Wracali w
milczeniu nie poganiając zbytnio konia, gdyż teraz już nigdzie się im nie
spieszyło. Zachodzące słońce oświetlało im drogę, którą przejeżdżali już trzeci
raz tego dnia. Gildarts zamyślił się mocno. Nie spodziewał się takiego
zachowania po tej małej dziewczynce, raczej sądził, że wybuchnie płaczem,
będzie krzyczeć, piszczeć i siłą będzie ją trzeba z powrotem wsadzać na konia.
Z niechęcią stwierdził, że wzbudziła u niego coś na kształt podziwu. Jak
obiecał królowi ma zamiar ją chronić, ale żyć długo nie będzie. Kusiła go
propozycja dziewczynki, aby nauczył jej szermierki i strzelectwa, ale wiedział,
że nie będzie to proste zadanie. Wszak miał już kiedyś ucznia, który zrezygnował
już po trzech miesiącach treningu, a dodatkowo był to chłopiec. Teraz jego
uczennicą miała zostać dziewczynka, która nieprzyzwyczajona do zimna wieczorów
drżała opierając się o jego plecy. Trzeba jej będzie kupić płaszcz… i konia, i
szablę, i łuk…
Z zamyślenia
wyrwało go nagłe rżenie wierzchowca, który doskonale znał drogę do kryjówki
swojego pana znajdującej się blisko królestwa. W końcu był już z nim tyle lat,
że nikt już nie pamiętał czy Gildarts ujeżdżał wcześniej innego konia.
Mężczyzna zsiadł i poklepał go po pysku.
-No, Muerte,
spisałeś się dzisiaj, jak zawsze zresztą – szepnął mu do ucha wyjmując z jednej
kieszeni swojego płaszcza soczyste jabłko i podtykając mu je pod chrapy. Nie
zauważył, że dziewczynka, która dotąd opierała się o jego plecy zasnęła w
trakcie jazdy i teraz powoli zsuwa się z siodła. Odwrócił się w jej stronę w
momencie kiedy gruchnęła o ziemię i natychmiast podskoczyła przecierając oczy i
krzycząc głośne „cholera”.
-No, moja
panno – powiedział Gildarts próbując za wszelką cenę nie wybuchnąć śmiechem. –
Tutaj takiego słownictwa nie będziemy używać.
-Jakbyś sam
tak nie mówił – prychnęła skrzywiona, rozcierając obolały tyłek, który przed
chwilą zaliczył spotkanie z twardą ziemią.
Gildarts
tylko westchnął postanawiając nie wdawać się w pyskówkę z małą dziewczynką,
która pewnie tylko go prowokuje. Kolejny raz tego dnia odkrył klapę ukrytą w
poszyciu patrząc trochę nieufnie na ciała martwych mężczyzn, które w jego
mniemaniu leżały jakby trochę dalej i w innych pozycjach. Zrzucił te
przypuszczenia na ogarniające go zmęczenie i wprowadził konia po schodach w
dół. Erza kroczyła tuż za nimi niosąc swój mały dobytek zapakowany przez mamę.
Z braku czegokolwiek do roboty zaczęła liczyć schody, lecz po pięćdziesięciu
stwierdziła, że jednak musi przestać, bo zaraz zaśnie. Kiedy wreszcie znaleźli
się na samym dole pomieszczenia, do którego schodzili szkarłatnowłosa
rozejrzała się dokładnie. Ściany z kamienia oświetlał blask kilku świec
przytwierdzonych do ściany. Rzucały one cienie na niewielką stajnie. Wszędzie
wokół porozrzucane było siano, a w kącie byle jak wysypana została pasza, na
którą koń, zaraz po rozsiodłaniu rzucił się, jakby nie jadł od kilku dni.
Pozostała dwójka natomiast próbowała dostać się do drzwi znajdujących się na
drugim końcu stajni, przeskakując przez końskie łajna. Kiedy w końcu ich
dopadli, Gildarts otworzył je i niezbyt zaskoczył go fakt, że kolejny barczysty
mężczyzna przykłada mu chłodną stal szpady do gardła, jakby nie za bardzo
wiedząc jak się nią posługiwać.
-Dawaj
wszystko co masz, a potem na kolana i błagaj o litość – wycharczał typową dla
oprycha gadkę.
Mężczyzna
jednak nie zamierzał wykonywać żadnego z wydanych poleceń, tylko po prostu wbił
swój sztylet wyjęty przed otworzeniem drzwi prosto w brzuch złodzieja.
-Nie tym
razem – powiedział przepraszającym tonem, po czym spojrzał na rozrastającą się
plamę krwi pod jego butami. –Cholera, kolejne sprzątanie…
Erza
spojrzała na niego z satysfakcją malującą się na twarzy.
-No mój
panie. Tutaj takiego słownictwa nie będziemy używać – rzuciła przedrzeźniając
jego wcześniejszy ton.
Prychnął
tylko lekko zmieszany przekraczając próg. Zaczekał aż dziewczynka wejdzie do
środka i szczelnie zaryglował drzwi. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było one
dość małe, w kącie stało łóżko, a na środku prostokątny stół i dwa drewniane
krzesła. Jedynymi ozdobami były tutaj pajęczyny zwisające z sufitu, a kiedy
tylko postąpili do przodu kilka myszy uciekło w popłochu.
-Tutaj
mieszkasz? – Zapytała Erza z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Ee.. nie. To
jest tymczasowa kryjówka, która jak widać jest trochę też kryjówką jakichś
złodziei czasami – odpowiedział trochę się plątając na widok jej miny. – Ale
jutro już jedziemy do mojego prawdziwego miejsca zamieszkania.
Dziewczynka
porozglądała się chwilę po pomieszczeniu krytycznym wzrokiem.
-Jest…
-… brudna? –
Przewał jej Gildarts próbując zgadnąć jej odpowiedź.
-Nie… Jest…
-…
śmierdząca?
-Nie, chodzi
mi o to, że jest…
-… za ciemna,
tak?
-Och, zamknij
się wreszcie i daj mi skończyć! – Wykrzyknęła zdenerwowana.
Spojrzał na
nią ciskając błyskawice z oczu.
-Sama się
zamknij.
-To ty mi
cały czas przerywasz! Chcę ci powiedzieć tylko, że to miejsce jest…
-… brzydkie?
Rozumiem przecież, że do najpiękniejszych nie należy, ale to nie powód żeby od
razu robić z tego wielką aferę.
Erza
spojrzała na niego jakby nie wierząc, że musi spędzać czas z takim człowiekiem,
po czym przeklęła tak, że było to dużo gorsze od cholery. Gildarts spojrzał a
nią zaskoczony.
-No moja
panno. Tutaj…
-… takiego
słownictwa nie będziemy używać.
-Nie
przerywaj mi! – Krzyknął tracąc nad sobą panowanie.
-Poczuj się
jak ja, ty cały czas mi tak robiłeś – powiedziała krzyżując ramiona.
Próbując
zapanować nad emocjami wskazał jej drzwi, których wcześniej nie zauważyła.
-Tam jest
twój pokój, więc racz zejść mi z oczu – powiedział chłodno po czym odwrócił się
i podszedł do swojego łóżka zwalając się na nie całym ciężarem ciała.
-Świetnie –
mruknęła obrażona i otworzyła wskazane przez mężczyznę drzwi. Pokoik, jeśli
można było go tak w ogóle nazwać był wielkości małego składzika na miotły, a
całą jego powierzchnię zabierały szmaty, zasłony i różne dziwne tkaniny, które
chyba miały być czymś w charakterze posłania. –Cholera! – Wykrzyknęła w pewnym
momencie tak głośno, że Gildarts zerwał się z łóżka.
-Do jasnej
cholery, przecież mówiłem ci żebyś… - odkrzyknął, po chwili uświadamiając sobie
swój błąd.
Dziewczynka
wyszła z uśmiechem na twarzy z rzekomego pokoju.
-No to jest
dwa do dwóch – stwierdziła zaczepnie.
Gildarts
tylko westchnął w duchu na myśl o tym co go teraz czeka.
-Dobra,
siadaj – odpowiedział zrezygnowany wstając i zajmując jedno z krzeseł. Już za
chwilę Erza siedziała z nogami pod brodą wpatrując się w niego jak w obrazek. –
Więc tak… sytuacja w państwie nie jest zbyt piękna, więc moim zadaniem jest
zapewnienie ci bezpieczeństwa. Na razie zaszyjemy się na trochę w mojej ledwo
trzymającej się chacie, która jest położona głęboko w lesie w miejscu, gdzie
mało kto się zaszywa, tak więc bardzo niewielu wie o jej istnieniu.
Przemyślałem twoją prośbę, która w moim mniemaniu była raczej rozkazem i
postanowiłem nauczyć cię tego czego sam potrafię – zrobił krótką pauzę widząc
charakterystyczny błysk w oczach dziewczynki. – Do tego potrzebna będzie jednak
zgoda wyższych władz, ponieważ będziesz musiała dołączyć najpierw do Korpusu
Zwiadowców, złożyć przysięgę i takie inne pierdoły, ale patrząc po sytuacji w
kraju to nie będzie to łatwe. Dlatego też najpierw rozpocznę twoje treningi,
potem z oszczędności podarowanych ci przez parę królewską zakupimy ci płaszcz
oraz broń. Na konia przyjdzie czas w trochę późniejszym okresie. Korpusy
Zwiadowców są podzielone na grupy stacjonujące na wybranych terenach kraju. Są
to: Fairy Tail – do którego należę ja, i należeć będziesz ty, Blue Pegasus,
Lamia Scale, Quatro Cerberus, Sabertooth i Mermaid Heel. Będę cię często
zabierał na misje, bo to w końcu moja praca, a kiedy już dołączysz do Korpusu i
będziesz pełnoprawnym uczniem Zwiadowcy zabiorę cię na spotkanie z innymi,
które odbywa się co roku. I została jeszcze jedna sprawa… Zbyt wiele osób,
które chcą cię zabić wiedzą, że jesteś księżniczką Erzą. Dlatego musisz
przestać używać tej formy następczyni tronu oraz posługiwać się innym imieniem
w towarzystwie…
Dziewczynka
zamyśliła się na chwilę.
-To ja chcę
być Gato, jak kot! – Wykrzyknęła w pewnym momencie, trochę zaskoczona widząc
przeczący ruch głowy mężczyzny, który od razu wykonał.
-Gato zaczyna
się na „G” jak moje imię. Jeśli kiedyś będziesz chciała szablą naznaczać swoich
przeciwników to mogą nas ze sobą mylić. A poza tym dość trudno się to pisze na
czyimś ciele.
-No to… -
dziewczynka znów się zamyśliła przygryzając lekko wargi i marszcząc brwi. –Loba
jak wilczyca!
-Proszę cię…
zdajesz sobie sprawę jak to głupio brzmi? – Zapytał patrząc na nią z
zażenowaniem. – Nie wymagam od ciebie żebyś wymyślała sobie je teraz, masz
jeszcze trochę czasu. A teraz do łóżka! Albo tam czegokolwiek na czym śpisz, bo
dawno tu nie byłem.
Erza powoli
wstawała z krzesła i już się odwróciła, kiedy Gildarts jeszcze ją zatrzymał.
-A tak
naprawdę to o co ci wcześniej chodziło? – Zapytał z tajemniczą miną.
-Jak to?
-O to czego
nie dałem ci dokończyć – powiedział, niechętnie przyznając się do błędu.
-Aa…
-uśmiechnęła się nagle rozumiejąc o co chodzi. –Że tu jest genialnie.
Mężczyzna
odwrócił się kryjąc lekki uśmiech, a Erza w poskokach udała się do drzwi, lecz
trzymając rękę na klamce na powrót odwróciła się w stronę Gildartsa.
-Tylko
następnym razem jak będziesz kazał mi iść spać to informuj mnie wcześniej, że w
moim „łóżku” może znajdować się wielkie mrowisko – powiedziała mrugając do
niego po czym z uśmiechem rzuciła się na górkę szmat i od razu zasnęła.
Od autorki:
No i następny rozdział już jest...
Chciałam żeby był w trochę luźniejszym klimacie niż tamten, bo w końcu samych nieszczęść być nie może ;3
Jeśli chodzi o Gildartsa to jak ktoś mógł zauważyć przedstawiony on jest w trochę młodszej wersji, żeby kiedy Erza już dorośnie nie był zgrzybiałym dziadkiem :D
Czasami pojawiają się tu hiszpańskie wyrazy takie jak Gato czy Loba, ale obok zawsze jest wytłumaczenie czyli po kolei kot i wilczyca ;p
To tyle z wyjaśniania i biorę się za pisanie treningu Erzy! :D