Igneel poruszał się pomiędzy roztańczonymi
Zwiadowcami próbując odnaleźć rudowłosego przyjaciela. Martwił się. Cornelia
już dawno wróciła i chociaż ciągle się uśmiechała to była jakaś taka…
zapłakana. Bał się jednak podejść do niej i zapytać, gdzie znajduje się
Gildarts ze względu na wcześniejszy incydent z jej sukienką. W końcu westchnął
i udał się w stronę stołu, przy którym siedziało kilka osób. Szybko zauważył
znajomą twarz.
-Metalicana, staruchu, nie wiedziałem, że tu jesteś! – Wykrzyknął lądując na krześle obok niego. Mężczyzna spojrzał na niego przelotnie. Był dużo starszy od Igneela. Jego czarne włosy poprzetykane były już siwizną, a ciemne oczy nadal patrzyły na wszystkich z pogardą i wyższością. Mimo to każdy zdawał sobie sprawę, że jego surowy charakter był tylko przykrywką. Potrafił być naprawdę dobrym człowiekiem, a swojego ucznia Gajeela otaczał wyjątkową opieką i kochał go jak syna, chociaż nigdy tego nie okazywał.
-Na spotkaniu Korpusu każdy musi być, idioto – odwarknął, czujnie rozglądając się na boki.
-Chyba masz rację - odpowiedział czerwonowłosy marszcząc brwi. - A tak w sumie to po co się tak rozglądasz?
Metalicana spojrzał na niego z politowaniem.
-W naszych szeregach znajduje się zdrajca może to sobie dokładnie przemyśl.
-Przemyślałem i nadal nie rozumiem – odpowiedział od razu Igneel nadymając policzki.
Starszy Zwiadowca tylko westchnął.
-Wiesz… kiedyś ktoś powiedział mi: „jeśli się zdenerwujesz – policz do dziesięciu, to pomaga” – zaczął po chwili ciszy. – Ja policzyłem już do siedemdziesięciu i nadal nie mogę znieść widoku twojego ryja.
-No i bardzo mi przykro – odpowiedział czerwonowłosy udając obrażonego. –To o co chodzi z tym szpiegiem?
-Mistrz tłumaczył na początku spotkania. Ktoś informuje wrogów o wszystkim co robimy, a biorąc pod uwagę fakt, że najważniejsze informacje podejmowane są w kręgu najbardziej zaufanych Zwiadowców, to musi być to ktoś z nas.
-Podejrzewasz kogoś? – Zapytał z zastanowieniem czerwonowłosy i wziął do ręki leżące na półmisku jabłko.
-Życie składa się z samych podejrzeń – odpowiedział Metalicana ocierając zmęczoną twarz. – Kojarzysz gościa o nazwisku Nikushima Fernandes?
-Tego niebieskowłosego lalusia z synkiem?
-Ta. Wydaje mi się, że odgrywa w tym przedstawieniu znaczącą rolę.
-To tu będzie jakieś przedstawienie? – Wykrzyknął nagle ożywiony Igneel.
Ze spojrzeniem szaleńca wychylił się w stronę starszego kolegi oczekując odpowiedzi.
-Wiesz, że jest takie słowo, które wyraża więcej niż tysiąc słów?
-Wiem! Rafaello! – Znów wykrzyknął czerwonowłosy.
Wokół Zwiadowców zdążył zebrać się już tłum gapiów, który po odpowiedzi Igneela wybuchł głośnym śmiechem. Meżczyzna wstał i ukłonił się, po czym zaczął całować rękę i pozdrawiać tłum.
-Kurwa, zabierzcie go stąd, bo nie wytrzymam – wyszeptał Metalicana kryjąc twarz w dłoniach.
-Spoko, Meti – odrzekł Zwiadowca uśmiechając się szeroko. Ludzie mnie kochają. A teraz, opowiedz mi o tym szpiegu – poprosił, gdy całe zbiegowisko zdążyło się już rozproszyć i zajęło się zwykłą dla siebie rzeczą – chlaniem i robieniem z siebie debili.
-Po pierwsze, nie nazywaj mnie Meti, bo naprawdę zaraz dostaniesz. Moja cierpliwość nie jest wieczna. Po drugie, próbuję ci to wytłumaczyć już kolejny raz! Dlatego racz się zamknąć – podkreślił czarnowłosy na widok już otwierającej się buzi Igneela – i posłuchać tego co mam do powiedzenia. Jak już mówiłem, moje podejrzenia w dużej mierze padając na Nikushimę Fernandesa. Podobno szpieguje dla nas Francję, ale coś mi tu śmierdzi. Z moich źródeł wynika, że nigdy jeszcze nie dostarczył nam żadnej ważnej informacji.
-Znasz go może lepiej? – Zapytał poważnie Igneel, a widząc przytaknięcie kolegi, zadał kolejne pytanie. – Jaki on jest?
-Miałem okazję trochę z nim porozmawiać – odpowiedział Metalicana z zamyśleniem. – Pieprzony narcyz. Chodzi ubrany w ten swój długi płaszcz, z laseczką i ciągle tylko poprawia włosy. Zapatrzony w siebie, uważa się za najlepszego… rozumiesz? Dodatkowo niezły łamacz serc. Uwodzi, rozkochuje, a potem zostawia. Gdyby nie miał syna pewnie stwierdziłbym, ze jest jakimś pieprzonym pedałem.
-I pewnie występuje tutaj zasada „jaki ojciec, taki syn”? – Prychnął Igneel biorąc łyka ze stojącej w pobliżu butelki.
-A żebyś wiedział! Ten jego synalek… Jellal chyba ma na imię… Kolejna wielmożność wyrasta, po dupie całuj.
Wtem obok nich znalazł się Gildarts. Nie zwracając na nich uwagi zwalił się na najbliższą ławkę i chwytając w rękę butelkę z alkoholem opróżnił ją jednym haustem, po czym przeciągle westchnął i oparł twarz na dłoni.
-A żebyś widział jak on wygląda! – Wykrzyknął Metalicana jakby nie zauważając obecności kolejnego Zwiadowcy. – Ma takie coś na twarzy. Ni to blizna, ni tatuaż. Podejrzanie wygląda. A jeśli chodzi o ogół to ryj w ryj jak tatuś. Czasami zastanawiam się czy…
Metalicana przerwał i intensywnie zaczął wpatrywać się w punkt po swojej prawej.
-Czy co? – Zapytał zaciekawiony Igneel nie mogąc dłużej znieść przedłużającego się milczenia.
-Cii… o wilku mowa…
I nagle z powiewającą za sobą peleryną pojawił się obok nich wysoki, lecz chudy mężczyzna, o niebieskich, gładko ułożonych włosach i lekko psychopatycznym spojrzeniu. Pod rękę trzymał jakąś rozchichotaną i zarumienioną kobietę.
-Synu, udaj się do odpowiedniego dla siebie towarzystwa – rzucił w stronę chłopca stojącego obok niego. Ten od razu wykonał polecenie.
Trzej Zwiadowcy milczeli, mężczyzna jednak zachowywał się jakby nie zdawał sobie sprawy z ich istnienia.
-Piękna pani Alberona, moja kiedyś pewnie żona – rzucił w pewnym momencie do swojej towarzyszki. Ta zachichotała jak zakochana nastolatka. I wtedy Igneel zrozumiał kim wielki hrabia Fernandes zamierza zabawić się tym razem. Szybkim ruchem zasłonił widok przed Gildartsem. Nie było to jednak potrzebne. Przybity Zwiadowca nie zwracał na otaczający go świat uwagi i właśnie duszkiem opróżniał piątą z kolei butelkę.
-Stań po mojej lewej stronie Cornelio. Uważam, że mój lewy profil prezentuje się o wiele lepiej – powiedział Nikushima lekko zagarniając włosy do tyłu.
Na dźwięk imienia „Cornelia” Gildarts mimowolnie spojrzał w ich stronę. I zobaczył ją. Obejmowaną. Przez innego mężczyznę. Lekko chwiejąc się na nogach wstał i odgarnął włosy opadające mu na twarz.
-A po jako cholhere tymjomtak obejmujesz? - Zapytał ledwo składając zdania przez wypity wcześniej alkohol.
Fernandes spojrzał na niego podnosząc brew do góry.
-Och, taki nawyk! – Odpowiedział opuszczając rękę, lecz przy okazji zaczepnie przejeżdżając dłonią po talii kobiety.
-Skurwysyństwo się szerzy – westchnął Gildarts podwijając rękawy i automatycznie trzeźwiejąc.
-Że co proszę?
-A to, że masz ją puścić, bo ci zaraz skopię tą hrabią dupę.
Atmosfera zdawała się być coraz bardziej napięta. Ludzie przestali tańczyć, muzyka przestała grać. Wszyscy patrzyli tylko w ich stronę. Każdy o zdrowym rozsądku zdawał sobie sprawę, że Cornelia, mimo iż nie była z Gildartsem to nadal do niego należała, więc nikt nie kładł na niej swoich łap.
-Puszczę tę zniewagę mimo uszu ze względu na stan w jakim obecnie się znajdujesz, jednak wymagam, aby…
-Gówno mnie obchodzi co ty wymagasz – odwarknął zdenerwowany Gildarts.
-W takim razie dobrze – odpowiedział rozdrażniony niebieskowłosy. Zdjął z dłoni rękawiczkę i rzucił mu ją prosto pod nogi. – Wyzywam cię na pojedynek. Na szable. W tej chwili.
-Nie ma sprawy – rzucił Gildarts przyjmując wyzwanie i już miał sięgać po broń, kiedy między nimi stanął Igneel.
-Nie będziesz z nim teraz walczył – stwierdził z wyższością, zwracając się do Fernandesa.
-Zgodził się, więc niech walczy – warknął Nikushima.
-Kodeks zabrania walk z ludźmi pijanymi, chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
Fernandes spojrzał na niego spode łba.
-W takim razie dobrze, przełóżmy to na jutro. Szable, udeptana ziemia, w samo południe. Zwycięsca otrzymuje Cornelię.
-Nie jestem rzeczą – wykrzyknęła kobieta, po czym zarzuciła włosami i zniknęła w tłumie ludzi.
Gildarts wzruszył ramionami.
-I tak o nią walczymy – powiedział, uścisnął rękę rywalowi, po czym lekko się zataczając udał się w stronę swojego namiotu.
Erza bez przekonania usiadła pośród rozwrzeszczanych bachorów. Nie podobało jej się to towarzystwo. Nie na jej poziomie. Lyon dopingował bijącemu się z Gray’em Natsu, mała Cana wyrywała trawę obsypując wszystkich dookoła ziemią i krzycząc w niebogłosy, a trójka białowłosego najprawdopodobniej rodzeństwa bawiła się w potwory. Chciała z kimś porozmawiać i to szybko. Zanim emocje osiągną taki poziom, po którym zacznie krzyczeć i wpadnie w histerię. Wtem zauważyła siedzącego w pobliżu blondwłosego chłopca. Na oko mógł mieć dziesięć albo jedenaście lat, jednak stwierdziła, że w tym towarzystwie będzie najlepszym wyjściem. Wydawał się być najdojrzalszy. Nie wahając się długo usiadła obok niego i z zainteresowaniem zaczęła mu się przyglądać. W oczy od razu rzuciła jej się nieduża blizna przechodząca przez jego oko. Miała ciekawy kształt. W pewnym momencie podniósł rękę do góry i roztrzepał już i tak rozczochrane blond włosy.
-Nie wypada tak się przyglądać – szepnął w jej stronę z uśmiechem, na co lekko się zarumieniła. – Ty musisz być Erza, nasza nadzieja. Dziadziuś trochę mi o tobie opowiadał.
-Dziadziuś? – Wyrwało jej się zanim zdążyła się powstrzymać.
-Mistrz Makarov, mój dziadek. Widzisz, trudno być rodziną głowy Korpusu, dlatego zbytnio się z tym nie obnoszę – wytłumaczył chłopak. – Tak w ogóle to jestem Laxus – dodał i wyciągnął rękę w jej stronę. Lekko nią potrząsnęła. W zamku takie zachowanie nie miało prawa mieć miejsca. Nawet najznakomitsi przedstawiciele innych państw musieli kłaniać się przed nią lub całować ją w rękę. Jednak tym razem odwzajemniła uścisk dłoni. Nie była już w zamku. Jej zamku już nie było. Musiała się do tego przyzwyczaić.
-Erza – również się przedstawiła chociaż chłopak wiedział jak ma na imię. –Nie chcę żebyś tak mówił.
-Jak?
-Że jestem nadzieją kraju. Nie chcę być nadzieją. Chcę po prostu mieć rodziców i wrócić do domu – powiedziała zaciskając wargi. Nie chciała znów płakać.
-Och, dobrze – odpowiedział wyczuwając jej rozdarcie i szybko zmienił temat. – A jak ci się tu podoba, księżniczko?
-Nie podoba – westchnęła ze smutnym uśmiechem.
-Nie podoba? A to czemu? – Zapytał Laxus ze zdziwionym spojrzeniem.
-Nie podoba mi się to, że wszyscy są tacy niezorganizowani – zaczęła, czując, że może mu zaufać. – Nie podoba mi się zachowanie wszystkich dorosłych. Przecież mówili, że tu jest szpieg! Powinniśmy myśleć nad tym kto nim jest, a nie zabawiać się!
Wtem zza ich pleców dobiegło głośne, powolne klaskanie i szyderczy głos.
-No brawo. Urocze przemówienie, naprawdę.
Jak na zawołanie odwrócili się do tyłu i dostrzegli niebieskowłosego chłopca. Stał oparty o najbliższe drzewo. Poprzez podmuchy wiatru jego peleryna powiewała na wietrze. Kopia ojca.
-Uważam, że taka piękna mordka jak twoja, nie powinna się nadwyrężać poprzez takie nudne zajęcie jak myślenie – kontynuował powoli do nich podchodząc.
-Masz jeszcze jakieś problemy? – Zapytał Laxus powoli się podnosząc. Choć różnica między nimi wynosiła trzy lata, Jellal prawie dorównywał wzrostem blondynowi. Był bardzo wysoki jak na swój wiek.
-Okazuję ci szacunek tylko ze względu na to, że jesteś pod opieką Mistrza. W innym wypadku nawet nie zwróciłbym na ciebie uwagi – powiedział z kpiącym uśmiechem, naśladując swojego ojca, którego wiele razy widział w takich sytuacjach. – A teraz zamilcz, przyszedłem porozmawiać z księżniczką. Droga pani Erzo, czy mogę prosić na słówko?
Zaskoczona dziewczynka powoli podniosła się zaciekawiona. Intrygował ją. Chociaż był trochę zbyt władczy. Zignorowała ostrzegawcze wołanie Laxusa i ruszyła za chłopcem. Szli chwilę w głąb lasu aż w końcu zatrzymali się na małej polanie. Jellal usiadł i wskazał dziewczynce żeby zrobiła to samo. Lekko opadła na ziemię naprzeciwko chłopaka. Trawa była mokra, ale równocześnie przyjemnie chłodna i miękka. Siedzieli w ciszy patrząc się na siebie.
-Ładna jesteś – powiedział w pewnym momencie chłopczyk przekrzywiając głowę na bok. Erza kolejny raz tego dnia spłonęła rumieńcem.
-Dz-dziękuję – odpowiedziała zmieszana, po czym zaraz otrząsnęła się i odchrząknęła – Ty też jesteś!
-To może w przyszłości zostaniesz moją żoną? – Zapytał z uśmiechem łapiąc ją za ręce.
-Dobra! – Wykrzyknęła dziewczynka uśmiechając się coraz szerzej.
-Obiecujesz? – Szepnął Jellal patrząc na nią z uwagą.
Chwilę milczała wpatrując się w jego piękne, szczere oczy.
-Obiecuję – odpowiedziała.
Gildarts leżał w namiocie. Z daleka nadal rozbrzmiewały dźwięki zabawy, lecz on nie chciał tam być. Nie teraz. Nie dzisiaj. Znów alkohol uderzył mu do głowy, znów pokazał, że jest nic nie wartym idiotą. I pewnie znów ją stracił. Znów. Nie wiedział jak da radę walczyć następnego dnia. Czuł już działanie alkoholu, który wypił w takich ilościach. Wiedział, że następnego dnia ból będzie rozsadzać jego głowę od środka. A to mogła być najważniejsza walka w jego życiu. To było coś innego niż walki z wrogami. Podczas nich mógł stracić tylko swoje życie. Swoje nic niewarte, bezsensowne życie, które i tak już sobie niszczył. Tym razem będzie walczyć o coś ważniejszego – o sens swojego życia. Cornelia. Jednak nie chciał o niej myśleć. Już teraz napełniało go to bólem, gdzieś tam po lewej stronie klatki piersiowej. Za każdym razem widział u jej boku tego mężczyznę, obejmującego ją. Wtedy coś w nim wrzało, nie potrafił znieść myśli, że mogłaby być z innym. Ale mogła. Odrzuciła go, zostawiła kolejny raz, więc czemu by nie miała z kimś aktualnie być? Minęło przecież już tyle lat…
Nagle usłyszał lekkie potrząsanie swoim namiotem i drobny cień lekko migoczący w promieniach księżyca.
-Co do… szepnął do siebie, szybko złapał za płaszcz i wyszedł na zewnątrz. Ciepły wiatr uderzył go w twarz. Księżyc tej nocy był tak jasny, że aż raził. To go trochę ostudziło. Czemu wcześniej nie pomyślał o spacerze?
-Halo, Gildarts?
No tak. Nie wyszedł na spacer, ktoś go tu wyciągnął.
-Możemy porozmawiać? – Zapytała Cornelia, nawijając włosy na palec wskazujący.
-Nie – odpowiedział obojętnie Gildarts. – Już rozmawialiśmy.
-A, świetnie – odpowiedziała kobieta i już odwracała się z zamiarem odejścia, gdy Gildarts złapał ją za rękę.
-No dobra, żartowałem.
-Jakoś nie śmieszą mnie twoje żarty – odpowiedziała obrażonym tonem.
-Nigdy nie śmieszyły – szepnął zaczepnie Gildarts i schylił w jej stronę.
Oboje zaśmiali się głośno na wspomnienie dawnych czasów.
-A pamiętasz, - zaczęła kobieta z uśmiechem – jak siedzieliśmy w domu i czytaliśmy razem jakąś książkę? W pewnym momencie zażyczyłeś sobie żebym przyniosła ci coś do jedzenia. Poszłam, wyjęłam pieczeń, która była na następny dzień i ukroiłam ci kawałek. Wracam do pokoju, a ty śpisz, więc obudziłam cię i powiedziałam „kochanie, przyniosłam ci coś do jedzenia”. A ty wtedy do mnie…
-„Zwariowałaś kobieto, że o tej godzinie jedzenie mi robisz?” – powiedział za nią Gildarts naśladując zmęczony i rozdrażniony głos. Znów śmiejąc się opadli na trawę przy namiocie i już tak zostali wpatrując się w gwiazdy.
-Jutro czeka cię pojedynek – szepnęła w pewnym momencie kobieta, już zupełnie poważnie.
-Mhm…
-Mogę cię o coś prosić?
-O co tylko zechcesz – odpowiedział Gildarts z szerokim uśmiechem.
Kobieta przysunęła się i pogładziła go po policzku.
-Wygraj dla mnie, dobrze? – Zapytała szeptem patrząc mu głęboko w oczy.
-Dobrze – odpowiedział również zniżając głos.
Kobieta uśmiechnęła się lekko.
-Obiecujesz? – Spytała odgarniając niesforny kosmyk spadający mu na czoło.
-Obiecuję – odpowiedział.
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Tak więc kolejny rozdział jest...
Nie jestem z niego jakoś szczególnie zadowolona, ale mam nadzieję, że nie będziecie na mnie źli za całokształt, bo może trochę chaotycznie jest to opisane :3
Notkę dedykuję wszystkich fankom Jellala!
Żonom, kochankom... ^^
Jak może zauważyliście (lub może jeszcze nie) dodałam nową zakładkę "Zamówienia".
Zapraszam do zapoznania się z nią, może zapragniecie otrzymać ode mnie jakiegoś one - shota..
^^
-Metalicana, staruchu, nie wiedziałem, że tu jesteś! – Wykrzyknął lądując na krześle obok niego. Mężczyzna spojrzał na niego przelotnie. Był dużo starszy od Igneela. Jego czarne włosy poprzetykane były już siwizną, a ciemne oczy nadal patrzyły na wszystkich z pogardą i wyższością. Mimo to każdy zdawał sobie sprawę, że jego surowy charakter był tylko przykrywką. Potrafił być naprawdę dobrym człowiekiem, a swojego ucznia Gajeela otaczał wyjątkową opieką i kochał go jak syna, chociaż nigdy tego nie okazywał.
-Na spotkaniu Korpusu każdy musi być, idioto – odwarknął, czujnie rozglądając się na boki.
-Chyba masz rację - odpowiedział czerwonowłosy marszcząc brwi. - A tak w sumie to po co się tak rozglądasz?
Metalicana spojrzał na niego z politowaniem.
-W naszych szeregach znajduje się zdrajca może to sobie dokładnie przemyśl.
-Przemyślałem i nadal nie rozumiem – odpowiedział od razu Igneel nadymając policzki.
Starszy Zwiadowca tylko westchnął.
-Wiesz… kiedyś ktoś powiedział mi: „jeśli się zdenerwujesz – policz do dziesięciu, to pomaga” – zaczął po chwili ciszy. – Ja policzyłem już do siedemdziesięciu i nadal nie mogę znieść widoku twojego ryja.
-No i bardzo mi przykro – odpowiedział czerwonowłosy udając obrażonego. –To o co chodzi z tym szpiegiem?
-Mistrz tłumaczył na początku spotkania. Ktoś informuje wrogów o wszystkim co robimy, a biorąc pod uwagę fakt, że najważniejsze informacje podejmowane są w kręgu najbardziej zaufanych Zwiadowców, to musi być to ktoś z nas.
-Podejrzewasz kogoś? – Zapytał z zastanowieniem czerwonowłosy i wziął do ręki leżące na półmisku jabłko.
-Życie składa się z samych podejrzeń – odpowiedział Metalicana ocierając zmęczoną twarz. – Kojarzysz gościa o nazwisku Nikushima Fernandes?
-Tego niebieskowłosego lalusia z synkiem?
-Ta. Wydaje mi się, że odgrywa w tym przedstawieniu znaczącą rolę.
-To tu będzie jakieś przedstawienie? – Wykrzyknął nagle ożywiony Igneel.
Ze spojrzeniem szaleńca wychylił się w stronę starszego kolegi oczekując odpowiedzi.
-Wiesz, że jest takie słowo, które wyraża więcej niż tysiąc słów?
-Wiem! Rafaello! – Znów wykrzyknął czerwonowłosy.
Wokół Zwiadowców zdążył zebrać się już tłum gapiów, który po odpowiedzi Igneela wybuchł głośnym śmiechem. Meżczyzna wstał i ukłonił się, po czym zaczął całować rękę i pozdrawiać tłum.
-Kurwa, zabierzcie go stąd, bo nie wytrzymam – wyszeptał Metalicana kryjąc twarz w dłoniach.
-Spoko, Meti – odrzekł Zwiadowca uśmiechając się szeroko. Ludzie mnie kochają. A teraz, opowiedz mi o tym szpiegu – poprosił, gdy całe zbiegowisko zdążyło się już rozproszyć i zajęło się zwykłą dla siebie rzeczą – chlaniem i robieniem z siebie debili.
-Po pierwsze, nie nazywaj mnie Meti, bo naprawdę zaraz dostaniesz. Moja cierpliwość nie jest wieczna. Po drugie, próbuję ci to wytłumaczyć już kolejny raz! Dlatego racz się zamknąć – podkreślił czarnowłosy na widok już otwierającej się buzi Igneela – i posłuchać tego co mam do powiedzenia. Jak już mówiłem, moje podejrzenia w dużej mierze padając na Nikushimę Fernandesa. Podobno szpieguje dla nas Francję, ale coś mi tu śmierdzi. Z moich źródeł wynika, że nigdy jeszcze nie dostarczył nam żadnej ważnej informacji.
-Znasz go może lepiej? – Zapytał poważnie Igneel, a widząc przytaknięcie kolegi, zadał kolejne pytanie. – Jaki on jest?
-Miałem okazję trochę z nim porozmawiać – odpowiedział Metalicana z zamyśleniem. – Pieprzony narcyz. Chodzi ubrany w ten swój długi płaszcz, z laseczką i ciągle tylko poprawia włosy. Zapatrzony w siebie, uważa się za najlepszego… rozumiesz? Dodatkowo niezły łamacz serc. Uwodzi, rozkochuje, a potem zostawia. Gdyby nie miał syna pewnie stwierdziłbym, ze jest jakimś pieprzonym pedałem.
-I pewnie występuje tutaj zasada „jaki ojciec, taki syn”? – Prychnął Igneel biorąc łyka ze stojącej w pobliżu butelki.
-A żebyś wiedział! Ten jego synalek… Jellal chyba ma na imię… Kolejna wielmożność wyrasta, po dupie całuj.
Wtem obok nich znalazł się Gildarts. Nie zwracając na nich uwagi zwalił się na najbliższą ławkę i chwytając w rękę butelkę z alkoholem opróżnił ją jednym haustem, po czym przeciągle westchnął i oparł twarz na dłoni.
-A żebyś widział jak on wygląda! – Wykrzyknął Metalicana jakby nie zauważając obecności kolejnego Zwiadowcy. – Ma takie coś na twarzy. Ni to blizna, ni tatuaż. Podejrzanie wygląda. A jeśli chodzi o ogół to ryj w ryj jak tatuś. Czasami zastanawiam się czy…
Metalicana przerwał i intensywnie zaczął wpatrywać się w punkt po swojej prawej.
-Czy co? – Zapytał zaciekawiony Igneel nie mogąc dłużej znieść przedłużającego się milczenia.
-Cii… o wilku mowa…
I nagle z powiewającą za sobą peleryną pojawił się obok nich wysoki, lecz chudy mężczyzna, o niebieskich, gładko ułożonych włosach i lekko psychopatycznym spojrzeniu. Pod rękę trzymał jakąś rozchichotaną i zarumienioną kobietę.
-Synu, udaj się do odpowiedniego dla siebie towarzystwa – rzucił w stronę chłopca stojącego obok niego. Ten od razu wykonał polecenie.
Trzej Zwiadowcy milczeli, mężczyzna jednak zachowywał się jakby nie zdawał sobie sprawy z ich istnienia.
-Piękna pani Alberona, moja kiedyś pewnie żona – rzucił w pewnym momencie do swojej towarzyszki. Ta zachichotała jak zakochana nastolatka. I wtedy Igneel zrozumiał kim wielki hrabia Fernandes zamierza zabawić się tym razem. Szybkim ruchem zasłonił widok przed Gildartsem. Nie było to jednak potrzebne. Przybity Zwiadowca nie zwracał na otaczający go świat uwagi i właśnie duszkiem opróżniał piątą z kolei butelkę.
-Stań po mojej lewej stronie Cornelio. Uważam, że mój lewy profil prezentuje się o wiele lepiej – powiedział Nikushima lekko zagarniając włosy do tyłu.
Na dźwięk imienia „Cornelia” Gildarts mimowolnie spojrzał w ich stronę. I zobaczył ją. Obejmowaną. Przez innego mężczyznę. Lekko chwiejąc się na nogach wstał i odgarnął włosy opadające mu na twarz.
-A po jako cholhere tymjomtak obejmujesz? - Zapytał ledwo składając zdania przez wypity wcześniej alkohol.
Fernandes spojrzał na niego podnosząc brew do góry.
-Och, taki nawyk! – Odpowiedział opuszczając rękę, lecz przy okazji zaczepnie przejeżdżając dłonią po talii kobiety.
-Skurwysyństwo się szerzy – westchnął Gildarts podwijając rękawy i automatycznie trzeźwiejąc.
-Że co proszę?
-A to, że masz ją puścić, bo ci zaraz skopię tą hrabią dupę.
Atmosfera zdawała się być coraz bardziej napięta. Ludzie przestali tańczyć, muzyka przestała grać. Wszyscy patrzyli tylko w ich stronę. Każdy o zdrowym rozsądku zdawał sobie sprawę, że Cornelia, mimo iż nie była z Gildartsem to nadal do niego należała, więc nikt nie kładł na niej swoich łap.
-Puszczę tę zniewagę mimo uszu ze względu na stan w jakim obecnie się znajdujesz, jednak wymagam, aby…
-Gówno mnie obchodzi co ty wymagasz – odwarknął zdenerwowany Gildarts.
-W takim razie dobrze – odpowiedział rozdrażniony niebieskowłosy. Zdjął z dłoni rękawiczkę i rzucił mu ją prosto pod nogi. – Wyzywam cię na pojedynek. Na szable. W tej chwili.
-Nie ma sprawy – rzucił Gildarts przyjmując wyzwanie i już miał sięgać po broń, kiedy między nimi stanął Igneel.
-Nie będziesz z nim teraz walczył – stwierdził z wyższością, zwracając się do Fernandesa.
-Zgodził się, więc niech walczy – warknął Nikushima.
-Kodeks zabrania walk z ludźmi pijanymi, chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
Fernandes spojrzał na niego spode łba.
-W takim razie dobrze, przełóżmy to na jutro. Szable, udeptana ziemia, w samo południe. Zwycięsca otrzymuje Cornelię.
-Nie jestem rzeczą – wykrzyknęła kobieta, po czym zarzuciła włosami i zniknęła w tłumie ludzi.
Gildarts wzruszył ramionami.
-I tak o nią walczymy – powiedział, uścisnął rękę rywalowi, po czym lekko się zataczając udał się w stronę swojego namiotu.
Erza bez przekonania usiadła pośród rozwrzeszczanych bachorów. Nie podobało jej się to towarzystwo. Nie na jej poziomie. Lyon dopingował bijącemu się z Gray’em Natsu, mała Cana wyrywała trawę obsypując wszystkich dookoła ziemią i krzycząc w niebogłosy, a trójka białowłosego najprawdopodobniej rodzeństwa bawiła się w potwory. Chciała z kimś porozmawiać i to szybko. Zanim emocje osiągną taki poziom, po którym zacznie krzyczeć i wpadnie w histerię. Wtem zauważyła siedzącego w pobliżu blondwłosego chłopca. Na oko mógł mieć dziesięć albo jedenaście lat, jednak stwierdziła, że w tym towarzystwie będzie najlepszym wyjściem. Wydawał się być najdojrzalszy. Nie wahając się długo usiadła obok niego i z zainteresowaniem zaczęła mu się przyglądać. W oczy od razu rzuciła jej się nieduża blizna przechodząca przez jego oko. Miała ciekawy kształt. W pewnym momencie podniósł rękę do góry i roztrzepał już i tak rozczochrane blond włosy.
-Nie wypada tak się przyglądać – szepnął w jej stronę z uśmiechem, na co lekko się zarumieniła. – Ty musisz być Erza, nasza nadzieja. Dziadziuś trochę mi o tobie opowiadał.
-Dziadziuś? – Wyrwało jej się zanim zdążyła się powstrzymać.
-Mistrz Makarov, mój dziadek. Widzisz, trudno być rodziną głowy Korpusu, dlatego zbytnio się z tym nie obnoszę – wytłumaczył chłopak. – Tak w ogóle to jestem Laxus – dodał i wyciągnął rękę w jej stronę. Lekko nią potrząsnęła. W zamku takie zachowanie nie miało prawa mieć miejsca. Nawet najznakomitsi przedstawiciele innych państw musieli kłaniać się przed nią lub całować ją w rękę. Jednak tym razem odwzajemniła uścisk dłoni. Nie była już w zamku. Jej zamku już nie było. Musiała się do tego przyzwyczaić.
-Erza – również się przedstawiła chociaż chłopak wiedział jak ma na imię. –Nie chcę żebyś tak mówił.
-Jak?
-Że jestem nadzieją kraju. Nie chcę być nadzieją. Chcę po prostu mieć rodziców i wrócić do domu – powiedziała zaciskając wargi. Nie chciała znów płakać.
-Och, dobrze – odpowiedział wyczuwając jej rozdarcie i szybko zmienił temat. – A jak ci się tu podoba, księżniczko?
-Nie podoba – westchnęła ze smutnym uśmiechem.
-Nie podoba? A to czemu? – Zapytał Laxus ze zdziwionym spojrzeniem.
-Nie podoba mi się to, że wszyscy są tacy niezorganizowani – zaczęła, czując, że może mu zaufać. – Nie podoba mi się zachowanie wszystkich dorosłych. Przecież mówili, że tu jest szpieg! Powinniśmy myśleć nad tym kto nim jest, a nie zabawiać się!
Wtem zza ich pleców dobiegło głośne, powolne klaskanie i szyderczy głos.
-No brawo. Urocze przemówienie, naprawdę.
Jak na zawołanie odwrócili się do tyłu i dostrzegli niebieskowłosego chłopca. Stał oparty o najbliższe drzewo. Poprzez podmuchy wiatru jego peleryna powiewała na wietrze. Kopia ojca.
-Uważam, że taka piękna mordka jak twoja, nie powinna się nadwyrężać poprzez takie nudne zajęcie jak myślenie – kontynuował powoli do nich podchodząc.
-Masz jeszcze jakieś problemy? – Zapytał Laxus powoli się podnosząc. Choć różnica między nimi wynosiła trzy lata, Jellal prawie dorównywał wzrostem blondynowi. Był bardzo wysoki jak na swój wiek.
-Okazuję ci szacunek tylko ze względu na to, że jesteś pod opieką Mistrza. W innym wypadku nawet nie zwróciłbym na ciebie uwagi – powiedział z kpiącym uśmiechem, naśladując swojego ojca, którego wiele razy widział w takich sytuacjach. – A teraz zamilcz, przyszedłem porozmawiać z księżniczką. Droga pani Erzo, czy mogę prosić na słówko?
Zaskoczona dziewczynka powoli podniosła się zaciekawiona. Intrygował ją. Chociaż był trochę zbyt władczy. Zignorowała ostrzegawcze wołanie Laxusa i ruszyła za chłopcem. Szli chwilę w głąb lasu aż w końcu zatrzymali się na małej polanie. Jellal usiadł i wskazał dziewczynce żeby zrobiła to samo. Lekko opadła na ziemię naprzeciwko chłopaka. Trawa była mokra, ale równocześnie przyjemnie chłodna i miękka. Siedzieli w ciszy patrząc się na siebie.
-Ładna jesteś – powiedział w pewnym momencie chłopczyk przekrzywiając głowę na bok. Erza kolejny raz tego dnia spłonęła rumieńcem.
-Dz-dziękuję – odpowiedziała zmieszana, po czym zaraz otrząsnęła się i odchrząknęła – Ty też jesteś!
-To może w przyszłości zostaniesz moją żoną? – Zapytał z uśmiechem łapiąc ją za ręce.
-Dobra! – Wykrzyknęła dziewczynka uśmiechając się coraz szerzej.
-Obiecujesz? – Szepnął Jellal patrząc na nią z uwagą.
Chwilę milczała wpatrując się w jego piękne, szczere oczy.
-Obiecuję – odpowiedziała.
Gildarts leżał w namiocie. Z daleka nadal rozbrzmiewały dźwięki zabawy, lecz on nie chciał tam być. Nie teraz. Nie dzisiaj. Znów alkohol uderzył mu do głowy, znów pokazał, że jest nic nie wartym idiotą. I pewnie znów ją stracił. Znów. Nie wiedział jak da radę walczyć następnego dnia. Czuł już działanie alkoholu, który wypił w takich ilościach. Wiedział, że następnego dnia ból będzie rozsadzać jego głowę od środka. A to mogła być najważniejsza walka w jego życiu. To było coś innego niż walki z wrogami. Podczas nich mógł stracić tylko swoje życie. Swoje nic niewarte, bezsensowne życie, które i tak już sobie niszczył. Tym razem będzie walczyć o coś ważniejszego – o sens swojego życia. Cornelia. Jednak nie chciał o niej myśleć. Już teraz napełniało go to bólem, gdzieś tam po lewej stronie klatki piersiowej. Za każdym razem widział u jej boku tego mężczyznę, obejmującego ją. Wtedy coś w nim wrzało, nie potrafił znieść myśli, że mogłaby być z innym. Ale mogła. Odrzuciła go, zostawiła kolejny raz, więc czemu by nie miała z kimś aktualnie być? Minęło przecież już tyle lat…
Nagle usłyszał lekkie potrząsanie swoim namiotem i drobny cień lekko migoczący w promieniach księżyca.
-Co do… szepnął do siebie, szybko złapał za płaszcz i wyszedł na zewnątrz. Ciepły wiatr uderzył go w twarz. Księżyc tej nocy był tak jasny, że aż raził. To go trochę ostudziło. Czemu wcześniej nie pomyślał o spacerze?
-Halo, Gildarts?
No tak. Nie wyszedł na spacer, ktoś go tu wyciągnął.
-Możemy porozmawiać? – Zapytała Cornelia, nawijając włosy na palec wskazujący.
-Nie – odpowiedział obojętnie Gildarts. – Już rozmawialiśmy.
-A, świetnie – odpowiedziała kobieta i już odwracała się z zamiarem odejścia, gdy Gildarts złapał ją za rękę.
-No dobra, żartowałem.
-Jakoś nie śmieszą mnie twoje żarty – odpowiedziała obrażonym tonem.
-Nigdy nie śmieszyły – szepnął zaczepnie Gildarts i schylił w jej stronę.
Oboje zaśmiali się głośno na wspomnienie dawnych czasów.
-A pamiętasz, - zaczęła kobieta z uśmiechem – jak siedzieliśmy w domu i czytaliśmy razem jakąś książkę? W pewnym momencie zażyczyłeś sobie żebym przyniosła ci coś do jedzenia. Poszłam, wyjęłam pieczeń, która była na następny dzień i ukroiłam ci kawałek. Wracam do pokoju, a ty śpisz, więc obudziłam cię i powiedziałam „kochanie, przyniosłam ci coś do jedzenia”. A ty wtedy do mnie…
-„Zwariowałaś kobieto, że o tej godzinie jedzenie mi robisz?” – powiedział za nią Gildarts naśladując zmęczony i rozdrażniony głos. Znów śmiejąc się opadli na trawę przy namiocie i już tak zostali wpatrując się w gwiazdy.
-Jutro czeka cię pojedynek – szepnęła w pewnym momencie kobieta, już zupełnie poważnie.
-Mhm…
-Mogę cię o coś prosić?
-O co tylko zechcesz – odpowiedział Gildarts z szerokim uśmiechem.
Kobieta przysunęła się i pogładziła go po policzku.
-Wygraj dla mnie, dobrze? – Zapytała szeptem patrząc mu głęboko w oczy.
-Dobrze – odpowiedział również zniżając głos.
Kobieta uśmiechnęła się lekko.
-Obiecujesz? – Spytała odgarniając niesforny kosmyk spadający mu na czoło.
-Obiecuję – odpowiedział.
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Tak więc kolejny rozdział jest...
Nie jestem z niego jakoś szczególnie zadowolona, ale mam nadzieję, że nie będziecie na mnie źli za całokształt, bo może trochę chaotycznie jest to opisane :3
Notkę dedykuję wszystkich fankom Jellala!
Żonom, kochankom... ^^
Jak może zauważyliście (lub może jeszcze nie) dodałam nową zakładkę "Zamówienia".
Zapraszam do zapoznania się z nią, może zapragniecie otrzymać ode mnie jakiegoś one - shota..
^^