałuję, proszę o naukę, pokutę i rozgrzeszenie ;-;
Rozdział dedykuję Rhan Boleyn. Skarbie mój, dziękuję Ci za te wszystkie szczere opinie, dzięki którym czuję już dużą poprawę w tym co robię. Wiem, że czasami zdarzają mi się potknięcia z tymi czasami, w których toczy się cała akcja, ale jestem w stanie zrzucić całą winę na Hiro! On w swoim 790 roku ma pociągi!
Rozpisałam się strasznie. Ale obiecuję, że za kolejny rozdział biorę się już teraz, w tej chwili. Proszę o komentarze i szczerą opinię ^^
Ja ne~

Obserwatorzy