niedziela, 29 września 2013

Rozdział 2 - Kryjówka

  Wracali w milczeniu nie poganiając zbytnio konia, gdyż teraz już nigdzie się im nie spieszyło. Zachodzące słońce oświetlało im drogę, którą przejeżdżali już trzeci raz tego dnia. Gildarts zamyślił się mocno. Nie spodziewał się takiego zachowania po tej małej dziewczynce, raczej sądził, że wybuchnie płaczem, będzie krzyczeć, piszczeć i siłą będzie ją trzeba z powrotem wsadzać na konia. Z niechęcią stwierdził, że wzbudziła u niego coś na kształt podziwu. Jak obiecał królowi ma zamiar ją chronić, ale żyć długo nie będzie. Kusiła go propozycja dziewczynki, aby nauczył jej szermierki i strzelectwa, ale wiedział, że nie będzie to proste zadanie. Wszak miał już kiedyś ucznia, który zrezygnował już po trzech miesiącach treningu, a dodatkowo był to chłopiec. Teraz jego uczennicą miała zostać dziewczynka, która nieprzyzwyczajona do zimna wieczorów drżała opierając się o jego plecy. Trzeba jej będzie kupić płaszcz… i konia, i szablę, i łuk…
Z zamyślenia wyrwało go nagłe rżenie wierzchowca, który doskonale znał drogę do kryjówki swojego pana znajdującej się blisko królestwa. W końcu był już z nim tyle lat, że nikt już nie pamiętał czy Gildarts ujeżdżał wcześniej innego konia. Mężczyzna zsiadł i poklepał go po pysku.
-No, Muerte, spisałeś się dzisiaj, jak zawsze zresztą – szepnął mu do ucha wyjmując z jednej kieszeni swojego płaszcza soczyste jabłko i podtykając mu je pod chrapy. Nie zauważył, że dziewczynka, która dotąd opierała się o jego plecy zasnęła w trakcie jazdy i teraz powoli zsuwa się z siodła. Odwrócił się w jej stronę w momencie kiedy gruchnęła o ziemię i natychmiast podskoczyła przecierając oczy i krzycząc głośne „cholera”.
-No, moja panno – powiedział Gildarts próbując za wszelką cenę nie wybuchnąć śmiechem. – Tutaj takiego słownictwa nie będziemy używać.
-Jakbyś sam tak nie mówił – prychnęła skrzywiona, rozcierając obolały tyłek, który przed chwilą zaliczył spotkanie z twardą ziemią.
Gildarts tylko westchnął postanawiając nie wdawać się w pyskówkę z małą dziewczynką, która pewnie tylko go prowokuje. Kolejny raz tego dnia odkrył klapę ukrytą w poszyciu patrząc trochę nieufnie na ciała martwych mężczyzn, które w jego mniemaniu leżały jakby trochę dalej i w innych pozycjach. Zrzucił te przypuszczenia na ogarniające go zmęczenie i wprowadził konia po schodach w dół. Erza kroczyła tuż za nimi niosąc swój mały dobytek zapakowany przez mamę. Z braku czegokolwiek do roboty zaczęła liczyć schody, lecz po pięćdziesięciu stwierdziła, że jednak musi przestać, bo zaraz zaśnie. Kiedy wreszcie znaleźli się na samym dole pomieszczenia, do którego schodzili szkarłatnowłosa rozejrzała się dokładnie. Ściany z kamienia oświetlał blask kilku świec przytwierdzonych do ściany. Rzucały one cienie na niewielką stajnie. Wszędzie wokół porozrzucane było siano, a w kącie byle jak wysypana została pasza, na którą koń, zaraz po rozsiodłaniu rzucił się, jakby nie jadł od kilku dni. Pozostała dwójka natomiast próbowała dostać się do drzwi znajdujących się na drugim końcu stajni, przeskakując przez końskie łajna. Kiedy w końcu ich dopadli, Gildarts otworzył je i niezbyt zaskoczył go fakt, że kolejny barczysty mężczyzna przykłada mu chłodną stal szpady do gardła, jakby nie za bardzo wiedząc jak się nią posługiwać.
-Dawaj wszystko co masz, a potem na kolana i błagaj o litość – wycharczał typową dla oprycha gadkę.
Mężczyzna jednak nie zamierzał wykonywać żadnego z wydanych poleceń, tylko po prostu wbił swój sztylet wyjęty przed otworzeniem drzwi prosto w brzuch złodzieja.
-Nie tym razem – powiedział przepraszającym tonem, po czym spojrzał na rozrastającą się plamę krwi pod jego butami. –Cholera, kolejne sprzątanie…
Erza spojrzała na niego z satysfakcją malującą się na twarzy.
-No mój panie. Tutaj takiego słownictwa nie będziemy używać – rzuciła przedrzeźniając jego wcześniejszy ton.
Prychnął tylko lekko zmieszany przekraczając próg. Zaczekał aż dziewczynka wejdzie do środka i szczelnie zaryglował drzwi. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było one dość małe, w kącie stało łóżko, a na środku prostokątny stół i dwa drewniane krzesła. Jedynymi ozdobami były tutaj pajęczyny zwisające z sufitu, a kiedy tylko postąpili do przodu kilka myszy uciekło w popłochu.
-Tutaj mieszkasz? – Zapytała Erza z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Ee.. nie. To jest tymczasowa kryjówka, która jak widać jest trochę też kryjówką jakichś złodziei czasami – odpowiedział trochę się plątając na widok jej miny. – Ale jutro już jedziemy do mojego prawdziwego miejsca zamieszkania.
Dziewczynka porozglądała się chwilę po pomieszczeniu krytycznym wzrokiem.
-Jest…
-… brudna? – Przewał jej Gildarts próbując zgadnąć jej odpowiedź.
-Nie… Jest…
-… śmierdząca?
-Nie, chodzi mi o to, że jest…
-… za ciemna, tak?
-Och, zamknij się wreszcie i daj mi skończyć! – Wykrzyknęła zdenerwowana.
Spojrzał na nią ciskając błyskawice z oczu.
-Sama się zamknij.
-To ty mi cały czas przerywasz! Chcę ci powiedzieć tylko, że to miejsce jest…
-… brzydkie? Rozumiem przecież, że do najpiękniejszych nie należy, ale to nie powód żeby od razu robić z tego wielką aferę.
Erza spojrzała na niego jakby nie wierząc, że musi spędzać czas z takim człowiekiem, po czym przeklęła tak, że było to dużo gorsze od cholery. Gildarts spojrzał a nią zaskoczony.
-No moja panno. Tutaj…
-… takiego słownictwa nie będziemy używać.
-Nie przerywaj mi! – Krzyknął tracąc nad sobą panowanie.
-Poczuj się jak ja, ty cały czas mi tak robiłeś – powiedziała krzyżując ramiona.
Próbując zapanować nad emocjami wskazał jej drzwi, których wcześniej nie zauważyła.
-Tam jest twój pokój, więc racz zejść mi z oczu – powiedział chłodno po czym odwrócił się i podszedł do swojego łóżka zwalając się na nie całym ciężarem ciała.
-Świetnie – mruknęła obrażona i otworzyła wskazane przez mężczyznę drzwi. Pokoik, jeśli można było go tak w ogóle nazwać był wielkości małego składzika na miotły, a całą jego powierzchnię zabierały szmaty, zasłony i różne dziwne tkaniny, które chyba miały być czymś w charakterze posłania. –Cholera! – Wykrzyknęła w pewnym momencie tak głośno, że Gildarts zerwał się z łóżka.
-Do jasnej cholery, przecież mówiłem ci żebyś… - odkrzyknął, po chwili uświadamiając sobie swój błąd.
Dziewczynka wyszła z uśmiechem na twarzy z rzekomego pokoju.
-No to jest dwa do dwóch – stwierdziła zaczepnie.
Gildarts tylko westchnął w duchu na myśl o tym co go teraz czeka.
-Dobra, siadaj – odpowiedział zrezygnowany wstając i zajmując jedno z krzeseł. Już za chwilę Erza siedziała z nogami pod brodą wpatrując się w niego jak w obrazek. – Więc tak… sytuacja w państwie nie jest zbyt piękna, więc moim zadaniem jest zapewnienie ci bezpieczeństwa. Na razie zaszyjemy się na trochę w mojej ledwo trzymającej się chacie, która jest położona głęboko w lesie w miejscu, gdzie mało kto się zaszywa, tak więc bardzo niewielu wie o jej istnieniu. Przemyślałem twoją prośbę, która w moim mniemaniu była raczej rozkazem i postanowiłem nauczyć cię tego czego sam potrafię – zrobił krótką pauzę widząc charakterystyczny błysk w oczach dziewczynki. – Do tego potrzebna będzie jednak zgoda wyższych władz, ponieważ będziesz musiała dołączyć najpierw do Korpusu Zwiadowców, złożyć przysięgę i takie inne pierdoły, ale patrząc po sytuacji w kraju to nie będzie to łatwe. Dlatego też najpierw rozpocznę twoje treningi, potem z oszczędności podarowanych ci przez parę królewską zakupimy ci płaszcz oraz broń. Na konia przyjdzie czas w trochę późniejszym okresie. Korpusy Zwiadowców są podzielone na grupy stacjonujące na wybranych terenach kraju. Są to: Fairy Tail – do którego należę ja, i należeć będziesz ty, Blue Pegasus, Lamia Scale, Quatro Cerberus, Sabertooth i Mermaid Heel. Będę cię często zabierał na misje, bo to w końcu moja praca, a kiedy już dołączysz do Korpusu i będziesz pełnoprawnym uczniem Zwiadowcy zabiorę cię na spotkanie z innymi, które odbywa się co roku. I została jeszcze jedna sprawa… Zbyt wiele osób, które chcą cię zabić wiedzą, że jesteś księżniczką Erzą. Dlatego musisz przestać używać tej formy następczyni tronu oraz posługiwać się innym imieniem w towarzystwie…
Dziewczynka zamyśliła się na chwilę.
-To ja chcę być Gato, jak kot! – Wykrzyknęła w pewnym momencie, trochę zaskoczona widząc przeczący ruch głowy mężczyzny, który od razu wykonał.
-Gato zaczyna się na „G” jak moje imię. Jeśli kiedyś będziesz chciała szablą naznaczać swoich przeciwników to mogą nas ze sobą mylić. A poza tym dość trudno się to pisze na czyimś ciele.
-No to… - dziewczynka znów się zamyśliła przygryzając lekko wargi i marszcząc brwi. –Loba jak wilczyca!
-Proszę cię… zdajesz sobie sprawę jak to głupio brzmi? – Zapytał patrząc na nią z zażenowaniem. – Nie wymagam od ciebie żebyś wymyślała sobie je teraz, masz jeszcze trochę czasu. A teraz do łóżka! Albo tam czegokolwiek na czym śpisz, bo dawno tu nie byłem.
Erza powoli wstawała z krzesła i już się odwróciła, kiedy Gildarts jeszcze ją zatrzymał.
-A tak naprawdę to o co ci wcześniej chodziło? – Zapytał z tajemniczą miną.
-Jak to?
-O to czego nie dałem ci dokończyć – powiedział, niechętnie przyznając się do błędu.
-Aa… -uśmiechnęła się nagle rozumiejąc o co chodzi. –Że tu jest genialnie.
Mężczyzna odwrócił się kryjąc lekki uśmiech, a Erza w poskokach udała się do drzwi, lecz trzymając rękę na klamce na powrót odwróciła się w stronę Gildartsa.
-Tylko następnym razem jak będziesz kazał mi iść spać to informuj mnie wcześniej, że w moim „łóżku” może znajdować się wielkie mrowisko – powiedziała mrugając do niego po czym z uśmiechem rzuciła się na górkę szmat i od razu zasnęła.

Od autorki:
No i następny rozdział już jest...
Chciałam żeby był w trochę luźniejszym klimacie niż tamten, bo w końcu samych nieszczęść być nie może ;3
Jeśli chodzi o Gildartsa to jak ktoś mógł zauważyć przedstawiony on jest w trochę młodszej wersji, żeby kiedy Erza już dorośnie nie był zgrzybiałym dziadkiem :D
Czasami pojawiają się tu hiszpańskie wyrazy takie jak Gato czy Loba, ale obok zawsze jest wytłumaczenie czyli po kolei kot i wilczyca ;p
To tyle z wyjaśniania i biorę się za pisanie treningu Erzy! :D

wtorek, 24 września 2013

Rozdział 1 - Księżniczka

 Dawno, dawno temu w niewielkim hiszpańskim królestwie żyła para potężnych władców – król Diego i królowa Camila. Byli oni bardzo szanowani wśród  poddanych poprzez swoją mądrość w podejmowaniu decyzji oraz dobroć jaką otaczali wszystkich wokół. Decyzje, które podejmowali zawsze wpływały korzystnie na sprawy państwa, które w tych czasach było nawiedzane zmorą niewyjaśnionych morderstw, porwań i gwałtów. Los obdarzył parę piękną córeczką, o szkarłatnych włosach i brązowych poważnych oczach. Z miłością patrzyli, jak ich pociecha jest coraz większa. Często przymykali oczy na jej wybryki oraz to, że wolny czas woli spędzać obserwując lekcje szermierki chłopców niż razem z innymi damami dworu. Nikt nie dałby rady przymusić jej do haftowania, kiedy ona bawiła się w berka zakasując długie fałdy sukienek sprowadzonych wprost z Francji. Jej dziecięcy umysł nie potrafił wyobrazić sobie, by pewnego dnia miała opuścić ten wielki zamek, którego tajemnic jeszcze nie zdążyła poznać oraz te piękne łąki, parki i lasy, w których nadal wszystko tak ją zachwycało. Ten czas miał jednak szybko nadejść. Uśmiechnięta twarz ojca zawsze poważniała, gdy tylko dziewczynki nie było w pobliżu. Zagrożenie ze strony Francji było aż nazbyt realne. W każdej chwili mogli zaatakować stolicę, próbować zabić całą rodzinę królewską i przejąć tron Hiszpanii. Król Diego wiedział, że z tak małą ilością wojska nie da rady obronić się przed atakiem wroga. Pozostawało mu tylko czekać, lecz najpierw zamierzał zapewnić bezpieczeństwo najważniejszej osobie w swoim życiu.
                                - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
-No, dalej Erzo, wkładaj szybciutko buciki i idziemy – powiedziała królowa Camila ocierając łzy wypełniające jej oczy. – Spakowałam ci już trochę luźnych ubrań, takich jak lubisz, żadnych sukienek. Masz też wystarczająco dużo jedzenia i reszty potrzebnych rzeczy.
Sześcioletnia dziewczynka nic nie rozumiejąc siedziała na wielkim łóżku z baldachimem i zakładała buty tak jak prosiła ją mama.
-Ale po co? – Zapytała przecierając przy okazji oczy, przed chwilą została obudzona przez zdenerwowanych rodziców. –Gdzie jedziemy?
Król Diego stojący do tej pory przy oknie i zawzięcie wypatrujący jakiś niepokojących znaków, teraz odwrócił się w jej stronę. Jego wzrok był przepełniony troską.
-Tym razem tylko ty pojedziesz. Do Gildartsa. Jest on Zwiadowcą królewskim, najsilniejszym jaki tylko może być, z nim będziesz bezpieczna  – oznajmij, by po chwili wiedziony rodzicielskimi uczuciami odszedł od okna i uklęknął przy niej. –Musisz się zachowywać grzecznie jak przystało na księżniczkę. Pojedziesz na parę dni, a jak wrócisz to zabiorę cię na polowanie, dobrze?
Oczy Erzy zaświeciły się blaskiem. Polowanie było jej największym marzeniem odkąd tylko dowiedziała się o co w nim chodzi. Przytaknęła małą główką, gdy nagle do jej komnaty wpadł zasapany gwardzista.
-Panie, już są! – Wykrzyknął, na co król lekko pobladł, złapał dziewczynkę za rękę i wybiegł z nią na korytarz. Biegli nie zatrzymując się i mijając co chwilę znajome Erzie posągi oraz obrazy, które widziała każdego dnia. Co chwilę zakręcali w jakiś tajemniczy korytarz i przechodzili przez kolejne drzwi, tak, że dziewczynka po chwili straciła rachubę. Po zamku rozniosło się głuche walenie we wrota oraz przeciągły krzyk. Król dopadł starych, bocznych drzwi prowadzących na zewnątrz i wyłamał je jednym mocnym kopnięciem. Za nimi na wielkim, czarnym koniu siedziała zakapturzona postać z szpadą za pasem i łukiem przewieszonym przez ramię. Królowa Camila nieszczędząca łez mocno przytuliła do siebie księżniczkę całując ją w czoło. Również król Diego podszedł do niej z ledwo widocznym uśmiechem i kucając tak, że ich twarze znalazły się na tym samym poziomie, pogłaskał ją po głowie.
-Jestem z ciebie dumny Erzo, zawsze wiedziałem, że… - zaczął lecz nagle przerwał na odgłos zbliżających się coraz bardziej krzyków. Szybkim ruchem złapał ją na ręce i wsadził na konia tuż za zakapturzonym mężczyzną.
-Szerokiej drogi Gildartsie, i oby nic wam się nie stało – powiedział cichym szeptem po czym dobył szpady i stanął naprzeciwko drzwi, którymi przed chwilą weszli. – Będę cię osłaniał póki dam radę!
Gildarts kiwnął głową, po czym popędził konia i ruszył do przodu nie oglądając się za siebie. Już po chwili wjechali na pobliską drogę leśną. Tętent kopyt odbijał się echem zagłuszając inne dźwięki dobiegające z zamku i całe szczęście, bo lepiej dla Erzy, by nie musiała ich słyszeć. Jechali tak kilkanaście minut, gdy nagle na jakiejś uroczej polance koń zwolnił, a za chwilę całkowicie się zatrzymał. Mężczyzna żwawo zeskoczył z niego, a jego czarny płaszcz zafalował poprzez ruch powietrza. Podprowadził kawałek konia i dzielnie siedzącą na nim dziewczynkę i za chwilę kucnął badając ręką podłoże i przyglądając mu się z uwagą. Widniały na nim świeże odgniecenia męskich butów. Po chwili zauważył również strzępki tkaniny, które zaczepiły się o pobliskie krzaki. Nie musiał długo czekać na ludzi, którzy kręcili się w pobliżu jego kryjówki. Za chwilę wyszli uderzając długimi pałkami w pięści wielkości dużych piłek. Przy ich posturach Gildarts wydawał się śmiesznie mały. Mimo iż tych potworów było trzech, on uśmiechnął się kpiąco. Kiedy tylko rzucili się w jego stronę, jednym wręcz niezauważalnym ruchem wydobył strzałę z kołczanu umieszczonego przy siodle i już celował w najbliższego przeciwnika. Strzała świsnęła, cięciwa zadźwięczała, a pierwszy z mężczyzn upadł ugodzony w pierś. Zachwiał się, wypuścił pałkę z dłoni i zwalił na kolana z pustym, martwym wzrokiem. Dwóch pozostałych jednak nie zniechęciła śmierć kompana, można powiedzieć, że jeszcze bardziej zachęciła. Byli już zbyt blisko, by pokonać ich za pomocą łuku, więc Gildarts odrzucił go do tyłu i wydobył szpady. W porównaniu z potężnymi pałkami, i ona wyglądała dość marnie jednak w walce widocznie górowała o czym szybko dowiedzieli się przeciwnicy. Ledwo co potrafili zasłaniać się przed szybkimi i zwinnymi ruchami Gildartsa i jego broni. Mieli już kilka ran na swoim ciele, byli zziajani, ale nadal próbowali kontratakować. Nagle jeden z nich na chwilę stracił czujność, co Gildarts szybko wykorzystał wbijając szpadę w gardło przeciwnika. Już za chwilę cała polana oblana została wielkim haustem szkarłatnej krwi. Erza przyglądała się całej walce z zaciekawieniem, bez cienia strachu. W ferworze walki, kaptur Gildartsa zsunął się, tak, że mogła teraz dokładnie widzieć skupienie malujące się na jego twarzy. Była ona młoda, wskazywała, że mógł mieć trochę więcej niż trzydzieści lat, lecz po jego zwinności można by mu dać najwyżej piętnaście. Rude włosy związane miał w małą kitkę z tyłu głowy żeby nie wchodziły mu w oczy podczas walki. Gdyby nie wzrok jakim obdarzał przeciwnika, można by powiedzieć, że jest pełnym życia, sympatycznym młodzieńcem. Szybkie ruchy zawdzięczał płynnej sylwetce, choć nie można było powiedzieć, że nie był dobrze zbudowany. Trzymał lewą rękę za sobą, a jego ruchy mimo że bezlitosne były także dostojne. W pewnym momencie jego przeciwnik zachwiał się do tyłu co rudowowłosy natychmiast wykorzystał powalając go na ziemię. Stojąc nad nim szybkim ruchem wyrył na jego piersi wielką literę „G”, by za chwilę wbić w jej środek swoją szablę. Mężczyzna zrobił wydech, a za chwilę zastygł z szeroko otwartymi oczami. Był martwy. Gildarts uśmiechnął się sam do siebie. Trzeba by pomyśleć o zmianie miejsca zamieszkania, bo to nie pierwszy raz kiedy ktoś próbował go zaatakować. Odsunął nogą drugiego z nieżyjących mężczyzn, mruknął coś, że później trzeba będzie tu posprzątać i odgarnął liście ukazujące dużą klapę w ziemi. Po otworzeniu jej ukazały się schody wiodące w jej głąb. Odwrócił się, by zapytać księżniczkę, czy raczy dzisiaj zejść z tego konia, więc prawie odskoczył widząc ją stojącą obok i trzymającą konia za uzdę.
-Naucz mnie tego – zażądała tonem nie znoszącym sprzeciwu patrząc na niego poważnie.
-Niby czego? – Zapytał niewzruszony nie wiedząc czy chodzi jej o to o czym właśnie myślał.
Westchnęła poirytowana i przewróciła oczami.
-Naucz mnie tego, – powiedziała wskazując na leżący na trawie łuk – tego, - pokazała na szablę – i tego – dodała ruchem głowy sygnalizując, że chodzi jej o martwych mężczyzn.
-Tego nie da się nauczyć, to trzeba mieć we krwi – wyjaśnił Gildarts z wyższością.
-Trudno. Naucz mnie tego bez krwi – powiedziała krzyżując ramiona i odwracając głowę.
Gildarts stwierdził, że właśnie uczynił najgorszy błąd w swoim życiu i wziął pod opiekę strasznie rozpieszczone dziecko.
-W takim razie dobrze – odpowiedział sucho zamykając z trzaskiem klapę i zagarniając na powrót liście na swoje miejsce, tak, aby ją przykryły. –Najpierw zacznę od kształtowania twojego charakteru, bo pewnie po tym co zobaczysz rozbeczysz się i będziesz chciała do mamusi. –Wskoczył na konia i wyciągnął rękę w stronę zaskoczonej dziewczynki pomagając jej na powrót wejść na wierzchowca. Drogę do zamku przebyli w szybszym tempie niż wcześniej jednak gdy tylko to co wcześniej było zamkiem wynurzyło się zza ostatniego drzewa, Erza aż wstrzymała oddech. Wszystkie altanki razem z całym zamkiem płonęły, a wokół tego porozrzucane były zmasakrowane ciała leżące w kałużach krwi. Panowała tu nieznośna cisza, którą zakłócały tylko trzaski wszechobecnego ognia. Dziewczynka szybkim ruchem zeskoczyła z konia i potykając się o własne nogi dobiegła do miejsca gdzie żegnali się z nią rodzice. Głowa ojca wbita była na jego własną szpadę, lecz reszty ciała nigdzie nie było, matka za to leżała z rozłożonymi na wszystkie strony kończynami i niemym wyrazem przerażenia na twarzy. W miejsce gdzie znajdowało się serce miała wbitą czarną strzałę. Erza uklęknęła przy niej ze skupioną twarzą i zamknęła jej oczy. Siedziała w takiej pozycji kilka minut, lecz po chwili otrząsając się wstała i odwróciła do Gildartsa, który znów zaciągnął kaptur na twarz.
-Jestem gotowa – powiedziała, a jej oczy przepełnione były dziwnym blaskiem.
Piekło otaczało ją z każdej strony.

Od autorki:
Mam nadzieję, że przebrnęliście przez pierwszy rozdział, który mógł być dla niektórych trochę nietypowy :D
Klimat Zorro i Zwiadowców i bez magii (chociaż kto wie ^^) może nie wszystkim się spodobał, ale mam nadzieję, że zostaniecie ze mną jeszcze trochę i zobaczycie co się stanie dalej z Erzą ;D  
    


Obserwatorzy