sobota, 22 marca 2014

Laxus x Lucy (+18) - Błyskawica

 Kolejny dzień w gildii Fairy Tail zapowiadał się dość spokojnie, jeśli oczywiście można tak było określić następną pijacką zabawę. Większość magów rozbijała się po całym budynku powodując u znudzonej Lucy wielką chęć opuszczenia tego miejsca. Chciałaby wybrać się na jakąś misję lub po prostu na zwykły spacer, byleby po prostu zrobić… coś.
-Powinnaś znaleźć sobie chłopaka, Lucy – głos Miry wyrwał blondwłosą z zamyślenia. Spojrzała na nią zaskoczona.
-A po co mi on? – Zapytała, przy okazji lekko marszcząc nos.
Niebieskooka odstawiła na półkę wyczyszczoną szklankę i przysiadła obok przyjaciółki z szerokim uśmiechem.
-Sama pomyśl! – Rozentuzjazmowana zaczęła rozglądać się po całej gildii w poszukiwaniu idealnego partnera dla dziewczyny. –Mogłabyś robić z nim tyle różnych rzeczy. Co powiesz na… Natsu?
-Natsu? – Lucy skrzywiła się mimowolnie. – Jest świetnym przyjacielem, ale do roli chłopaka to on chyba jeszcze nie dorósł – stwierdziła, patrząc z niesmakiem jak różowowłosy właśnie próbuje utrzymać równowagę stojąc na pięciu krzesłach ustawionych na stole.
-A Gray? – Zaproponowała Mira, lecz Lucy od razu zbyła pomysł przeczącym ruchem głowy.
-Juvia by mnie zabiła… - mruknęła z westchnieniem.
Propozycja przyjaciółki, by w końcu znaleźć sobie drugą połówkę coraz bardziej zaczynała się podobać Lucy, dlatego sama wyciągnęła szyję w poszukiwaniu odpowiedniego kandydata. Gajeel? Lekko wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że mogłaby zostać z nim gdzieś sam na sam.  Loki? Poleciałby do innej gdyby tylko odwróciła wzrok. . Elfman? Za duży. Macao? Za stary… Po kolei wykluczała kolejnych mężczyzn należących do gildii, będąc w coraz bardziej podłym humorze. Czemu tutaj nie ma nikogo odpowiedniego?
-A co myślisz o Laxusie? – Lucy odwróciła się w kierunku, gdzie siedział chłopak, natrafiając na spojrzenie jego przenikliwych oczu.
-Jest przystojny – stwierdziła po namyśle dziewczyna, lecz za chwilę schowała twarz w dłoniach. –Ale zbyt nieprzystępny…

-Nie gap się tak na nią.
Dreyar niechętnie odwrócił wzrok w stronę Bickslowa, który wystawił język na wierzch.
-Bo? – Zapytał blondwłosy zaczepnie, lekko unosząc brew do góry.
Gromowładnemu jednak zabrakło w tej chwili argumentu, dlaczego Laxus miałby przestać przypatrywać się dziewczynie siedzącej przy Mirze, dlatego zamyślił się na dłuższą chwilę. W końcu jednak do głowy przyszła mu idealna odpowiedź.
-Bo jeszcze pomyślę… - zniżył głos do szeptu, jakby miał zamiar wyjawić teraz bardzo wstydliwą tajemnicę. – Że się w niej podkochujesz.
Laxus jednak tylko prychnął rozdrażniony.
-Jeśli uważam, że dziewczyna jest ładna i się na nią patrzę, to wcale jeszcze nie znaczy, że się w niej zakochałem – stwierdził, przy okazji się podnosząc. Miał już dość siedzenia w tej gildii pełnej idiotów, dlatego szybkim krokiem podszedł do tablicy ogłoszeń, szukając wzrokiem misji rangi S. W końcu jedna wyglądająca zachęcająco oferta zwróciła jego uwagę na tyle, by wziął ją do ręki. Z szerokim uśmiechem już miał podejść do Miry, by zatwierdzić swój wybór, jednak mały dopisek u dołu strony sprawił, że niechętnie zmarszczył brwi. Wymagany Mag Gwiezdnych Duchów.
-A po cholerę? – Mruknął sam do siebie, jednak po krótkim wahaniu stwierdził, że towarzystwo na misji raczej mu nie zaszkodzi. Podszedł do dziewczyn siedzących przy ladzie i pokazał Mirze kartkę ze zleceniem. -Biorę to – powiedział rzeczowo, po czym zwrócił się do Lucy. – I ciebie biorę.
Blondwłosa spojrzała na niego pytająco, dlatego z cichym westchnieniem wskazał jej dopisek na dole strony. Nie wahała się długo – w końcu aż błagała w myślach kogokolwiek, by mógł wybrać się z nią na misję. Szybko przeleciała wzrokiem opis zlecenia, po czym uśmiechnęła się szeroko. Wystarczyło odnaleźć obecną kryjówkę Raven Tail, która mieścić się miała w katakumbach oddalonych od gildii o niecałe dziesięć kilometrów. I to ma być misja rangi S?
-To co? – Laxus widocznie się niecierpliwił, czekając na odpowiedź dziewczyny, dlatego przytaknęła szybko, tym samym zgadzając się na współpracę. – W takim razie za piętnaście minut widzimy się na dworcu – rzucił przez ramię i odszedł w kierunku drzwi gildii.
Lucy rozparła się wygodnie na krześle mając zamiar znów zagłębić się w rozmowę z Mirą, lecz jej mina od razu zrzedła, gdy do jej głowy dotarły ostatnie słowa Laxusa. Piętnaście minut.

W biegu co chwilę zerkała na zegarek, który w tej chwili wskazywał, że do odjazdu pociągu zostały jej równe trzy minuty. Niewielka torba obijała się o jej udo przy każdym kroku, lecz ona zdawała się nie zwracać na to uwagi, całkowicie pochłonięta obdarowywaniem Laxusa najgorszymi obelgami, jakie tylko przyszły jej na myśl. Co on sobie myślał? W piętnaście minut nawet nie dałaby rady zdążyć dojść na dworzec, a przecież musiała jeszcze się spakować… Jakie więc było jej zdziwienie, gdy nagle obok niej znalazł się również biegnący Laxus, któremu widocznie także trochę pomyliły się godziny.
-Spóźnimy się – krzyknął w jej stronę, próbując przekrzyczeć szum nadjeżdżającego pociągu.
-Jakbym sama tego nie zauważyła… - Mruknęła cicho, równocześnie przyspieszając kroku.
W końcu zziajani dopadli do właściwego pociągu, który na szczęście jeszcze znajdował się przy peronie. Nie czekając na niepotrzebne zachęty wsiedli do niego i szybko znaleźli wolny przedział, w którym się ulokowali.
-Za jakieś piętnaście minut powinniśmy być na miejscu – mruknął Laxus obojętnie, gdy poczuł lekkie szarpnięcie pociągu.
-Nie wspominaj mi już nigdy o żadnych piętnastu minutach – odpowiedziała naburmuszona, odwracając głowę w kierunku okna.
Zaraz jednak coś ciężkiego przygwoździło jej nogi, sprawiając, że pisnęła przestraszona. Szybko spojrzała w dół, lecz na widok głowy chłopaka ułożonej na jej kolanach miała ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem. Wielkiego, niepokonanego Laxusa, maga rangi S, właśnie pokonała choroba lokomocyjna. Widząc na sobie jej rozbawiony wzrok, burknął coś niezrozumiale i zakrył się płaszczem. Co tu ukrywać, Lucy według niego była… naprawdę ładna, a przed naprawdę ładnymi dziewczynami nie wypada pokazywać swoich słabości. Gdy po kilkunastu minutach pociąg w końcu zatrzymał się na kolejnej stacji, chłopak odetchnął z ulgą. Podniósł się i idąc nadal na chwiejnych nogach, złapał za rękę zdziwioną Lucy, dla utrzymania równowagi. Pierwszą czynnością, którą zrobił po wyjściu z morderczego środku transportu było wciągnięcie w płuca wystarczającej ilości powietrza, które uspokoiło narządy wewnętrzne domagające się wyrzucania z siebie zjedzonej przez niego kolacji. Zaraz potem spojrzał na dziewczynę stojącą obok, która przyglądała mu się oczarowana.
-Zamykaj tą buzię – mruknął do niej z uśmiechem. Zawstydzona mruknęła coś pod nosem i nie puszczając jego ręki dała się poprowadzić do przodu. To wcale nie jej wina, że w tej chwili wyglądał tak… majestatycznie i był… Och, po prostu był naprawdę przystojny!
-Gdzie idziemy? – W końcu jednak ciekawość dała o sobie znać, gdyż chłopak wyraźnie kierował ją w stronę przeciwną do katakumb.
-Prześpimy się w hotelu – odpowiedział jej rzeczowo, patrząc na niebo powoli pokrywające się gwiazdami. – Nie chciałbym szukać ich kryjówki na oślep po ciemku, dlatego łatwiej będzie to zrobić rano.
Lucy lekko zarumieniła się po słowie „prześpimy”, dlatego resztę drogi spędziła na upominaniu się w myślach, by w końcu wyzbyć się sprośnych skojarzeń po każdym zwykłym słowie. W końcu w zasięgu ich wzroku pojawił się wielkich rozmiarów żółty hotel, który blondwłosy od razu obrał za swój cel. Już po chwili zadowolony stał przy recepcji, gotowy do zarezerwowania pokoju.
-Małżeński? – Zapytała kobieta przed nim, przyglądając się ich złączonym dłoniom.
-Dwa jednoosobowe – rzuciła szybko Lucy zanim Laxus zdążył się odezwać. Rzucił w jej stronę urażone spojrzenie, lecz bez komentarza zapłacił za jedną noc. Udało im się dostać pokoje znajdujące się obok siebie, więc żegnając się przy drzwiach zwykłym „dobranoc” weszli do swoich tymczasowych sypialni.

Lucy leżała w łóżku tępo patrząc w sufit. Co chwilę nerwowo zerkała na zegarek, którego wskazówki wolno okrążały całą tarczę. 1:22. Kolejny głośny grzmot burzy uderzył niespodziewanie blisko, a dziewczyna aż podskoczyła do góry przerażona. Od najmłodszych lat panicznie bała się piorunów, dlatego rozpoczynająca się właśnie noc była dla niej istną katorgą. Nie zakładając na siebie żadnych dodatkowych ubrań, z piżamą składającą się wyłącznie z czarnych koronkowych bokserek i przydużej koszuli w kratkę, na palcach opuściła pokój i wyszła na korytarz. Poprzez wyładowanie elektryczne, światła nie było tu już od dziesięciu minut, dlatego po omacku natrafiła na drzwi prowadzące do pokoju chłopaka i lekko nacisnęła klamkę. Ku jej zdziwieniu drzwi od razu się uchyliły, a ona cicho weszła do pokoju.
-Śpisz? – Szepnęła w stronę chłopaka, który jednak zaprzeczył ruchem głowy. Jego twarz była dobrze widziana w jasnych błyskach poprzedzających uderzenia piorunów. Odsunął się robiąc jej miejsce obok siebie, gdzie za chwilę bez wahania się położyła.
-Błyskawice są piękne – mruknął odrywając wzrok od okna i przenosząc go na jej twarz. Ona i błyskawica… piękne połączenie.
-Nie dla wszystkich – odpowiedziała cicho, lecz mimo głośnego grzmotu, doskonale usłyszał jej szept.
-Boisz się prawda? – Przysunął się do niej napierając na nią swoim ciałem. –Boisz się błyskawic?
Przytaknęła, spoglądając na niego z pożądaniem. Nachylił się nad nią szukając jej ust. Czule musnął je swoimi wargami, by po chwili zrobić to trochę namiętniej. Wplotła dłonie w jego włosy przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. Dłonią błądził po jej ciele największą uwagę skupiając na nagich udach, zahaczał o koronkowe bokserki, delikatnie wjeżdżał pod koszulę, którą podciągał coraz wyżej. Przy okazji całował ją coraz intensywniej.
-Bój się mnie –szepnął w jej usta, a ona jęknęła z rozkoszy.
Nie czekając na jego kolejny ruch przekręciła się na bok, co on od razu wykorzystał jedną ręką lekko ściskając jej pośladki. Druga zaś zawędrowała aż w stronę lewej piersi, gładząc ją delikatnie. W końcu jego ruchy stały się zachłanniejsze. Osunął się od jej ust i powoli dobrał się do jej szyi, całując ją, przygryzając i gładząc językiem, a przy okazji rozpinając jej koszulę w kratkę. Nie pozostając mu dłużna zsunęła jego spodnie. Delikatnie pieścił jej piersi, muskając językiem stwardniałe sutki i powodując kolejne jęki dobywające się z jej ust. Drapała jego nagie plecy powodując ciche, zadowolone pomruki z jego strony. W końcu zjechał jeszcze niżej, jedną ręką gładząc wewnętrzną część uda, drugą rysował na jej podbrzuszu niewielkie kółka. W pewnym momencie ujął w zęby kawałek koronki, ściągając bokserki w dół. Znów wrócił do jej ust, lekko gładząc jej kobiecość.
-Jesteś mokra – stwierdził w pewnym momencie rozbawiony, wsadzając w nią dwa palce.
Jej głośny jęk zagłuszył kolejny grzmot pioruna, na który już nawet nie zwróciła uwagi.
-A ty twardy – wysapała ze śmiechem, zahaczając nogą o jego członka.
Przez chwilę jeszcze poruszał w niej palcami, lecz czując, że jest gotowa wyjął je z niej i uśmiechnął się kusząco.
-Na pewno tego chcesz? – Zapytał, lecz zamiast odpowiedzi otrzymał jej ręce delikatnie zsuwające jego bokserki. Przyjrzał się jej zaskoczony. Tego się po tej dziewczynie nie spodziewał… Znów dobrał się do jej warg powoli w nią wchodząc. Jęknęła w jego usta. Wszedł w nią głębiej, rytmicznie poruszając biodrami. Zgrała się z nim; ich napięcie i podniecenie z każdą chwilą rosło. W pewnym momencie Lucy mocno chwyciła za materiał prześcieradła i lekko uchyliła usta. Ich ruchy stawały się coraz szybsze, łóżko skrzypiało pod naporem ich ciał. W końcu wbiła się mocno w jego plecy oplatając go nogami w pasie, czując, że za chwilę osiągnie szczyt. Ich rozkosz znalazła koniec w tym samym momencie. Zrobił jeszcze kilka mocnych pchnięć, po czym wyszedł z niej szybko i opadł twarzą na jej brzuch. Oboje jeszcze długą chwilę próbowali uspokoić oddechy i rozgrzane ciała. W końcu wtuleni w siebie usnęli, a burza szalejąca za oknem powoli odeszła.

Nie wspominali o tym co wydarzyło się wczorajszej nocy. Tak naprawdę, to nie rozmawiali o niczym, jeśli nie liczyć wymiany informacji o miejscu, do którego się kierowali.
-To chyba tutaj – mruknął w pewnym momencie Laxus.
Katakumby. Kryjówka Raven Tail. Próbował otrząsnąć się z myśli, które zajmowały jego głowę od momentu, gdy obudził się trzymając w ramionach tą małą istotkę kroczącą teraz u jego boku. Pewnie schodziła po schodach prowadzących do wnętrzna podziemnego labiryntu nawet na niego nie spoglądając. Miała do niego żal? Niezauważalnie wyciągnął w jej stronę rękę chcąc złapać jej dłoń, lecz w tym samym momencie nieświadoma podniosła ją do góry, by poprawić niesforny kucyk. Prychnął cicho. Nagle w wielkim Laxusie obudziły się uczucia, których nie potrafił stłumić. Uczucia, które przeszkadzały mu w logicznym myśleniu, które rozpraszały jego…
-Uważaj! –Ostatnim co usłyszał był głośny krzyk Lucy, który powinien przywołać go do porządku. Jak w spowolnionym tempie odwrócił głowę w jej stronę widząc rosnące przerażenie na jej twarzy. Pułapka. Dźwięk uwalniającego się żelaza, widok nadlatującej gigantycznej kosy wycelowanej ostrzem w jego serce – wszystko to spowodowało, że jego myśli wróciły na właściwe miejsca. Jednak rude włosy wychodzące z niewielkich szczelin między kamiennymi płytami chodnika unieruchomiły jego nogi. Flare. W tej chwili nie miał już czasu na użycie swojej mocy, mógł jedynie przyjąć cios na siebie. Koniec godny bohatera. Przymknął powieki wyobrażając sobie twarz dziewczyny, która nagle stała się dla niego tak ważna. Tak, to Lucy chciał widzieć w tej chwili. Czekał. Lecz mimo, że szum lecącej w jego stronę kosy już dawno ustał, to on nadal nie czuł bólu. Uchylił powieki w momencie, gdy szkarłatna ciecz znalazła się na jego rękach. Krew. Lecz nie jego krew.
Lucy w ostatnim momencie rzuciła się, by osłonić go przed śmiercionośną bronią, chroniąc go swym niewielkim ciałkiem. Widział wystające z jej pleców ostrze kosy. Wiedział, że uniknięcie śmierci przy takich obrażeniach graniczy z cudem. Wtedy upadła na kolana plując krwią na kamienną posadzkę. Złapał ją w ostatnim momencie, nim jej twarz uderzyła o ziemię. Delikatnie ułożył ją na swoich ramionach z przerażeniem przyglądając się jej gasnącej twarzy. Jej oczy z każdą chwilą coraz bardziej brakły. Próbowała podnieść dłoń, by dotknąć jego twarzy, lecz zabrakło jej na to sił. Czuł, że powoli ją traci. Czuł, że rana na jej brzuchu jest zbyt rozległa, by móc ją uratować.
Dwa słowa.
-Kocham cię – jęknął nachylając się nad jej twarzą. Jej oczy zaszły dziwną mgłą, oddech był urywany, charczący. –Kocham, więc nie umieraj, rozumiesz? – Z każdą chwilą jego głos stawał się coraz cichszy, aż w końcu przeszedł do szeptu. –Nie zostawiaj mnie…

Nerwowo chodził w po korytarzu od jednej ściany do drugiej, czekając na Wendy i ocenę sytuacji. W końcu niebieskowłosa dziewczynka wyszła z pokoju, w którym zajmowała się ranną Lucy. Jej mina nie wróżyła jednak niczego dobrego.
-Co z nią? – Laxus od razu znalazł się przy niej, nerwowo zaciskając pięści. Była z nią kilka godzin, przecież musi być już dobrze, do cholery.
-Z panienką Lucy już dobrze, teraz musi tylko od… - lecz Laxus nie czekając na kazanie dotyczące tego, że dziewczyna musi teraz odpocząć i odzyskać siły, po prostu wparował do pokoju szczelnie zamykając za sobą drzwi. Była przytomna, lecz nawet nie zwróciła uwagi na to, że wszedł do pokoju. Cicho podszedł do jej łóżka i przyjrzał się jej zmęczonej twarzy. Chyba rzeczywiście potrzebowała teraz snu, lecz on nie zamierzał zajmować jej wiele czasu.
-Chciałem tylko zapytać –powiedział po chwili, nawet nie siląc się na uprzejmy ton. – czy pamiętasz, co powiedziałem ci, gdy już… kiedy już stanęłaś w mojej obronie.
W końcu zwróciła na niego nieprzytomny wzrok.
-Nie pamiętam – skłamała bez mruknięcia okiem. Chciała sprawdzić, czy jego słowa były prawdą. Chciała, by powtórzył jej to tu i teraz, by miała pewność, że nie powiedział tego tylko przez przypływ emocji spowodowanych jej krytycznym stanem. Jego odpowiedź sprawiła jednak, że jej serce miało ochotę rozpaść się na tysiąc kawałków i rozlecieć się po całej ziemi.
-To dobrze – rzucił przez ramię i wyszedł trzaskając drzwiami. Gdy tylko upewniła się, że jest już wystarczająco daleko, by nie mógł jej usłyszeć, złapała za poduszkę leżącą obok niej i przysunęła ją do twarzy tłumiąc tym samym głośny płacz.

Powoli schodził po schodach wpatrując się tępo przed siebie. Nie pamiętała, ale przecież nie ma co się dziwić… W tej chwili była ledwo żywa. Może kiedyś powie jej o swoich uczuciach, zabierze ją w ładne miejsce… I powtórzy to, co powiedział w tamtym przeklętym miejscu. Kiedyś, kiedy już…
-Pieprzyć to – warknął do siebie zdenerwowany i zaciskając zęby zawrócił, pokonując szybko drogę, którą wcześniej przeszedł. Nie przejmując się pukaniem, po prostu nacisnął klamkę i wszedł. Nie zniechęcił go widok łez w oczach dziewczyny, a raczej poszerzył wściekłość na samego siebie. Powoli podszedł do jej łóżka, uważnie obserwując jej zdziwioną twarz. Nachylił się nad nią i łapiąc jej dłoń w delikatny uścisk, spojrzał głęboko w jej oczy. Teraz albo nigdy.
-Kocham cię – powiedział szczerze to, co podpowiadało mu serce.
And nothing else matters…


Od autorki:

Otóż tym wstępem Ran Nishi zabiera się za realizowanie one-shotów!
Ze specjalną dedykacją dla zamawiającej Yue Namida Hoshi – Negai. Mam nadzieję, że spodobało Ci się to co „bazgrałam” przez kilka godzin ^^
Dość późno zabieram się za pisanie tego wszystkiego i musicie mi to wybaczyć. Chciałam jednak troszkę bardziej skupić się na kolejnych rozdziałach. Teraz jednak miałam trochę czasu, pomysł w głowie, więc zamówienie zostało zrealizowane pomyślnie :3
Moi czytelnicy są dla mnie najważniejsi, dlatego chcę, by każdy one-shot dla każdej osoby był naprawdę wyjątkowy.
I błagam, wybaczcie to, że jeszcze nie jestem wprawiona w pisaniu tych waszych +18, wy niewyżyte seksualnie zboczuszki ;-; To tyle ^^




                                 


środa, 19 marca 2014

Rozdział 16 - Nowe ciało.

 Od niespodziewanej tragedii na terenie królestwa minął już równy tydzień. Gazeta, którą Gray dzierżył w ręce mówiła, że w ruinach zamku zginęła ponad setka ludzi, lecz nikomu nie udało się przeżyć mocnego wybuchu. Fullbuster kolejny raz rozprostował prasę w poszukiwaniu odpowiedniego fragmentu przemieszczając się pomiędzy straganami z żywnością porozstawianymi na pobliskim rynku.
   Tragedia na terenie królestwa
Nikt nie jest w stanie zrozumieć jaki był bezpośredni powód śmiercionośnej eksplozji, przez którą zginęła ponad setka ludzi m.in. sekretarz królewski, doradca, generał oraz inne ważne osobistości. Do tej pory nie udało się odnaleźć wszystkich ofiar. Wśród zaginionych znajdują się nazwiska pary królewskiej…

Gray na chwilę przerwał lekturę. Lucy ukrywali w mieszkaniu Hayato, a Jellala… po prostu gdzieś wcięło. Nawet nie brali pod uwagę tego, że on również mógł zginąć w ruinach zamku, a dopóki go nie znajdą nie mają nawet po co wracać do obozu. Zamyślony niechcący potrącił ramieniem kobietę, z której ręki wypadła reklamówka z jabłkami, które potoczyły się po rynku.
-Przepraszam – mruknął po chwili chłopak pomagając jej zbierać owoce. W pewnym momencie poczuł na sobie jej wzrok, więc podczas podnoszenia jednego z jabłek pobieżnie na nią zerknął i aż zamarł z ręką w drodze do reklamówki. Znowu ona… Jeśli ciągle mają tak na siebie wpadać, to wypadałoby może…
-Jestem Gray – przedstawił się chłopak, lekko kiwając głową w jej stronę.
-Juvia… - odpowiedziała podnosząc się i równocześnie otrzepując sukienkę.
Wszystkie jabłka zostały już zebrane. Przez chwilę stali naprzeciwko siebie nie do końca wiedząc o czym mają rozmawiać. Gray nigdy nie był dobry w kontaktach damsko-męskich, dlatego nie miał pojęcia co mógłby powiedzieć pięknej nieznajomej. Ładnie wyglądasz? Nie, wyszedłby na podrywacza…
Cóż za piękna pogoda? Zbyt oklepane…
-No więc… - odchrząknął i jednym ruchem odsunął na bok grzywkę przesłaniającą mu oczy. – W którą idziesz stronę?
Wskazała głową
stronę w którą kierował się zanim na nią wpadł.
-Juvia idzie do domu – odpowiedziała już trochę pewniej, lecz nadal czerwieniła się, gdy tylko na niego spojrzała. – Do tamtej starej kamienicy.
Chłopak spojrzał we wskazanym kierunku i za chwilę uśmiechnął się szeroko.
-Więc chyba mamy ten sam cel – stwierdził i w szarmanckim geście ofiarował jej swoje ramię, które nieśmiało chwyciła. Przez resztę drogi chłopak czuł się dość nieswojo widząc ciągłe oczarowane spojrzenia dziewczyny rzucane w jego stronę. Dodatkowo gorące, południowe słońce niewyobrażalnie go prażyło i miał wielką ochotę rozebrać się nawet tutaj, na środku ulicy.
W końcu w ciszy doszli do budynku i powoli zaczęli wchodzić po schodach.
-Które to twoje mieszkanie? – Zapytał w pewnym momencie czarnowłosy, przyglądając się kolejnym mijanym drzwiom z wygrawerowanymi numerami.
-Numer osiem – odpowiedziała dziewczyna przyglądając mu się uważnie. – A twoje?
-Tutaj – wskazał drzwi z liczbą siedem, lecz zanim zdążył złapać
za klamkę, otworzyły się szeroko i stanął w nich Hayato w pełnym mundurze, który właśnie miał zamiar wyjść do pracy. Uśmiechnął się lekko w stronę Gray’a, lecz na widok dziewczyny zmarszczył brwi.
-Juvia Loxar – prychnął lekceważąco. – Moja ukochana sąsiadka…
-Hayato Fuchida… - warknęła, nie pozostając mu dłużna. – Juvia jest niebywale szcz
ęśliwa, że znów - jak zresztą codziennie - może zobaczyć się z byłym narzeczonym… Chyba, że nie życzysz sobie, by Juvia wspominała o tym innym ludziom…
Mężczyzna skrzyżował ramiona z groźną miną.
-Nie obchodzi mnie to – mruknął odwracając głowę.
W tym momencie Fullbuster stwierdził, iż chyba nie wypada dalej przysłuchiwać się tej rozmowie, dlatego cicho cofnął się do mieszkania blondwłosego. Była narzeczona Hayato…  Obrotny chłopak…
Długo nie zajęło mu poszukiwanie przyjaciół, gdyż ich aktualnym miejscem posiedzeń stała się kuchnia, a dokładniej duży, drewniany stół.
-Dobrze, że jesteś – mruknął w jego stronę Laxus, gdy ten rzucił mu na kolana zwiniętą gazetę. Usiadł przy stole między Lyonem a Natsu. Oprócz ich trójki i Laxusa siedział tam też Sting. Lucy zazwyczaj nie brała udziału w ich długich rozmowach, gdyż –mimo usilnych przekonywań Dragneela – nadal nie do końca jej ufali. Gray zdążył już dowiedzieć się, że Gajeel udał się w jakiejś ważnej sprawie do Korpusu Phantom Lord, dlatego można było powiedzieć, iż znajdowali się w komplecie.
-I jak z Erzą? – Czarnowłosy zwrócił w ich stronę pytające spojrzenie. – Poprawiło się coś?
-Gray, nie było cię raptem godzinę – Lyon nie mógł powstrzymać się od zgryźliwej uwagi, która jednak została zignorowana.
-Nadal leży, gdyż w tej chwili musi przede wszystkich zregenerować siły i porządnie wypocząć. Można powiedzieć, że już jest dobrze, bo rana całkowicie się zabliźniła
. Teraz jednak mamy ważniejszą sprawę do roztrząsania…

  Erza obudziła się słysząc przyciszone głosy dochodzące z kuchni, które do
cierały do niej w postaci niezrozumiałych szumów. Natsu, Gray, Sting, Laxus, Lyon. Przez miniony tydzień zdążyła zapamiętać imiona osób, które podawały się za jej przyjaciół. Opowiedzieli jej kim jest oraz kim są oni. Już wiedziała. Lecz nadal nie pamiętała.
Cicho podeszła do drzwi i uchyliła je delikatnie, by móc usłyszeć rozmowę przyjaciół z Korpusu. Czuła się już naprawdę dobrze – po ranie została pamiątka w postaci blizny, a jej siły powoli się regenerowały. Mogła już nawet spokojnie walczyć…. Z zamyślenia wyrwał ją mocny głos Laxusa.
-Jellal zasługuje jedynie na śmierć.
Jellal. Wróg.
-Zdobyłem pewne informacje na temat jego obecnego miejsca pobytu – tym razem rozległ się głos Stinga. – Podobno obecnie znajduje się w pobliskim lesie. Jeśli nie zmieni miejsca obecnego
postoju, to idąc z prądem rzeki powinniśmy go dopaść.
Nagle rozległ się głośny huk krzesła uderzającego o podłogę.
-No to na co czekamy? – Natsu jak zwykle już palił się do walki. – Ale się napaliłem!
-Spokojnie, Natsu – opanowany głos Laxusa od razu sprowadził go na ziemię. – Wyruszamy jutro o świcie. Sting? – Chłopak spojrzał na niego pytająco. – Chciałbym byś wrócił do naszego Korpusu i zdał raport Mistrzowi.
Szuranie krzeseł zasygnalizowało, że rozmowa dobiegła końca, dlatego szkarłatnowłosa cicho przymknęła drzwi. Wiedziała już co zrobi dzisiejszej nocy.
Jellal.
Wróg.


Jellal

Obudził go cichy głos w jego głowie. Z trudem otworzył oczy, by zauważyć, że zmierzch już dawno ogarnął las, w którym postanowił chwilę odpocząć. Był coraz słabszy, Zeref natomiast przeciwnie – z każdą chwilą coraz bardziej rósł w siłę pobierając jego energię życiową. A w tej chwili Jellal czuł, że jego dręczyciel czuje się coraz bardziej podniecony. Dlaczego?

Dziś. To już dziś. Czuję to.

Jellal mimowolnie jęknął. Chyba domyślał się o co chodzi Zerefowi…

Dziś wreszcie odzyskam moje ciało… Już za chwilę… Pamiętasz ten ból, gdy przejmowałem nad tobą kontrolę? Czy pamiętasz?

O tak, pamiętał doskonale… Tak potwornego cierpienia jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył…

 W takim razie dziś poboli troszkę bardziej… Wybacz, to już ostatni raz…

Fernandes wiedział, że Zeref nie żartuje. Przymknął powieki biorąc ostatni, głęboki wdech, by za chwilę poczuć dziwne drgawki ogarniające całe jego ciało. Niewyobrażalny chłód wciskał się powoli do jego żył, zakłócając prawidłowe krążenie. Niespodziewany przeszywający ból ugodził go w czaszkę sprawiając wrażenie, że jego głowa zaczyna pękać. Dusił się. Kości płonęły mu ogniem, coś pożerało jego ciało od środka. Oślepiający ból nie pozwalał mu na zobaczenie czegokolwiek. Niewyobrażalna siła cisnęła nim w drzewo, aż zabrakło mu tchu. Po chwili upadł na kolejne drzewo. I kolejne. Obijał się o nie jak szmaciana lalka, marionetka. I nagle wszystko się skończyło. Jellal leżał oparty o wielki dąb myśląc jedynie o śmierci. Bolało go wszystko, nie potrafił prawidłowo oddychać. Ostatkiem sił uchylił powieki z nadzieją, że ujrzy przed sobą Zerefa w ludzkiej postaci, że to już koniec…
Teraz

Mocne uderzenie w brzuch. I kolejne. Jakby coś chciało wyjść z jego ciała, rozrywając jego narządy wewnętrzne, spijając jego krew z bezbarwnych warg. Krew. Jellal zachłysnął się szkarłatną cieczą, którą szybko wypluł pod nogi osoby stojącej przed nim. Ogarnięty przerażeniem, ignorując krzyczące z bólu mięśnie, podniósł głowę do góry, by ujrzeć przed sobą wysokiego, czarnowłosego mężczyznę o młodej twarzy odzianego w czarny długi płaszcz obwiązany białym materiałem. Jego mocno czerwone oczy zdawały się przewiercać Jellala na wylot. Ze sztucznym uśmiechem przyjrzał się swojej ręce i lekko zgiął palce.
-Wreszcie… - mruknął do siebie i powoli rozprostował kości. – Teraz mogę przejąć władzę nad całym światem…
Fernandes schylił głowę pod naporem jego miażdżącego spojrzenia.
-Oszczędzę cię za to, że służyłeś mi tyle lat – Zeref spojrzał na niego z wyższością. – Ale inni… To będzie jednostronna masakra. Żadna dusza nie ucieknie przed moim gniewem. 






Zarzucił długim płaszczem i ku uldze Jellala powoli zaczął znikać za drzewami. W tym momencie mógł pozwolić sobie na jęk bólu. To coś… Zeref… siedział w nim przez trzynaście lat. Przez chwilę spróbował się podnieść, lecz jego starania poszły na marne. Ból był nie do wytrzymania przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Ze zrezygnowaniem, delikatnie położył się na powrót na ziemi, lecz po chwili zrozumiał, że błogi odpoczynek i w tej chwili będzie musiał zostawić na później. Cichy szelest zarośli po prawej stronie zmusił go do odwrócenia się w stronę nadchodzącej osoby. Z jego ust dobył się kolejny syk bólu, o którym za chwilę zapomniał na widok osoby stojącej przed nim. Szkarłatne włosy związane w wysoki kucyk powiewały na nocnym wietrze. Erza patrzyła na niego jak na największego śmiecia, dzierżąc w dłoni niewielki miecz, który znalazła gdzieś w domu Hayato.
-Erza… - chłopak westchnął z ulgą na widok dziewczyny, mając nadzieję, że dostanie z jej strony pomocną dłoń. Zbyt się jednak przeliczył.
-Skrzywdziłeś mnie i moich przyjaciół – stwierdziła rzeczowo, podchodząc do niego z kamienną twarzą i mieczem wysuniętym do przodu. –Teraz zginiesz.
I nie czekając na jego reakcję po prostu rzuciła się z
bronią wyciągniętą przed siebie. W ostatniej chwili zdążył przesunąć się kilka centymetrów tak, że stal zahaczyła tylko o jego włosy. Dziewczyna przed nim wpadła niemal w szał machając na prawo i lewo ostrzem, przed którym on ledwo potrafił się obronić.
-Erza, nie pamiętasz mnie? – W pewnym momencie
miecz zahaczył
o jego ramię powodując kolejny wylew krwi. – Erza… - Jego głos był niemal błagalny.
Zatrzymała się, jednak w jej intencji nie leżało darowanie mu życia. Chciała wziąć oddech, znów go zaatakować. Zmiażdżyć. Zabić.
-Tak się składa, że nie pamiętam – warknęła na niego, kierując ostrze miecza w stronę jego serca. –Straciłam wszystkie wspomnienia. Wiem tylko, że chciałeś mnie zabić – odruchowo złapała za zraniony bok, który po wysiłku dawał o sobie znać. Nie trafiała w mężczyznę, choć z jej celnością nigdy nie było źle. Rana na jej brzuchu blokowała jej ruchy nie pozwalając wykorzystać całej swojej siły. W tej chwili mogła jedynie symulować dawną, super silną Erzę.
-Nie pamiętasz mnie? – Z jego oczu zniknęła nadzieja, która pojawiła się tak szybko, gdy tylko ją zobaczył. –Nie pamiętasz naszego dzieciństwa?
-Dzieciństwa? – Jego słowa sprawiły, że stanęła w pół kroku. –Nie rozumiem o co ci chodzi…
Nie pamiętała.
-Kiedyś ci się oświadczyłem. Miałem siedem lat, ty sześć – powoli kontynuował widząc, że słucha go uważnie. – Usiedliśmy sobie gdzieś na łące i wtedy zapytałem, czy w przyszłości zostaniesz moją żoną…
-Kłam…- dziewczyna miała ochotę zaprzeczyć, lecz nagle coś w jej umyśle potwierdziło jego słowa. Wspomnienie.


-Ładna jesteś – powiedział w pewnym momencie chłopczyk przekrzywiając głowę na bok. Erza kolejny raz tego dnia spłonęła rumieńcem. 
-Dz-dziękuję – odpowiedziała zmieszana, po czym zaraz otrząsnęła się i odchrząknęła – Ty też jesteś! 
 -To może w przyszłości zostaniesz moją żoną? – Zapytał z uśmiechem łapiąc ją za ręce. 
-Dobra! – Wykrzyknęła dziewczynka uśmiechając się coraz szerzej. 
-Obiecujesz? – Szepnął Jellal patrząc na nią z uwagą. 
Chwilę milczała wpatrując się w jego piękne, szczere oczy. 
-Obiecuję – odpowiedziała. 

Spojrzała na niego zaskoczona. Przecież to…
-A pamiętasz, jak na pogrzebie trzymaliśmy się za ręce? Byłaś wtedy taka malutka i tak bardzo chciałaś pocieszyć Gildartsa… - Jellal zauważył, że jej twarz powoli się zmienia. Wyrażała teraz zamyślenie i pewien rodzaj konsternacji, jakby nie mogła uwierzyć w to, że naprawdę tak się stało.
-Pamiętam – szepnęła cicho, a miecz wypadł jej z ręki.
-I jeszcze wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy od trzynastu lat… I wtedy przybiegłaś i…

 
Mimowolnie podniósł się z miejsca i jak w transie zaczął poruszać się w jej stronę. Już za chwilę poczuł jak drobne ciało przytula się do jego umięśnionej piersi. Szkarłatne włosy kuły go w twarz. 
-Erza? – Zapytał z niedowierzeniem, delikatnie odsuwając ją od siebie. Nic się nie zmieniła. Nadal uważał, że jest piękna.
-Jellal… czemu tak uciekłeś? – Zapytała próbując zdobyć się na swoją zwykłą powagę, lecz jego widok całkowicie jej to uniemożliwił. – I czemu nic mi nie powiedziałeś? Ja chciałam cię szukać, ale Makarov mi nie pozwolił i byłam zbyt mała i… 
-Powoli – zaśmiał się cicho lekko gładząc ją po policzku.


Pamiętała… Wszystkie wspomnienia wróciły do niej z szybkością uderzenia bata. Znów widziała Natsu bijącego Gray’a i to jak ich uciszała. Gildartsa, który tak rozpaczał po utracie Cornelii. I Jellala. Lekko zmarszczyła brwi.
-A jednak tobie coś się stało
… - szepnęła cicho, spuszczając głowę. – Byłeś inny… Mimo tych wszystkich wspomnień, ty nadal chciałeś mnie zabić. Mnie i moich przyjaciół.
Chłopak westchnął i z przyzwyczajenia roztrzepał włosy dłonią zapominając o tym, że każdy ruch sprawia mu ból.
-Chciałbym ci to wytłumaczyć… - jęknął, przypominając sobie wszystkie złe rzeczy, które musiał zrobić, kiedy Zeref przejmował jego ciało. –Pamiętasz może moment, gdy nagle wyjechałem gdzieś z ojcem? – Kiwnęła głową w geście potwierdzenia. Teraz już pamiętała. –W tym dniu zostałem opętany. Wiem jak absurdalnie to brzmi, jednak moje ciało przejęła osoba przesiąknięta złem do szpiku kości. Ja pragnąłem władzy, Zeref  mi ją dał, jednak przejmował on nade mną kontrolę  za każdym razem, gdy sytuacja szła nie po jego myśli. Teraz stanowi niebywałe zagrożenie, gdyż zregenerował się i zamierza zniszczyć każde istnienie… Wtedy, gdy odszedłem z Korpusu zostawiając cię na polanę. Wtedy, gdy kazałem wtrącić cię do lochów. I wtedy, gdy zażyczyłem sobie, by wysadzono w powietrze zamek, w którym się znajdowałaś. To nie byłem ja… Erzo, proszę – spojrzał na nią błagalnie. – Zaufaj mi znów…
Sytuacja w jej sercu idealnie przedstawiona została na jej twarzy pod postacią mieszaniny emocji. Chciała mu wierzyć, lecz… czy potrafiła?
W końcu usiadła obok niego zrezygnowana, przyglądając się ranom, z których małym ciurkiem wylewała się krew. Wyglądał jak siedem nieszczęść, poturbowany, brudny, z podkrążonymi oczami…
-Jesteś trochę ranny – stwierdziła dziewczyna po chwili, przyglądając się szkarłatnej cieczy sączącej się z jego ramienia.
Powędrował za jej spojrzeniem.
-Tak troszkę – odpowiedział ze śmiechem, lecz za chwilę spoważniał. –Ja… nie będę cię winił, jeśli postanowisz zachować do mnie dystans… A jeśli chcesz zemścić się za wszystkie krzywdy, które wyrządziłem tobie i twoim przyjaciołom, jestem gotowy oddać życie…
-Myślisz, że tego właśnie pragnę? – Spojrzała na niego ze spokojem. – Zemsty? Jeśli chcesz naprawić swoje błędy, a to co mówisz jest prawdą, po prostu musisz pomóc nam walczyć z Zerefem i…
-Sam nie wiem… - przerwał jej, chowając twarz w dłoniach. – Teraz już nie odpokutuję moich grzechów. Po co to robię? Zgubiłem się w labiryncie własnych myśli… - Na chwilę zatrzymał się, by głęboko zaczerpnąć powietrza. -Może powinienem umrzeć…
Erza spojrzała na niego ze zdenerwowaniem wypisanym na twarzy.
-Jak możesz mówić… - przerwała na chwilę, by lekko się uspokoić, lecz jego słowa wciąż rozbrzmiewały w jej głowie jak echo. – Coś tak tchórzliwego?
-Nie jestem taki silny jak ty… - odpowiedział odwracając głowę. Nie spodziewała się tego. Odetchnęła kilka razy i już uspokojona, spojrzała w niebo.
-To nieprawda – szepnęła cicho, na powrót siadając obok niego. – Na własny, niezdarny sposób żyję pełnią życia. To wszystko i ja… - poczuła, że w jej oczach zbierają się łzy. –Ja wcale nie jestem silna…
Lekko ujął jej dłoń w swoją i na tyle, na ile pozwalały mu jego obolałe mięśnie, przysunął się do niej.
-Erzo…
-Ja… myślałam, że już cię nie zobaczę – powiedziała zakrywając twarz dłońmi. –Dla mnie byłeś zawsze taki… inny. Byłeś moim Jellalem… - lekko oparła się o jego ramię, zapominając, że znajduje się na nim otwarta rana. Mocno zacisnął zęby, by nie jęknąć z bólu. Ta chwila była dla niego zbyt cenna…
-Nauczysz mnie, prawda? – Spojrzała na niego pytająco. Ze zdziwieniem stwierdził, że jej oczy nadal są suche. Naprawdę była silna… -Nauczysz mnie żyć pełnią życia?
Przytaknęła uśmiechając się lekko i myśląc o tym, że od tej chwili pomoże mu znów nauczyć się żyć normalnie…

  Gray przyspieszył bieg myśląc o najgorszym. On, Natsu, Laxus i Lyon wyruszyli na poszukiwanie Erzy, gdy tylko zauważyli jej nieobecność. Nikt nie miał wątpliwości, gdzie teraz znajduje się dziewczyna. Zgodnie ze wskazówkami Stinga poruszali się wzdłuż rzeki, jednak nocna pora całkowicie uniemożliwiała im tropienie i wychwytywanie jakichkolwiek śladów.
-Myślę, że to tam! – Wykrzyknął w pewnym momencie Natsu, wskazując kierunek, w którym drzewa trochę się przerzedzały.
Wszyscy ruszyli za nim, gdyż mimo że przechodzili to samo szkolenie, to i tak Dragneel najlepiej z nich wszystkich potrafił tropić. Gdy jednak wybiegł na niewielką polanę i zatrzymał ich gestem dłoni, szybko zwątpili w jego umiejętności.
-Co jest? – Warknął Laxus również się zatrzymując.
Natsu nic nie mówiąc, cicho podszedł do dwóch postaci ułożonych pod drzewem. Przyjaciele zrobili to samo. Mimo ciemności doskonale można było dojrzeć, że śpią wtuleni w siebie jak pięcioletnie dzieci.
-I bardzo dobrze – mruknął w pewnym momencie Lyon, wyjmując miecz z pochwy. – Zabijemy go śpiącego i po…
Różowowłosy jednak przerwał mu rozdrażniony.
-Idioci – warknął cicho, by nie obudzić śpiącej pary. – Wy nigdy nie zrozumiecie potęgi miłości!
Spojrzeli na niego jak na największego debila, co nie było tak bardzo dalekie od prawdy.
-Chyba ma rację – poprał go Gray, sam nie wierząc, że to robi. – Erza uśmiecha się przez sen, a dodatkowo nie wygląda jakby była zmuszana do… - przez chwilę szukał odpowiedniego słowa – spania w takiej pozycji.
Laxus i Lyon jedynie przewrócili oczami.
-W takim razie dobrze – mruknął zrezygnowany blondwłosy. – Porozmawiamy z nim sobie rano – z westchnieniem opadł na wilgotną trawę i oparł się o drzewo. Już za chwilę reszta znalazła się obok niego w oczekiwaniu na świt, który przynieść miał im zaskakujące informacje…



Od autorki:
No, no, ale mam rozruch! Dwa dni i nowy rozdział…
Ale to dzięki wam, dziękuję za te wszystkie sznury, którymi przywiązałam wenę do kaloryfera ^^
Bez łańcucha oczywiście się nie obyło :D
No i macie tu tą Jerzę, ehh, sama bardzo na nią czekałam c;
Po co przedłużać zanik pamięci? Lecimy, Ran Nishi ma gdzieś zasady, które sama ustala! No nic, chyba będzie mi już łatwiej pisać…
A może nie? Jellal jest bardzo skomplikowany…
Mam nadzieję, że choć troszkę się podobało, proszę o komentarze, dziękuję za to, że jesteście, no i wiadomo… (jestem tak beznadziejna w pisaniu zakończeń wszystkiego, że musicie mi to wybaczyć).


niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 15 - Morderczy wybuch.

 Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna spoglądał swoimi ciemnymi, inteligentnymi oczami w stronę niewiele niższego od niego mężczyzny o mocno niebieskich włosach, który uważnie obserwował rozpościerający się przed nimi zamek. Powoli wschodzące słońce nieśmiało gładziło kamienną budowlę, zaglądając w każdą, nawet najmniejszą szparkę między cegłami.
-Lordzie Zerefie? – Mężczyzna od niechcenia zwrócił na siebie uwagę stojącej obok niego osoby, która wcale nie wyglądała jak pan, któremu służył już wiele lat. Zeref jednak chwilowo nie miał wystarczającej mocy, by na powrót przyjąć postać cielesną, dlatego potrzebował człowieka, którego ciało mógłby przez pewien czas kontrolować całkowicie zagłuszając jego prawdziwą osobowość.
-Chcę byś obrócił to w kupę gruzu. Możliwe jak najszybciej – zarządził, na powrót zwracając wzrok w stronę zamku. Sam z chęcią mógłby to zrobić, jednak ciało, w którym obecnie się znajdował z niewiadomych powodów blokowało jego moc. Jellal choć z dnia na dzień słabł, w każdej chwili próbował przeszkodzić mu w nawet najmniejszej czynności. Na próżno starał się odzyskać panowanie nad swoim ciałem.
W oczach ciemnowłosego mężczyzny zaczaiły się niebezpiecznie wyglądające iskierki podniecenia, które równie szybko zgasły. Podwinął rękawy długiego płaszcza próbując zapanować nad cisnącym się na usta uśmiechem. Ruszył w stronę zamku nie oglądając się za siebie. Do jego uszu dobiegł jednak jeszcze jeden cichy nakaz swojego pana.
-Nie zawiedź mnie, Acnologio.
Oczywiście, że nie zawiedzie. Z zimną krwią pozbywał się kolejnych niewinnych istnień i to samo miał zamiar zrobić i tu. Pozbyć się wszystkich znajdujących się w tym zamku ludzi po prostu ich miażdżąc. A wszystko to dzięki wielkiej mocy, którą otrzymał od Zerefa. Z szerokim uśmiechem przyłożył dłonie do murów zamku, a przez jego dłonie popłynęła niszczycielska moc, która od razu wywołała wielki wybuch roztaczający się głośnym echem po całej okolicy.

  Erza została brutalnie wepchnięta do jednej z niewielkich komnat na szczycie jednej z wież zamku. Nie miało jednak to dla niej żadnego znaczenia – zamierzała wydostać się z tego miejsca w jak najszybszym tempie.
-Tutaj panienka zostanie na resztę dnia – usłyszała jeszcze tylko cichy głos strażnika, który zsunął z jej oczu gruby materiał uniemożliwiający jej obserwowanie drogi, którą została tu wprowadzona. W innych okolicznościach nigdy nie dałaby się złapać straży królewskiej, lecz tej nocy chciała zapewnić chwilę czasu na ucieczkę swoim przyjaciołom. Niektórzy mogliby stwierdzić, że przebywając w zamkniętym mieszkaniu Hayato przez tyle czasu jej charakter złagodniał lub całkowicie się zmienił… Nic podobnego jednak się nie zdarzyło i była to nadal ta sama Erza. A dodatkowo – Erza z planem, który zakiełkował w jej głowie już w momencie, gdy Natsu wahał się jaką podjąć decyzję. Dlatego też usypiając czujność strażników dała się zaprowadzić na wieżę, wypełniając wszelkie ich polecenia. Rozluźnieni do tego stopnia, nawet nie związali jej nóg…
-Idioci… - mruknęła do siebie i zwróciła wzrok do tyłu wprost na sznur mocno wrzynający się w jej nadgarstki. Tym razem będzie musiała zdać się jedynie na dolną partię ciała… Z westchnieniem podeszła do drzwi, które wyglądały tak jakby zaraz miały spaść z zawiasów jedynie pod naporem jej spojrzenia. Wyciągnęła nogę do przodu z zamiarem szybkiego wywarzenia ich, lecz w tym momencie zamkiem wstrząsnął mocny wybuch, którego siła uderzyła nią w przeciwległą ścianę…

  Hayato stanął pod bramą zamku zastanawiając się, gdzie może w tej chwili znajdować się Erza. Z plotek, które udało mu się usłyszeć po napełnionej intrygami nocy dowiedział się, że dziewczyna została zamknięta w wieży w prawym skrzydle budowli.
-Znowu będę musiał cię ratować – stwierdził z uśmiechem i już miał zrobić pierwszy krok w stronę zamku, gdy ziemia pod jego nogami zaczęła dziwnie się poruszać. Niewielkie kamyki pomieszane z piachem powoli unosiły się do góry, tak jakby nagle cała grawitacja na chwilę została całkowicie wyłączona. W tym momencie do uszu Hayato dotarł głośny huk, który sprawił, że mimowolnie się cofnął. Niewyobrażalne gorąco uderzyło go w twarz, za chwilę rozległ się głośny ryk, który można by porównać do rozwścieczonego wrzasku smoka występującego jedynie w legendach. Kłęby szybko rozprzestrzeniającego się dymu w jednej chwili zakryły mu całą widoczność szczypiąc jego gardło oraz oczy, które natychmiast zaszły mu łzami. Skrawkiem materiału z płaszcza zakrył usta, by jak najmniej zanieczyszczonego powietrza wpadało do jego płuc, jednak na niewiele się to zdało. Z uporem zaczął przeć przed siebie próbując za wszelką cenę dostrzec powód nagłego wybuchu. Dym w powolnym tempie zaczął rozprzestrzeniać się na większą powierzchnię, przerzedzając się i ułatwiając mu jakąkolwiek widoczność. Mężczyzna dokładnie zaczął poszukiwać wzrokiem choćby zarysu zamku, którego jednak nie potrafił dostrzec. Wreszcie udało mu się wyłapać wzrokiem, to co pozostało z budowli, która od tysiąca lat widocznie górowała nad wszystkimi zabudowaniami w królestwie i aż przystanął z wrażenia. Wieża, w której znajdowała się Erza, właśnie runęła w dół.

  Natsu powoli zaczął wyczerpywać już coraz dłuższy bieg, który praktycznie trwał całą noc. Jednak myśl, że Erza oraz Igneel mogą obecnie znajdować się w niebezpieczeństwie sprawiały, że nie potrafił pozwolić sobie nawet na najmniejszy odpoczynek.  Gdyby miał konia byłoby szybciej… W tym momencie jego do granic możliwości zmysły wychwyciły zbliżający się tętent kopyt, który jednak szybko zignorował. Ha! Jeśli trzeba to prześcignie nawet konia! W tym momencie jednak potknął się o wystający korzeń, którego wcześniej nie zauważył i gdyby nie mocny chwyt jeźdźca, który zdążył go dogonić, pewnie leżałby już na ziemi. Wyczerpany Natsu szybko skoczył na równe nogi od razu dobywając miecza.
-Walcz! – Ryknął w stronę wybawcy, jednak gdy zauważył kim on jest, jego mina lekko zrzedła. – G-Gray? – Mruknął cicho, wpatrując się w przyjaciela jak w obrazek.
Fullbuster teatralnie westchnął i wyciągnął rękę w stronę różowłosego, pomagając mu usadowić się z tyłu na koniu. Od razu wznowił przerwaną jazdę, kierując wierzchowca w stronę zamku i żądając wcześniej tylko, by Natsu wyjaśnił mu swoje głupie zachowanie.
-Jesteś idiotą – mruknął, gdy przyjaciel krótko uświadomił go, o co tak naprawdę wcześniej mu chodziło. –Idiotą, ale wiernym….  A jak wrócimy do obozu, to porządnie ode mnie dostaniesz.
Natsu od razu wyczuł zaczepkę.
-Ja dostanę? – Prychnął, poprawiając się na koniu. – Ja dostanę? Ty chyba nie wiesz co mówisz!
-Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Jeszcze pamiętam jak raz tak się napaliłeś na naszą walkę, ze wlazłeś w ognisko.
-Hej, to było akurat specjalnie!
-Specjalnie? Jeszcze chwila i to… - Gray urwał w połowie zdania wyczuwając w powietrzu dobrze znany mu zapach.
-Ogień – mruknął Natsu z powagą wpatrując się w kłęby dymu całkowicie przesłaniające zamek. Już za chwilę pędzili pełnym galopem będąc coraz bliżej katastrofy, która wyciągnęła z domów setki gapiów tępo wpatrujących się w ścianę dymu. Gray zatrzymał konia przy jednej z kobiet stojących najbliżej i jednym zwinnym ruchem zsiadł z wierzchowca znajdując się przy niej.
-Co tu się stało? – Wykrzyknął czarnowłosy, przyglądając się uważnie nieznajomej. Grube pukle niebieskich włosów opadały na jej ramiona, a niebieskie oczy z oczarowaniem wpatrywały się w niego jakby przed chwilą spadł z nieba. Musiał stwierdzić, że była naprawdę… ładna. Kilkakrotnie zamrugał oczami tym samym wyrywając się z opętania i powtórzył swoje pytanie.
-J-Juvia nie wie – szepnęła dziewczyna lekko skubiąc brzeg zwiewnej sukienki tego samego koloru, co jej włosy i oczy. –Juvia myśli, że coś wybuchło – stwierdziła lekko się rumieniąc.
-Um, w takim razie dziękuję – rzucił w jej stronę Gray i już miał zamiar wsiąść na konia, gdy poczuł lekki uścisk na swojej dłoni. Skierował swój wzrok na dziewczynę, która też wyglądała na zaskoczoną swoim ruchem. Spłonęła jeszcze większym rumieńcem i w jednej sekundzie zniknęła w tłumie pozostawiając zdziwionego chłopaka, do którego nie dochodziło nawet głośne wołanie Natsu, który kazał mu w końcu się opamiętać.

 
Pustka. Pustka w głowie, której nie potrafiła określić żadną myślą. I ciemność. Gdzie była? Nie potrafiła tego stwierdzić, gdyż nie widziała niczego, co mogłoby pomóc jej w określeniu miejsca swojego położenia. Chyba po prostu musi otworzyć oczy… Lekko uchyliła powieki uświadamiając sobie, że jej ciało składa się jedynie z wielkiego bólu. A jej umysł to pustka. To cud, że w ogóle żyła. 
Kim jestem?
Nazywam się Erza Scarlet.
I jestem… jestem…
Pustka. Z przerażeniem stwierdziła, że nie pamięta kim jest. W jej głowie znalazły się jedynie dwa wspomnienia, które próbowała poskładać w całość. Była w jakimś mieszkaniu i obrzucała blondyna mąką. Hayato. Chyba tak miał na imię…
A później jeszcze Jellal, który przykładał sztylet do jej gardła, chciał ją zabić. W takim razie kim oni są? Hayato to przyjaciel, czy może ktoś więcej? A Jellal to pewnie wróg. A ona kim jest? Czuła jakby urodziła się właśnie w tej chwili. Nie pamiętała nic innego.
Z jej ust dobył się jęk bólu, który natychmiast został zagłuszony przez zrozpaczony krzyk jakiegoś mężczyzny. Chyba wołał ją po imieniu. Poznawała ten głos. Hayato upadł przed nią na kolana ledwo powstrzymując cisnące się mu do oczu łzy na widok osoby, do której pierwszy raz tak naprawdę coś czuł…
Chyba próbowała się uśmiechnąć, lecz na jej twarz od razu wypłynął grymas bólu. Lekko przymknęła oczy, sprawiając, że chłopak od razu poczuł przechodzące przez jego ciało dreszcze przerażenia.
-Hej, Erza – jęknął, ściskając delikatnie jej dłoń. Czuł jak jej krew rozlewa się po jego rękach, tworzy szkarłatną plamę na jego płaszczu. –Nie wolno ci umierać, słyszysz? Nie w chwili – jego głos lekko się załamał – nie w chwili, gdy dopiero cię poznałem. Nie teraz…
Mimowolnie podniósł się na nogi i opornie zaczął odkopywać jej ciało spod kupy gruzu, którą była przysypana. Co chwilę jednak kierował wzrok na wielką ranę na brzuchu, z której co chwilę wydostawały się kolejne pokłady krwi. Gdy w końcu udało mu się wyciągnąć dziewczynę, delikatnie wziął ją na ręce. Była teraz taka bezbronna i krucha… Ze zdziwieniem zauważył, że w jego stronę biegną dwaj mężczyźni, których widział wcześniej na zamku. Na widok Erzy, która znajdowała się w jego ramionach obaj przystanęli i wlepili w nią niedowierzający wzrok.
-Co tu się stało? – Czarnowłosy chłopak zachował resztki rozumu, jednak w jego oczach dostrzegalny był niewyobrażalny ból. On też rozpoznał w Hayato partnera Erzy z balu.
-Nie jestem do końca pewny – blondwłosy nie odwracając się, zaczął jak najszybciej zmierzać w kierunku swojego mieszkania. Nie mógł zanieść jej do żadnego ze szpitali, gdyż pod spojrzeniem prawa, Scarlet była przecież jednym ze Zwiadowców wrogiego państwa. –Nagle cały zamek przemienił się w stertę kamieni. Erza znajdowała się w jednej z wież, która się zawaliła. Zaniosę ją do swojego mieszkania i tam spróbuję…
Jego słowa jednak przerwał zdenerwowany warkot drugiego z chłopaków. Wyglądał jakby za chwilę miał zamiar wszystkie głazy, które wcześniej były zamkiem rozdrobnić w najmniejszy pył. Wybić całe miasto. Zabić.
-Kto… Kto jej to zrobił? – Zacisnął pięści, wrogo spoglądając na Hayato.
-Natsu, to nie jest… - czarnowłosy chłopak próbował uspokoić przyjaciela, lecz ten miał na twarzy wymalowaną taką rządzę mordu, że chyba nic nie mogłoby go powstrzymać.
-Gray, daj spokój – zwrócił się poważnie w stronę towarzysza, po czym zrównał krok z Hayato. – To był Jellal, tak? Ten zasrany dupek Jellal jej to zrobił?
Kapitan lekko przeszedł do szybkiego truchtu, lecz udało mu się jeszcze rzucić w stronę Natsu zdziwione spojrzenie.
-Król Jellal? – Mruknął, dopadając drzwi swojego mieszkania. –Myślę, że to możliwe… 
Wpadł do domu pozostawiając przed wejściem dwójkę przyjaciół, w których gniew nie potrafił znaleźć ujścia. Ktoś skrzywdził ich Erzę, która w tej chwili ledwo żyła. Ktoś skrzywdził…
-Zabiję go – mruknął w pewnym momencie Dragneel, który aż zacisnął zęby ze złości. –Chcę żeby cierpiał, żeby cierpiał jak ona…
Gray westchnął próbując na powrót się uspokoić.
-Nie wiesz, czy to na pewno on, Natsu – zaczął spokojnie i szybko uciszył przyjaciela ręką, widząc jego już otwierające się usta. –Chociaż spróbuj pomyśleć logicznie. Mieszkał tam już tyle lat, więc po co miałby niszczyć swój dom? Jeśli chciał ją zabić to mógł… - głęboko westchnął, na chwilę przerywając -… mógł zrobić to tak, by być pewnym, że ona zginie.
Różowowłosy w ciszy zaczął rozważać jego słowa, więc Gray powoli kontynuował.
-A zresztą, teraz to nic nie znaczy. W tej chwili liczy się tylko życie Erzy. To już twoja decyzja, co w tej chwili okaże się dla ciebie najważniejsze – dodał ostatnie słowa i wszedł do mieszkania Hayato, nie zamykając za sobą drzwi.
Natsu przez chwilę wpatrywał się w jego znikające plecy, po czym wyszedł na świeże powietrze, tępo wpatrując się w przepływające po niebie chmury. Czuł, że jest na granicy wyczerpania fizycznego i psychicznego. A jeszcze kilka godzin temu roztrząsał swoje sprawy sercowe… A Igneel? Czy to możliwe, że tu był? Jeśli tak, to w tej chwili już pewnie nie żyje…
-Dałeś się nabrać – mruknął do siebie, mocno zaciskając oczy. Nie chciał widzieć Erzy znów w takim stanie. Najsilniejsza dziewczyna jaką kiedykolwiek poznał, teraz leżała tam na granicy życia i śmierci. On chciał teraz…
-Natsu!
On chciał po prostu…
-Natsu, do cholery!
Świętego spokoju…
Został gwałtownie podniesiony do góry, by za chwilę zobaczyć przed sobą dobrze znajomą mu twarz Laxusa. Jego niebieskie oczy wyrażały jedynie furię. Nie pytał co tu robią, wskazał jedynie otwarte drzwi mieszkania i cicho wyszeptał imię szkarłatnowłosej. Już za chwilę w budynku zniknął Laxus, Sting i Lyon. Gajeela nie było wśród nich. Z westchnieniem i nadal przymkniętymi powiekami zjechał po ścianie czując, że ktoś przysiada się na miejsce obok niego.
W tej chwili już wiedział, czego tak naprawdę chciał.
Delikatnie oparł głowę na ramieniu Lucy czując, że nigdy jeszcze nie czuł się tak bezsilny.
-Ufaj mi – szepnął, w końcu otwierając oczy i przyglądając się jej twarzy, teraz naznaczonej brudem oraz kurzem. Lecz dla niego nadal pięknej. – Proszę, ufaj mi…
-Ufam – odpowiedziała, lekko ściskając jego dłoń. –Teraz już ufam.
Przez chwilę w ciszy wpatrywali się w błękitne niebo, po którym płynęły teraz puchate chmury układające się w przeróżne kształty. Dragneel jednak w tym momencie stwierdził, że coś tu się nie zgadza. Przecież Lucy…
-Hej… - usiadł naprzeciwko niej, głęboko patrząc jej w oczy.  – Uciekłaś więc… co tu robisz?
-Przypadkowo wpadłam na twoich przyjaciół po drodze – mruknęła, lekko zawstydzona. Uciekła. Przebywając kilka godzin wśród jego towarzyszy od razu zauważyła, że są oni dobrzy i nie mogliby jej skrzywdzić. Ale uważali ją za wroga i wiedziała, że zasługuje na śmierć. A Natsu… Natsu chronił ją od początku, a ona nie potrafiła mu do końca zaufać. Mając za męża tyrana, który nie znał granic, chyba powinno być to oczywiste.
-Dobrze cię traktowali? – Głos chłopaka wyrwał ją z zamyślenia. Kiwnęła głową w geście potwierdzenia i oparła się o ścianę znajdującą się za nią. Była taka zmęczona…
Dragneel przyglądał się uważnie jej twarzy i zamkniętym powiekom. Błądził wzrokiem od jej rumianych policzków, aż do ust. Ust, których smak chętnie by teraz poznał. Niesforny kosmyk zsunął się na jeden z jej policzków zasłaniając mu widok całej jej twarzy. Powoli wysunął do przodu rękę, by odgarnąć go na bok, lecz jego dłoń zamarła w połowie drogi.
Lisanna.
Czy to musi być takie trudne? Będzie musiał porozmawiać z nią, gdy wróci. Powie jej, że… Tak naprawdę nie wiedział, co takiego może jej powiedzieć.
Nagle zauważył, że Lucy uważnie przypatruje się jego wyciągniętej dłoni.
Idiota. Głupi idiota!
Przez chwilę miał zamiar zabrać ją na powrót i głupio wytłumaczyć się, że jakaś niewinna muszka zaplątała się w jej blond włosy. Zrobiłby tak, gdyby nie nazywał się Natsu Dragneel. A to przecież zobowiązuje. Z szerokim uśmiechem złapał za kosmyk włosów i delikatnie odsunął go na bok, by już więcej nie zasłaniał mu jej twarzy. Nie rozumiał czemu od razu się zarumieniła, ale musiał stwierdzić, że tak wygląda jeszcze bardziej uroczo.
Powoli wstał i wyciągnął w jej stronę rękę, by pomóc jej się podnieść.
-Trzeba sprawdzić co u Erzy – stwierdził, na widok jej pytającego spojrzenia. Razem weszli do budynku i kierując się głosami, za chwilę znaleźli się w pokoju, które na tą chwilę pełniło rolę szpitalnej sali. Wszędzie porozrzucane były bandaże, a dookoła porozstawiane zostały dziwne maści i napoje o niezidentyfikowanych kolorach. Pięć osób od razu odwróciło się na widok wchodzących do pokoju gości.
-Dobrze, że jesteś - mruknął Gray w stronę przyjaciela, a jego mina wcale nie wróżyła niczego dobrego.
Dragneel ze strachem spojrzał w stronę łóżka myśląc o najgorszym. Erza jednak żyła. Praktycznie całą powierzchnię jej ciała pokrywały bandaże, lecz najważniejsze było, że żyła. Coś w jej spojrzeniu jednak niepokoiło różowłosego.
-Jak się masz, Erzo? – Zapytał niewyraźnie, uważnie obserwując jej twarz.
Dziewczyna zwróciła jednak błagalne spojrzenie w stronę Hayato.
-Ja… -znów spojrzała na Natsu, lecz mówienie sprawiało jej niebywałą trudność. – Ja… Nie pamiętam cię…
Natsu spojrzał na nią zaskoczony.
-To nie czas na zabawy – powoli podszedł do niej krzyżując ramiona na piersi. –Znamy się od trzynastu lat.
Dziewczyna jednak zaprzeczyła ruchem głowy.
Dragneel miał ochotę podejść do niej i mocno nią potrząsnąć. Czuł, ze panika bierze nad nim górę. Przed zrobieniem czegokolwiek powstrzymała go jednak wyciągnięta dłoń Fullbustera.
-Daj spokój, Natsu – mruknął, odwracając wzrok. –Ona nas nie pamięta.
Nie pamięta.
Pustka.


Od autorki:
Wiem, wiem, rozdziału nie było długo, bo chyba prawie miesiąc, ale moja wena… Na ten czas gdzieś się ulotniła ._.
Dziś wróciła z rozmazanym makijażem w porwanych rajstopach i od razu poszła spać. Nie wiem gdzie była i co robiła, ale dobrze, że już jest. Ostatnio jakoś tak krucho… leżę całymi dniami na dywanie, bo złapał mnie dosłownie jakiś tryb leniwca. Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z tego rozdziału i że choć troszkę wam się podobał :3 

Obserwatorzy