niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 7 - Zwiastun śmierci – Opętanie

Nikushima powoli zaczesywał niebieskie włosy do tyłu, podczas gdy jego syn bez celu podrzucał i łapał małą piłkę.
-Szykuj się – warknął w pewnym momencie mężczyzna, bez odwracania się. – Idziemy na spotkanie z twoją narzeczoną. Przydałoby się byś wyglądał elegancko i gustownie. Mógłbyś brać ze mnie przykład.
-Po co? – Odpowiedział pytaniem znudzony Jellal. Dla niego całe to ukrywanie się i ciągłe przemieszczanie nie miało całkowitego sensu.
-Tłumaczyłem ci to już wiele razy. Powinieneś dziękować na kolanach, że trafia ci się taka okazja. Narzeczona w postaci księżniczki… prosta droga do pieniędzy, władzy, bogactwa i pięknych kobiet. – Odetchnął na chwilę i spróbował pohamować nerwy. Powinien chociaż trzymać pozory przykładnego ojca. Przez pewien czas… - Robiłeś ostatnio coś ciekawego? Może chcesz mi o tym opowiedzieć? – Zapytał, choć wiedział, że i tak nie będzie słuchać syna. Głupia gadanina.
-Ostatnio to… Chyba nic ciekawego się nie działo. Poznałem jakiś przygłupów niższych sfer, zmieszałem z ziemią wnuka Makarova, oświadczyłem się… i to chyba tyle.
Nikushima odwrócił się do niego z kamienną twarzą. Jego ciemne oczy nie wyrażały nic – były jak dwa kamienie, których nie da się skruszyć. Podobnie było z jego sercem.
-Że co zrobiłeś?
-Eee… wyżyłem się psychicznie na wnuku Makarova?
-Nie, nie… to później…
-A, o to chodzi… Oświadczyłem się – rzucił obojętnie młodszy Fernandes nie zaprzestając czynności jaką było podrzucanie piłki. - Ale nie martw się – dodał, widząc powoli marszczące się brwi ojca. – Tak dla jaj tylko, bo…
-Komu? – Przerwał mu Fernandes. Jellal spojrzał na niego uważnie. Chciał znać reakcję ojca. Chciał wiedzieć, czy będzie potrzeba uchylenia się przed ciosem. Bo to przecież nie byłby pierwszy raz, kiedy zostałby przez niego uderzony.
-Erzę.
Ku jego zdumieniu na twarzy ojca pojawił się wyraz ulgi, a kąciki ust nieznacznie powędrowały ku górze.
-A już się przestraszyłem, że jakąś słabą dziewkę ze wsi. Widzę jednak, że masz dobry gust i parcie na księżniczki… Wiedz jednakże, że wybrałem ci dużo lepszą niż to czerwone ciele. Bogatszą. I może ładniejszą. No, ale nic, musimy już iść, powóz czeka. A spóźnić się nie wypada, bo dzisiaj w królestwie jest tylko księżniczka i królowa. Prawdę mówiąc, żona władcy jest dość niezła. Jest co macać.
Chłopiec spojrzał na ojca z zażenowaniem.
-Przeleciałeś ją już?
-Dzisiaj synu, dzisiaj – odpowiedział zamyślony mężczyzna. – Zrobimy tak: pójdziemy, przywitam się pięknie, damy prezenty, które leżą na nas już przygotowane w powozie, pogadamy od rzeczy, a później ty sobie pójdziesz gdzieś z tą swoją księżniczką, a ja się dobiorę to królowej. Co ty na to? Albo nie mów – dodał, na widok otwierającej się buzi syna – wiem, że to genialne.
Chłopiec tylko przewrócił oczami.
-Mój ojciec to kłamca i zboczeniec – prychnął.
-Masz szczęście, że nie pedofil. Chodźmy już, powóz czeka.
Wyszli z obszernego namiotu, jednego z niewielu stojących na polanie. Był on przydzielany największym osobistościom stacjonującym w danym momencie na tym terenie. Powóz, do którego wsiedli spowity był w ciemność ze względu na to, iż okna były pozasłaniane. Za rozkazem Nikushimy źródło światła przesłoniły czarne płachty. Nie chciał, by ktokolwiek zauważył, kto wyjeżdża poza granice działań Korpusu Fairy Tail.
Jechali kilka godzin. Jellal przez pierwszy odcinek drogi próbował wyglądać na rozciągający się dookoła las, przez niewielką dziurę w materiale, ale po chwili stwierdził, że jest to dość nudne zajęcie. W powozie dodatkowo było dużo upalniej niż na zewnątrz, dlatego małe strumyczki potu, co chwilę spływały z jego czoła.
-Jakie to upierdliwe – mruknął i opadł na siedzenie.
Ojciec siedzący naprzeciwko ani trochę nie był zainteresowany tym, co aktualnie robił jego syn. Na jego kolanach leżała sterta papieru, którą przeglądał ze znudzeniem na twarzy. Jellal przez chwilę zastanawiał się, czy dostrzega on drobne pismo jakiegoś urzędnika na papierze, ale po chwili stwierdził, że nie ma co się nad tym rozwodzić. Jeśli przegląda to od ich wyjazdu, to znaczy, że musi coś tam widzieć.  Nawet nie zauważył, kiedy jego powieki stały się ciężkie. Stwierdził, iż i tak nie ma nic ciekawszego do roboty, więc po prostu położył się i zasnął.
Obudziło go lekkie uderzanie laseczką w drzwi powozu.
-Co do… - mruknął Nikushima, lekko je uchylił i wyszedł na zewnątrz.
Stał tam woźnica, który był niskim francuzem z lekko zakręconym wąsikiem i małymi, rozbieganymi oczkami.
-Konie musieć pić. My zrobić postój – rzekł, łamaną hiszpańszczyzną spoglądając przy tym z respektem na mężczyznę stojącego przed nim.
-Ach… chyba że tak… - odparł obojętnie starszy Fernandes i lekko skinął na swojego syna. Ten z niechęcią wygramolił się z ciepłego powozu, do którego zdążył się już przyzwyczaić. Chłodne powietrze uderzyło go w twarz.
-Możesz się przejść i rozprostować kości – zarządził ojciec stawiając nogę na schodku prowadzącego do wnętrza pojazdu. – Albo rób co ci się podoba, tylko nie odchodź daleko i wróć szybko, bo nie zamierzam czekać. Czas to pieniądz, zapamiętaj sobie – powtórzył swoje ulubione słowa z zadowoloną miną.
Chłopiec już miał odchodzić, gdy tchnęła go dziwna myśl.
-Ojcze… - zaczął, a gdy zawołany odwrócił się w jego stronę, zadał pytanie. – Czy ty nie miałeś przypadkiem dzisiaj walczyć na szable z tym… jak mu tam… Gildartsem?
Mężczyzna na chwilę zmarszczył brwi, by za chwilę obojętnie wzruszyć ramionami.
-Niezbyt mnie to obchodzi. Powinien się cieszyć, że nie musi staczać walki z tak bezwzględnym przeciwnikiem jakim jestem ja. A teraz idź już.
Jellal ruszył przed siebie z rękami w kieszeniach przedrzeźniając w myślach słowa ojca. Nienawidził go całym sercem i sam nie wiedział skąd się to bierze. Denerwowało go jego zachowanie, jego postawa, jego obojętność, jego ruchy, jego sposób mówienia… dosłownie wszystko. Gdyby mógł, najchętniej zamknąłby mu tą jego kłapiącą paszczę raz na zawsze. I nie chodziło tu o to, że nie byli do siebie podobni. Byli i to właśnie najbardziej przeszkadzało chłopcowi. Nie tylko wygląd odziedziczył po swoim opiekunie, ale i charakter. Fałszywy. Dwulicowy. Bezwzględny. Okrutny. Bez uczuć. Taki był. I ani trochę się tego nie wstydził. To była ta moc, ta władza. Potrafił rządzić, podporządkowywać sobie ludzi, by mu służyli. Tego chciał. Wiernych sług, którzy będą na każde jego skinienie. Chciał widzieć zlękniony wzrok ludzi, którzy patrzyliby w jego stronę.
Nawet nie zauważył, gdy wszedł w głąb lasu. Przyciągnął go tam chłód i uspokajający szum drzew lub może przyciągnął go… ktoś.

Witaj Jellalu. Miło, że przyszedłeś.

Chłopiec odwrócił się w poszukiwaniu głosu mówiącego w jego stronę, lecz nikogo nie dostrzegł. Tak jakby szum drzew układał się w słowa, które przechwytywał jego umysł.
-Kim jesteś? – Zapytał obojętnie. Ne bał się. Jego serce dawno pozbawiło go wszelkich silniejszych uczuć. Nawet strachu.

 Ach… Czy to ważne kim jestem? Ważne, kim ty chcesz być. Wiem, kim chcesz być. Twoje serce aż krzyczy. Mogę ci to dać. Mogę dać ci to wszystko.

-Możesz dać mi wszystko? – Zapytał Jellal, wyczuwając coś czego potrzebował od dłuższego czasu. Kuszącą propozycję. Uśmiechnął się zadowolony.

Mogę dać ci władzę. Zemstę. Mogę pomóc ujść twojej nienawiści. Mogę dać ci moc.

-Czego chcesz w zamian? – Zapytał chłopiec, czując narastające podniecenie. Taka okazja może nigdy się już więcej nie powtórzyć…

Chcę tylko, byś pozwolił mi zamieszkać w twoim ciele. Pozwól, że zapieczętuję się w tobie. Razem ze swoją mocą, którą posiądziesz. Pozwól mi…

-Zgadzam się – odrzekł chłopiec bez zastanowienia. – Przejmij moje ciało. I daj mi moc. Daj mi to czego pragnę. Powiedź mi tylko, co mam zrobić.
Czuł jak z każdą chwilą wzrasta jego zdenerwowanie. Był to jednak zły rodzaj zdenerwowania. Była to chęć posiadania szybko tego, co nieznajoma istota chciała mu ofiarować. Chciał tego teraz. Bez względu na konsekwencje.

Och… to proste. Natnij swoj
ą rękę przy nadgarstku. Przy drzewie znajdziesz długi sztylet. Wtedy się z tobą złączę. Na początku może trochę zaboleć. Lecz czym jest ból w porównaniu do tego, co za chwilę otrzymasz?

-Ból to nic – szepnął Jellal wypełniony szaleństwem do granic możliwości. Szybko podszedł do drzewa, przy którego korzeniu znalazł błyszczący w promieniach słonecznych nóż. Sięgnął po niego i szybkim ruchem naciął skórę na nadgarstku. Gdy po jego ręce zaczęła spływać krew, znów usłyszał tajemniczy głos, który wypowiadał coś w rodzaju przysięgi.

I oto dzień nadszedł. Ja, Zeref zawiązuję przysięgę z najmłodszym członkiem rodu Fernandes. Swoją krwią ofiarowuje on mi wieczną posługę udzielając mi swe ciało, w zamian za bezgraniczną moc. Od teraz jego krew moją będzie. Jego serce w kamień zmienione, nigdy bólu i cierpienia nie doświadczy. Od teraz jesteśmy jednym ciałem.

Jellal przestał słuchać słów istoty i z zahipnotyzowaniem wpatrywał się w swoją rękę. Krew wypływająca z rany zaczęła owijać się na niej jak wąż i piąć ku górze. Gdy doszła do szyi poczuł się jakby zaciskał się na niej niewidzialny sznur. Czując, że powoli zaczyna tracić powietrze opadł na kolana i uniósł oczy ku górze. Znajdował się w środku czegoś przypominającego tornado. Jednak wiatr miał barwę mocnego fioletu i z każdą sekundą zbliżał się do niego otaczając go swą mroczną aurą. Krew oplotła resztę jego twarzy. Wpłynęła do uszu, ust i oczu. Nagle poczuł przeszywający ból w całym swoim ciele. Coś przesłoniło jego oczy, przestał słyszeć i czuć co dzieje się wokół niego. Jakaś nieznana moc rozsadzała go od środka.

Jesteś mój.  






I wtedy poczuł jak coś uderza w jego pierś. Jakby próbowało wedrzeć się do środka jego ciała. Nie potrafił powstrzymać krzyku bólu, nie potrafił walczyć. Wielka moc rozsadzała jego kończyny, mięśnie i żyły. Czuł przyspieszone bicie serca, które jakby chciało wyskoczyć z jego piersi, a za chwilę… zatrzymało się. Ból ustąpił tak szybko jak się pojawił. Znów słyszał szum drzew, czuł, że klęczy na ziemi, a w jego kolano wbija się niewielki kamień. I czuł to. Czuł, że Zeref jest w nim, czuł moc, którą był wypełniony, czuł w sobie nowe uczucia. Piękne. Unikalne. Powoli uchylił oczy. Widział wszystko inaczej. Dużo ostrzej, wyraźniej. Potrafił dostrzec rzeczy znajdujące się bardzo daleko, a najmniejsza mrówka nie potrafiła zaszyć się pod jego spojrzeniem za liściem. Powoli wstał i rozprostował kości. Nowe ciało. Elastyczniejsze, szybsze. Spodobało mu się to. Rzeczywiście, czym miał być ten ból w porównaniu do umiejętności, które teraz posiadał. Słuch też dużo się polepszył. Mógł usłyszeć cichy szum strumyka, który znajdował się w pobliżu. Czując nagłe pragnienie, szybko udał się w jego stronę. Gdy pochylił się nad taflą wody, ledwo rozpoznał swoje odbicie. Jego niebieskie włosy poprzetykane były teraz czarnymi, lśniącymi pasemkami, a po prawej stronie twarzy pojawiło się coś w rodzaju ciemnego tatuażu.
-To musi być ta pieczęć – stwierdził na głos. Brzmiał on dużo bardziej dojrzale. Nie pasował do sześciolatka, którym nadal był. Nagle przejął inteligencję istoty, która znalazła się w jego ciele.
Jednak była jeszcze jedna rzecz, która spodobała mu się w jego nowym wyglądzie. Oczy. To już nie były te same niebieskie oczy, które każdego dnia widział w lustrze. Te przesycone były czerwienią. Szkarłatem. Wyglądały jak krew, nienawiść. Piękne.
Wstał i wiedział już co ma zrobić. W miejscu, gdzie rozciął sobie rękę, nadal leżał porzucony sztylet. Podniósł go i spojrzał na swój nadgarstek. Rana po rozcięciu już zdążyła się zagoić. Pozostała tam tylko niewielka blizna. Uśmiechnął się. A był to uśmiech przepełniony okrucieństwem. Taak… wiedział co musi zrobić…
Na skraju lasu, tak jak podejrzewał spotkał swojego ojca. Dostrzegł go już z oddali. Jego postawa jak zwykle wyrażała pełną arogancję i egoizm. Przytupywał nogą, jakby chciał pokazać synowi swoje zniecierpliwienie.
-No, wreszcie jesteś – prychnął na jego widok. – Kazałem ci wracać za chwilę. Nie mamy całego dnia, głupi gnoju.
Jellal w końcu uniósł głowę i lekko przechylił ją na bok. Na jego twarzy widniał psychopatyczny uśmiech. W oczach czaiło się szaleństwo.
-Jak mnie nazwałeś? – Zapytał wyszczerzając zęby w przerażającym uśmiechu. Jego zęby jednak nie przypominały już normalnych zębów. Te po bokach lekko się wydłużyły, przez co wyglądał jak wygłodniałe zwierze.
-Ja.. ja… synu, po co to nerwy? – Zaśmiał się Nikushima ze zdenerwowaniem, wyciągając przed siebie ręce i powoli się cofając. – Możemy porozmawiać…
-Porozmawiać? – Prychnął Jellal spuszczając oczy na zakrwawiony sztylet. – Nagle zachciało ci się rozmawiać ze swoim głupim synem? Cóż za zmiana… Ale widzisz… - dodał chłopiec zniżając głos do szeptu. – My już nie mamy o czym rozmawiać.
Szybkim ruchem doskoczył do swojego ojca i powalił go na ziemię. Usiadł na nim okrakiem i zaczął przejeżdżać po ostrzu palcem wskazującym.
-Zastanawiam się, co można z tobą zrobić… Zabawiłbym się z tobą jak kotek z myszką, ale nie mam za dużo czasu. A w końcu sam wiesz, - rzekł z uśmiechem na ustach powoli zbliżając koniec sztyletu do szyi swojej ofiary. – Czas to pieniądz. Ale chciałbym żeby była tu krew. Krew mnie podnieca.
Mężczyzna spróbował wyrwać się spod ciała swego syna, lecz bezskutecznie. Mimo, że było to tylko małe ciałko, które powinien bez problemu z siebie zrzucić, czuł, że siedzi na nim większa moc, która nie pozwala mu wstać. Nie miał sił błagać o litość. Nie miał już sił…


Chłopiec wykorzystał sytuację. Był jak łowca. Jak bestia. A pod nim leżała jego ofiara.
-Chcę to skończyć jak najszybciej. Żegnaj, Ta-To – szepnął Jellal głęboko naciskając na sylaby. Mocniej ujął w dłoń sztylet i szybkim ruchem wbił go w szyję ojca, a później przeciągnął nim w prawo. Krew z przeciętej tętnicy wytrysnęła na jego twarz i pobrudziła ubranie. Cieszył się jej widokiem. Chciał jej więcej. Na dźwięk ostatnich prób zaczerpnięcia powietrza przez mężczyznę, tylko szyderczo się uśmiechnął.
-Czyżbym niewyraźnie powiedział: „żegnaj”? – Zapytał, po czym skierował ostrze w stronę jego serca. Bez wahania rozciął koszulę starszego Fernandesa i mocno wbił sztylet obok jego serca. Zrobił kilka głębokich nacięć, by po chwili wyjąć już od kilku chwil niebijący mięsień, cały we krwi.
-Cóż, jednak twoje serce nie było z kamienia – zaśmiał się chłopiec, powoli wstając. Wytarł sztylet o płaszcz martwego i schował go do pochwy znalezionej wcześniej pod drzewem.
Powóz stał oddalony o sto metrów od miejsca całego zdarzenia. Gdy Jellal doszedł do drzwiczek, cicho zawołał na woźnicę.
-Możemy jechać.
Mężczyzna siedział już na koźle, przygotowany do jazdy, a gdy chłopiec na niego zawołał, nawet się nie odwracał.
-A ojciec nie jechać? – Zapytał tylko, popędzając konie.
-Ojciec jednak zrezygnował. Ma pewną ważną sprawę do załatwienia. Musi ułożyć mowę powitalną – odkrzyknął, po czym szybko wszedł do wozu i zamknął drzwi, tak że po chwili wnętrze pogrążyło się w całkowitej ciemności. – I to dla samego Szatana – dodał ze śmiechem.




Od autorki:
Tak oto witam, po tak strasznie długiej przerwie :3
Niestety, cierpiałam ostatnio na chorobę brakmiweny i nie mogłam znaleźć na to lekarstwa. Dzisiaj tak zaczęłam sobie coś skrobać, lecz stwierdziłam, ze początek jest trochę drętwy i trzeba z tym coś zrobić w dalszej części! Dlatego zrobiłam coś naprawdę nieprzewidywalnego i psychopatycznego <lubię takie rzeczy ^^ >. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli nic przeciwko takiemu innemu Jellalowi :3
Od razu wyjaśnię: chodziło mi o to, by Jellal, rzeczywiście był opętany przez Zerefa, a nie przez Ultear, dlatego wiedzcie, iż tak jest! ;)
Takie inne wszystko!
I korzystając z okazji, chciałam wam wszystkim życzyć Wesołych Świąt! I dziękuję, że ze mną jesteście i że chce wam się to wszystko czytać ;*
 

środa, 13 listopada 2013

Rozdział 6 - Wyzwanie i obietnice.

    Igneel poruszał się pomiędzy roztańczonymi Zwiadowcami próbując odnaleźć rudowłosego przyjaciela. Martwił się. Cornelia już dawno wróciła i chociaż ciągle się uśmiechała to była jakaś taka… zapłakana. Bał się jednak podejść do niej i zapytać, gdzie znajduje się Gildarts ze względu na wcześniejszy incydent z jej sukienką. W końcu westchnął i udał się w stronę stołu, przy którym siedziało kilka osób. Szybko zauważył znajomą twarz.
    -Metalicana, staruchu, nie wiedziałem, że tu jesteś! – Wykrzyknął lądując na krześle obok niego. Mężczyzna spojrzał na niego przelotnie. Był dużo starszy od Igneela. Jego czarne włosy poprzetykane były już siwizną, a ciemne oczy nadal patrzyły na wszystkich z pogardą i wyższością. Mimo to każdy zdawał sobie sprawę, że jego surowy charakter był tylko przykrywką. Potrafił być naprawdę dobrym człowiekiem, a swojego ucznia Gajeela otaczał wyjątkową opieką i kochał go jak syna, chociaż nigdy tego nie okazywał.
    -Na spotkaniu Korpusu każdy musi być, idioto – odwarknął, czujnie rozglądając się na boki.
    -Chyba masz rację - odpowiedział czerwonowłosy marszcząc brwi. - A tak w sumie to po co się tak rozglądasz?
    Metalicana spojrzał na niego z politowaniem.
    -W naszych szeregach znajduje się zdrajca może to sobie dokładnie przemyśl.
    -Przemyślałem i nadal nie rozumiem – odpowiedział od razu Igneel nadymając policzki.
    Starszy Zwiadowca tylko westchnął.
    -Wiesz… kiedyś ktoś powiedział mi: „jeśli się zdenerwujesz – policz do dziesięciu, to pomaga” – zaczął po chwili ciszy. – Ja policzyłem już do siedemdziesięciu i nadal nie mogę znieść widoku twojego ryja.
    -No i bardzo mi przykro – odpowiedział czerwonowłosy udając obrażonego. –To o co chodzi z tym szpiegiem?
    -Mistrz tłumaczył na początku spotkania. Ktoś informuje wrogów o wszystkim co robimy, a biorąc pod uwagę fakt, że najważniejsze informacje podejmowane są w kręgu najbardziej zaufanych Zwiadowców, to musi być to ktoś z nas.
    -Podejrzewasz kogoś? – Zapytał z zastanowieniem czerwonowłosy i wziął do ręki leżące na półmisku jabłko.
    -Życie składa się z samych podejrzeń – odpowiedział Metalicana ocierając zmęczoną twarz. – Kojarzysz gościa o nazwisku Nikushima Fernandes?
    -Tego niebieskowłosego lalusia z synkiem?
    -Ta. Wydaje mi się, że odgrywa w tym przedstawieniu znaczącą rolę.
    -To tu będzie jakieś przedstawienie? – Wykrzyknął nagle ożywiony Igneel.
    Ze spojrzeniem szaleńca wychylił się w stronę starszego kolegi oczekując odpowiedzi.
    -Wiesz, że jest takie słowo, które wyraża więcej niż tysiąc słów?
    -Wiem! Rafaello! – Znów wykrzyknął czerwonowłosy.
    Wokół Zwiadowców zdążył zebrać się już tłum gapiów, który po odpowiedzi Igneela wybuchł głośnym śmiechem. Meżczyzna wstał i ukłonił się, po czym zaczął całować rękę i pozdrawiać tłum.
    -Kurwa, zabierzcie go stąd, bo nie wytrzymam – wyszeptał Metalicana kryjąc twarz w dłoniach.
    -Spoko, Meti – odrzekł Zwiadowca uśmiechając się szeroko. Ludzie mnie kochają. A teraz, opowiedz mi o tym szpiegu – poprosił, gdy całe zbiegowisko zdążyło się już rozproszyć i zajęło się zwykłą dla siebie rzeczą – chlaniem i robieniem z siebie debili.
    -Po pierwsze, nie nazywaj mnie Meti, bo naprawdę zaraz dostaniesz. Moja cierpliwość nie jest wieczna. Po drugie, próbuję ci to wytłumaczyć już kolejny raz! Dlatego racz się zamknąć – podkreślił czarnowłosy na widok już otwierającej się buzi Igneela – i posłuchać tego co mam do powiedzenia. Jak już mówiłem, moje podejrzenia w dużej mierze padając na Nikushimę Fernandesa. Podobno szpieguje dla nas Francję, ale coś mi tu śmierdzi. Z moich źródeł wynika, że nigdy jeszcze nie dostarczył nam żadnej ważnej informacji.
    -Znasz go może lepiej? – Zapytał poważnie Igneel, a widząc przytaknięcie kolegi, zadał kolejne pytanie. – Jaki on jest?
    -Miałem okazję trochę z nim porozmawiać – odpowiedział Metalicana z zamyśleniem. – Pieprzony narcyz. Chodzi ubrany w ten swój długi płaszcz, z laseczką i ciągle tylko poprawia włosy. Zapatrzony w siebie, uważa się za najlepszego… rozumiesz? Dodatkowo niezły łamacz serc. Uwodzi, rozkochuje, a potem zostawia. Gdyby nie miał syna pewnie stwierdziłbym, ze jest jakimś pieprzonym pedałem.
    -I pewnie występuje tutaj zasada „jaki ojciec, taki syn”? – Prychnął Igneel biorąc łyka ze stojącej w pobliżu butelki.
    -A żebyś wiedział! Ten jego synalek… Jellal chyba ma na imię… Kolejna wielmożność wyrasta, po dupie całuj.
    Wtem obok nich znalazł się Gildarts. Nie zwracając na nich uwagi zwalił się na najbliższą ławkę i chwytając w rękę butelkę z alkoholem opróżnił ją jednym haustem, po czym przeciągle westchnął i oparł twarz na dłoni.
    -A żebyś widział jak on wygląda! – Wykrzyknął Metalicana jakby nie zauważając obecności kolejnego Zwiadowcy. – Ma takie coś na twarzy. Ni to blizna, ni tatuaż. Podejrzanie wygląda. A jeśli chodzi o ogół to ryj w ryj jak tatuś. Czasami zastanawiam się czy…
    Metalicana przerwał i intensywnie zaczął wpatrywać się w punkt po swojej prawej.
    -Czy co? – Zapytał zaciekawiony Igneel nie mogąc dłużej znieść przedłużającego się milczenia.
    -Cii… o wilku mowa…
    I nagle z powiewającą za sobą peleryną pojawił się obok nich wysoki, lecz chudy mężczyzna, o niebieskich, gładko ułożonych włosach i lekko psychopatycznym spojrzeniu. Pod rękę trzymał jakąś rozchichotaną i zarumienioną kobietę.
    -Synu, udaj się do odpowiedniego dla siebie towarzystwa – rzucił w stronę chłopca stojącego obok niego. Ten od razu wykonał polecenie.
    Trzej Zwiadowcy milczeli, mężczyzna jednak zachowywał się jakby nie zdawał sobie sprawy z ich istnienia.
    -Piękna pani Alberona, moja kiedyś pewnie żona – rzucił w pewnym momencie do swojej towarzyszki. Ta zachichotała jak zakochana nastolatka. I wtedy Igneel zrozumiał kim wielki hrabia Fernandes zamierza zabawić się tym razem. Szybkim ruchem zasłonił widok przed Gildartsem. Nie było to jednak potrzebne. Przybity Zwiadowca nie zwracał na otaczający go świat uwagi i właśnie duszkiem opróżniał piątą z kolei butelkę.
    -Stań po mojej lewej stronie Cornelio. Uważam, że mój lewy profil prezentuje się o wiele lepiej – powiedział Nikushima lekko zagarniając włosy do tyłu.
    Na dźwięk imienia „Cornelia” Gildarts mimowolnie spojrzał w ich stronę. I zobaczył ją. Obejmowaną. Przez innego mężczyznę. Lekko chwiejąc się na nogach wstał i odgarnął włosy opadające mu na twarz.
    -A po jako cholhere tymjomtak obejmujesz?  - Zapytał ledwo składając zdania przez wypity wcześniej alkohol.
    Fernandes spojrzał na niego podnosząc brew do góry.
    -Och, taki nawyk! – Odpowiedział opuszczając rękę, lecz przy okazji zaczepnie przejeżdżając dłonią po talii kobiety.
    -Skurwysyństwo się szerzy – westchnął Gildarts podwijając rękawy i automatycznie trzeźwiejąc.
    -Że co proszę?
    -A to, że masz ją puścić, bo ci zaraz skopię tą hrabią dupę.
    Atmosfera zdawała się być coraz bardziej napięta. Ludzie przestali tańczyć, muzyka przestała grać. Wszyscy patrzyli tylko w ich stronę. Każdy o zdrowym rozsądku zdawał sobie sprawę, że Cornelia, mimo iż nie była z Gildartsem to nadal do niego należała, więc nikt nie kładł na niej swoich łap.
    -Puszczę tę zniewagę mimo uszu ze względu na stan w jakim obecnie się znajdujesz, jednak wymagam, aby…
    -Gówno mnie obchodzi co ty wymagasz – odwarknął zdenerwowany Gildarts.
    -W takim razie dobrze – odpowiedział rozdrażniony niebieskowłosy. Zdjął z dłoni rękawiczkę i rzucił mu ją prosto pod nogi. – Wyzywam cię na pojedynek. Na szable. W tej chwili.
    -Nie ma sprawy – rzucił Gildarts przyjmując wyzwanie i już miał sięgać po broń, kiedy między nimi stanął Igneel.
    -Nie będziesz z nim teraz walczył – stwierdził z wyższością, zwracając się do Fernandesa.
    -Zgodził się, więc niech walczy – warknął Nikushima.
    -Kodeks zabrania walk z ludźmi pijanymi, chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
    Fernandes spojrzał na niego spode łba.
    -W takim razie dobrze, przełóżmy to na jutro. Szable, udeptana ziemia, w samo południe. Zwycięsca otrzymuje Cornelię.
    -Nie jestem rzeczą – wykrzyknęła kobieta, po czym zarzuciła włosami i zniknęła w tłumie ludzi.
    Gildarts wzruszył ramionami.
    -I tak o nią walczymy – powiedział, uścisnął rękę rywalowi, po czym lekko się zataczając udał się w stronę swojego namiotu.

     Erza bez przekonania usiadła pośród rozwrzeszczanych bachorów. Nie podobało jej się to towarzystwo. Nie na jej poziomie. Lyon dopingował bijącemu się z Gray’em Natsu, mała Cana wyrywała trawę obsypując wszystkich dookoła ziemią i krzycząc w niebogłosy, a trójka białowłosego najprawdopodobniej rodzeństwa bawiła się w potwory. Chciała z kimś porozmawiać i to szybko. Zanim emocje osiągną taki poziom, po którym zacznie krzyczeć i wpadnie w histerię. Wtem zauważyła siedzącego w pobliżu blondwłosego chłopca. Na oko mógł mieć dziesięć albo jedenaście lat, jednak stwierdziła, że w tym towarzystwie będzie najlepszym wyjściem. Wydawał się być najdojrzalszy. Nie wahając się długo usiadła obok niego i z zainteresowaniem zaczęła mu się przyglądać. W oczy od razu rzuciła jej się nieduża blizna przechodząca przez jego oko. Miała ciekawy kształt. W pewnym momencie podniósł rękę do góry i roztrzepał już i tak rozczochrane blond włosy.
    -Nie wypada tak się przyglądać – szepnął w jej stronę z uśmiechem, na co lekko się zarumieniła. – Ty musisz być Erza, nasza nadzieja. Dziadziuś trochę mi o tobie opowiadał.
    -Dziadziuś? – Wyrwało jej się zanim zdążyła się powstrzymać.
    -Mistrz Makarov, mój dziadek. Widzisz, trudno być rodziną głowy Korpusu, dlatego zbytnio się z tym nie obnoszę – wytłumaczył chłopak. – Tak w ogóle to jestem Laxus – dodał i wyciągnął rękę w jej stronę. Lekko nią potrząsnęła. W zamku takie zachowanie nie miało prawa mieć miejsca. Nawet najznakomitsi przedstawiciele innych państw musieli kłaniać się przed nią lub całować ją w rękę. Jednak tym razem odwzajemniła uścisk dłoni. Nie była już w zamku. Jej zamku już nie było. Musiała się do tego przyzwyczaić.
    -Erza – również się przedstawiła chociaż chłopak wiedział jak ma na imię. –Nie chcę żebyś tak mówił.
    -Jak?
    -Że jestem nadzieją kraju. Nie chcę być nadzieją. Chcę po prostu mieć rodziców i wrócić do domu – powiedziała zaciskając wargi. Nie chciała znów płakać.
    -Och, dobrze – odpowiedział wyczuwając jej rozdarcie i szybko zmienił temat. – A jak ci się tu podoba, księżniczko?
    -Nie podoba – westchnęła ze smutnym uśmiechem.
    -Nie podoba? A to czemu? – Zapytał Laxus ze zdziwionym spojrzeniem.
    -Nie podoba mi się to, że wszyscy są tacy niezorganizowani – zaczęła, czując, że może mu zaufać. – Nie podoba mi się zachowanie wszystkich dorosłych. Przecież mówili, że tu jest szpieg! Powinniśmy myśleć nad tym kto nim jest, a nie zabawiać się!
    Wtem zza ich pleców dobiegło głośne, powolne klaskanie i szyderczy głos.
    -No brawo. Urocze przemówienie, naprawdę.
    Jak na zawołanie odwrócili się do tyłu i dostrzegli niebieskowłosego chłopca. Stał oparty o najbliższe drzewo. Poprzez podmuchy wiatru jego peleryna powiewała na wietrze. Kopia ojca.
    -Uważam, że taka piękna mordka jak twoja, nie powinna się nadwyrężać poprzez takie nudne zajęcie jak myślenie – kontynuował powoli do nich podchodząc.
    -Masz jeszcze jakieś problemy? – Zapytał Laxus powoli się podnosząc. Choć różnica między nimi wynosiła trzy lata, Jellal prawie dorównywał wzrostem blondynowi. Był bardzo wysoki jak na swój wiek.
    -Okazuję ci szacunek tylko ze względu na to, że jesteś pod opieką Mistrza. W innym wypadku nawet nie zwróciłbym na ciebie uwagi – powiedział z kpiącym uśmiechem, naśladując swojego ojca, którego wiele razy widział w takich sytuacjach. – A teraz zamilcz, przyszedłem porozmawiać z księżniczką. Droga pani Erzo, czy mogę prosić na słówko?
    Zaskoczona dziewczynka powoli podniosła się zaciekawiona. Intrygował ją. Chociaż był trochę zbyt władczy. Zignorowała ostrzegawcze wołanie Laxusa i ruszyła za chłopcem. Szli chwilę w głąb lasu aż w końcu zatrzymali się na małej polanie. Jellal usiadł i wskazał dziewczynce żeby zrobiła to samo. Lekko opadła na ziemię naprzeciwko chłopaka. Trawa była mokra, ale równocześnie przyjemnie chłodna i miękka. Siedzieli w ciszy patrząc się na siebie.
    -Ładna jesteś – powiedział w pewnym momencie chłopczyk przekrzywiając głowę na bok. Erza kolejny raz tego dnia spłonęła rumieńcem.
    -Dz-dziękuję – odpowiedziała zmieszana, po czym zaraz otrząsnęła się i odchrząknęła – Ty też jesteś!
     -To może w przyszłości zostaniesz moją żoną? – Zapytał z uśmiechem łapiąc ją za ręce.
    -Dobra! – Wykrzyknęła dziewczynka uśmiechając się coraz szerzej.
    -Obiecujesz? – Szepnął Jellal patrząc na nią z uwagą.
    Chwilę milczała wpatrując się w jego piękne, szczere oczy.
    -Obiecuję – odpowiedziała.

     Gildarts leżał w namiocie. Z daleka nadal rozbrzmiewały dźwięki zabawy, lecz on nie chciał tam być. Nie teraz. Nie dzisiaj. Znów alkohol uderzył mu do głowy, znów pokazał, że jest nic nie wartym idiotą. I pewnie znów ją stracił. Znów. Nie wiedział jak da radę walczyć następnego dnia. Czuł już działanie alkoholu, który wypił w takich ilościach. Wiedział, że następnego dnia ból będzie rozsadzać jego głowę od środka. A to mogła być najważniejsza walka w jego życiu. To było coś innego niż walki z wrogami. Podczas nich mógł stracić tylko swoje życie. Swoje nic niewarte, bezsensowne życie, które i tak już sobie niszczył. Tym razem będzie walczyć o coś ważniejszego – o sens swojego życia. Cornelia. Jednak nie chciał o niej myśleć. Już teraz napełniało go to bólem, gdzieś tam po lewej stronie klatki piersiowej. Za każdym razem widział u jej boku tego mężczyznę, obejmującego ją. Wtedy coś w nim wrzało, nie potrafił znieść myśli, że mogłaby być z innym. Ale mogła. Odrzuciła go, zostawiła kolejny raz, więc czemu by nie miała z kimś aktualnie być? Minęło przecież już tyle lat…
    Nagle usłyszał lekkie potrząsanie swoim namiotem  i drobny cień lekko migoczący w promieniach księżyca.
    -Co do… szepnął do siebie, szybko złapał za płaszcz i wyszedł na zewnątrz. Ciepły wiatr uderzył go w twarz. Księżyc tej nocy był tak jasny, że aż raził. To go trochę ostudziło. Czemu wcześniej nie pomyślał o spacerze?
    -Halo, Gildarts?
    No tak. Nie wyszedł na spacer, ktoś go tu wyciągnął.
    -Możemy porozmawiać? – Zapytała Cornelia, nawijając włosy na palec wskazujący.
    -Nie – odpowiedział obojętnie Gildarts. – Już rozmawialiśmy.
    -A, świetnie – odpowiedziała kobieta i już odwracała się z zamiarem odejścia, gdy Gildarts złapał ją za rękę.
    -No dobra, żartowałem.
    -Jakoś nie śmieszą mnie twoje żarty – odpowiedziała obrażonym tonem.
    -Nigdy nie śmieszyły – szepnął zaczepnie Gildarts i schylił w jej stronę.
    Oboje zaśmiali się głośno na wspomnienie dawnych czasów.
    -A pamiętasz, - zaczęła kobieta z uśmiechem – jak siedzieliśmy w domu i czytaliśmy razem jakąś książkę? W pewnym momencie zażyczyłeś sobie żebym przyniosła ci coś do jedzenia. Poszłam, wyjęłam pieczeń, która była na następny dzień i ukroiłam ci kawałek. Wracam do pokoju, a ty śpisz, więc obudziłam cię i powiedziałam „kochanie, przyniosłam ci coś do jedzenia”. A ty wtedy do mnie…
    -„Zwariowałaś kobieto, że o tej godzinie jedzenie mi robisz?” – powiedział za nią Gildarts naśladując zmęczony i rozdrażniony głos. Znów śmiejąc się opadli na trawę przy namiocie i już tak zostali wpatrując się w gwiazdy.
    -Jutro czeka cię pojedynek – szepnęła w pewnym momencie kobieta, już zupełnie poważnie.
    -Mhm…
    -Mogę cię o coś prosić?
    -O co tylko zechcesz – odpowiedział Gildarts z szerokim uśmiechem.
    Kobieta przysunęła się i pogładziła go po policzku.
    -Wygraj dla mnie, dobrze? – Zapytała szeptem patrząc mu głęboko w oczy.
    -Dobrze – odpowiedział również zniżając głos.
    Kobieta uśmiechnęła się lekko.
    -Obiecujesz? – Spytała odgarniając niesforny kosmyk spadający mu na czoło.
    -Obiecuję – odpowiedział. 

    ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~

    Tak więc kolejny rozdział jest...
    Nie jestem z niego jakoś szczególnie zadowolona, ale mam nadzieję, że nie będziecie na mnie źli za całokształt, bo może trochę chaotycznie jest to opisane :3
    Notkę dedykuję wszystkich fankom Jellala!
    Żonom, kochankom... ^^
    Jak może zauważyliście (lub może jeszcze nie) dodałam nową zakładkę "Zamówienia".
    Zapraszam do zapoznania się z nią, może zapragniecie otrzymać ode mnie jakiegoś one - shota..
    ^^

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 5 – Kocham cię i nie zamierzam więcej stracić

Nastała cisza, każdy próbował dobrze zapamiętać wszystko o czym powiedział Mistrz.
-To chyba na tyle informacji – kontynuował Makrov – jeśli macie jeszcze jakieś pytania to zapraszam do mojego namiotu. A teraz… mała niespodzianka – dodał z szerokim uśmiechem. – Od jutra zaczną się testy uczniów, lecz jeszcze dzisiaj oczekuję każdego z was na środkowym placu. Zabawimy się troszeczkę!
Przez tłum rozszedł się pomruk zadowolenia, śmiechu oraz głośne „Ale się napaliłem!” Igneela. Słońce powoli zachodziło za horyzont, więc do zabawy nie zostało już dużo czasu, dlatego większość Zwiadowców udała się w swoją stronę, by zacząć się szykować. Ur szybko pożegnała się z przyjaciółmi i zabierając ze sobą Gray’a oraz Lyona poszła do jednego z rozstawionych już namiotów.
Dwójka mężczyzn wraz ze swoimi podopiecznymi powlokła się jednak w stronę lasu i usiadła na jego skraju, by zagłębić się w cichej rozmowie.
-Uporządkujmy to trochę – zaczął Igneel przymykając oczy i rozkoszując się ostatnimi promieniami słońca. – My jesteśmy Hiszpanią. Wrogie wojska Francji weszły do naszego państwa, zabiły parę królewską i przejęły tron. Ich następczynią jest Lucy Hep..Hearp…ee…
-Hearfillia – naprostował zamyślony Gildarts.
-Tak, właśnie ona. Ale my mamy ją zabić, albo uwięzić, by nie dopuścić do jej panowania, a na jej miejsce wcisnąć prawowitą następczynię tronu Hiszpanii czyli Erzę… Cholera, skomplikowane!
 -Lepiej nie myśl, kolego, bo ci się mózg przegrzeje – stwierdził Gildarts i automatycznie uchylił się przed nadlatująca pięścią.
-Wydaje mi się to strasznie głupie. Jeśli ona ma pięć lat to panować zacznie gdzieś tak około… - zaczął Igneel i aby pomóc sobie w obliczeniach wyciągnął przed siebie palce i mruczał coś pod nosem. –No za coś około trzynastu lat! Przecież w tym czasie możemy zebrać wielką armię i ich stąd wypieprzyć.
-Możemy, ale niekoniecznie musimy – odpowiedział Gildarts rozglądając się dookoła. Mimo że od zebrania minęła krótka chwila, ludzie już zaczęli wychodzić ze swoich namiotów.
Ignnel zamilkł i przyjrzał się mu z uwagą.
-Od tego waszego spotkania z Cornelią jesteś strasznie milczący. Powiedziała ci coś ciekawego?
-Co? – Zapytał Gildarts spoglądając na przyjaciela lekko nieprzytomnym wzrokiem. –A nie… Nie, nic ważnego…
Obaj przeciągle westchnęli i każdy zagłębił się w swoich myślach.
Te Gildartsa odeszły w wiadomym kierunku. Zamierzał dzisiaj porozmawiać poważnie z Cornelią, wyjaśnić jej wszystko, przeprosić. Ale czy była w stanie mu wybaczyć? Po tym jak traktował ich związek? Kochał ją, to oczywiste, ale czasami kiedy za dużo wypił zdarzały mu się skoki w bok, długie wyjazdy, podejrzane nieobecności… Kobieta potrzebuje ciepła, bezpieczeństwa i mężczyzny obok siebie. Nic dziwnego, że postanowiła od niego odejść i ułożyć sobie życie na nowo… Postanowił zastanowić się nad tym później. Przymknął oczy i stwierdził, że nic nie zaszkodzi chwilę się zdrzemnąć…

W tym czasie Erza leżała na trawie przypatrując się różowemu niebu, które zwiastowało doskonałą pogodę kolejnego dnia. Myślała. Nie biegała bezsensownie w kółko jak Natsu udający ptaka i co chwilę wpadający w drzewa. Wolała trochę odpocząć i poważnie się zastanowić. Teraz kiedy wiedziała już kim jest jej wróg i kogo ma unicestwić, zemsta nie wydawała się taka kolorowa. Jej ojciec często prowadził interesy z tym państwem. Raz, król Francji, przyjeżdżając do ich królestwa zabrał ze sobą swoją córeczkę. To była Lucy. Erza skupiła się próbując przypomnieć sobie jej twarz. Była młodsza od niej dokładnie o jedną wiosnę, taka mała, drobna i nieśmiała. Chowała się za płaszczem taty i za nic w świecie nie chciała od niego odejść. W końcu Erza wyciągnęła ją do zabawy. Pamiętała to bardzo dobrze. Od kiedy ją tylko zobaczyła zazdrościła jej tych spłoszonych, lecz uważnych brązowych oczu i długich blond włosów. Kiedy wreszcie zdobyła się na odwagę do zabawy, była naprawdę miła, ciągle się uśmiechała, a jej policzki zdobiły różowe rumieńce. Czy ta mała dziewczynka była w stanie kiedyś objąć tron? Czy była w stanie czynić takie rzeczy jakie robił jej ojciec? Zabijać, kraść, drwić z ludzkiego życia… Erza gwałtownie usiadła obejmując ramionami kolana. A czy ona była w stanie zemścić się na tej małej blond dziewczynce za wszystkie wyrządzone jej krzywdy? Za odebranie domu i zabicie rodziców? Ktoś jednak musiał ponieść odpowiedzialność za swoje czyny. I chociaż tamtego dnia bardzo polubiła Lucy, teraz musiała myśleć o niej tylko w kategorii: wróg. Tak jak to mówił Mistrz. Porwać, uwięzić albo zabić.
Z zamyślenia wyrwała ją coraz bardziej powiększająca się grupa ludzi na środku placu oraz bard wychodzący na podwyższenie przy wielkim namiocie wraz ze swoim instrumentem. Nawet nie zauważyła kiedy porozstawiane zostały stoły, które uginały się od nadmiaru jedzenia i przede wszystkim alkoholu.  Większość Zwiadowców zrzuciła swoje ciężkie płaszcze: mężczyźni ubrani byli w luźne koszule, a kobiety w piękne suknie sięgające ziemi. Jak na warunki, wyglądało to jak bal, nie zwykła zabawa, która i tak miała zaraz przerodzić się w wielką masakrę, której bohaterem miał zostać trunek, do którego wszyscy dopadli jako pierwsi. Dziewczynka zauważyła, ze Gildarts podnosi się ze swojego miejsca, więc szybko podbiegła do niego nie wiedząc co ma teraz ze sobą zrobić.
-Pewnie nie umiesz rozstawić namiotu, nie? – Zapytał, a widząc jej przeczący ruch głowy westchnął i wskazał jej miejsce po przeciwnej stronie polany. – Tam jest miejsce dla uczniów Zwiadowców, możesz tam iść, zapoznać się z kimś. Ja się będę tutaj ciągle gdzieś kręcił, więc jakby coś to łatwo mnie znajdziesz – dodał, poklepał ją po głowie ze zmęczonym uśmiechem i odszedł w swoją stronę.
Na podwyższeniu znalazły się kolejne instrumenty, chór oraz kilka kobiet, które zaczęły śpiewać. Na polanie zabrzmiała „Ballada o Wikingu”, przy której od razu wszystkich złapał dobry humor. Jeśli nie tańczyli, to bujali się na boki. Do Gildartsa podbiegł rozkołysany Igneel trzymający w rękach dwa kubki z alkoholem.
-Wybacz, dzisiaj musze mieć trzeźwy umysł – przeprosił Gildarts lustrując wzrokiem wszystkie już przybyłe kobiety.
-Rozumiem – odpowiedział Zwiadowca z porozumiewawczym uśmiechem. – To ja lecę dal… oho!
W tym samym momencie zawartość kubka skończyła na beżowej sukience Cornelii stojącej za Igneelem. Kobieta spojrzała najpierw na wielką, z każdą chwilą rozrastającą się plamę, a potem na mężczyznę. Jej oczy mówiły same za siebie.
-Zabiję cię –warknęła zaciskając dłonie w pięści.
Czerwonowłosy natychmiastowo odwrócił się w stronę przyjaciela szukając pomocy. 
-Spokojnie, Cornelio – do akcji wkroczył Gildarts i powoli zaczął gładzić ją po ramieniu. –Wszystko jest dobrze, przejdziemy się…
Kobieta wzięła wdech i lekko uśmiechnięta dała się poprowadzić pod ramię aż na skraj lasu. Pachniało od niej nutką wypitego wcześniej wina, która spotęgowana była zapachem tego na jej sukience. To dlatego była tak uległa… Powoli weszli na ścieżkę, którą kroczyli przed siebie w milczeniu. W końcu Gildarts stwierdził, że zaszedł już wystarczająco daleko. Słychać tu było tylko echa głosów, lecz słowa śpiewanej teraz piosenki były teraz nierealnie wyraźne.

          Mógłbym nie spać tylko po to, by słuchać jak                      
              oddychasz,
         
               patrzeć jak uśmiechasz się, gdy śpisz.



 Oparł ją o pobliskie drzewo i spojrzał w te jej śliczne fiołkowe oczy. Za każdym razem, gdy był z inną kobieta wyobrażał sobie ten piękny kolor. Dlaczego właściwie ją zostawił?
-Wiesz, długo nad tym wszystkim myślałem – zaczął powoli się do niej przybliżając. Mimo wina, czuł też bardzo dobrze jej zapach. Zapach mleka i ananasów. – Zastanawiałem się, czemu pozwoliłem ci odejść. I co zrobiłem, że chciałaś mnie zostawić.
                              
                  Nie chcę zamknąć moich oczu,
                             
                   Nie chcę zasnąć,
                 
                     Bo będę tęsknić kochanie.



Patrzyła na niego zdezorientowanym wzrokiem, ale nie przerwała mu, nie zaczęła krzyczeć. Słuchała.
-Na początku nie potrafiłem się po tym pozbierać. Zacząłem topić smutki w alkoholu, u boku coraz to nowych kobiet. Ale nigdy nie przestałem o tobie myśleć. Zajmowałaś każdy skrawek mojego umysłu, chociaż bardzo chciałem nie potrafiłem o tobie zapomnieć. Nie dałbym rady.
                            
                           Nie chcę pominąć żadnego uśmiechu,
                         
                    Nie chcę pominąć żadnego pocałunku,
                   
                   Cóż, tylko chcę być z Tobą,
                           
                    Właśnie tu z Tobą, tak jak teraz.


 Lekko pogładził ją po włosach. Położyła policzek na jego ciepłej dłoni.
-A dziś, kiedy tylko cię zobaczyłem, zrozumiałem coś. Zrozumiałem, że już nie potrafię dłużej żyć bez ciebie, że bez ciebie moje życie jest szare i puste – nie ma sensu. Brakuje mi twojego uśmiechu, brakuje mi twojego zapachu, brakuje mi ciebie. Dlatego przepraszam. Naprawdę żałuję, żałuję wszystkiego co zrobiłem, tego że nie miałem dla ciebie czasu i że nie poświęcałem ci wystarczająco dużo uwagi. Chcę to naprawić. Bo ja…
Wyciągnął drugą rękę i delikatnie ujął jej twarz w dłonie.
-Bo ja kocham cię i nie zamierzam więcej stracić – szepnął. Ich twarze dzieliły marne centymetry. Przysunął jej twarz do siebie i lekko pocałował jej miękkie usta, których tak pragnął. Chciał, by ta chwila trwała wiecznie, nigdy nie chciał już wypuszczać jej z objęć…
Lecz ona lekko odsunęła się. Puścił ją.
-Gildarts ja… - zaczęła, lecz nie patrzyła na niego, tylko gdzieś w bok. Lekko zdezorientowany wyciągnął ku niej rękę, lecz odepchnęła ją – Ja nie potrafię ci wybaczyć, przepraszam.
Widział tylko jak wyciera pojedynczą łzę spływającą z oka. Widział jak szybkim krokiem odchodzi w stronę bawiących się ludzi. I stał. Powinien za nią pobiec, ale nie umiał. Znowu. I dlatego znowu ją stracił…
 

I po prostu chcę być z Tobą,
W tym momencie na zawsze, na zawsze i na wieczność.




Od autorki:
No więc tak…
Notka może i nie powala długością, ale bardzo chciałam ją dzisiaj wstawić :3
Rozdział dedykuję:

Miku – Chan (chciałaś szybko rozdział, więc masz niespodziankę ;*), która 

swoim komentarzem sprzedała mi niezłego kopa weny ;D
Oraz:

Alice Allan, dzięki której uśmiech dzisiaj nie schodził mi z twarzy ^^

No i jeszcze:

Onee san, która jeszcze trochę musi poczekać na Jellala :*
Słowa „zgarnięte” z piosenki Aerosmith - I don't wanna miss a Thing ;)
No to… do następnego! :D

czwartek, 31 października 2013

Rozdział 4 - Spotkanie

 Gildarts wstając zanotował od razu dwie rzeczy. Po pierwsze leżał na podłodze, co nie za bardzo mu odpowiadało, a po drugie nigdzie nie widział Erzy. Niepokój o dziewczynkę lekko wzrósł kiedy zauważył, że Igneela i Natsu również nigdzie nie ma. Gdzie ten staruch ją zabrał? Nie czekając długo chwycił płaszcz i wyskoczył na dwór. Cała trójka stała na polanie i najwyraźniej nie próżnowała. Zwiadowca co chwilę wykrzykiwał im polecenia, które dziewczynka i chłopiec od razu wykonywali. Po kolei jedna osoba wymierzała cios pięścią, po czym robiła wykop z obrotu i znów zaczynała atakować lecz tym razem drugą ręką, a druga osoba odparowywała wszystkie ciosy, blokując je skrzyżowanymi rękami. Potem Igneel polecił im robienie pompek i brzuszków, a sam podszedł do nadal stojącego w drzwiach Gildartsa.
-Po co trenujesz też małą? – Zapytał rudowłosy nie dając mu dojść do słowa.
Igneel spojrzał na niego obojętnie.
-To właśnie chciałem ci powiedzieć. Zanim byś wstał to sama by się wszystkiego nauczyła. Kiedy obudziliśmy się z Natsu, Erza już sobie biegała dookoła domu, nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić. Od razu widać kto powinien być jej nauczycielem.
-I pewnie jeszcze uczyłbyś jej jakiś debilnych wierszyków. Natsu zna jeszcze jakieś oprócz tej formułki o Igneelu największym i najpotężniejszym? – Zapytał Gildarts z rozbawieniem.
-Tak po prawdzie… - Odpowiedział Igneel po chwili jakby trochę zawstydzony – To ten ledwo zapamiętał…
Pytający wybuchł głośnym śmiechem, który jednak szybko został stłumiony przez rozkazujący krzyk kobiety dochodzący z niedaleka.
-Słyszałeś? – Zapytali obaj mężczyźni jednocześnie, a dzieci szybko podniosły się z ziemi widząc niepokojąca postawę obronną Zwiadowców.
Za chwilę też zza drzew wybiegła czarnowłosa kobieta, która zatrzymała się poprawiając grzywkę i rozglądając dookoła. Igneel nie czekając długo przybrał na twarz swój szeroki uśmiech i ruszył w jej stronę z wyciągniętymi przed siebie ramionami.
-Ur, kochana moja, jak ja dawno cię nie… - zaczął lecz przeszkodziła mu nadlatująca ręka, która za chwilę odbiła się na jego policzku.
-Chyba już coś mówiłam, czerwonowłosy frajerze, że ze mną nie takie numery – stwierdziła kobieta surowo lecz na widok stojącego w pobliżu Gildartsa uśmiechnęła się sympatycznie. – Witaj Gildarts! Co tam u Cornelii?  
Dzieci ze zdziwieniem zanotowały, że mężczyzna zarumienił się lekko i ze zdenerwowaniem zaczął kręcić młynki palcami.
-Ee… no… ten, rozstaliśmy się tak jakoś – stwierdził po pewnej chwili z trudnością. Nie musiał jednak martwić się o niewygodne pytania z jej strony, ponieważ z lasu wyskoczyli dwaj wykończeni chłopcy i od razu runęli na ziemię łapczywie nabierając powietrze. Ur jednak nie pozwoliła im długo odpoczywać. Złapała ich za karki, więc z przeciągłym jękiem musieli podnieść się z ziemi.
-Przedstawcie się kulturalnie koledze i koleżance – warknęła. – Ja muszę omówić pewną sprawę z Igneelem i Gildartsem.
Kiedy zostawili dzieci i weszli do chatki, Gray zrobił pierwszy, leniwy krok w stronę Natsu.
-Jestem Gray.
Natsu patrzył przez chwilę na niego obojętnie po czym nagle uśmiechnął się szeroko i wyciągnął przed siebie dłoń jakby chciał przybić mu piątkę.
-Mów do ręki –powiedział próbując zachować powagę.
-Ty się tak nie wywyższaj, bo zaraz zobaczysz – odszczekał czarnowłosy.
-A co? Pójdziesz powiedzieć Ur?
-Nie jestem frajerem, dostaniesz po mordzie raz, a porządnie to się zamkniesz.
-Jak ja po mordzie to ty po ryju.
-A ty po pysku.
-Pysk to ma pies nie człowiek.
-Więc może jesteś… - ściszył głos Gray i lekko przybliżył się w stronę różowłosego – wredną suką?
Lyon wybuchł śmiechem i podwijając rękawy stanął obok Gray’a.
-Dawaj, nakopiemy mu – zaproponował z dziwnym błyskiem w oczach.
Lecz wtedy między nimi stanęła czerwonowłosa dziewczynka i patrząc po nich ostrzegawczo przygryzła wargi co jeszcze bardziej spotęgowało wrażenie, że to ona jest tu górą.
-I tylko go tkniecie – szepnęła złowrogo. Nie wiadomo było co spowodowało szybkie wycofanie się chłopców. Czy był to ten zimny surowy głos, czy może oczy, które wcale nie były złe, a takie… smutne…

Usiedli przy stole popijając gorącą herbatę zaparzoną przed chwilą przez Gildartsa. Nikt nic nie mówił i nie zwracał uwagi na głośne krzyki dzieci dochodzące z zewnątrz. Po chwili milczenia Ur w końcu odezwała się.
-Przyjechałam tu w poważnej sprawie – powiedziała i upiła łyk gorącego napoju, co Gildarts wykorzystał na komentarz, że jest to na pewno o wiele ważniejszy powód niż Igneela. – Chodzi o spotkanie Korpusu. Plany trochę się zmieniły, napłynęło do nas wiele ważnych informacji, powstało wiele planów, które wymagają natychmiastowej realizacji. Nasi uczniowie potrzebują przejścia szybkiego kursu walki, który pomoże im w obronie. Musimy działać natychmiastowo, już nigdzie nie jesteśmy bezpieczni. Wydaje nam się, że w każdej chwili są w stanie nas zaatakować, dlatego przygotowanie jest takie ważne. Jeśli byśmy zginęli… musimy najpierw przekazać naszą wiedzę młodszym pokoleniom, które będą musiały dokonać zemsty w naszym imieniu. Trzeba pomóc Erzie, - która nie ukrywajmy – ma największy wpływ na przyszłość, do której trzeba ją odpowiednio dostosować. Jestem tu, by przekazać wam informację, o zmianie czasu spotkania, ponieważ wydaje nam się, że w naszych szeregach znajduje się szpieg, który poinformował swoich o naszym zebraniu, dlatego zostało ono przeniesione na jutro.
Przerwała na chwilę i odstawiła kubek na stół.
-Makarov stwierdził, że może na was liczyć, ale ja niestety nie mam do was zaufania po waszym ostatnim… krótko mówiąc daliście dupy i nie zamierzam dopuścić do tego, by powtórzyło się to po raz drugi, dlatego przypilnuje was byście dotarli na wyznaczone miejsce w określonym dniu o określonej porze. Zrozumiano?
Kiwnęli głowami na znak potwierdzenia, a po chwili na twarzy Gildartsa pojawił się podejrzany uśmiech.
-Jeśli to już wszystko to może czas trochę odreagować – powiedział i wyciągnął z pod stołu trzy butelki pełne alkoholu.

                                                   - - - - - - - - - - - - - - -


Jechali już co najmniej trzy godziny. Chociaż słowo „jechali” chyba nie jest tu prawidłowym określeniem. Trójka Zwiadowców na kacu z przymkniętymi powiekami kiwała się na koniach raz na prawo, raz na lewo. Ur przed wyjazdem zarządziła, że dzieci będą biec za nimi, bo w końcu muszą przejść jakikolwiek trening i dobrze by było żeby chociaż były wytrzymałe. Za każdym razem, gdy Igneel próbował przemycić na konia wykończonego Natsu, kobieta rzucała mu mordercze spojrzenie, po którym w trosce o własne życie, odstawiał chłopca na miejsce.
-Chyba ma okres – mruknął w pewnym momencie Igneel do półprzytomnego Gildartsa.
Obaj spojrzeli na jadącą przed nimi kobietę. Siedziała na koniu prosto i ani razu się nie zachwiała.
-I mocną głowę – zarechotał rudowłosy. – Już dawno padłeś, a ona jeszcze stwierdziła, że zrobimy sobie zawody w piciu.
-Nie pamiętam – mruknął Igneel drapiąc się po brodzie.
-W sumie to się nie dziwię.
-Nieważne – odparł Zwiadowca tym razem masując skronie. – I kto wygrał?
-Jak to kto? Rozłożyłem ją na łopatki po kilku kolejkach, nie tak łatwo pokonać mnie w te klocki. Jak będę miał syna to nauczę go jak się pije!
Igneel jednak nie roześmiał się, lecz spojrzał na niego poważnie.
-Co do syna… Nie myślałeś nigdy o założeniu rodziny? Na przykład z Cornelią? Ile to czasu minęło od waszego rozstania?
-Dokładnie to sześć lat. Szybko zleciało, nie? Wydaje się jakby to było wczoraj. Gdybyśmy byli razem to pewnie zastanawiałbym się nad wspólnym zamieszkaniem, dziećmi… - odpowiedział Gildarts poprawiając się w siodle. – Ale widzisz, jest jak jest. Kobietom nie zawsze podoba się wędrowniczy tryb życia, ciągła zmiana miejsca zamieszkania, mnie zresztą też często nie było w domu. I tak mam teraz dużo ważniejsze rzeczy do roboty. A co z tobą?
Czerwonowłosy zamilkł na chwilę jakby się namyślając i już otwierał buzię żeby odpowiedzieć kiedy…
-Dojechaliśmy! – Krzyknęła Ur nie dając dojść Igneelowi i jego sprawom towarzyskim do głosu.
Zaczekali chwilę aż padnięte dzieci dobiegną do nich, po czym zeskoczyli z koni i razem weszli na gigantycznych rozmiarów polanę. Erza aż rozdziawiła buzię ze zdziwienia. Miejsce to podzielone było na sektory. Po lewej stronie ustawione były namioty, zaś po prawej stał jeden, wielkości chatki Gildartsa, do którego wchodzili zakapturzeni Zwiadowcy. Po środku znajdowało się pełno rozmawiających ze sobą ludzi i biegających w kółko dzieci. Atmosfera wydawała się sympatyczna, wszędzie wokoło rozbrzmiewały śmiechy i gwar rozmów. Ludzie przechodzili i z miłymi uśmiechami witali trójkę Zwiadowców, z zaciekawieniem przypatrując się ich nowym uczniom. Gildarts jednak patrzył tylko w jedną stronę.
-Idź do niej – mruknął Igneel i zachęcająco popchnął go w stronę brązowowłosej kobiety. W końcu rudowłosy zrobił krok w jej stronę trzymając nic nierozumiejącą Erzę blisko siebie.
-Ee.. Cornelio, miło cię widzieć! – Przywitał się, ze zdenerwowaniem pocierając tył głowy.
Kobieta odwróciła się w jego stronę zaskoczona, lecz nie odwzajemniła uśmiechu.
-O, Gildarts… Dobrze, że jesteś, mam do ciebie pewną sprawę.
W tym momencie zza jej długiej spódnicy wyjrzała mała brązowa główka.
-Kto to mamo? – Zapytała dziewczynka spoglądając fiołkowymi oczami identycznymi do oczu mamy, w stronę Gildartsa.
-Zaczekaj Cano, muszę poroz…
-Masz dziecko? – Przerwał jej Gildarts z szerokim uśmiechem. – Czemu się nie chwalisz? Widzę, że ci się dobrze powodzi… No… to kto jest szczęśliwym tatusiem?
-Ty.
-Co ja? – Zapytał Zwiadowca marszcząc brwi.
 Cornelia spojrzała na niego czując, że powoli traci cierpliwość.
-Jak to „co ty”?! – Wybuchła łapiąc go za płaszcz i przyciągając do siebie. – Jak to co?! Nie widzisz ile ona ma lat? Pięć! A sześć lat temu zostawiłeś mnie, okazało się, że jestem w ciąży, zostawiłeś nas! Powinieneś wziąć za to odpowiedzialność, ale chyba nie zdajesz sobie sprawy co to takiego. Odpowiedzialność, miłość, rodzina – puściła jego płaszcz i wzięła głęboki oddech. - A teraz przepraszam, ale spieszę się na spotkanie. Bo może to wydawać się dla ciebie dziwne, ale przyjechałam tu właśnie po to. Bywaj.
Odeszła od niego zarzucając brązowymi włosami pachnącymi mlekiem i ananasami. Mlekiem i ananasami. Jak zawsze. Gildarts potrafił teraz tylko stać i patrzeć na jej oddalające się plecy i włosy falujące na lekkim wietrze. I myśleć tylko o tym zapachu, który uświadomił go ile w życiu stracił. Kogo w życiu stracił…
-Chodź, stary – powiedział Igneel obejmując go ramieniem. – Spotkanie zaraz się zaczyna.
Ruszyli w stronę namiotu, jednak rudowłosy już nie odpowiadał na powitania kolegów, nie uśmiechał się. W jego głowie świtała tylko jedna myśl. Odzyskać kobietę swojego życia. Odzyskać ją, za wszelką cenę.
Usiedli naprzeciwko wielkiego namiotu obok wszystkich, którzy już ze zniecierpliwieniem czekali na Mistrza Korpusu Fairy Tail. Wreszcie mały staruszek pojawił się na podwyższeniu i z dobrodusznym uśmiechem wyciągnął ręce przed siebie jakby chciał nimi objąć wszystkich zgromadzonych.
-Witajcie! – Powiedział Makarov, a jego głos rozniósł się po całej polanie, tak, że nawet ci siedzący najdalej doskonale go słyszeli. –Moje serce krwawi na myśl o tym, że muszę się z wami spotykać w tak trudnym okresie, jednak każdy wie jak obecnie wygląda sytuacja. W nasze szeregi wkradł się szpieg wroga, ale my także nie próżnujemy. Jeden z nas, który jednak wolał zachować anonimowość, dowiedział się, że wrogie państwo zamierza za kilka lat usadzić na tronie królewską córkę, która obecnie jest jeszcze pięcioletnim dzieckiem. Naszym zadaniem będzie uniemożliwienie im tego za wszelką cenę. Będziemy musieli porwać, uwięzić lub w najgorszym wypadku zabić dziewczynkę.
Wśród zebranych rozniósł się podenerwowany i podniecony szmer głosów. Wszyscy pragnęli poznać imię przyszłej ofiary. Makarov podniósł dłoń, by ich uciszyć.
-Królewska córka, następczyni tronu wyrwanego przemocą państwa oraz nasza ofiara nazywa się… Lucy Heartfillia.



Od autorki:
Trochę czasu zajęło mi napisanie tego rozdziału, ale weny było brak i strasznie długo musiałam na nią czekać…
Chciałam jednak dodać go jeszcze w październiku, więc dzisiaj usiadłam i powstała taka notka ;)

Mam nadzieję, że nie zanudziłam was na śmierć :D


 

  

piątek, 11 października 2013

Rozdział 3 - Przyjaciel

  Kolejny dzień nie przyniósł im żadnych niespodzianek. Wzmożona ostrożność Gildartsa nie pozwalała im jechać szybko. Co chwilę musieli zatrzymywać się, by mężczyzna mógł zbadać ślady wokół ścieżki. Erzie w końcu odechciało się ciągłego siedzenia na koniu, może też dlatego, że nie była przyzwyczajona do tak długiej jazdy i strasznie bolał ją tyłek, więc po prostu z niego zeskoczyła. Gildarts spojrzał na nią przelotnie, po czym z powrotem zajął się badaniem śladów. Dziewczynka rozprostowała kości przeciągając się i ziewając równocześnie. Długo nie pospała i teraz zmęczenie ostatnimi wydarzeniami dawało o sobie znać. Dodatkowo była strasznie głodna, bo ostatnim jej posiłkiem był podwieczorek w królestwie. Na myśl o zamku i rodzicach momentalnie posmutniała. Może i miała sześć lat, może i była jeszcze małą dziewczynką, ale całkiem dużo wiedziała. Często podsłuchiwała rozmowy ojca i zdawała sobie sprawę kto jest odpowiedzialny za zniszczenie miejsca, w którym się wychowała i zabicie tylu niewinnych osób.
-Zemsta – wyszeptała rozkoszując się tym słowem z przymkniętymi powiekami. Postanowiła to już wcześniej. Kiedy tylko Gildarts nauczy jej wszystkiego czego sam umie, ona zapłaci sprawcom za wszystkie wyrządzone przez nich szkody. Zaśmiała się naśladując złowieszczy ton czarownicy, którą widziała kiedyś na przedstawieniu. Gildarts odwrócił się zaskoczony.
-Co ty wyprawiasz? – Zapytał spoglądając na nią i podnosząc do góry jedną brew. Kaptur nie zasłaniał już jego twarzy.
-Jestem głodna, Gildarts – rzuciła, a głośny bulgot wydobywający się z jej brzucha tylko potwierdził jej słowa.
Mężczyzna wyprostował się i podejrzanie uśmiechnął.
-Tak więc czas rozpocząć nasz trening. Widzisz to drzewo? – Zapytał i wskazał jej pokaźnych rozmiarów dąb. – Na najwyższej gałęzi znajdziesz zapakowane swoje śniadanie. Jeśli sobie je ściągniesz, będziesz mogła to zjeść, a jeśli nie to po prostu dalej będziesz musiała siedzieć o głodzie - powiedział szczerząc zęby. Jego poprzedniemu uczniowi nie udało się to, jak zresztą nikomu innemu za pierwszym razem. W woreczku powiesił mało jedzenia. Przecież jeśli dziewczynka zrezygnuje, on nie będzie z powrotem wchodził na sam szczyt. Odwrócił się na powrót, przetrząsając pobliskie krzaki jagód. Po chwili usłyszał szelest najniższych gałęzi i uśmiechnął się. Zaraz dziewczynka powie mu, że jej się nie udało i będzie siedziała naburmuszona resztę dnia, aż on w końcu ulituje się nad nią i podzieli swoją kolacją. Jakby na potwierdzenie swoich myśli usłyszał krzyk przepełniony wyrzutem.
-Gildarts!
-Hę? – Zapytał kryjąc uśmiech i nadal pochylając się nad małymi roślinkami.
-Ty uważasz, że ja jedną suchą kromką się najem?
Tym razem odwrócił się szybko nie kryjąc zaskoczenia. Wytrzeszczył oczy na widok Erzy stojącej z woreczkiem w jednej ręce, a małą kromką chleba w drugiej.
-Pokaż mi jak żeś tam wlazła to dorzucę jeszcze jabłko i trochę koziego sera – powiedział i już po chwili mógł obserwować poczynania dziewczynki. Nie wiedział, że większą część życia spędziła skacząc po drzewach w pobliskim lesie. Z łatwością przeskakiwała z jednej gałęzi na drugą, łapiąc się przy okazji kolejnej i ani razu nie tracąc równowagi. Jej szkarłatne włosy powiewały za nią jak peleryna. Albo jak rozlewająca się krew wroga… W końcu doskoczyła prawie na sam czubek drzewa, gdzie gałęzie były już zbyt cienkie, by utrzymać jej ciężar i zaraz znowu stała pewnie na samym dole pod drzewem. Gildarts nie potrafił ukryć podziwu.
-Scarlet… - wyszeptał z uśmiechem. –No, Erzo, chyba już wiem jak będziesz mogła o sobie mówić, nie ściągając podejrzeń, że jesteś z królewskiego rodu. Scarlet… jak szkarłat twoich włosów.
Przez chwilę stała zamyślona, lecz jej twarz nagle rozjaśnił uśmiech.  
-Genialne Gildarts! Dzięki!– Wykrzyknęła zadowolona, a za chwilę kroczyła już przed siebie z lekko rozkraczonymi nogami, ze względu na nadal obolałą dolną cześć ciała.
Nie zastanawiając się długo, mężczyzna wskoczył na konia i po chwili znajdował się już przy kończącej posiłek dziewczynce.
-Chyba nie myślisz, że to koniec dzisiejszego treningu, co? – Zapytał po czym schylił się do przytwierdzonego do konia tobołku, z którego wyjął coś na kształt plecaka. Podał go dziewczynce, która pod jego ciężarem aż się ugięła.
-Co tam jest? – Sapnęła wciągając go sobie na plecy.
-Kamienie. A teraz słuchaj. Ta droga prowadzi prosto do mojej chatki. Jeśli będziesz poruszała się nią cały czas to dotrzesz do niej za jakieś dwie godziny. Radziłbym ci nie robić żadnych postojów, bo możesz nie zdążyć dotrzeć przed zmrokiem. Plecak ma dotrzeć na miejsce razem z tobą i nie możesz wyjmować z niego żadnych balastów. Bywaj – rzucił szybko Gildarts i już za chwilę odjechał zostawiając dziewczynkę samą.
Patrzyła zanim jeszcze długo dopóki cały kurz wytworzony przez końskie kopyta nie opadł na powrót na ziemię, by za chwilę z zaciętym wyrazem twarzy ruszyć ścieżką wprost przed siebie. Szybko jednak musiała przystanąć, bo plecak bardzo jej ciążył. Usiadła pod drzewem, by na chwilę odsapnąć. Może i przez miniony dzień wykazała się ostrym charakterem i zawziętością o jaką sama siebie nie podejrzewała, ale równocześnie była tylko małą, sześcioletnią dziewczynką, która straciła dom i rodziców. Mocno zacisnęła powieki, z pod których  wypłynęły pierwsze łzy. Nie była silna, ale taką być chciała. Dlaczego to musiało się przydarzyć właśnie jej? Dlaczego ten świat rządzi się tak bezlitosnymi prawami? Chciała mieć tylko mamę, która codziennie całowałaby ją na dobranoc, tatę, który zabierałby ją na polowania i dom, do którego zawsze mogła wracać. Rozmyślania przerwał jej szelest liści z lewej strony, lecz zanim zdążyła zareagować została mocno uderzona w tył głowy i straciła przytomność.

-Jesteś debilem.
-Wiem.
-Wiesz? To po co ją zabierałeś? Przerwałeś pierwszą fazę jej treningu.
-Trenujesz ją? Myślałem, że masz za zadanie tylko ją chronić.
-Zmieniłem zdanie.
Otumaniona Erza na dźwięk rozmowy z ulgą stwierdziła, że pierwszy z głosów należy do Gildartsa, więc nie mogła zostać porwana. Otworzyła oczy i ostrożnie rozejrzała się po miejscu, w którym się znajdowała. Od razu zgadła, że to musi być chatka Zwiadowcy, o której jej opowiadał. Stwarzała wrażenie przytulnej i miłej, chociaż niezbyt wielkiej. W kominku wesoło trzaskał ogień, a przez okno wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Leżała na miękkim łóżku, a naprzeciwko siebie miała stół z czterema krzesłami, przy którym siedzieli dwaj mężczyźni. Zdecydowała, że dołączy do nich, ale gdy tylko usiadła z jej ust wydobył się niekontrolowany jęk bólu. Uderzona wcześniej głowa dała o sobie znać. Gildarts spojrzał na nią przelotnie i za chwilę zrobił to także nieznajomy mężczyzna. Wcześniej siedział do niej tyłem więc nie widziała go dokładnie, lecz teraz mogła mu się przyjrzeć. Mimo dzikiego wzroku i mocno czerwonych, długich włosów związanych z tyłu w kitkę wyglądał na całkiem sympatycznego człowieka. Uśmiechnął się zadziornie w stronę dziewczynki po czym na powrót zwrócił się do Gildartsa.
-A tak serio to przyjechałem w poważnej sprawie.
-Ty i poważna sprawa? To do ciebie niepodobne Igneel – zaśmiał się rudowłosy.
-Zebranie naszego korpusu. Fairy Tail. Wszyscy już dostali wezwanie, ale ciebie nie mogliśmy znaleźć, więc wysłali mnie. Za tydzień. Tam gdzie zawsze.
Gildarts w zamyśleniu potarł się w tył głowy.
-Nie wiadomo kiedy odbędzie się następne spotkanie, więc chyba warto by było pogadać z przewodniczącym o dołączeniu młodej do Korpusu… Myślisz, że udałoby mi się nauczyć jej podstaw w tydzień przed tym testem umiejętności?
-Nie.
-Zamknij się. Nie pytałem cię o zdanie.
-Pytałeś.
-Nie.
-Tak.
-To było pytanie retoryczne, wiem, że jej tego nauczę.
-Jesteś idiotą.
-Lepiej powiedź gdzie masz swojego ucznia, którego kiedyś tak zachwalałeś.
-Na zewnątrz. Zawołać go?
Gildarts kiwnął głową na znak potwierdzenia i rozparł się wygodne na krześle ciekawy kogo zobaczy. Wyrośniętego dwunastolatka? A może kogoś jeszcze większego. W zamyśleniu nie zauważył nawet małej osóbki wślizgującej się przez drzwi i stającej naprzeciw niego.
-Yo!
Gildarts spojrzał w dół i aż otworzył buzię ze zdziwienia na widok małego chłopca o różowej rozczochranej czuprynie i zębach wyszczerzonych w wielkim uśmiechu.
-Jestem Natsu, mam pięć lat i moim opiekunem jest największy i najpotężniejszy Zwiadowca Igneel! – Wyrecytował różowowłosy i znów się uśmiechnął.
Gildarts spojrzał na mężczyznę jakby miał ochotę postukać się w czoło.
-Ty go tego nauczyłeś? Igneel? Największy i najpotężniejszy?
-Niech wie chłopak co dobre, nie? – Zaśmiał się czerwonowłosy i poklepał wychowanka po głowie.
Drugi Zwiadowca tylko westchnął unosząc oczy ku niebu.
-I co teraz będziesz robił? Przed spotkaniem? Zostajesz tu, czy wracasz do siebie?
-Wydaje mi się, że zostanę – stwierdził Igneel pocierając brodę. – Do mnie jest dość daleko, zanim bym dojechał to musiałbym wracać. A poza tym chciałbym zobaczyć jak sprawuje się twoja wychowanka. No i…
-Tak, wiem – przerwał mu Gildarts. – Blisko jest targ i kręcą się tutaj niezłe panienki. Powtarzasz mi to za każdym razem kiedy tu jesteś.
Obaj roześmiali się rozmarzeni, a dzieci spojrzały po sobie z zażenowaniem.

Noc minęła im bez żadnych niespodzianek. Mimo to, Erza nie mogła zmrużyć oka. I nie chodziło tu bynajmniej o nocne koszmary czy wspomnienia z ostatnich dni. Tym razem chodziło o dwóch chrapiących mężczyzn, porozwalanych po chatce gdzie popadnie. Gildarts spał na łóżku, a raczej do połowy z niego zwisał. Obok stołu rozłożył się Igneel mrucząc coś przez sen pomiędzy głośnymi chrapnięciami. Tylko Natsu spał w miarę normalnej pozycji wyglądając dość zwyczajnie. No, może oprócz tego, że się ślinił. I również chrapał. W końcu Erza stwierdziwszy, że nie da już rady usnąć, najciszej jak umiała wstała i sięgnęła po tobołek ze swoimi ubraniami. Wybrała sobie coś cieplejszego, przebrała się i podeszła do drzwi. Otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Momentalnie uderzył w nią zimny podmuch powietrza. Wyszła na zewnątrz i rozejrzała się. Mogło być coś koło piątej nad ranem, dopiero świtało, a opadająca mgła wdzierała się we wszystkie zakamarki uroczej polany, na której stała chatka. Była ona dość spora i ze wszystkich stron otoczona drzewami. Dziewczynka zamyśliła się. Zaraz… co Gildarts mówił? Że zaczyna się jej trening. Mogłaby sama zacząć go już teraz, ale nie miała pojęcia co zrobić najpierw. Mimowolnie przypomniała sobie nauki szermierki chłopców i ich rozgrzewki przed treningami. Uśmiechnęła się szeroko i siadając na wilgotnej od rosy trawie rozpoczęła od ćwiczeń rozciągających.
                                         - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
 Biegli już kolejną godzinę i bynajmniej nie był z tego powodu za szczęśliwy. Bo kto widział żeby ludzie z samego rana biegali w samych bokserkach? Zacisnął mocniej szczękające z zimna zęby. Bo było mu zimno. Jak jeszcze nigdy wcześniej. Przystępując na naukę u tej kobiety – Zwiadowcy nie myślał, że może być aż tak… ekstremalnie.
-I co, już wymiękłeś, Gray? – Zapytał białowłosy chłopak patrząc na niego z wyższością.
Lyon. Kolejny powód, dla którego zastanawiał się co tutaj robił. Bo co on ma wspólnego z osobą, która wszystkie treningi porównuje do wyścigu szczurów i jej jedynym celem jest przewyższenie nauczyciela?  On ma swój własny cel, dlatego musi stać się najsilniejszy, dlatego musi podporządkowywać się na treningach, dlatego…
-Gray, nie opierniczaj się – krzyknęła czarnowłosa kobieta patrząc na niego z lekkim poirytowaniem.
Ur. Musiał się jej słuchać. Musiał jeśli chciał, by jego cel też się powiódł…
Z nowymi pokładami energii i mocnym postanowieniem ruszył przed siebie, nie przeczuwając kolejnych wydarzeń, od których dzielił go jeden dzień. Nie spodziewał się, że osoba, którą jutro spotka, może na zawsze zmienić jego życie…
 
Od autorki:
Powiedziałam sobie, ze trzeci rozdział dodam jak już będę miała szablon, a szablon już jest ^^
(Za co bardzo dziękuję Yasha-chan, już nie wiem, który raz ;*)

Miałam napisać trening Erzy, ale trochę mi się pomysł wydłużył, wprowadziłam trochę więcej osób, żeby to wszystko nie było ciągle tylko o niej i tak jakoś wyszło ;D
Ale trening będzie już na pewno w następnym rozdziale!
Mam nadzieję, że się podobało, a jeśli macie jakieś uwagi to proszę bardzo mi je powytykać ^^

Obserwatorzy