czwartek, 31 października 2013

Rozdział 4 - Spotkanie

 Gildarts wstając zanotował od razu dwie rzeczy. Po pierwsze leżał na podłodze, co nie za bardzo mu odpowiadało, a po drugie nigdzie nie widział Erzy. Niepokój o dziewczynkę lekko wzrósł kiedy zauważył, że Igneela i Natsu również nigdzie nie ma. Gdzie ten staruch ją zabrał? Nie czekając długo chwycił płaszcz i wyskoczył na dwór. Cała trójka stała na polanie i najwyraźniej nie próżnowała. Zwiadowca co chwilę wykrzykiwał im polecenia, które dziewczynka i chłopiec od razu wykonywali. Po kolei jedna osoba wymierzała cios pięścią, po czym robiła wykop z obrotu i znów zaczynała atakować lecz tym razem drugą ręką, a druga osoba odparowywała wszystkie ciosy, blokując je skrzyżowanymi rękami. Potem Igneel polecił im robienie pompek i brzuszków, a sam podszedł do nadal stojącego w drzwiach Gildartsa.
-Po co trenujesz też małą? – Zapytał rudowłosy nie dając mu dojść do słowa.
Igneel spojrzał na niego obojętnie.
-To właśnie chciałem ci powiedzieć. Zanim byś wstał to sama by się wszystkiego nauczyła. Kiedy obudziliśmy się z Natsu, Erza już sobie biegała dookoła domu, nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić. Od razu widać kto powinien być jej nauczycielem.
-I pewnie jeszcze uczyłbyś jej jakiś debilnych wierszyków. Natsu zna jeszcze jakieś oprócz tej formułki o Igneelu największym i najpotężniejszym? – Zapytał Gildarts z rozbawieniem.
-Tak po prawdzie… - Odpowiedział Igneel po chwili jakby trochę zawstydzony – To ten ledwo zapamiętał…
Pytający wybuchł głośnym śmiechem, który jednak szybko został stłumiony przez rozkazujący krzyk kobiety dochodzący z niedaleka.
-Słyszałeś? – Zapytali obaj mężczyźni jednocześnie, a dzieci szybko podniosły się z ziemi widząc niepokojąca postawę obronną Zwiadowców.
Za chwilę też zza drzew wybiegła czarnowłosa kobieta, która zatrzymała się poprawiając grzywkę i rozglądając dookoła. Igneel nie czekając długo przybrał na twarz swój szeroki uśmiech i ruszył w jej stronę z wyciągniętymi przed siebie ramionami.
-Ur, kochana moja, jak ja dawno cię nie… - zaczął lecz przeszkodziła mu nadlatująca ręka, która za chwilę odbiła się na jego policzku.
-Chyba już coś mówiłam, czerwonowłosy frajerze, że ze mną nie takie numery – stwierdziła kobieta surowo lecz na widok stojącego w pobliżu Gildartsa uśmiechnęła się sympatycznie. – Witaj Gildarts! Co tam u Cornelii?  
Dzieci ze zdziwieniem zanotowały, że mężczyzna zarumienił się lekko i ze zdenerwowaniem zaczął kręcić młynki palcami.
-Ee… no… ten, rozstaliśmy się tak jakoś – stwierdził po pewnej chwili z trudnością. Nie musiał jednak martwić się o niewygodne pytania z jej strony, ponieważ z lasu wyskoczyli dwaj wykończeni chłopcy i od razu runęli na ziemię łapczywie nabierając powietrze. Ur jednak nie pozwoliła im długo odpoczywać. Złapała ich za karki, więc z przeciągłym jękiem musieli podnieść się z ziemi.
-Przedstawcie się kulturalnie koledze i koleżance – warknęła. – Ja muszę omówić pewną sprawę z Igneelem i Gildartsem.
Kiedy zostawili dzieci i weszli do chatki, Gray zrobił pierwszy, leniwy krok w stronę Natsu.
-Jestem Gray.
Natsu patrzył przez chwilę na niego obojętnie po czym nagle uśmiechnął się szeroko i wyciągnął przed siebie dłoń jakby chciał przybić mu piątkę.
-Mów do ręki –powiedział próbując zachować powagę.
-Ty się tak nie wywyższaj, bo zaraz zobaczysz – odszczekał czarnowłosy.
-A co? Pójdziesz powiedzieć Ur?
-Nie jestem frajerem, dostaniesz po mordzie raz, a porządnie to się zamkniesz.
-Jak ja po mordzie to ty po ryju.
-A ty po pysku.
-Pysk to ma pies nie człowiek.
-Więc może jesteś… - ściszył głos Gray i lekko przybliżył się w stronę różowłosego – wredną suką?
Lyon wybuchł śmiechem i podwijając rękawy stanął obok Gray’a.
-Dawaj, nakopiemy mu – zaproponował z dziwnym błyskiem w oczach.
Lecz wtedy między nimi stanęła czerwonowłosa dziewczynka i patrząc po nich ostrzegawczo przygryzła wargi co jeszcze bardziej spotęgowało wrażenie, że to ona jest tu górą.
-I tylko go tkniecie – szepnęła złowrogo. Nie wiadomo było co spowodowało szybkie wycofanie się chłopców. Czy był to ten zimny surowy głos, czy może oczy, które wcale nie były złe, a takie… smutne…

Usiedli przy stole popijając gorącą herbatę zaparzoną przed chwilą przez Gildartsa. Nikt nic nie mówił i nie zwracał uwagi na głośne krzyki dzieci dochodzące z zewnątrz. Po chwili milczenia Ur w końcu odezwała się.
-Przyjechałam tu w poważnej sprawie – powiedziała i upiła łyk gorącego napoju, co Gildarts wykorzystał na komentarz, że jest to na pewno o wiele ważniejszy powód niż Igneela. – Chodzi o spotkanie Korpusu. Plany trochę się zmieniły, napłynęło do nas wiele ważnych informacji, powstało wiele planów, które wymagają natychmiastowej realizacji. Nasi uczniowie potrzebują przejścia szybkiego kursu walki, który pomoże im w obronie. Musimy działać natychmiastowo, już nigdzie nie jesteśmy bezpieczni. Wydaje nam się, że w każdej chwili są w stanie nas zaatakować, dlatego przygotowanie jest takie ważne. Jeśli byśmy zginęli… musimy najpierw przekazać naszą wiedzę młodszym pokoleniom, które będą musiały dokonać zemsty w naszym imieniu. Trzeba pomóc Erzie, - która nie ukrywajmy – ma największy wpływ na przyszłość, do której trzeba ją odpowiednio dostosować. Jestem tu, by przekazać wam informację, o zmianie czasu spotkania, ponieważ wydaje nam się, że w naszych szeregach znajduje się szpieg, który poinformował swoich o naszym zebraniu, dlatego zostało ono przeniesione na jutro.
Przerwała na chwilę i odstawiła kubek na stół.
-Makarov stwierdził, że może na was liczyć, ale ja niestety nie mam do was zaufania po waszym ostatnim… krótko mówiąc daliście dupy i nie zamierzam dopuścić do tego, by powtórzyło się to po raz drugi, dlatego przypilnuje was byście dotarli na wyznaczone miejsce w określonym dniu o określonej porze. Zrozumiano?
Kiwnęli głowami na znak potwierdzenia, a po chwili na twarzy Gildartsa pojawił się podejrzany uśmiech.
-Jeśli to już wszystko to może czas trochę odreagować – powiedział i wyciągnął z pod stołu trzy butelki pełne alkoholu.

                                                   - - - - - - - - - - - - - - -


Jechali już co najmniej trzy godziny. Chociaż słowo „jechali” chyba nie jest tu prawidłowym określeniem. Trójka Zwiadowców na kacu z przymkniętymi powiekami kiwała się na koniach raz na prawo, raz na lewo. Ur przed wyjazdem zarządziła, że dzieci będą biec za nimi, bo w końcu muszą przejść jakikolwiek trening i dobrze by było żeby chociaż były wytrzymałe. Za każdym razem, gdy Igneel próbował przemycić na konia wykończonego Natsu, kobieta rzucała mu mordercze spojrzenie, po którym w trosce o własne życie, odstawiał chłopca na miejsce.
-Chyba ma okres – mruknął w pewnym momencie Igneel do półprzytomnego Gildartsa.
Obaj spojrzeli na jadącą przed nimi kobietę. Siedziała na koniu prosto i ani razu się nie zachwiała.
-I mocną głowę – zarechotał rudowłosy. – Już dawno padłeś, a ona jeszcze stwierdziła, że zrobimy sobie zawody w piciu.
-Nie pamiętam – mruknął Igneel drapiąc się po brodzie.
-W sumie to się nie dziwię.
-Nieważne – odparł Zwiadowca tym razem masując skronie. – I kto wygrał?
-Jak to kto? Rozłożyłem ją na łopatki po kilku kolejkach, nie tak łatwo pokonać mnie w te klocki. Jak będę miał syna to nauczę go jak się pije!
Igneel jednak nie roześmiał się, lecz spojrzał na niego poważnie.
-Co do syna… Nie myślałeś nigdy o założeniu rodziny? Na przykład z Cornelią? Ile to czasu minęło od waszego rozstania?
-Dokładnie to sześć lat. Szybko zleciało, nie? Wydaje się jakby to było wczoraj. Gdybyśmy byli razem to pewnie zastanawiałbym się nad wspólnym zamieszkaniem, dziećmi… - odpowiedział Gildarts poprawiając się w siodle. – Ale widzisz, jest jak jest. Kobietom nie zawsze podoba się wędrowniczy tryb życia, ciągła zmiana miejsca zamieszkania, mnie zresztą też często nie było w domu. I tak mam teraz dużo ważniejsze rzeczy do roboty. A co z tobą?
Czerwonowłosy zamilkł na chwilę jakby się namyślając i już otwierał buzię żeby odpowiedzieć kiedy…
-Dojechaliśmy! – Krzyknęła Ur nie dając dojść Igneelowi i jego sprawom towarzyskim do głosu.
Zaczekali chwilę aż padnięte dzieci dobiegną do nich, po czym zeskoczyli z koni i razem weszli na gigantycznych rozmiarów polanę. Erza aż rozdziawiła buzię ze zdziwienia. Miejsce to podzielone było na sektory. Po lewej stronie ustawione były namioty, zaś po prawej stał jeden, wielkości chatki Gildartsa, do którego wchodzili zakapturzeni Zwiadowcy. Po środku znajdowało się pełno rozmawiających ze sobą ludzi i biegających w kółko dzieci. Atmosfera wydawała się sympatyczna, wszędzie wokoło rozbrzmiewały śmiechy i gwar rozmów. Ludzie przechodzili i z miłymi uśmiechami witali trójkę Zwiadowców, z zaciekawieniem przypatrując się ich nowym uczniom. Gildarts jednak patrzył tylko w jedną stronę.
-Idź do niej – mruknął Igneel i zachęcająco popchnął go w stronę brązowowłosej kobiety. W końcu rudowłosy zrobił krok w jej stronę trzymając nic nierozumiejącą Erzę blisko siebie.
-Ee.. Cornelio, miło cię widzieć! – Przywitał się, ze zdenerwowaniem pocierając tył głowy.
Kobieta odwróciła się w jego stronę zaskoczona, lecz nie odwzajemniła uśmiechu.
-O, Gildarts… Dobrze, że jesteś, mam do ciebie pewną sprawę.
W tym momencie zza jej długiej spódnicy wyjrzała mała brązowa główka.
-Kto to mamo? – Zapytała dziewczynka spoglądając fiołkowymi oczami identycznymi do oczu mamy, w stronę Gildartsa.
-Zaczekaj Cano, muszę poroz…
-Masz dziecko? – Przerwał jej Gildarts z szerokim uśmiechem. – Czemu się nie chwalisz? Widzę, że ci się dobrze powodzi… No… to kto jest szczęśliwym tatusiem?
-Ty.
-Co ja? – Zapytał Zwiadowca marszcząc brwi.
 Cornelia spojrzała na niego czując, że powoli traci cierpliwość.
-Jak to „co ty”?! – Wybuchła łapiąc go za płaszcz i przyciągając do siebie. – Jak to co?! Nie widzisz ile ona ma lat? Pięć! A sześć lat temu zostawiłeś mnie, okazało się, że jestem w ciąży, zostawiłeś nas! Powinieneś wziąć za to odpowiedzialność, ale chyba nie zdajesz sobie sprawy co to takiego. Odpowiedzialność, miłość, rodzina – puściła jego płaszcz i wzięła głęboki oddech. - A teraz przepraszam, ale spieszę się na spotkanie. Bo może to wydawać się dla ciebie dziwne, ale przyjechałam tu właśnie po to. Bywaj.
Odeszła od niego zarzucając brązowymi włosami pachnącymi mlekiem i ananasami. Mlekiem i ananasami. Jak zawsze. Gildarts potrafił teraz tylko stać i patrzeć na jej oddalające się plecy i włosy falujące na lekkim wietrze. I myśleć tylko o tym zapachu, który uświadomił go ile w życiu stracił. Kogo w życiu stracił…
-Chodź, stary – powiedział Igneel obejmując go ramieniem. – Spotkanie zaraz się zaczyna.
Ruszyli w stronę namiotu, jednak rudowłosy już nie odpowiadał na powitania kolegów, nie uśmiechał się. W jego głowie świtała tylko jedna myśl. Odzyskać kobietę swojego życia. Odzyskać ją, za wszelką cenę.
Usiedli naprzeciwko wielkiego namiotu obok wszystkich, którzy już ze zniecierpliwieniem czekali na Mistrza Korpusu Fairy Tail. Wreszcie mały staruszek pojawił się na podwyższeniu i z dobrodusznym uśmiechem wyciągnął ręce przed siebie jakby chciał nimi objąć wszystkich zgromadzonych.
-Witajcie! – Powiedział Makarov, a jego głos rozniósł się po całej polanie, tak, że nawet ci siedzący najdalej doskonale go słyszeli. –Moje serce krwawi na myśl o tym, że muszę się z wami spotykać w tak trudnym okresie, jednak każdy wie jak obecnie wygląda sytuacja. W nasze szeregi wkradł się szpieg wroga, ale my także nie próżnujemy. Jeden z nas, który jednak wolał zachować anonimowość, dowiedział się, że wrogie państwo zamierza za kilka lat usadzić na tronie królewską córkę, która obecnie jest jeszcze pięcioletnim dzieckiem. Naszym zadaniem będzie uniemożliwienie im tego za wszelką cenę. Będziemy musieli porwać, uwięzić lub w najgorszym wypadku zabić dziewczynkę.
Wśród zebranych rozniósł się podenerwowany i podniecony szmer głosów. Wszyscy pragnęli poznać imię przyszłej ofiary. Makarov podniósł dłoń, by ich uciszyć.
-Królewska córka, następczyni tronu wyrwanego przemocą państwa oraz nasza ofiara nazywa się… Lucy Heartfillia.



Od autorki:
Trochę czasu zajęło mi napisanie tego rozdziału, ale weny było brak i strasznie długo musiałam na nią czekać…
Chciałam jednak dodać go jeszcze w październiku, więc dzisiaj usiadłam i powstała taka notka ;)

Mam nadzieję, że nie zanudziłam was na śmierć :D


 

  

piątek, 11 października 2013

Rozdział 3 - Przyjaciel

  Kolejny dzień nie przyniósł im żadnych niespodzianek. Wzmożona ostrożność Gildartsa nie pozwalała im jechać szybko. Co chwilę musieli zatrzymywać się, by mężczyzna mógł zbadać ślady wokół ścieżki. Erzie w końcu odechciało się ciągłego siedzenia na koniu, może też dlatego, że nie była przyzwyczajona do tak długiej jazdy i strasznie bolał ją tyłek, więc po prostu z niego zeskoczyła. Gildarts spojrzał na nią przelotnie, po czym z powrotem zajął się badaniem śladów. Dziewczynka rozprostowała kości przeciągając się i ziewając równocześnie. Długo nie pospała i teraz zmęczenie ostatnimi wydarzeniami dawało o sobie znać. Dodatkowo była strasznie głodna, bo ostatnim jej posiłkiem był podwieczorek w królestwie. Na myśl o zamku i rodzicach momentalnie posmutniała. Może i miała sześć lat, może i była jeszcze małą dziewczynką, ale całkiem dużo wiedziała. Często podsłuchiwała rozmowy ojca i zdawała sobie sprawę kto jest odpowiedzialny za zniszczenie miejsca, w którym się wychowała i zabicie tylu niewinnych osób.
-Zemsta – wyszeptała rozkoszując się tym słowem z przymkniętymi powiekami. Postanowiła to już wcześniej. Kiedy tylko Gildarts nauczy jej wszystkiego czego sam umie, ona zapłaci sprawcom za wszystkie wyrządzone przez nich szkody. Zaśmiała się naśladując złowieszczy ton czarownicy, którą widziała kiedyś na przedstawieniu. Gildarts odwrócił się zaskoczony.
-Co ty wyprawiasz? – Zapytał spoglądając na nią i podnosząc do góry jedną brew. Kaptur nie zasłaniał już jego twarzy.
-Jestem głodna, Gildarts – rzuciła, a głośny bulgot wydobywający się z jej brzucha tylko potwierdził jej słowa.
Mężczyzna wyprostował się i podejrzanie uśmiechnął.
-Tak więc czas rozpocząć nasz trening. Widzisz to drzewo? – Zapytał i wskazał jej pokaźnych rozmiarów dąb. – Na najwyższej gałęzi znajdziesz zapakowane swoje śniadanie. Jeśli sobie je ściągniesz, będziesz mogła to zjeść, a jeśli nie to po prostu dalej będziesz musiała siedzieć o głodzie - powiedział szczerząc zęby. Jego poprzedniemu uczniowi nie udało się to, jak zresztą nikomu innemu za pierwszym razem. W woreczku powiesił mało jedzenia. Przecież jeśli dziewczynka zrezygnuje, on nie będzie z powrotem wchodził na sam szczyt. Odwrócił się na powrót, przetrząsając pobliskie krzaki jagód. Po chwili usłyszał szelest najniższych gałęzi i uśmiechnął się. Zaraz dziewczynka powie mu, że jej się nie udało i będzie siedziała naburmuszona resztę dnia, aż on w końcu ulituje się nad nią i podzieli swoją kolacją. Jakby na potwierdzenie swoich myśli usłyszał krzyk przepełniony wyrzutem.
-Gildarts!
-Hę? – Zapytał kryjąc uśmiech i nadal pochylając się nad małymi roślinkami.
-Ty uważasz, że ja jedną suchą kromką się najem?
Tym razem odwrócił się szybko nie kryjąc zaskoczenia. Wytrzeszczył oczy na widok Erzy stojącej z woreczkiem w jednej ręce, a małą kromką chleba w drugiej.
-Pokaż mi jak żeś tam wlazła to dorzucę jeszcze jabłko i trochę koziego sera – powiedział i już po chwili mógł obserwować poczynania dziewczynki. Nie wiedział, że większą część życia spędziła skacząc po drzewach w pobliskim lesie. Z łatwością przeskakiwała z jednej gałęzi na drugą, łapiąc się przy okazji kolejnej i ani razu nie tracąc równowagi. Jej szkarłatne włosy powiewały za nią jak peleryna. Albo jak rozlewająca się krew wroga… W końcu doskoczyła prawie na sam czubek drzewa, gdzie gałęzie były już zbyt cienkie, by utrzymać jej ciężar i zaraz znowu stała pewnie na samym dole pod drzewem. Gildarts nie potrafił ukryć podziwu.
-Scarlet… - wyszeptał z uśmiechem. –No, Erzo, chyba już wiem jak będziesz mogła o sobie mówić, nie ściągając podejrzeń, że jesteś z królewskiego rodu. Scarlet… jak szkarłat twoich włosów.
Przez chwilę stała zamyślona, lecz jej twarz nagle rozjaśnił uśmiech.  
-Genialne Gildarts! Dzięki!– Wykrzyknęła zadowolona, a za chwilę kroczyła już przed siebie z lekko rozkraczonymi nogami, ze względu na nadal obolałą dolną cześć ciała.
Nie zastanawiając się długo, mężczyzna wskoczył na konia i po chwili znajdował się już przy kończącej posiłek dziewczynce.
-Chyba nie myślisz, że to koniec dzisiejszego treningu, co? – Zapytał po czym schylił się do przytwierdzonego do konia tobołku, z którego wyjął coś na kształt plecaka. Podał go dziewczynce, która pod jego ciężarem aż się ugięła.
-Co tam jest? – Sapnęła wciągając go sobie na plecy.
-Kamienie. A teraz słuchaj. Ta droga prowadzi prosto do mojej chatki. Jeśli będziesz poruszała się nią cały czas to dotrzesz do niej za jakieś dwie godziny. Radziłbym ci nie robić żadnych postojów, bo możesz nie zdążyć dotrzeć przed zmrokiem. Plecak ma dotrzeć na miejsce razem z tobą i nie możesz wyjmować z niego żadnych balastów. Bywaj – rzucił szybko Gildarts i już za chwilę odjechał zostawiając dziewczynkę samą.
Patrzyła zanim jeszcze długo dopóki cały kurz wytworzony przez końskie kopyta nie opadł na powrót na ziemię, by za chwilę z zaciętym wyrazem twarzy ruszyć ścieżką wprost przed siebie. Szybko jednak musiała przystanąć, bo plecak bardzo jej ciążył. Usiadła pod drzewem, by na chwilę odsapnąć. Może i przez miniony dzień wykazała się ostrym charakterem i zawziętością o jaką sama siebie nie podejrzewała, ale równocześnie była tylko małą, sześcioletnią dziewczynką, która straciła dom i rodziców. Mocno zacisnęła powieki, z pod których  wypłynęły pierwsze łzy. Nie była silna, ale taką być chciała. Dlaczego to musiało się przydarzyć właśnie jej? Dlaczego ten świat rządzi się tak bezlitosnymi prawami? Chciała mieć tylko mamę, która codziennie całowałaby ją na dobranoc, tatę, który zabierałby ją na polowania i dom, do którego zawsze mogła wracać. Rozmyślania przerwał jej szelest liści z lewej strony, lecz zanim zdążyła zareagować została mocno uderzona w tył głowy i straciła przytomność.

-Jesteś debilem.
-Wiem.
-Wiesz? To po co ją zabierałeś? Przerwałeś pierwszą fazę jej treningu.
-Trenujesz ją? Myślałem, że masz za zadanie tylko ją chronić.
-Zmieniłem zdanie.
Otumaniona Erza na dźwięk rozmowy z ulgą stwierdziła, że pierwszy z głosów należy do Gildartsa, więc nie mogła zostać porwana. Otworzyła oczy i ostrożnie rozejrzała się po miejscu, w którym się znajdowała. Od razu zgadła, że to musi być chatka Zwiadowcy, o której jej opowiadał. Stwarzała wrażenie przytulnej i miłej, chociaż niezbyt wielkiej. W kominku wesoło trzaskał ogień, a przez okno wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Leżała na miękkim łóżku, a naprzeciwko siebie miała stół z czterema krzesłami, przy którym siedzieli dwaj mężczyźni. Zdecydowała, że dołączy do nich, ale gdy tylko usiadła z jej ust wydobył się niekontrolowany jęk bólu. Uderzona wcześniej głowa dała o sobie znać. Gildarts spojrzał na nią przelotnie i za chwilę zrobił to także nieznajomy mężczyzna. Wcześniej siedział do niej tyłem więc nie widziała go dokładnie, lecz teraz mogła mu się przyjrzeć. Mimo dzikiego wzroku i mocno czerwonych, długich włosów związanych z tyłu w kitkę wyglądał na całkiem sympatycznego człowieka. Uśmiechnął się zadziornie w stronę dziewczynki po czym na powrót zwrócił się do Gildartsa.
-A tak serio to przyjechałem w poważnej sprawie.
-Ty i poważna sprawa? To do ciebie niepodobne Igneel – zaśmiał się rudowłosy.
-Zebranie naszego korpusu. Fairy Tail. Wszyscy już dostali wezwanie, ale ciebie nie mogliśmy znaleźć, więc wysłali mnie. Za tydzień. Tam gdzie zawsze.
Gildarts w zamyśleniu potarł się w tył głowy.
-Nie wiadomo kiedy odbędzie się następne spotkanie, więc chyba warto by było pogadać z przewodniczącym o dołączeniu młodej do Korpusu… Myślisz, że udałoby mi się nauczyć jej podstaw w tydzień przed tym testem umiejętności?
-Nie.
-Zamknij się. Nie pytałem cię o zdanie.
-Pytałeś.
-Nie.
-Tak.
-To było pytanie retoryczne, wiem, że jej tego nauczę.
-Jesteś idiotą.
-Lepiej powiedź gdzie masz swojego ucznia, którego kiedyś tak zachwalałeś.
-Na zewnątrz. Zawołać go?
Gildarts kiwnął głową na znak potwierdzenia i rozparł się wygodne na krześle ciekawy kogo zobaczy. Wyrośniętego dwunastolatka? A może kogoś jeszcze większego. W zamyśleniu nie zauważył nawet małej osóbki wślizgującej się przez drzwi i stającej naprzeciw niego.
-Yo!
Gildarts spojrzał w dół i aż otworzył buzię ze zdziwienia na widok małego chłopca o różowej rozczochranej czuprynie i zębach wyszczerzonych w wielkim uśmiechu.
-Jestem Natsu, mam pięć lat i moim opiekunem jest największy i najpotężniejszy Zwiadowca Igneel! – Wyrecytował różowowłosy i znów się uśmiechnął.
Gildarts spojrzał na mężczyznę jakby miał ochotę postukać się w czoło.
-Ty go tego nauczyłeś? Igneel? Największy i najpotężniejszy?
-Niech wie chłopak co dobre, nie? – Zaśmiał się czerwonowłosy i poklepał wychowanka po głowie.
Drugi Zwiadowca tylko westchnął unosząc oczy ku niebu.
-I co teraz będziesz robił? Przed spotkaniem? Zostajesz tu, czy wracasz do siebie?
-Wydaje mi się, że zostanę – stwierdził Igneel pocierając brodę. – Do mnie jest dość daleko, zanim bym dojechał to musiałbym wracać. A poza tym chciałbym zobaczyć jak sprawuje się twoja wychowanka. No i…
-Tak, wiem – przerwał mu Gildarts. – Blisko jest targ i kręcą się tutaj niezłe panienki. Powtarzasz mi to za każdym razem kiedy tu jesteś.
Obaj roześmiali się rozmarzeni, a dzieci spojrzały po sobie z zażenowaniem.

Noc minęła im bez żadnych niespodzianek. Mimo to, Erza nie mogła zmrużyć oka. I nie chodziło tu bynajmniej o nocne koszmary czy wspomnienia z ostatnich dni. Tym razem chodziło o dwóch chrapiących mężczyzn, porozwalanych po chatce gdzie popadnie. Gildarts spał na łóżku, a raczej do połowy z niego zwisał. Obok stołu rozłożył się Igneel mrucząc coś przez sen pomiędzy głośnymi chrapnięciami. Tylko Natsu spał w miarę normalnej pozycji wyglądając dość zwyczajnie. No, może oprócz tego, że się ślinił. I również chrapał. W końcu Erza stwierdziwszy, że nie da już rady usnąć, najciszej jak umiała wstała i sięgnęła po tobołek ze swoimi ubraniami. Wybrała sobie coś cieplejszego, przebrała się i podeszła do drzwi. Otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Momentalnie uderzył w nią zimny podmuch powietrza. Wyszła na zewnątrz i rozejrzała się. Mogło być coś koło piątej nad ranem, dopiero świtało, a opadająca mgła wdzierała się we wszystkie zakamarki uroczej polany, na której stała chatka. Była ona dość spora i ze wszystkich stron otoczona drzewami. Dziewczynka zamyśliła się. Zaraz… co Gildarts mówił? Że zaczyna się jej trening. Mogłaby sama zacząć go już teraz, ale nie miała pojęcia co zrobić najpierw. Mimowolnie przypomniała sobie nauki szermierki chłopców i ich rozgrzewki przed treningami. Uśmiechnęła się szeroko i siadając na wilgotnej od rosy trawie rozpoczęła od ćwiczeń rozciągających.
                                         - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
 Biegli już kolejną godzinę i bynajmniej nie był z tego powodu za szczęśliwy. Bo kto widział żeby ludzie z samego rana biegali w samych bokserkach? Zacisnął mocniej szczękające z zimna zęby. Bo było mu zimno. Jak jeszcze nigdy wcześniej. Przystępując na naukę u tej kobiety – Zwiadowcy nie myślał, że może być aż tak… ekstremalnie.
-I co, już wymiękłeś, Gray? – Zapytał białowłosy chłopak patrząc na niego z wyższością.
Lyon. Kolejny powód, dla którego zastanawiał się co tutaj robił. Bo co on ma wspólnego z osobą, która wszystkie treningi porównuje do wyścigu szczurów i jej jedynym celem jest przewyższenie nauczyciela?  On ma swój własny cel, dlatego musi stać się najsilniejszy, dlatego musi podporządkowywać się na treningach, dlatego…
-Gray, nie opierniczaj się – krzyknęła czarnowłosa kobieta patrząc na niego z lekkim poirytowaniem.
Ur. Musiał się jej słuchać. Musiał jeśli chciał, by jego cel też się powiódł…
Z nowymi pokładami energii i mocnym postanowieniem ruszył przed siebie, nie przeczuwając kolejnych wydarzeń, od których dzielił go jeden dzień. Nie spodziewał się, że osoba, którą jutro spotka, może na zawsze zmienić jego życie…
 
Od autorki:
Powiedziałam sobie, ze trzeci rozdział dodam jak już będę miała szablon, a szablon już jest ^^
(Za co bardzo dziękuję Yasha-chan, już nie wiem, który raz ;*)

Miałam napisać trening Erzy, ale trochę mi się pomysł wydłużył, wprowadziłam trochę więcej osób, żeby to wszystko nie było ciągle tylko o niej i tak jakoś wyszło ;D
Ale trening będzie już na pewno w następnym rozdziale!
Mam nadzieję, że się podobało, a jeśli macie jakieś uwagi to proszę bardzo mi je powytykać ^^

Obserwatorzy