Niegdyś
mogła powiedzieć, że jej największym marzeniem jest posiadanie skrzydeł, które
mogłaby rozprostować w dowolnej chwili i wznieść się w stronę chmur. Szum
wiatru w uszach, który zagłuszałby wszystkie inne dźwięki, łzy w oczach,
zbierające się poprzez zabójczy pęd… Tak, mogła z czystym sumieniem przyznać,
że wiele razy pragnęła właśnie tego. Między spadaniem i lataniem była jednak
jedna, naprawdę znacząca różnica – nad tym pierwszym nie byłeś w stanie
zapanować, choćbyś naprawdę bardzo się starał. Od momentu, gdy ześlizgnęła się
wprost w przepaść, przyciskając do siebie Jellala, do obecnej chwili, minęło
zaledwie kilka sekund, które spędziła na chłodnej kalkulacji, dotyczącej jej
szans na ratunek. A można wierzyć lub nie, lecz w takich chwilach myślenie naprawdę
może sprawić trudność. Swoją jedyną nadzieję pokładała w ogromnych rozmiarów
drzewie, które dość dawno temu, również kierując się w dół przepaści musiało
się tam zaklinować w taki sposób, że między jedną a drugą skałą urwiska
tworzyło coś na kształt szerokiego, lecz niestabilnego mostu. Erza szybko
oceniła sytuację. Skraj urwiska oraz ich ostatnią deskę ratunku dzieliła
odległość siedmiu metrów. Mimo że spadali dopiero kilka marnych sekund, czuła
się, jakby trwało to już co najmniej dobrą godzinę. Jakby wszystko działo się w
spowolnionym tempie. Odległość nieubłagalnie się zmniejszała. Miała nadzieję,
że im się uda, że jednak nic się nie stanie, że jej ofiara nie pójdzie na
marne… Moc z jaką uderzyła w korę spróchniałego drzewa sprawiła, że mimowolnie
puściła Jellala, który zniknął spoza zasięgu jej wzroku. Przez chwilę jej
gardło ścisnęło przerażenie, gdy dławiła się wielkimi haustami powietrza,
którego domagały się jej płuca, nie dając jej nawet czasu na powtórne
wypuszczenie go na zewnątrz. Jej ciało wygięło się z bólu, który znajdował
swoje źródło gdzieś u nasady kości ogonowej. Z trudem przewróciła się na
brzuch, próbując chociaż trochę uspokoić oddech. Z jej ust wciąż dobywały się
ciche, niekontrolowane jęki, które próbowała stłumić mocno zagryzając wargi.
Doprowadzenie się do normalnego stanu zajęło jej kilka dobrych minut, lecz za
chwilę jej gardło znów ścisnęła panika. Mimo pulsującego bólu szybko odwróciła
głowę w kierunku, gdzie według jej kalkulacji powinien znajdować się Jellal i
odetchnęła z ulgą, na widok jego poszarpanej peleryny (oraz jej właściciela),
leżących dwa metry od niej. Prawdę mówiąc, miała problem z ocenieniem które z
nich miało ciekawsze lądowanie. Jej decyzja padła na chłopaka, który skończył
swoją niefortunną podróż na wystających zewsząd gałęziach, które jednak w żaden
sposób na szczęście nie przyniosły większych obrażeń oprócz otarć i rozcięć
skóry. Dziewczyna z trudem doczołgała się do drugiego poszkodowanego.
-Żyjesz? – Mruknęła tak głośno, na ile pozwolił jej na to głos, a w tym przypadku trzeba przyznać, iż była to naprawdę cicha wypowiedź. Jellal jednak tylko nieznacznie skinął głową. – Myślałeś o tym jak się stąd wydostaniemy?
Ku jej zaskoczeniu znów potaknął i lekko uniósł się na rękach, by wskazać jej odpowiedni kierunek. Przez chwilę przyglądała się widocznemu grymasowi bólu, który znajdował się na jego twarzy – widocznie jego lądowanie nie było znowu takie miękkie – by po chwili podążyć za jego wzrokiem. Już za chwilę dostrzegła sporych rozmiarów wgłębienie w skale, które częściowo ukrywał cień powoli pogrążający wszystko dookoła w mroku. Szybko domyśliła się, że musi być to jaskinia, która mogłaby przynieść im schronienie, gdyż wizja nocy spędzonej na niestabilnej korze nie wydawała jej się dobrym pomysłem. Kryjówka znajdowała się dokładnie dwa metry pod nimi, na przeciwległej ścianie, dlatego aby się do niej dostać, musieli przejść po stromej powierzchni w dół. Sama myśl o upadku z tak dużej wysokości na jakiej się znajdowali sprawiała, że ciarki przechodziły jej ciało. Po wcześniejszym upadku nie ufała jednak na tyle swoim kończynom, by móc spokojnie zejść po skalnej ścianie, dlatego z kolejnymi wątpliwościami spojrzała na Fernandesa.
-Jak to zrobimy?
Jego twarz rozjaśnił blady uśmiech, gdy w odpowiedzi wskazał na sznur, który mocno oplatał jego ciało.
-Jestem związany, pamiętasz? – Na krótką chwilę jego głos przybrał rozbawiony ton, lecz już za moment na powrót stał się poważny i rzeczowy. – Przywiążemy się do jednej z tych grubych, wystających gałęzi, drugim końcem obwiązując siebie. I przejdziemy.
Przez chwilę rozważała propozycję, lecz po głębszym rozważeniu jego sugestii doszła do wniosku, że nie mają innego wyjścia.
-Mamy tylko jedną szansę – stwierdziła, mając nadzieję, że wpadnie jednak na jakiś lepszy i może bezpieczniejszy pomysł. Nic takiego jednak się nie stało.
-Wiem – odparł cicho i uklęknął, pozbywając się krępujących go więzów, które za chwilę zaczął mocno przywiązywać do wskazanej wcześniej części rośliny. Przy wykonywanej czynności jego usta nie otworzyły się ani razu, a jego milczenie od razu zostało zinterpretowane przez Erzę, jako zły znak. Czyżby miał jej za złe, że wciągnęła go do tej przepaści razem ze sobą? Lekko zmarszczyła brwi i przysiadła na piętach, przeklinając w myślach przeszywający ból, towarzyszący każdemu jej choćby najmniejszemu ruchowi. Z rezygnacją przyglądała się jego plecom, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak daleka była od prawdy. Bowiem chłopak wcale nie miał za złe jej tego, że znajdowali się tu, gdzie się znajdowali, a wręcz przeciwnie – jego serce niemal skakało z radości. Bo z jakiego powodu dwudziestoletni już mężczyzna miałby nie cieszyć się z towarzystwa dziewczyny, do której już od dłuższego czasu przyciągała go niewyobrażalna siła? Podkreślając fakt, iż przez kilka dni większość czasu będą znajdowali się sam na sam… Szybko otrząsnął się z tej myśli, powoli odwracając się w jej stronę z drugim końcem sznura w ręce. Umiejętnie omijając jej pytające spojrzenie, skupił się na mocnym obwiązaniu jej talii.
-Jak to zrobimy? – Kolejny raz zadała to samo pytanie, powoli zaczynając działać na nerwy samej sobie. Nie potrafiła rozgryźć jego toku myślenia, mimo że sama posiadała w głowie już kilka pomysłów dotyczących uratowania się z niebezpiecznej sytuacji. Tym razem postanowiła jednak zdać się na towarzysza i zaufała mu całkowicie.
-Lina ta ma tak naprawdę tylko chronić cię przed upadkiem – wyjaśnił, na wszelki wypadek mocno zaciskając więzy. –Cała przeprawa polega na przejściu po skalnej ścianie, chwytając się wystających odłamków. Kiedy znajdziesz się już w jaskini, po prostu się odwiąż, a ja wciągnę linę i powtórzę twoją drogę – uśmiechnął się zachęcająco, widząc jej niepewne spojrzenie. – Gotowa?
Z nową determinacją wymalowaną na twarzy wstała i podeszła na skraj drzewnego „mostu”, uważając, by nie zahaczyć o żadną wystającą gałąź. Teraz wreszcie dostrzegła, że ściana pokryta była wieloma wyżłobieniami, dzięki czemu można było się po niej bez problemu wspiąć. Należało jednak pamiętać o tym, żeby nie odrywać od bezpiecznej powierzchni więcej niż jednej kończyny, gdyż groziło to zbyt dużym prawdopodobieństwem upadku. Postawiła prawą stopę na pierwszym kamieniu jaki dostrzegła, przy okazji szukając oparcia dla swoich dłoni. Przed rozpoczęciem wędrówki wzięła dwa głębokie wdechy i ruszyła, starając się, by jej ruchy były stabilne i odpowiednio wyważone.
-Dasz radę – szeptem zachęcała sama siebie, za każdym razem, gdy małe odłamki skały osuwały się spod jej stóp. Tylko siłą woli nie spojrzała jeszcze w dół przepaści, gdyż bała się, iż w momencie, w którym naprawdę uświadomi sobie na jakiej wysokości się znajduje, przerażenie wprawi ją w prawdziwy stan odrętwienia. Odległość dzieląca ją od jaskini wciąż się zmniejszała, jej mięśnie wciąż były napięte, dlatego gdy wreszcie dotarła do celu, rozluźnienie się stało się dla niej rzeczą wręcz niemożliwą. Odetchnęła z ulgą, czując pod nogami twardy grunt i na wszelki wypadek zrobiła jeden duży krok w tył, by przypadkiem nie narazić się na osunięcie się skały. Szybko odwiązała linę opasającą jej talię, tak jak nakazał Jellal i rzuciła ją w przód, by mógł wciągnąć ją do siebie. Rozmasowując nadal bolące plecy, rozejrzała się po kryjówce, w której właśnie się znajdowała. Wzrósł jej podziw dla chłopaka, gdy zauważyła, że z zewnątrz była ona prawie niezauważalna, gdyż nie wystawał spoza niej żaden kamienny podest. Ot, zwykła dziura w skalnej ścianie, która przez zwykłego obserwatora zostałaby ominięta wzrokiem. Jaskinia ciągnęła się gdzieś dalej, lecz w tej chwili nie miała wyjścia – musiała zaczekać na chłopaka, nim rozpocznie zaspokajać nadzieję, która właśnie pojawiła się w jej głowie. Nie mając nic lepszego do roboty, oparła się o kamienną ścianę, przymykając oczy. Chłodne oparcie, a także zimne powietrze muskające jej twarz sprawiały, że kryjówka przestała być tak idealna, jak na początku mogło się wydawać. Prawdę mówiąc teraz w jej głowie pojawiły się nowe wątpliwości dotyczące jej towarzysza. Czy da radę zaufać Jellalowi na tyle, by bez strachu przebywać z nim sam na sam? Na tę chwilę nie miała jednak innego wyjścia, dlatego, gdy w końcu znalazł się przy niej, podjęła szybką decyzję. Da mu szansę. Jeśli się nie uda – po prostu znowu wrzuci go w przepaść. Zadowolona ze swojego iście szatańskiego pomysłu przez chwilę przypatrywała się jak pozbywa się krępujących go więzów, by za moment wskazać ciemną czeluść jaskini.
-To co? Jeśli teraz zaczniemy szukać wyjścia, to może jeszcze dziś znaj… - zaczęła z nową energią, lecz na dźwięk głuchego uderzenia o podłoże, szybko przerwała i odwróciła się w stronę chłopaka. Od razu dostrzegła, że źródłem dziwnego stukotu były kolana niebiesko włosego, które zderzyły się z kamienną „posadzką” w momencie, gdy upadł na ziemię. Nie musiała pytać, by wiedzieć jak bardzo jest wykończony.
-Wybacz – uśmiechnął się do niej przepraszająco. – Dzisiaj już chyba nie dam rady.
No tak, chyba raczej nie powinna już wymagać od niego dzisiejszej nocy kolejnych wysiłków. Przez kilka dni włóczył się po lesie, jeszcze jako pojemnik na ciało Zerefa, przez którego został później nieźle zmasakrowany. Po kilku minutach sama zresztą go zaatakowała. Następnego dnia musiał iść razem z nią do obozu Korpusu, gdzie w połowie drogi został pojmany przez straże, które nie obchodziły się z nim szczególnie delikatnie. Następnie został na kilka godzin przywiązany do drewnianego pala, by potem spaść z nią w przepaść. Na koniec został zmuszony do niezwykłej wspinaczki. Trudno było nie okazać podziwu jego sile, gdyż nie jeden człowiek padłby już dawno przed nim. Jednak musiała przyznać, że jej pokłady energii także były już na wyczerpaniu, więc chcąc nie chcąc, musiała pójść na kompromis.
-W takim razie dzisiaj możemy się tu przespać – stwierdziła i bez zbędnego czekania, położyła się dobre kilka kroków od wejścia do tunelu, tworząc ze swojego zwiadowczego płaszcza ciepły kokon.
Jellal jednak nie zamierzał szybko pozwolić jej się oddać w ramiona Morfeusza. Usiadł po turecku naprzeciwko niej, z wielkim uśmiechem zdobiącym jego twarz.
-Myślę jednak, że to dla nas jeszcze za wcześnie.
Na dźwięk jego głosu lekko uniosła głowę.
-Za wcześnie? Za wcześnie na co? – Zapytała, spoglądając na niego zdziwionym spojrzeniem.
Odchrząknął dwukrotnie i dla lepszego efektu przejechał palcem wskazującym po ustach, układających się w tej chwili w zawadiacki uśmiech.
-Rozumiem, że mogę cię pociągać, jednak w tej chwili chyba powinnaś stłumić pragnienie posiadania mnie w całości do czasu aż znajdziemy jakieś ustronniejsze miejsce…
W tej chwili Erza mogła spokojnie powiedzieć, że po prostu zamieniła się w skałę, na której leżała. Chyba jeszcze nigdy w życiu żadne słowa nie wmurowały ją tak, jak te, które usłyszała przed chwilą. Skąd jednak mogła wiedzieć, że po głupim słowie „przespać się” pociągnie za sobą lawinę zboczonych skojarzeń?
-Przymknij się – odpowiedziała w końcu z wyrzutem, nie znajdując na to żadnej lepszej odzywki. – Nie zamierzam robić z tobą takich rzeczy.
-Szkoda, mielibyśmy ładne dzieci – mruknął rozbawiony i położył się (na wszelki wypadek) równy metr od niej. Milczenie nie trwało jednak długo. –Strasznie tutaj zimno. Może ogrzejemy się nawzajem własnymi ciałami?
W tej chwili nie miała nawet zamiaru domyślać się czy chłopak żartuje, czy mówi całkiem poważnie. Dziękowała jednak z całego serca ciemności, która całkowicie maskowała rumieńce widniejące na jej twarzy.
-Nie pozwalaj sobie, Fernandes – warknęła, odwracając się do niego plecami, przy akompaniamencie jego głośnego śmiechu.
Zboczony głupek.
20 minut wcześniej…
W powietrzu wyraźnie wyczuwalna woń krwi działała na wszystkich niemal pobudzająco. Członkowie Fairy Tail poruszyli się niespokojnie na widok rozgrywających się na ich oczach wydarzeniach, które ściskały ich serca. Każde z nich miało za sobą ciężką przeszłość, a Korpus, do którego należeli był dla nich niczym jedna wielka rodzina. Tutaj dorastali, uczyli się jak być dobrymi Zwiadowcami. Często osobno, lecz myślami i duszą zawsze razem. Dlatego, gdy w ciało Natsu wbiła się kolejna, druga strzała, na reakcję przyjaciół nie trzeba było długo czekać.
-Puśćcie mnie tam, do cholery! – Wrzasnął Gray, przeciskając się przez całe zgromadzenie. Zamiast jednak biec na pomoc przyjacielowi, obrał sobie inny cel, którym stał się czerwono włosy chłopak, mocno trzymający Erzę w miażdżącym uścisku.
-Chyba nie wypada tak mocno ściskać nieznajomych kobiet – mruknął do niego Gray, z satysfakcją patrząc jak zaskoczony nieznajomy odwraca się w jego stronę. Już za chwilę Fullbuster potraktował jego twarz swoją pięścią, tak, że wróg mimowolnie rozluźnił swój uścisk, z czego Erza natychmiast skorzystała. Rzuciła w stronę przyjaciela szybkie: „dziękuję” i ruszyła do przodu. Dopiero teraz rozpoczynała się prawdziwa walka. Pięści przeciwko prawdziwej broni. Miłość przeciwko nienawiści.
-Zatrzymać ją! – Donośny głos Zero słychać było na całej polanie, w momencie, gdy wydał rozkaz białowłosej dziewczynie, która od razu ruszyła w stronę Erzy. Po wystąpieniu Gray’a w każdym jednak rozbudziła się nowa nadzieja na zwycięstwo tego starcia.
-Ja pójdę – mruknęła Cana, wyrywając się do przodu i ruszając na dziewczynę. Od zawsze to ją chroniono i osłaniano przed niebezpieczeństwem. Teraz to ona zamierzała pokazać, że także potrafi ochronić przyjaciela.
-Hej, Cana, przecież ty jesteś… - Macao usilnie próbował zatrzymać dziewczynę, jednak szybko wyrwała się z jego uścisku. Kolejne słowa mógł wyszeptać równie dobrze do samego siebie. – Pod wpływem alkoholu…
-Jak zresztą zawsze – mruknął Wakaba, kładąc dłoń na jego ramieniu. -Czas pokazać im siłę Fairy Tail! – Wrzasnął w stronę Korpusu. Nikogo nie trzeba było dwa razy zachęcać. Z sercem przepełnionym determinacją, ruszyli na swoich wrogów, a przez usta wciąż przechodził im bojowy okrzyk. Widząc, że Gray całkiem dobrze radzi sobie ze swoim przeciwnikiem, a Cana ze swoim, ruszyli na kolejnych przeciwników mając zamiar po prostu ich zmiażdżyć. I w tym momencie cała ich wielka radość z powstania zniknęła razem z Erzą w czeluściach przepaści.
Mimowolnie zamarł na widok, który właśnie rozegrał się przed jego oczami.
-Niemożliwe… - mruknął do siebie i zamrugał kilkakrotnie, mając nadzieję, że były to jedynie przewidzenia. Okazało się to jednak rzeczywistością, która boleśnie zanurzyła nóż w jego sercu. Poprzez roztargnienie nie zdążył na czas uchylić się przed ciosem nieprzyjaciela, który długim sztyletem trzymanym w dłoni przejechał nad lewą brwią Gray’a pociągając za sobą głębokie rozcięcie. Krew natychmiast zalała oko chłopaka, przez co stracił zdolności widzenia o połowę.
-Och, pudło – czerwono włosy zagryzł wargi opierając się na klindze miecza, głęboko wbitej w ziemię. – Trudno się dziwić jeśli musiałem posłużyć się lewą ręką.
No tak. Przeciwnik posiadał dziwny sposób posługiwania się bronią: w lewej ręce dzierżąc długi sztylet, zaś w prawej ciężki miecz o zdobiony na ostrzu motywem długiego, wijącego się węża.
-Drugiej szansy już nie dostaniesz – mruknął czarno włosy, przymierzając się do kolejnego ciosu, którego niestety znów nie był w stanie zadać. Wiedza, iż w tej chwili może jedynie unikać broni przeciwnika napawała go niewyobrażalnym gniewem. Gdyby tylko przydarzyła się odpowiednia okazja na atak, na pewno włożyłby w niego całą swoją siłę…
-Silny jesteś – mruknął do niego przeciwnik, znów zatrzymując się z tym swoim uśmiechem wskazującym na jego lekceważenie przeciwnika. Gray z przerażeniem stwierdził, że chłopak stojący przed nim nie dostał nawet najmniejszej zadyszki, podczas gdy jego płuca potrzebowały coraz to większej ilości powietrza. –Mogę poznać twoją godność?
-Fullbuster. Gray Fullbuster – przedstawił się niechętnie, przy okazji uderzając prawą częścią pięści w otwartą dłoń. Zamierzał teraz skończyć z tym zarozumiałym lalusiem.
-W takim razie zapamiętaj imię swojego kata – czerwono włosy roześmiał się chytrze. – Wołają na mnie Cobra – roztrzepał bujną czuprynę, rozglądając się na boki. Członek Fairy Tail musiał stwierdzić, że jego przeciwnik rzeczywiście przejawia podobieństwo do węża. Charakter zresztą też miał podobny… - Twoja przyjaciółka też jest dość silna – dodał po chwili, przypatrując się zaciętej walce pomiędzy Caną a Angel.
Był to jednak największy błąd jaki do tej pory mógł zrobić, co Gray natychmiast wykorzystał. Mocne kopnięcie w brzuch niemal zwaliło go z nóg. Zgiął się w pół, mieląc w ustach przekleństwo. Na początku uważał, że przeciwnik nieposiadający żadnej broni nie może zrobić mu żadnej większej krzywdy. Przez swoją mylną ocenę całkowicie stracił czujność i spuścił gardę.
-Osłoniłeś się – usłyszał nad sobą głos Gray’a, który za chwilę wymierzył mu mocny cios kolanem w twarz. Poczuł jak krew ciurkiem wylewa się z jego nosa.
-Ty gnoju… - warknął, powoli się prostując. W tej chwili zamierzał rozpłatać jego ciało na kawałki, spalić go, zmazać ten ohydny uśmiech z jego twarzy. Jednak głośny krzyk Angel, w którym czaiło się prawdziwe przerażenie, sprawił, że mimowolnie zatrzymał się w pół kroku. Bowiem z jej ust wydobyło się imię osoby, która musiała być teraz w prawdziwym niebezpieczeństwie.
-Midnight! – Głośny pisk wydobywający się z ust białowłosej dziewczyny sprawił, że Cana natychmiast przeszła do ataku. Lekko przykucając, podcięła nogi przeciwniczki, która na chwilę zapominając o walce, ciężko padła na ziemię. Alkohol płynący w jej krwi sprawiał, że nie bała się ryzykować.
-Coś nie tak? – Zapytała, miażdżąc stopą nadgarstek dziewczyny. Tamta jedynie warknęła z bólu i frustracji. Alberona stwierdziła w myśli, iż jednak jej ruch nie do końca przyniósł oczekiwane efekty. –Kurwa, puszczaj ten zasrany miecz – warczała, raz po raz uderzając stopą w nadgarstek dziewczyny. Jej przeciwniczka jednak nie miała zamiaru czekać aż jej ręka całkowicie zdrętwieje. W pewnym momencie, gdy Canę do końca pochłonęła czynność mająca na celu odebranie jej broni, z całych sił uderzyła ją drugą dłonią w miejsce po drugiej stronie kolana. Zaskoczona niespodziewanym ciosem dziewczyna lekko przykucnęła, co za chwilę zostało wykorzystane przez Angel, która również powaliła ją na ziemię, przy okazji wypuszczając z ręki tak bardzo pożądany miecz. Do tej pory typowo męska walka przerodziła się teraz w „zwykłą” kobiecą potyczkę. Obie turlały się po ziemi, drapiąc się po twarzach i wyrywając nawzajem całe kępy włosów, przy okazji wydając z siebie drapieżne krzyki.
Miecz. Najprawdziwszy, połyskujący w świetle ostatnich promieni słonecznych miecz, który aż prosi się o to, by należycie go wykorzystać. Lecz czy był przeznaczony właśnie dla niej? Przez wiele lat żyła w cieniu wielkich dokonań Erzy i wcale nie uważała się za gorszą. Teraz była w stanie uratować swoją gildię, pokazać im, że jej siła nie jest jedynie bajką przekazywaną sobie z ust do ust. Nie zastanawiając się dłużej, szybko skoczyła przed siebie, łapiąc w dłoń broń, która przed chwilą wypadła z ręki przeciwniczki Cany. Miecz w miły sposób ciążył w jej ręce, sprawiając, że od razu poczuła się pewniej.
-Taka broń to nie zabawka, dziewczynko.
Zbita z tropu rozejrzała się dookoła siebie. Zero całkowicie znikł z jej oczu, Fairy Tail zaś podzieliło się na dwie grupki – jedna z nich otaczała czarnowłosego chłopaka, którego Mistrz wrogiego Korpusu nazwał Midnightem, druga zaś napierała na rudowłosego mężczyznę. W takim razie kto…
Nim zdążyła zareagować, ktoś z nadludzką prędkością wyprowadził w jej stronę serię ciosów, atakujących jej żebra oraz środkową część krzyża. Odwróciła się za siebie, przeczuwając, że tam właśnie znajdzie swojego przeciwnika, lecz przed sobą zobaczyła tylko pustą przestrzeń. Z kolejnym mocnym uderzeniem zamachnęła się do tyłu, jednak miecz natrafił jedynie na powietrze.
-To nie zabawka – zanuciła osoba kolejny raz dziwnym sposobem znajdująca się za nią. – Dla państwa ostatni raz tego wieczoru, mistrz panujący nad szybkością – Racer!
Mira tym razem szybko odnalazła źródło dźwięku. Wreszcie stanęła twarzą w twarz ze swoim przeciwnikiem, zauważając, że jedyną bronią tamtego są jego pięści. Musiała szybko stworzyć plan działania, który pomoże jej na wygraną, bo jeśli ma być tak jak do tej pory, to raczej już długo nie wytrzyma, zwłaszcza, że poobijane żebra już dawały o sobie znać. Musi zakończyć to jednym szybkim ruchem. Ruszyła na niego z wyciągniętym przez siebie mieczem, lecz znów trafiła w pustą przestrzeń, przy okazji dostając mocny cios w brzuch w ramach rewanżu. Jej siły szybko ulegały wyczerpaniu i musiała przyznać, że technika walki polegająca na waleniu mieczem na wyczucie, nie przyniesie żadnych lepszych rezultatów. Jej szybkość była niczym w porównaniu z tą Racera, dlatego potrzebowała naprawdę dobrego planu. W jej głowie jednak wciąż i wciąż odbijała się jedna głupia myśl, która nie chciała dać jej spokoju. Potańczyłaby. Teraz, w środku walki miała naprawdę wielką ochotę żeby sobie potańczyć.
-Wiem! – Wykrzyknęła w pewnym momencie, zadowolona ze swojego pomysłu. Wiedziała, że jej przeciwnik wciąż porusza się w zasięgu jej miecza, lecz poprzez niedokładne ruchy nie była w stanie go trafić. Nigdy jeszcze nie próbowała zrobić czegoś takiego ze swoim mieczem, ale czemu by nie spróbować? Takiej głupoty jej przeciwnik na pewno się po niej nie spodziewa.
Bez wahania wyciągnęła przed siebie lewą nogę, przenosząc cały ciężar ciała na nogę prawą. –Zabójczy piruet Miry, raz! – Zamachnęła się mocno, i z mieczem wyciągniętym przed siebie, zrobiła szybki, pełny obrót dookoła własnej osi.
Zaskoczony krzyk przeciwnika utwierdził ją w przekonaniu, że jej cios osiągnął swój cel. Z szerokim uśmiechem odwróciła się w jego stronę, lecz jej mina szybko zrzedła. Owszem, trafiła. Zaledwie przecinając skórę na nadgarstku Racera. Miała ochotę pogratulować sobie genialnego pomysłu, lecz w tym momencie coś rudowłosego przeleciało jej przed oczami, rzucając się na jej przeciwnika. Z zaskoczeniem zaczęła obserwować jak ich wróg zaczyna okładać Racera wielkimi pięściami.
-Hoteye, co ty wyprawiasz? – Wrzeszczał chłopak, na próżno próbując uwolnić się z miażdżącego uścisku.
-Zrozumiałem, że pieniądze nie są ważne! – Odpowiedział rudowłosy, również krzykiem, okładając twarz rozmówcy kolejnymi silnymi ciosami. – I mam na imię Richard!
Mira jeszcze przez chwilę obserwowała ich poczynania z niedowierzeniem, po czym z rezygnacją pokręciła głową.
-Patologia – szepnęła sama do siebie. Ciągnąc za sobą ciężki miecz, powolnym krokiem zbliżała się w stronę rozentuzjazmowanego brata, który czekał na nią z szerokim uśmiechem. W tym miejscu kończył się jej popis genialnych umiejętności i ratowanie gildii na własną rękę.
-Co wy mu zrobiliście, Elfi? – Zapytała, mając na myśli rudowłosego mężczyznę.
-Och, nic takiego, znałem jego brata i o tym wspomniałem, a jemu się coś wtedy poprzestawiało… - mruknął, wzruszając ramionami i ty samym pokazując jej, że sam ma mieszane uczucia, co do tej dziwnej akcji. –Jak widzisz walka powoli dobiega końca.
Dziewczyna rozejrzała się dookoła i od razu przyznała rację bratu. Rudowłosy Richard zajął się Racerem, a reszta…
-Szkoda, że nie widziałaś co tu się działo – Elfman rozpoczął opowieść, dodając do tego szeroki uśmiech. –Cana prawie rozwaliła łeb tej całej Angel. Męsko! – Białowłosa spojrzała na niego ze strachem w oczach. Cana zrobiła co?! –Gray walczył z Cobrą i nawet dobrze sobie radził do czasu, gdy nasi nie powalili tego czarnego… Midnighta! Mówię ci, wpadł w taki szał, że wszystkich prawie rozszarpał. Lecz tym razem do akcji wkroczyłem ja – dumnie wypiął przed siebie pierś, w oczekiwaniu na pochwałę. – Powaliłem go jednym ciosem, jak na mężczyznę przystało!
Dziewczyna po chwili wahania zaprezentowała mu swój szeroki uśmiech. Skończyło się. Wszystko już będzie dobrze…
-Ten tchórz Zero jak tylko zobaczył, że szala zwycięstwa przechodzi na naszą stronę, od razu zwiał! –Chłopak wyciągnął przed siebie pięść, mocno zaciskając szczęki. – Przywaliłbym mu teraz tak, że przez trzy drzewa by przeleciał, cholera jasna…
-A ranni? Co z nimi?
-No cóż… - białowłosy zamyślił się na chwilę. – Mamy kilku rannych, jedni ciężko, inni trochę mniej… Ale nie przejmuj się, Macao już poleciał po Porlyucisę, więc wszystko będzie dobrze. Wiesz, to ta stara babcia, która leczy ludzi… Hej, Miruś, myślisz, że Erza…
-Żyje – przerwała mu siostra, swoją pewnością zaskakując nawet siebie. Tak twarda dziewczyna nigdy nie umarłaby w taki sposób. Strauss rozejrzała się dookoła, nie dostrzegając do tej pory jeszcze tylko jednej osoby…
-Widziałeś gdzieś Lisannę? – Zapytała ze strachem, który jeszcze powiększył się, gdy jej brat uczynił przeczący ruch głowy.
Różowe kępki włosów miała naprawdę wszędzie. Wchodziły jej do oczu, pchały się do buzi i drażniły nos, który domagał się zabrania łaskoczącego „czegoś”. Jej myśli jednak wciąż zajmował właściciel niespotykanego koloru kosmyków. Czując na szyi jego ciężki oddech, była naprawdę przerażona. Osłonił ją własnym ciałem, przy okazji obrywając dwoma strzałami, które boleśnie wbiły się w jego udo oraz ramię.
-Hej, Lucy, wiesz, że… -mówienie sprawiało mu wyraźną trudność, dlatego dziewczyna szybko mu przerwała.
-Nie mów nic więcej, proszę – wyszeptała, z trudnością powstrzymując płacz. W myślach wciąż powtarzała sobie, że przecież wszystko będzie dobrze. On przecież przeżyje i wszystko będzie dobrze! Jednak jego krew, która rozlewała się po jej nogach i brzuchu sprawiała, że wciąż traciła nadzieję. W końcu jednak ktoś przyszedł im na pomoc.
-Natsu, nie udawaj, musimy iść – głos należący do Gray’a sprawił, że miała ochotę rozpłakać się ze szczęścia. On i jeszcze dwóch mężczyzn, których nie znała unieśli go do góry. –Dasz radę do nas dojść? Ty chyba też potrzebujesz kontroli lekarskiej – dopiero po chwili zrozumiała, że Fullbuster zwraca się do niej. Z wdzięcznością kiwnęła głową i pozbywając się najpierw krępujących ją więzów, wstała na równe nogi. Szybko jednak pożałowała swojego gwałtownego ruchu. Od razu zebrało jej się na mdłości, a świat dziwnie zawirował.
-Gray, chyba jednak nie dam… - mruknęła, zwracając na siebie uwagę odchodzących już mężczyzn. Chłopak widząc słaniającą się na nogach dziewczynę, zostawił Macao i Wakabie rannego Natsu i znalazł się przy dziewczynie w momencie, gdy tracąc przytomność poleciała do przodu.
Cisza. Chciała wyobrazić sobie ciszę, jednak głos starszej kobiety, która z irytacją coś komuś tłumaczyła niweczył jej idealne plany.
-Richard ma zabrać wszystkich członków Oracion Seis i wydać ich w ręce władz, więc nie wiem o co ci chodzi… - drugi, męski głos był dużo przyjemniejszy. I cichszy. Widocznie mężczyzna szanował to, że ktoś próbuje tutaj odpocząć.
-Co mnie to obchodzi? Waszym priorytetem powinno być odnalezienie Makarova! – I znów ten zrzędliwy głos, który powodował, że głowa dziewczyna miała ochotę rozpaść się na kawałki.
-Uratuję dziadka – warknięcie chłopaka spowodowało, że Lucy otworzyła oczy, poznając jego głos. –Jednak w nocy gówno zrobimy, chyba powinnaś zdawać sobie z tego sprawę. Zresztą, ponad połowa naszych najlepszych ludzi jest w stanie nienadającym się do walki.
Blond włosa rozejrzała się dookoła siebie. Leżała w czymś, co przypominało tymczasowy namiot zrobiony chyba tylko po to, by mieć gdzie położyć rannych, a w jej przypadku – chorych. Zbudowany został z kilku wysokich i dość grubych gałęzi okrytych płaszczami i różnymi rodzajami płacht. Widocznie ktoś musiał przynieść to wszystko z obozu… Obok jej prowizorycznego namiotu znajdowało się jeszcze kilka podobnych. Owinięta w jeden ze zwiadowczych płaszczy, który ktoś wspaniałomyślnie jej odstąpił, lekko wychyliła się do przodu. Tak jak wspomniał Laxus, noc pogrążyła wszystko w ciemności. Członkowie Fairy Tail jednak rozpalili kilka ognisk, więc na brak światła nie można było się skarżyć. Dokładnie kilka kroków od niej stał wnuk Mistrza oraz różowo włosa kobieta, której twarz posiana była zmarszczkami. To ona musiała zajmować się chorymi…
-Chciałem ci przypomnieć również, że naszym kolejnym zadaniem jest odnalezienie Erzy, zapomniałaś? – Głos Laxusa mimo że widocznie zdenerwowany, nadal był cichy.
-Nie, nie zapomniałam – odwarknęła do niego tyłem. – A teraz wybacz, ale ja także mam swoje zadania.
Chłopak mrucząc coś do siebie niechętnie wycofał się do tyłu, a właścicielka włosów koloru podobnego do Natsu, z grymasem na twarzy podeszła do dziewczyny.
-Boli cię głowa? – Zaczęła bez zbędnych wstępów.
Zaskoczona Lucy jedynie skinęła głową.
-Od dawna czujesz mdłości? – Kobieta zadała kolejne pytanie, przez co Lucy powoli zaczynała czuć się tak, jakby była na przesłuchaniu.
-Już trochę dłużej niż tydzień – mruknęła w odpowiedzi.
-Często zdarzają ci się zawroty głowy?
-Dość często.
-Wahania nastrojów?
To pytanie zmusiło ją do dłuższego zastanowienia się. Wahania nastrojów? Za przykład mogła podać swoje dziwne humory, które objawiały się, gdy Natsu przyszedł po nią do domu Hayato, dlatego kolejny raz twierdząco skinęła głową.
-Czujesz zmęczenie i ogarniającą cię senność?
-Nawet teraz – Lucy uśmiechnęła się lekko, w myślach zastanawiając się, czy kobieta nie potrafi przypadkiem czytać w myślach.
-Masz czasem dziwne zachcianki pokarmowe i duszności?
-Tak, ale czy to coś poważ…
Kobieta jednak uciszyła ją ruchem ręki. Zwróciła na dziewczynę ciemne oczy, z których biła naprawdę wielka mądrość. Na chwilę zrezygnowała ze swojego ognia pytań, jedynie przypatrując się dziewczynie. Przecież to jeszcze dziecko… W końcu jednak postanowiła zadać ostatnie, kluczowe pytanie, które przesądzić mogło o wszystkim.
-Powiedz mi… kiedy ostatnio miesiączkowałaś?
Natsu kilkakrotnie rozejrzał się, sprawdzając czy przypadkiem nikt nie będzie próbował zniweczyć jego planów, po czym jak najciszej potrafił opuścił swój namiot. Ranne udo, już zszyte, odkażone i mocno obwiązane bandażem naprawdę utrudniało już i tak powolną wędrówkę, dlatego postanowił poruszać się tylko na jednej nodze. Ramię przebite strzałą zapewnione miało dokładnie taki sam zabieg i bolało teraz równie mocno. Nic jednak nie było w stanie powstrzymać chłopaka przed czynnością, którą…
-Gdzie leziesz, kretynie? – Głośny głos przyjaciela sprawił, ze Natsu siarczycie przeklął. Że też teraz zebrało im się na spacerki… Mimo wszystko odwrócił się, przygotowany na reprymendę.
-Idę sprawdzić co tam u Lucy –odpowiedział, serwując Fullbusterowi swój firmowy uśmiech.
-Miałeś nie chodzić – mruknął czarnowłosy, jednak przerzucił ramię przyjaciela przez szyję, by było mu łatwiej iść. Sam zresztą ciekawy był czym spowodowany był dziwny stan zdrowia dziewczyny. –Widziałeś gdzieś może Lisannę? – Zapytał z braku innego tematu. – Tak jakby wsiąkła w ziemię. Wszyscy szukają jej już kilka godzin, a jak nie było, tak nie ma…
-Mam nadzieję, że nie poszła ze Stingiem – zamyślony Natsu westchnął dwukrotnie. –Przecież ten idiota pobawi się nią, pobawi, a potem zostawi…
W tym momencie jednak doszli do namiotu, w którym znajdowała się Lucy, dlatego temat dobiegł końca. Nim jednak zdążyli wejść do dziewczyny, drogę zastąpiła im Porlyucisa.
-A wy gdzie? – Warknęła, spoglądając groźnie po ich twarzach.
Jej wrogie nastawienie nie zrobiło najmniejszego wrażenia na Natsu.
-Chcieliśmy się zapytać, czy z Lucy wszystko w porządku – odpowiedział z entuzjazmem wymalowanym na twarzy. Kolejne pytanie jednak całkowicie zbiło go z tropu.
-Jesteś z nią blisko?
-Raczej tak – odpowiedział po chwili zastanowienia.
-W takim razie nie ma powodu do zmartwień. Jej i dziecku nic nie grozi – odpowiedziała starsza kobieta i już miała wrócić do swoich zajęć, gdy Natsu zatrzymał ją ręką.
-Zaraz, zaraz… jakiemu dziecku? – Zapytał, marszcząc brwi.
Na twarzy różowo włosej przez chwilę widniało zaskoczenie, które zniknęło tak szybko jak się pojawiło.
-Jest w szóstym tygodniu ciąży. Więc to nie ty jesteś ojcem?
-O-ojcem? – Natsu zająkał się, próbując ułożyć wszystkie elementy układanki w jedną całość. Tylko, że nic się nie zgadzało! W jego głowie toczyła się istna wojna. Tak, to przecież musiał być on! Bez zastanowienia zwrócił się w stronę Gray’a i kilkakrotnie potrząsnął jego ramionami. – Słyszałeś Gray?! Zostanę tatą! Cholera, mam nadzieję, że to będzie syn i… - coś jednak w końcu zaczęło dochodzić do jego ogłupiałego umysłu. Z zastanowieniem znów złapał za rękę już odwracającej się kobiety. – Ale to jakieś niepokalane poczęcie, czy coś?
W innej sytuacji dałaby ujść swemu rozbawieniu cicho prychając, jednak teraz było to zbyt poważne, by zataić całą sytuację. Dłuższą chwilę temu zrozumiała, że ten różowy głupek nie mógłby być ojcem tego dziecka. Na wszelki wypadek odciągnęła ich dobry kawałek od namiotu dziewczyny.
-Wiecie w czyim towarzystwie ta dziewczyna przebywała we wcześniejszym okresie? Trzy, dwa miesiące temu?
Zaniepokojeni kiwnęli głowami. Doskonale zdawali sobie sprawę w czyim towarzystwie musiała przebywać. Musiała znosić na przemian Zerefa i Jellala tak naprawdę nawet nie zdając sobie sprawy z tego z kim w danej chwili rozmawiała.
-Nie musiałam nawet szczegółowo jej badać, gdyż sama o wszystkim mi powiedziała – wytłumaczyła. Mimo że na twarz przybrała maskę obojętności, naprawdę bardzo szkoda było jej tej dziewczyny. –Została przez niego wielokrotnie zgwałcona. Mam nadzieję, że należycie zajmiecie się tą sprawą – rzuciła i odeszła w kierunku, gdzie znajdowały się namioty.
Gray od razu zauważył jak ważna dla jego przyjaciela była ta dziewczyna i z jakim trudem przyswajał sobie dopiero co zasłyszane informacje. Do tej pory był pewny, że Natsu zakochany jest na zabój w Lisannie, lecz zrozumiał jak bardzo się mylił już w momencie, gdy zauważył w jaki sposób ten patrzy na Lucy.
-Zabiję go – z ust Dragneela wydobył się cichy warkot. Widocznie stan w jakim się w tej chwili znajdował był dużo poważniejszy niż Gray mógł się do tej pory spodziewać.
-Którego? – Wyrwało się z ust czarnowłosego. Sam uważał, że to wcale nie jest dobry pomysł, gdyż jego przyjaciel nie mógł do końca stwierdzić, kto był sprawcą tego czynu.
-Obu – odpowiedział mu po chwili zastanowienia. Uniósł głowę do góry i posłał w stronę Fullbustera nieprzyjemny uśmiech. –I Jellala i Zerefa.
-Natsu, zemsta nie rozwiąże tych spraw, powinieneś być teraz przy niej i…
-Gray, gdzie jest Erza? – Różowowłosy, jakby nie słysząc jego słów, zrobił pierwszy krok w przód z zamiarem szybkiego porozmawiania z przyjaciółką. Kiedy odpowiedź nie nadchodziła, na powrót odwrócił się w stronę zapytanego, który nerwowo przygryzł wargi. –Gdzie ona jest?
Ciepłe promienie słońca, które do tej pory w miły sposób ogrzewały jej twarz nagle zostały zastąpione ciemnym cieniem. Uchyliła powieki, by sprawdzić kto jest sprawcą odebrania jej tej niewielkiej przyjemności i zobaczyła… niebieskie włosy.
-Dzień dobry, księżniczko – głos Jellala sprawił, że miała ochotę zaserwować mu piękny cios pięścią w twarz. Jego szeroki uśmiech też ją do tego zachęcał. I to, że nagle znalazł się tak blisko. Po krótkiej chwili wahania stwierdziła, że jednak ma na to bardzo dużą ochotę, dlatego mocnym uderzeniem niemal zwaliła chłopaka z nóg. Z satysfakcją spoglądała w jego zaskoczone oczy i dłoń, którą przykładał do bolącego nosa.
-Dobry! – Odpowiedziała wesoło i narzuciła na siebie płaszcz, na którym spała. Plecy, które bolały ją już nie tylko po wczorajszym spotkaniu z drzewem, ale także po nocy spędzonej na zimnym kamieniu nie były w stanie pozbyć się jej rosnącego entuzjazmu. –Idziemy? – Zapytała Jellala, a gdy ten ze smętną miną skinął głową, ruszyła wprost w ciemną czeluść tunelu. Mimo tego, że Jellal nie był dla niej obojętny, powinien wiedzieć, że z Erzą Scarlet nie należy zadzierać.
Niebieskooki chłopak zatrzymał się w miejscu, by po chwili z zamyśleniem przejechać dłonią po blond włosach.
-Coś nie tak, Sting? – Białowłosa dziewczyna, która w tej chwili uwiesiła się na jego ramieniu doprowadzała go już do białej gorączki, lecz nic nie dał po sobie poznać.
-Przypomnij mi może… czy to na pewno dla mnie zerwałaś zaręczyny z Natsu? – Zapytał kolejny raz w ciągu tych kilku godzin. Prawdę mówiąc wiedział to doskonale, lecz uwielbiał rozkoszować się tak wielkim aktem uwielbienia kierowanym w jego stronę.
-Tylko dla ciebie – odpowiedziała dziewczyna zgodnie z prawdą i ujęła jego dłoń.
Prawdę mówiąc, to nieszczególnie mu na niej zależało. Tak było zresztą z każdą dziewczyną, jaką spotkał na swojej drodze. Była dobra, dopóki mu się nie znudziła. To nie tak, że lubił bawić się dziewczynami, bo w końcu miał swój honor! Po prostu nie znalazł dla siebie jeszcze tej idealnej, dlatego przebierał w kolejnych, próbując ją odszukać. A to, że potem cierpiały… to już wcale nie była jego wina.
Od autorki:
RAPE ME, MY FRIEND!
I przepraszam za krzywdzenie Lisanny!
Zrobiłam z tego chyba straszną parodię. W sumie to ze wszystkiego. Tak, ten rozdział w zupełności ukazuje mój dziwny stan psychiczny XD
Znowu troszkę musiałyście się naczekać na kolejny rozdział, za co znów bardzo przepraszam. Pokontuzjowałam się (nie, nie ma takiego słowa) jednak troszeczkę i spędziłam masę mojego czasu na jeżdżenie po lekarzach i rehabilitantach. Ale już jest prawie dobrze!
Wybaczycie mi takiego rozochoconego Jellala? Ta jego wersja naprawdę dużo bardziej podoba mi się, niż ta: „pozabijajcie mnie wszyscy, nie mam dla kogo żyć”. Muszę przyznać, że bardzo miło mi się z nim współpracuje.
Mam do was małe pytanko. Co wy na to żebym dodała jeszcze jedną zakładkę, w której mogłybyście zadawać mi pytania, a ja bym na to wszystko odpowiadała? Wiem, że czasami pomysł, który rodzi się w mojej głowie nie zawsze jestem w stanie idealnie przedstawić, dlatego często tworzą się wątpliwości. (A teraz uwaga, wielkie plany Ran Nishi) I nie chodzi mi tutaj tylko o pytania dotyczące treści, ale także jakie dalej paringi zamierzam tutaj wciskać i może jakieś propozycje, które przyjmuję zawsze z otwartymi rękami, ponieważ czasem daje mi to naprawdę masę genialnych pomysłów.
Wybaczcie, że taka długa ta wypowiedź, ale tęskniłam za wami i w ogóle jestem troszkę gadatliwą osobą, i lubię klikać w tą klawiaturę, dlatego te rozdziały wychodzą coraz dłuższe i dłuższe!
Miłego wieczorku/dnia/nocy w zależności, kiedy to przeczytacie i do zobaczenia (mam nadzieję), że już niedługo ^^
Natalia Takishima – ten rozdział był dla Ciebie, bo Fairy Tail nie mogło już patrzeć jaka jesteś smutna, widząc ich w takim stanie! :”3
-Żyjesz? – Mruknęła tak głośno, na ile pozwolił jej na to głos, a w tym przypadku trzeba przyznać, iż była to naprawdę cicha wypowiedź. Jellal jednak tylko nieznacznie skinął głową. – Myślałeś o tym jak się stąd wydostaniemy?
Ku jej zaskoczeniu znów potaknął i lekko uniósł się na rękach, by wskazać jej odpowiedni kierunek. Przez chwilę przyglądała się widocznemu grymasowi bólu, który znajdował się na jego twarzy – widocznie jego lądowanie nie było znowu takie miękkie – by po chwili podążyć za jego wzrokiem. Już za chwilę dostrzegła sporych rozmiarów wgłębienie w skale, które częściowo ukrywał cień powoli pogrążający wszystko dookoła w mroku. Szybko domyśliła się, że musi być to jaskinia, która mogłaby przynieść im schronienie, gdyż wizja nocy spędzonej na niestabilnej korze nie wydawała jej się dobrym pomysłem. Kryjówka znajdowała się dokładnie dwa metry pod nimi, na przeciwległej ścianie, dlatego aby się do niej dostać, musieli przejść po stromej powierzchni w dół. Sama myśl o upadku z tak dużej wysokości na jakiej się znajdowali sprawiała, że ciarki przechodziły jej ciało. Po wcześniejszym upadku nie ufała jednak na tyle swoim kończynom, by móc spokojnie zejść po skalnej ścianie, dlatego z kolejnymi wątpliwościami spojrzała na Fernandesa.
-Jak to zrobimy?
Jego twarz rozjaśnił blady uśmiech, gdy w odpowiedzi wskazał na sznur, który mocno oplatał jego ciało.
-Jestem związany, pamiętasz? – Na krótką chwilę jego głos przybrał rozbawiony ton, lecz już za moment na powrót stał się poważny i rzeczowy. – Przywiążemy się do jednej z tych grubych, wystających gałęzi, drugim końcem obwiązując siebie. I przejdziemy.
Przez chwilę rozważała propozycję, lecz po głębszym rozważeniu jego sugestii doszła do wniosku, że nie mają innego wyjścia.
-Mamy tylko jedną szansę – stwierdziła, mając nadzieję, że wpadnie jednak na jakiś lepszy i może bezpieczniejszy pomysł. Nic takiego jednak się nie stało.
-Wiem – odparł cicho i uklęknął, pozbywając się krępujących go więzów, które za chwilę zaczął mocno przywiązywać do wskazanej wcześniej części rośliny. Przy wykonywanej czynności jego usta nie otworzyły się ani razu, a jego milczenie od razu zostało zinterpretowane przez Erzę, jako zły znak. Czyżby miał jej za złe, że wciągnęła go do tej przepaści razem ze sobą? Lekko zmarszczyła brwi i przysiadła na piętach, przeklinając w myślach przeszywający ból, towarzyszący każdemu jej choćby najmniejszemu ruchowi. Z rezygnacją przyglądała się jego plecom, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak daleka była od prawdy. Bowiem chłopak wcale nie miał za złe jej tego, że znajdowali się tu, gdzie się znajdowali, a wręcz przeciwnie – jego serce niemal skakało z radości. Bo z jakiego powodu dwudziestoletni już mężczyzna miałby nie cieszyć się z towarzystwa dziewczyny, do której już od dłuższego czasu przyciągała go niewyobrażalna siła? Podkreślając fakt, iż przez kilka dni większość czasu będą znajdowali się sam na sam… Szybko otrząsnął się z tej myśli, powoli odwracając się w jej stronę z drugim końcem sznura w ręce. Umiejętnie omijając jej pytające spojrzenie, skupił się na mocnym obwiązaniu jej talii.
-Jak to zrobimy? – Kolejny raz zadała to samo pytanie, powoli zaczynając działać na nerwy samej sobie. Nie potrafiła rozgryźć jego toku myślenia, mimo że sama posiadała w głowie już kilka pomysłów dotyczących uratowania się z niebezpiecznej sytuacji. Tym razem postanowiła jednak zdać się na towarzysza i zaufała mu całkowicie.
-Lina ta ma tak naprawdę tylko chronić cię przed upadkiem – wyjaśnił, na wszelki wypadek mocno zaciskając więzy. –Cała przeprawa polega na przejściu po skalnej ścianie, chwytając się wystających odłamków. Kiedy znajdziesz się już w jaskini, po prostu się odwiąż, a ja wciągnę linę i powtórzę twoją drogę – uśmiechnął się zachęcająco, widząc jej niepewne spojrzenie. – Gotowa?
Z nową determinacją wymalowaną na twarzy wstała i podeszła na skraj drzewnego „mostu”, uważając, by nie zahaczyć o żadną wystającą gałąź. Teraz wreszcie dostrzegła, że ściana pokryta była wieloma wyżłobieniami, dzięki czemu można było się po niej bez problemu wspiąć. Należało jednak pamiętać o tym, żeby nie odrywać od bezpiecznej powierzchni więcej niż jednej kończyny, gdyż groziło to zbyt dużym prawdopodobieństwem upadku. Postawiła prawą stopę na pierwszym kamieniu jaki dostrzegła, przy okazji szukając oparcia dla swoich dłoni. Przed rozpoczęciem wędrówki wzięła dwa głębokie wdechy i ruszyła, starając się, by jej ruchy były stabilne i odpowiednio wyważone.
-Dasz radę – szeptem zachęcała sama siebie, za każdym razem, gdy małe odłamki skały osuwały się spod jej stóp. Tylko siłą woli nie spojrzała jeszcze w dół przepaści, gdyż bała się, iż w momencie, w którym naprawdę uświadomi sobie na jakiej wysokości się znajduje, przerażenie wprawi ją w prawdziwy stan odrętwienia. Odległość dzieląca ją od jaskini wciąż się zmniejszała, jej mięśnie wciąż były napięte, dlatego gdy wreszcie dotarła do celu, rozluźnienie się stało się dla niej rzeczą wręcz niemożliwą. Odetchnęła z ulgą, czując pod nogami twardy grunt i na wszelki wypadek zrobiła jeden duży krok w tył, by przypadkiem nie narazić się na osunięcie się skały. Szybko odwiązała linę opasającą jej talię, tak jak nakazał Jellal i rzuciła ją w przód, by mógł wciągnąć ją do siebie. Rozmasowując nadal bolące plecy, rozejrzała się po kryjówce, w której właśnie się znajdowała. Wzrósł jej podziw dla chłopaka, gdy zauważyła, że z zewnątrz była ona prawie niezauważalna, gdyż nie wystawał spoza niej żaden kamienny podest. Ot, zwykła dziura w skalnej ścianie, która przez zwykłego obserwatora zostałaby ominięta wzrokiem. Jaskinia ciągnęła się gdzieś dalej, lecz w tej chwili nie miała wyjścia – musiała zaczekać na chłopaka, nim rozpocznie zaspokajać nadzieję, która właśnie pojawiła się w jej głowie. Nie mając nic lepszego do roboty, oparła się o kamienną ścianę, przymykając oczy. Chłodne oparcie, a także zimne powietrze muskające jej twarz sprawiały, że kryjówka przestała być tak idealna, jak na początku mogło się wydawać. Prawdę mówiąc teraz w jej głowie pojawiły się nowe wątpliwości dotyczące jej towarzysza. Czy da radę zaufać Jellalowi na tyle, by bez strachu przebywać z nim sam na sam? Na tę chwilę nie miała jednak innego wyjścia, dlatego, gdy w końcu znalazł się przy niej, podjęła szybką decyzję. Da mu szansę. Jeśli się nie uda – po prostu znowu wrzuci go w przepaść. Zadowolona ze swojego iście szatańskiego pomysłu przez chwilę przypatrywała się jak pozbywa się krępujących go więzów, by za moment wskazać ciemną czeluść jaskini.
-To co? Jeśli teraz zaczniemy szukać wyjścia, to może jeszcze dziś znaj… - zaczęła z nową energią, lecz na dźwięk głuchego uderzenia o podłoże, szybko przerwała i odwróciła się w stronę chłopaka. Od razu dostrzegła, że źródłem dziwnego stukotu były kolana niebiesko włosego, które zderzyły się z kamienną „posadzką” w momencie, gdy upadł na ziemię. Nie musiała pytać, by wiedzieć jak bardzo jest wykończony.
-Wybacz – uśmiechnął się do niej przepraszająco. – Dzisiaj już chyba nie dam rady.
No tak, chyba raczej nie powinna już wymagać od niego dzisiejszej nocy kolejnych wysiłków. Przez kilka dni włóczył się po lesie, jeszcze jako pojemnik na ciało Zerefa, przez którego został później nieźle zmasakrowany. Po kilku minutach sama zresztą go zaatakowała. Następnego dnia musiał iść razem z nią do obozu Korpusu, gdzie w połowie drogi został pojmany przez straże, które nie obchodziły się z nim szczególnie delikatnie. Następnie został na kilka godzin przywiązany do drewnianego pala, by potem spaść z nią w przepaść. Na koniec został zmuszony do niezwykłej wspinaczki. Trudno było nie okazać podziwu jego sile, gdyż nie jeden człowiek padłby już dawno przed nim. Jednak musiała przyznać, że jej pokłady energii także były już na wyczerpaniu, więc chcąc nie chcąc, musiała pójść na kompromis.
-W takim razie dzisiaj możemy się tu przespać – stwierdziła i bez zbędnego czekania, położyła się dobre kilka kroków od wejścia do tunelu, tworząc ze swojego zwiadowczego płaszcza ciepły kokon.
Jellal jednak nie zamierzał szybko pozwolić jej się oddać w ramiona Morfeusza. Usiadł po turecku naprzeciwko niej, z wielkim uśmiechem zdobiącym jego twarz.
-Myślę jednak, że to dla nas jeszcze za wcześnie.
Na dźwięk jego głosu lekko uniosła głowę.
-Za wcześnie? Za wcześnie na co? – Zapytała, spoglądając na niego zdziwionym spojrzeniem.
Odchrząknął dwukrotnie i dla lepszego efektu przejechał palcem wskazującym po ustach, układających się w tej chwili w zawadiacki uśmiech.
-Rozumiem, że mogę cię pociągać, jednak w tej chwili chyba powinnaś stłumić pragnienie posiadania mnie w całości do czasu aż znajdziemy jakieś ustronniejsze miejsce…
W tej chwili Erza mogła spokojnie powiedzieć, że po prostu zamieniła się w skałę, na której leżała. Chyba jeszcze nigdy w życiu żadne słowa nie wmurowały ją tak, jak te, które usłyszała przed chwilą. Skąd jednak mogła wiedzieć, że po głupim słowie „przespać się” pociągnie za sobą lawinę zboczonych skojarzeń?
-Przymknij się – odpowiedziała w końcu z wyrzutem, nie znajdując na to żadnej lepszej odzywki. – Nie zamierzam robić z tobą takich rzeczy.
-Szkoda, mielibyśmy ładne dzieci – mruknął rozbawiony i położył się (na wszelki wypadek) równy metr od niej. Milczenie nie trwało jednak długo. –Strasznie tutaj zimno. Może ogrzejemy się nawzajem własnymi ciałami?
W tej chwili nie miała nawet zamiaru domyślać się czy chłopak żartuje, czy mówi całkiem poważnie. Dziękowała jednak z całego serca ciemności, która całkowicie maskowała rumieńce widniejące na jej twarzy.
-Nie pozwalaj sobie, Fernandes – warknęła, odwracając się do niego plecami, przy akompaniamencie jego głośnego śmiechu.
Zboczony głupek.
20 minut wcześniej…
W powietrzu wyraźnie wyczuwalna woń krwi działała na wszystkich niemal pobudzająco. Członkowie Fairy Tail poruszyli się niespokojnie na widok rozgrywających się na ich oczach wydarzeniach, które ściskały ich serca. Każde z nich miało za sobą ciężką przeszłość, a Korpus, do którego należeli był dla nich niczym jedna wielka rodzina. Tutaj dorastali, uczyli się jak być dobrymi Zwiadowcami. Często osobno, lecz myślami i duszą zawsze razem. Dlatego, gdy w ciało Natsu wbiła się kolejna, druga strzała, na reakcję przyjaciół nie trzeba było długo czekać.
-Puśćcie mnie tam, do cholery! – Wrzasnął Gray, przeciskając się przez całe zgromadzenie. Zamiast jednak biec na pomoc przyjacielowi, obrał sobie inny cel, którym stał się czerwono włosy chłopak, mocno trzymający Erzę w miażdżącym uścisku.
-Chyba nie wypada tak mocno ściskać nieznajomych kobiet – mruknął do niego Gray, z satysfakcją patrząc jak zaskoczony nieznajomy odwraca się w jego stronę. Już za chwilę Fullbuster potraktował jego twarz swoją pięścią, tak, że wróg mimowolnie rozluźnił swój uścisk, z czego Erza natychmiast skorzystała. Rzuciła w stronę przyjaciela szybkie: „dziękuję” i ruszyła do przodu. Dopiero teraz rozpoczynała się prawdziwa walka. Pięści przeciwko prawdziwej broni. Miłość przeciwko nienawiści.
-Zatrzymać ją! – Donośny głos Zero słychać było na całej polanie, w momencie, gdy wydał rozkaz białowłosej dziewczynie, która od razu ruszyła w stronę Erzy. Po wystąpieniu Gray’a w każdym jednak rozbudziła się nowa nadzieja na zwycięstwo tego starcia.
-Ja pójdę – mruknęła Cana, wyrywając się do przodu i ruszając na dziewczynę. Od zawsze to ją chroniono i osłaniano przed niebezpieczeństwem. Teraz to ona zamierzała pokazać, że także potrafi ochronić przyjaciela.
-Hej, Cana, przecież ty jesteś… - Macao usilnie próbował zatrzymać dziewczynę, jednak szybko wyrwała się z jego uścisku. Kolejne słowa mógł wyszeptać równie dobrze do samego siebie. – Pod wpływem alkoholu…
-Jak zresztą zawsze – mruknął Wakaba, kładąc dłoń na jego ramieniu. -Czas pokazać im siłę Fairy Tail! – Wrzasnął w stronę Korpusu. Nikogo nie trzeba było dwa razy zachęcać. Z sercem przepełnionym determinacją, ruszyli na swoich wrogów, a przez usta wciąż przechodził im bojowy okrzyk. Widząc, że Gray całkiem dobrze radzi sobie ze swoim przeciwnikiem, a Cana ze swoim, ruszyli na kolejnych przeciwników mając zamiar po prostu ich zmiażdżyć. I w tym momencie cała ich wielka radość z powstania zniknęła razem z Erzą w czeluściach przepaści.
Mimowolnie zamarł na widok, który właśnie rozegrał się przed jego oczami.
-Niemożliwe… - mruknął do siebie i zamrugał kilkakrotnie, mając nadzieję, że były to jedynie przewidzenia. Okazało się to jednak rzeczywistością, która boleśnie zanurzyła nóż w jego sercu. Poprzez roztargnienie nie zdążył na czas uchylić się przed ciosem nieprzyjaciela, który długim sztyletem trzymanym w dłoni przejechał nad lewą brwią Gray’a pociągając za sobą głębokie rozcięcie. Krew natychmiast zalała oko chłopaka, przez co stracił zdolności widzenia o połowę.
-Och, pudło – czerwono włosy zagryzł wargi opierając się na klindze miecza, głęboko wbitej w ziemię. – Trudno się dziwić jeśli musiałem posłużyć się lewą ręką.
No tak. Przeciwnik posiadał dziwny sposób posługiwania się bronią: w lewej ręce dzierżąc długi sztylet, zaś w prawej ciężki miecz o zdobiony na ostrzu motywem długiego, wijącego się węża.
-Drugiej szansy już nie dostaniesz – mruknął czarno włosy, przymierzając się do kolejnego ciosu, którego niestety znów nie był w stanie zadać. Wiedza, iż w tej chwili może jedynie unikać broni przeciwnika napawała go niewyobrażalnym gniewem. Gdyby tylko przydarzyła się odpowiednia okazja na atak, na pewno włożyłby w niego całą swoją siłę…
-Silny jesteś – mruknął do niego przeciwnik, znów zatrzymując się z tym swoim uśmiechem wskazującym na jego lekceważenie przeciwnika. Gray z przerażeniem stwierdził, że chłopak stojący przed nim nie dostał nawet najmniejszej zadyszki, podczas gdy jego płuca potrzebowały coraz to większej ilości powietrza. –Mogę poznać twoją godność?
-Fullbuster. Gray Fullbuster – przedstawił się niechętnie, przy okazji uderzając prawą częścią pięści w otwartą dłoń. Zamierzał teraz skończyć z tym zarozumiałym lalusiem.
-W takim razie zapamiętaj imię swojego kata – czerwono włosy roześmiał się chytrze. – Wołają na mnie Cobra – roztrzepał bujną czuprynę, rozglądając się na boki. Członek Fairy Tail musiał stwierdzić, że jego przeciwnik rzeczywiście przejawia podobieństwo do węża. Charakter zresztą też miał podobny… - Twoja przyjaciółka też jest dość silna – dodał po chwili, przypatrując się zaciętej walce pomiędzy Caną a Angel.
Był to jednak największy błąd jaki do tej pory mógł zrobić, co Gray natychmiast wykorzystał. Mocne kopnięcie w brzuch niemal zwaliło go z nóg. Zgiął się w pół, mieląc w ustach przekleństwo. Na początku uważał, że przeciwnik nieposiadający żadnej broni nie może zrobić mu żadnej większej krzywdy. Przez swoją mylną ocenę całkowicie stracił czujność i spuścił gardę.
-Osłoniłeś się – usłyszał nad sobą głos Gray’a, który za chwilę wymierzył mu mocny cios kolanem w twarz. Poczuł jak krew ciurkiem wylewa się z jego nosa.
-Ty gnoju… - warknął, powoli się prostując. W tej chwili zamierzał rozpłatać jego ciało na kawałki, spalić go, zmazać ten ohydny uśmiech z jego twarzy. Jednak głośny krzyk Angel, w którym czaiło się prawdziwe przerażenie, sprawił, że mimowolnie zatrzymał się w pół kroku. Bowiem z jej ust wydobyło się imię osoby, która musiała być teraz w prawdziwym niebezpieczeństwie.
-Midnight! – Głośny pisk wydobywający się z ust białowłosej dziewczyny sprawił, że Cana natychmiast przeszła do ataku. Lekko przykucając, podcięła nogi przeciwniczki, która na chwilę zapominając o walce, ciężko padła na ziemię. Alkohol płynący w jej krwi sprawiał, że nie bała się ryzykować.
-Coś nie tak? – Zapytała, miażdżąc stopą nadgarstek dziewczyny. Tamta jedynie warknęła z bólu i frustracji. Alberona stwierdziła w myśli, iż jednak jej ruch nie do końca przyniósł oczekiwane efekty. –Kurwa, puszczaj ten zasrany miecz – warczała, raz po raz uderzając stopą w nadgarstek dziewczyny. Jej przeciwniczka jednak nie miała zamiaru czekać aż jej ręka całkowicie zdrętwieje. W pewnym momencie, gdy Canę do końca pochłonęła czynność mająca na celu odebranie jej broni, z całych sił uderzyła ją drugą dłonią w miejsce po drugiej stronie kolana. Zaskoczona niespodziewanym ciosem dziewczyna lekko przykucnęła, co za chwilę zostało wykorzystane przez Angel, która również powaliła ją na ziemię, przy okazji wypuszczając z ręki tak bardzo pożądany miecz. Do tej pory typowo męska walka przerodziła się teraz w „zwykłą” kobiecą potyczkę. Obie turlały się po ziemi, drapiąc się po twarzach i wyrywając nawzajem całe kępy włosów, przy okazji wydając z siebie drapieżne krzyki.
Miecz. Najprawdziwszy, połyskujący w świetle ostatnich promieni słonecznych miecz, który aż prosi się o to, by należycie go wykorzystać. Lecz czy był przeznaczony właśnie dla niej? Przez wiele lat żyła w cieniu wielkich dokonań Erzy i wcale nie uważała się za gorszą. Teraz była w stanie uratować swoją gildię, pokazać im, że jej siła nie jest jedynie bajką przekazywaną sobie z ust do ust. Nie zastanawiając się dłużej, szybko skoczyła przed siebie, łapiąc w dłoń broń, która przed chwilą wypadła z ręki przeciwniczki Cany. Miecz w miły sposób ciążył w jej ręce, sprawiając, że od razu poczuła się pewniej.
-Taka broń to nie zabawka, dziewczynko.
Zbita z tropu rozejrzała się dookoła siebie. Zero całkowicie znikł z jej oczu, Fairy Tail zaś podzieliło się na dwie grupki – jedna z nich otaczała czarnowłosego chłopaka, którego Mistrz wrogiego Korpusu nazwał Midnightem, druga zaś napierała na rudowłosego mężczyznę. W takim razie kto…
Nim zdążyła zareagować, ktoś z nadludzką prędkością wyprowadził w jej stronę serię ciosów, atakujących jej żebra oraz środkową część krzyża. Odwróciła się za siebie, przeczuwając, że tam właśnie znajdzie swojego przeciwnika, lecz przed sobą zobaczyła tylko pustą przestrzeń. Z kolejnym mocnym uderzeniem zamachnęła się do tyłu, jednak miecz natrafił jedynie na powietrze.
-To nie zabawka – zanuciła osoba kolejny raz dziwnym sposobem znajdująca się za nią. – Dla państwa ostatni raz tego wieczoru, mistrz panujący nad szybkością – Racer!
Mira tym razem szybko odnalazła źródło dźwięku. Wreszcie stanęła twarzą w twarz ze swoim przeciwnikiem, zauważając, że jedyną bronią tamtego są jego pięści. Musiała szybko stworzyć plan działania, który pomoże jej na wygraną, bo jeśli ma być tak jak do tej pory, to raczej już długo nie wytrzyma, zwłaszcza, że poobijane żebra już dawały o sobie znać. Musi zakończyć to jednym szybkim ruchem. Ruszyła na niego z wyciągniętym przez siebie mieczem, lecz znów trafiła w pustą przestrzeń, przy okazji dostając mocny cios w brzuch w ramach rewanżu. Jej siły szybko ulegały wyczerpaniu i musiała przyznać, że technika walki polegająca na waleniu mieczem na wyczucie, nie przyniesie żadnych lepszych rezultatów. Jej szybkość była niczym w porównaniu z tą Racera, dlatego potrzebowała naprawdę dobrego planu. W jej głowie jednak wciąż i wciąż odbijała się jedna głupia myśl, która nie chciała dać jej spokoju. Potańczyłaby. Teraz, w środku walki miała naprawdę wielką ochotę żeby sobie potańczyć.
-Wiem! – Wykrzyknęła w pewnym momencie, zadowolona ze swojego pomysłu. Wiedziała, że jej przeciwnik wciąż porusza się w zasięgu jej miecza, lecz poprzez niedokładne ruchy nie była w stanie go trafić. Nigdy jeszcze nie próbowała zrobić czegoś takiego ze swoim mieczem, ale czemu by nie spróbować? Takiej głupoty jej przeciwnik na pewno się po niej nie spodziewa.
Bez wahania wyciągnęła przed siebie lewą nogę, przenosząc cały ciężar ciała na nogę prawą. –Zabójczy piruet Miry, raz! – Zamachnęła się mocno, i z mieczem wyciągniętym przed siebie, zrobiła szybki, pełny obrót dookoła własnej osi.
Zaskoczony krzyk przeciwnika utwierdził ją w przekonaniu, że jej cios osiągnął swój cel. Z szerokim uśmiechem odwróciła się w jego stronę, lecz jej mina szybko zrzedła. Owszem, trafiła. Zaledwie przecinając skórę na nadgarstku Racera. Miała ochotę pogratulować sobie genialnego pomysłu, lecz w tym momencie coś rudowłosego przeleciało jej przed oczami, rzucając się na jej przeciwnika. Z zaskoczeniem zaczęła obserwować jak ich wróg zaczyna okładać Racera wielkimi pięściami.
-Hoteye, co ty wyprawiasz? – Wrzeszczał chłopak, na próżno próbując uwolnić się z miażdżącego uścisku.
-Zrozumiałem, że pieniądze nie są ważne! – Odpowiedział rudowłosy, również krzykiem, okładając twarz rozmówcy kolejnymi silnymi ciosami. – I mam na imię Richard!
Mira jeszcze przez chwilę obserwowała ich poczynania z niedowierzeniem, po czym z rezygnacją pokręciła głową.
-Patologia – szepnęła sama do siebie. Ciągnąc za sobą ciężki miecz, powolnym krokiem zbliżała się w stronę rozentuzjazmowanego brata, który czekał na nią z szerokim uśmiechem. W tym miejscu kończył się jej popis genialnych umiejętności i ratowanie gildii na własną rękę.
-Co wy mu zrobiliście, Elfi? – Zapytała, mając na myśli rudowłosego mężczyznę.
-Och, nic takiego, znałem jego brata i o tym wspomniałem, a jemu się coś wtedy poprzestawiało… - mruknął, wzruszając ramionami i ty samym pokazując jej, że sam ma mieszane uczucia, co do tej dziwnej akcji. –Jak widzisz walka powoli dobiega końca.
Dziewczyna rozejrzała się dookoła i od razu przyznała rację bratu. Rudowłosy Richard zajął się Racerem, a reszta…
-Szkoda, że nie widziałaś co tu się działo – Elfman rozpoczął opowieść, dodając do tego szeroki uśmiech. –Cana prawie rozwaliła łeb tej całej Angel. Męsko! – Białowłosa spojrzała na niego ze strachem w oczach. Cana zrobiła co?! –Gray walczył z Cobrą i nawet dobrze sobie radził do czasu, gdy nasi nie powalili tego czarnego… Midnighta! Mówię ci, wpadł w taki szał, że wszystkich prawie rozszarpał. Lecz tym razem do akcji wkroczyłem ja – dumnie wypiął przed siebie pierś, w oczekiwaniu na pochwałę. – Powaliłem go jednym ciosem, jak na mężczyznę przystało!
Dziewczyna po chwili wahania zaprezentowała mu swój szeroki uśmiech. Skończyło się. Wszystko już będzie dobrze…
-Ten tchórz Zero jak tylko zobaczył, że szala zwycięstwa przechodzi na naszą stronę, od razu zwiał! –Chłopak wyciągnął przed siebie pięść, mocno zaciskając szczęki. – Przywaliłbym mu teraz tak, że przez trzy drzewa by przeleciał, cholera jasna…
-A ranni? Co z nimi?
-No cóż… - białowłosy zamyślił się na chwilę. – Mamy kilku rannych, jedni ciężko, inni trochę mniej… Ale nie przejmuj się, Macao już poleciał po Porlyucisę, więc wszystko będzie dobrze. Wiesz, to ta stara babcia, która leczy ludzi… Hej, Miruś, myślisz, że Erza…
-Żyje – przerwała mu siostra, swoją pewnością zaskakując nawet siebie. Tak twarda dziewczyna nigdy nie umarłaby w taki sposób. Strauss rozejrzała się dookoła, nie dostrzegając do tej pory jeszcze tylko jednej osoby…
-Widziałeś gdzieś Lisannę? – Zapytała ze strachem, który jeszcze powiększył się, gdy jej brat uczynił przeczący ruch głowy.
Różowe kępki włosów miała naprawdę wszędzie. Wchodziły jej do oczu, pchały się do buzi i drażniły nos, który domagał się zabrania łaskoczącego „czegoś”. Jej myśli jednak wciąż zajmował właściciel niespotykanego koloru kosmyków. Czując na szyi jego ciężki oddech, była naprawdę przerażona. Osłonił ją własnym ciałem, przy okazji obrywając dwoma strzałami, które boleśnie wbiły się w jego udo oraz ramię.
-Hej, Lucy, wiesz, że… -mówienie sprawiało mu wyraźną trudność, dlatego dziewczyna szybko mu przerwała.
-Nie mów nic więcej, proszę – wyszeptała, z trudnością powstrzymując płacz. W myślach wciąż powtarzała sobie, że przecież wszystko będzie dobrze. On przecież przeżyje i wszystko będzie dobrze! Jednak jego krew, która rozlewała się po jej nogach i brzuchu sprawiała, że wciąż traciła nadzieję. W końcu jednak ktoś przyszedł im na pomoc.
-Natsu, nie udawaj, musimy iść – głos należący do Gray’a sprawił, że miała ochotę rozpłakać się ze szczęścia. On i jeszcze dwóch mężczyzn, których nie znała unieśli go do góry. –Dasz radę do nas dojść? Ty chyba też potrzebujesz kontroli lekarskiej – dopiero po chwili zrozumiała, że Fullbuster zwraca się do niej. Z wdzięcznością kiwnęła głową i pozbywając się najpierw krępujących ją więzów, wstała na równe nogi. Szybko jednak pożałowała swojego gwałtownego ruchu. Od razu zebrało jej się na mdłości, a świat dziwnie zawirował.
-Gray, chyba jednak nie dam… - mruknęła, zwracając na siebie uwagę odchodzących już mężczyzn. Chłopak widząc słaniającą się na nogach dziewczynę, zostawił Macao i Wakabie rannego Natsu i znalazł się przy dziewczynie w momencie, gdy tracąc przytomność poleciała do przodu.
Cisza. Chciała wyobrazić sobie ciszę, jednak głos starszej kobiety, która z irytacją coś komuś tłumaczyła niweczył jej idealne plany.
-Richard ma zabrać wszystkich członków Oracion Seis i wydać ich w ręce władz, więc nie wiem o co ci chodzi… - drugi, męski głos był dużo przyjemniejszy. I cichszy. Widocznie mężczyzna szanował to, że ktoś próbuje tutaj odpocząć.
-Co mnie to obchodzi? Waszym priorytetem powinno być odnalezienie Makarova! – I znów ten zrzędliwy głos, który powodował, że głowa dziewczyna miała ochotę rozpaść się na kawałki.
-Uratuję dziadka – warknięcie chłopaka spowodowało, że Lucy otworzyła oczy, poznając jego głos. –Jednak w nocy gówno zrobimy, chyba powinnaś zdawać sobie z tego sprawę. Zresztą, ponad połowa naszych najlepszych ludzi jest w stanie nienadającym się do walki.
Blond włosa rozejrzała się dookoła siebie. Leżała w czymś, co przypominało tymczasowy namiot zrobiony chyba tylko po to, by mieć gdzie położyć rannych, a w jej przypadku – chorych. Zbudowany został z kilku wysokich i dość grubych gałęzi okrytych płaszczami i różnymi rodzajami płacht. Widocznie ktoś musiał przynieść to wszystko z obozu… Obok jej prowizorycznego namiotu znajdowało się jeszcze kilka podobnych. Owinięta w jeden ze zwiadowczych płaszczy, który ktoś wspaniałomyślnie jej odstąpił, lekko wychyliła się do przodu. Tak jak wspomniał Laxus, noc pogrążyła wszystko w ciemności. Członkowie Fairy Tail jednak rozpalili kilka ognisk, więc na brak światła nie można było się skarżyć. Dokładnie kilka kroków od niej stał wnuk Mistrza oraz różowo włosa kobieta, której twarz posiana była zmarszczkami. To ona musiała zajmować się chorymi…
-Chciałem ci przypomnieć również, że naszym kolejnym zadaniem jest odnalezienie Erzy, zapomniałaś? – Głos Laxusa mimo że widocznie zdenerwowany, nadal był cichy.
-Nie, nie zapomniałam – odwarknęła do niego tyłem. – A teraz wybacz, ale ja także mam swoje zadania.
Chłopak mrucząc coś do siebie niechętnie wycofał się do tyłu, a właścicielka włosów koloru podobnego do Natsu, z grymasem na twarzy podeszła do dziewczyny.
-Boli cię głowa? – Zaczęła bez zbędnych wstępów.
Zaskoczona Lucy jedynie skinęła głową.
-Od dawna czujesz mdłości? – Kobieta zadała kolejne pytanie, przez co Lucy powoli zaczynała czuć się tak, jakby była na przesłuchaniu.
-Już trochę dłużej niż tydzień – mruknęła w odpowiedzi.
-Często zdarzają ci się zawroty głowy?
-Dość często.
-Wahania nastrojów?
To pytanie zmusiło ją do dłuższego zastanowienia się. Wahania nastrojów? Za przykład mogła podać swoje dziwne humory, które objawiały się, gdy Natsu przyszedł po nią do domu Hayato, dlatego kolejny raz twierdząco skinęła głową.
-Czujesz zmęczenie i ogarniającą cię senność?
-Nawet teraz – Lucy uśmiechnęła się lekko, w myślach zastanawiając się, czy kobieta nie potrafi przypadkiem czytać w myślach.
-Masz czasem dziwne zachcianki pokarmowe i duszności?
-Tak, ale czy to coś poważ…
Kobieta jednak uciszyła ją ruchem ręki. Zwróciła na dziewczynę ciemne oczy, z których biła naprawdę wielka mądrość. Na chwilę zrezygnowała ze swojego ognia pytań, jedynie przypatrując się dziewczynie. Przecież to jeszcze dziecko… W końcu jednak postanowiła zadać ostatnie, kluczowe pytanie, które przesądzić mogło o wszystkim.
-Powiedz mi… kiedy ostatnio miesiączkowałaś?
Natsu kilkakrotnie rozejrzał się, sprawdzając czy przypadkiem nikt nie będzie próbował zniweczyć jego planów, po czym jak najciszej potrafił opuścił swój namiot. Ranne udo, już zszyte, odkażone i mocno obwiązane bandażem naprawdę utrudniało już i tak powolną wędrówkę, dlatego postanowił poruszać się tylko na jednej nodze. Ramię przebite strzałą zapewnione miało dokładnie taki sam zabieg i bolało teraz równie mocno. Nic jednak nie było w stanie powstrzymać chłopaka przed czynnością, którą…
-Gdzie leziesz, kretynie? – Głośny głos przyjaciela sprawił, ze Natsu siarczycie przeklął. Że też teraz zebrało im się na spacerki… Mimo wszystko odwrócił się, przygotowany na reprymendę.
-Idę sprawdzić co tam u Lucy –odpowiedział, serwując Fullbusterowi swój firmowy uśmiech.
-Miałeś nie chodzić – mruknął czarnowłosy, jednak przerzucił ramię przyjaciela przez szyję, by było mu łatwiej iść. Sam zresztą ciekawy był czym spowodowany był dziwny stan zdrowia dziewczyny. –Widziałeś gdzieś może Lisannę? – Zapytał z braku innego tematu. – Tak jakby wsiąkła w ziemię. Wszyscy szukają jej już kilka godzin, a jak nie było, tak nie ma…
-Mam nadzieję, że nie poszła ze Stingiem – zamyślony Natsu westchnął dwukrotnie. –Przecież ten idiota pobawi się nią, pobawi, a potem zostawi…
W tym momencie jednak doszli do namiotu, w którym znajdowała się Lucy, dlatego temat dobiegł końca. Nim jednak zdążyli wejść do dziewczyny, drogę zastąpiła im Porlyucisa.
-A wy gdzie? – Warknęła, spoglądając groźnie po ich twarzach.
Jej wrogie nastawienie nie zrobiło najmniejszego wrażenia na Natsu.
-Chcieliśmy się zapytać, czy z Lucy wszystko w porządku – odpowiedział z entuzjazmem wymalowanym na twarzy. Kolejne pytanie jednak całkowicie zbiło go z tropu.
-Jesteś z nią blisko?
-Raczej tak – odpowiedział po chwili zastanowienia.
-W takim razie nie ma powodu do zmartwień. Jej i dziecku nic nie grozi – odpowiedziała starsza kobieta i już miała wrócić do swoich zajęć, gdy Natsu zatrzymał ją ręką.
-Zaraz, zaraz… jakiemu dziecku? – Zapytał, marszcząc brwi.
Na twarzy różowo włosej przez chwilę widniało zaskoczenie, które zniknęło tak szybko jak się pojawiło.
-Jest w szóstym tygodniu ciąży. Więc to nie ty jesteś ojcem?
-O-ojcem? – Natsu zająkał się, próbując ułożyć wszystkie elementy układanki w jedną całość. Tylko, że nic się nie zgadzało! W jego głowie toczyła się istna wojna. Tak, to przecież musiał być on! Bez zastanowienia zwrócił się w stronę Gray’a i kilkakrotnie potrząsnął jego ramionami. – Słyszałeś Gray?! Zostanę tatą! Cholera, mam nadzieję, że to będzie syn i… - coś jednak w końcu zaczęło dochodzić do jego ogłupiałego umysłu. Z zastanowieniem znów złapał za rękę już odwracającej się kobiety. – Ale to jakieś niepokalane poczęcie, czy coś?
W innej sytuacji dałaby ujść swemu rozbawieniu cicho prychając, jednak teraz było to zbyt poważne, by zataić całą sytuację. Dłuższą chwilę temu zrozumiała, że ten różowy głupek nie mógłby być ojcem tego dziecka. Na wszelki wypadek odciągnęła ich dobry kawałek od namiotu dziewczyny.
-Wiecie w czyim towarzystwie ta dziewczyna przebywała we wcześniejszym okresie? Trzy, dwa miesiące temu?
Zaniepokojeni kiwnęli głowami. Doskonale zdawali sobie sprawę w czyim towarzystwie musiała przebywać. Musiała znosić na przemian Zerefa i Jellala tak naprawdę nawet nie zdając sobie sprawy z tego z kim w danej chwili rozmawiała.
-Nie musiałam nawet szczegółowo jej badać, gdyż sama o wszystkim mi powiedziała – wytłumaczyła. Mimo że na twarz przybrała maskę obojętności, naprawdę bardzo szkoda było jej tej dziewczyny. –Została przez niego wielokrotnie zgwałcona. Mam nadzieję, że należycie zajmiecie się tą sprawą – rzuciła i odeszła w kierunku, gdzie znajdowały się namioty.
Gray od razu zauważył jak ważna dla jego przyjaciela była ta dziewczyna i z jakim trudem przyswajał sobie dopiero co zasłyszane informacje. Do tej pory był pewny, że Natsu zakochany jest na zabój w Lisannie, lecz zrozumiał jak bardzo się mylił już w momencie, gdy zauważył w jaki sposób ten patrzy na Lucy.
-Zabiję go – z ust Dragneela wydobył się cichy warkot. Widocznie stan w jakim się w tej chwili znajdował był dużo poważniejszy niż Gray mógł się do tej pory spodziewać.
-Którego? – Wyrwało się z ust czarnowłosego. Sam uważał, że to wcale nie jest dobry pomysł, gdyż jego przyjaciel nie mógł do końca stwierdzić, kto był sprawcą tego czynu.
-Obu – odpowiedział mu po chwili zastanowienia. Uniósł głowę do góry i posłał w stronę Fullbustera nieprzyjemny uśmiech. –I Jellala i Zerefa.
-Natsu, zemsta nie rozwiąże tych spraw, powinieneś być teraz przy niej i…
-Gray, gdzie jest Erza? – Różowowłosy, jakby nie słysząc jego słów, zrobił pierwszy krok w przód z zamiarem szybkiego porozmawiania z przyjaciółką. Kiedy odpowiedź nie nadchodziła, na powrót odwrócił się w stronę zapytanego, który nerwowo przygryzł wargi. –Gdzie ona jest?
Ciepłe promienie słońca, które do tej pory w miły sposób ogrzewały jej twarz nagle zostały zastąpione ciemnym cieniem. Uchyliła powieki, by sprawdzić kto jest sprawcą odebrania jej tej niewielkiej przyjemności i zobaczyła… niebieskie włosy.
-Dzień dobry, księżniczko – głos Jellala sprawił, że miała ochotę zaserwować mu piękny cios pięścią w twarz. Jego szeroki uśmiech też ją do tego zachęcał. I to, że nagle znalazł się tak blisko. Po krótkiej chwili wahania stwierdziła, że jednak ma na to bardzo dużą ochotę, dlatego mocnym uderzeniem niemal zwaliła chłopaka z nóg. Z satysfakcją spoglądała w jego zaskoczone oczy i dłoń, którą przykładał do bolącego nosa.
-Dobry! – Odpowiedziała wesoło i narzuciła na siebie płaszcz, na którym spała. Plecy, które bolały ją już nie tylko po wczorajszym spotkaniu z drzewem, ale także po nocy spędzonej na zimnym kamieniu nie były w stanie pozbyć się jej rosnącego entuzjazmu. –Idziemy? – Zapytała Jellala, a gdy ten ze smętną miną skinął głową, ruszyła wprost w ciemną czeluść tunelu. Mimo tego, że Jellal nie był dla niej obojętny, powinien wiedzieć, że z Erzą Scarlet nie należy zadzierać.
Niebieskooki chłopak zatrzymał się w miejscu, by po chwili z zamyśleniem przejechać dłonią po blond włosach.
-Coś nie tak, Sting? – Białowłosa dziewczyna, która w tej chwili uwiesiła się na jego ramieniu doprowadzała go już do białej gorączki, lecz nic nie dał po sobie poznać.
-Przypomnij mi może… czy to na pewno dla mnie zerwałaś zaręczyny z Natsu? – Zapytał kolejny raz w ciągu tych kilku godzin. Prawdę mówiąc wiedział to doskonale, lecz uwielbiał rozkoszować się tak wielkim aktem uwielbienia kierowanym w jego stronę.
-Tylko dla ciebie – odpowiedziała dziewczyna zgodnie z prawdą i ujęła jego dłoń.
Prawdę mówiąc, to nieszczególnie mu na niej zależało. Tak było zresztą z każdą dziewczyną, jaką spotkał na swojej drodze. Była dobra, dopóki mu się nie znudziła. To nie tak, że lubił bawić się dziewczynami, bo w końcu miał swój honor! Po prostu nie znalazł dla siebie jeszcze tej idealnej, dlatego przebierał w kolejnych, próbując ją odszukać. A to, że potem cierpiały… to już wcale nie była jego wina.
Od autorki:
RAPE ME, MY FRIEND!
I przepraszam za krzywdzenie Lisanny!
Zrobiłam z tego chyba straszną parodię. W sumie to ze wszystkiego. Tak, ten rozdział w zupełności ukazuje mój dziwny stan psychiczny XD
Znowu troszkę musiałyście się naczekać na kolejny rozdział, za co znów bardzo przepraszam. Pokontuzjowałam się (nie, nie ma takiego słowa) jednak troszeczkę i spędziłam masę mojego czasu na jeżdżenie po lekarzach i rehabilitantach. Ale już jest prawie dobrze!
Wybaczycie mi takiego rozochoconego Jellala? Ta jego wersja naprawdę dużo bardziej podoba mi się, niż ta: „pozabijajcie mnie wszyscy, nie mam dla kogo żyć”. Muszę przyznać, że bardzo miło mi się z nim współpracuje.
Mam do was małe pytanko. Co wy na to żebym dodała jeszcze jedną zakładkę, w której mogłybyście zadawać mi pytania, a ja bym na to wszystko odpowiadała? Wiem, że czasami pomysł, który rodzi się w mojej głowie nie zawsze jestem w stanie idealnie przedstawić, dlatego często tworzą się wątpliwości. (A teraz uwaga, wielkie plany Ran Nishi) I nie chodzi mi tutaj tylko o pytania dotyczące treści, ale także jakie dalej paringi zamierzam tutaj wciskać i może jakieś propozycje, które przyjmuję zawsze z otwartymi rękami, ponieważ czasem daje mi to naprawdę masę genialnych pomysłów.
Wybaczcie, że taka długa ta wypowiedź, ale tęskniłam za wami i w ogóle jestem troszkę gadatliwą osobą, i lubię klikać w tą klawiaturę, dlatego te rozdziały wychodzą coraz dłuższe i dłuższe!
Miłego wieczorku/dnia/nocy w zależności, kiedy to przeczytacie i do zobaczenia (mam nadzieję), że już niedługo ^^
Natalia Takishima – ten rozdział był dla Ciebie, bo Fairy Tail nie mogło już patrzeć jaka jesteś smutna, widząc ich w takim stanie! :”3